Annus Mirabilis 2022 obfituje w literackie jubileusze: stulecia wydania Ulissesa Jamesa Joyce’a oraz Ziemi jałowej T.S. Eliota zbiegają się z setną rocznicą urodzin brytyjskich poetów Donalda Davie’ego i Philipa Larkina. Dzięki nowemu wyborowi przekładów Jacka Dehnela możemy świętować jedno z tych doniosłych wydarzeń – jubileusz Larkina – również w polskiej odsłonie. Wydanie jubileuszowe, Śnieg w kwietniową niedzielę. 44 wiersze, pokazuje nam Larkina częściowo takiego, jakiego już znamy i cenimy, a w pewnej mierze – zupełnie nowego dla polskiego czytelnika. Jakiż to Larkin wyłania się z tych czterdziestu czterech wierszy?
Stulecie urodzin poety zbiega się jakby przypadkowo z tegorocznymi obchodami innego, tak zwanego „platynowego”, jubileuszu, czyli siedemdziesięciolecia panowania brytyjskiej królowej Elżbiety II. Jednym z wierszy wybranych do tego wydania przez Jacka Dehnela jest epigram, który Larkin napisał kilka dekad temu na ówczesny „srebrny” jubileusz królowej:
1952–1977
Gdy w miejscu nic nie stało,
Kraj dziczał i mizerniał,
To jedno nam zostało
Ona, niezmienna.
Jeśli brać słowa z tego epigramu za pewnik, to rzeczywiście królowa Elżbieta od 70 lat może wydawać się wartością trwałą i niezmienną, i to mimo wszelkich turbulencji i zawirowań oraz zmieniającego się kontekstu historycznego. Larkin natomiast – wręcz przeciwnie. Na fali publikacji kolejnych materiałów, wierszy, korespondencji i publicystyki brytyjski poeta jawi się jako postać bardzo zmienna i często niejednoznaczna.
To właśnie tę zmienność Larkina obiera sobie za cel tłumacz w nowym wyborze czterdziestu czterech wierszy. Zmienność poety podkreślona zostaje na gruncie polskim podwójnie. Po pierwsze, Dehnel nawiązuje liczbą wierszy do pionierskiego tomu poezji Larkina z 1991 wprowadzonego do polskiego krwiobiegu przez Stanisława Barańczaka. Nowe „44 wiersze” w wydaniu Dehnela mają więc radykalnie odżegnać się od poprzedniej kreacji translatorskiej. Po drugie, Dehnel prezentuje czytelnikowi tym razem celowo fragmentaryczny „wybór” poezji Larkina. Gest ten stoi w kontrze do opublikowanego w 2008 tomu Zebrane, którego tytuł sugerował pewne systematyczne spojrzenie i kompletność dorobku brytyjskiego poety. Z dzisiejszej perspektywy wiemy jednak, że przetłumaczone wtedy do Zebranych trzy „kanoniczne” tomy Larkina to mały ułamek jego twórczości obecnie znanej anglojęzycznemu czytelnikowi. W kontekście napływu nowych materiałów i różnych ujęć postaci poety staje się jasne, że próba ukazania Larkina „kompletnego” to projekt niemożliwy, ale i niekoniecznie potrzebny czy translatorsko inspirujący.
Niezależnie od tych zmiennych, Śnieg w kwietniową niedzielę. 44 wiersze kontynuuje linię odczytywania poezji Larkina zaproponowaną przez Dehnela w 2008 roku. Nic zresztą dziwnego, skoro w skład nowego tomu weszła znamienita większość z Zebranych, czyli najbardziej chyba reprezentatywne wiersze poety z trzech „kanonicznych” tomów, a do tego dwa wiersze z młodzieńczego tomu Statek północy oraz inne wiersze rozsiane lub wcześniej niepublikowane. Lektura Dehnela przebiega w kontrze do Barańczaka, którego to barokowy konceptyzm zaklęty w liczbie „44” zwiastował zupełnie inne ujęcie: formalne i misternie zrymowane majstersztyki Larkina „intensywnie smutnego” oscylowały między estetyzacją poindustrialnej brzydoty a metafizycznym ujęciem codzienności. Poetyka Dehnelowskiego Larkina jest znacznie bardziej zróżnicowana, chropawa i czupurna. Tłumacz znacznie częściej korzysta tu z niższego rejestru oraz nie stroni od wulgarności. Ale nawet w tej nowej odsłonie między „wyrzygiwaniem serca gdzieś pod męskim sraczem” a „udupieniem tym pierdzielem” znajdzie się u Larkina miejsce na „smutek, dojmujący” – czy to z powodu jeża zabitego kosiarką, czy głów starszych kobiet na szpitalnym oddziale, czy przejeżdżającego konduktu żałobnego.
Tom Śnieg w kwietniową niedzielę. 44 wiersze otwiera się na wiele sposobów czytania Larkina. Po pierwsze, jak podpowiada w „Objaśnieniach” tłumacz, poezję tę można interpretować w kontekście biograficznym. Wiersz tytułowy („Śnieg w kwietniową niedzielę) traktowałby więc o śmierci ojca Larkina, wiersz o starszych kobietach w szpitalu został zainspirowany pobytem matki na oddziale, a wiersz „Kosiarka” znajduje swój odpowiednik w listach oraz zdarzeniu odnotowanym przez sekretarkę poety. Po drugie, Larkina w tym tomie można czytać jako poetę „filistrem podszytego”, jak sugerował niegdyś Jerzy Jarniewicz. Brytyjski poeta dworuje sobie z motywu gry w karty w holenderskim malarstwie, wymyślając postaciom bezpruderyjne pseudonimy, przepisuje Baudelaire’a z perspektywy kobiecego alter ego („Femmes damnées”), żongluje wulgarnymi rymowankami (w „To może taki wierszyk”). Być może szkoda, że przy tej okazji zabrakło w wyborze Larkina jazzowego. Zainteresowanie poety jazzem rejestruje między wersami choćby utwór „Reasons for attendance”, przełożony przez Dehnela do Zebranych jako „Powody obecności”, który to swoją drogą w sprytny sposób kamufluje Larkinowską filozofię twórczą. Po trzecie, po lekturze tego tomu, jeszcze z tym konkretnym wierszem przewodnim w tytule, Larkin objawił mi się nagle jako poeta śniegu i snu zimowego. Ciekawe, jak w tych nowo przełożonych utworach funkcjonują u poety te obrazy, które do tej pory można było kojarzyć głównie z powieścią A Girl in Winter (Zimowe królestwo, przeł. J. Dehnel). Spod śniegu wyłania się śmierć i próba zatrzymania biegu czasu (przetwory, które przeżyły ojca w „Śniegu w kwietniową niedzielę”) oraz sen zimowy jako marazm, który „nas wyłuszcze z łupin, lecz jeszcze nie teraz” (w „Pobudce w środku zimy”).
Wreszcie Dehnel sygnalizuje pewien problem z odfiltrowaniem postaci poety od jego poglądów i wypowiedzi, które z dzisiejszej perspektywy są często trudne do zaakceptowania czy obronienia. Widać to w cytowanym w posłowiu wierszu o klasie robotniczej, ale być może również w przytoczonym powyżej epigramie na srebrny jubileusz Elżbiety II i wyrażeniu „kraj dziczał”. Czy oryginalne „dziwnienie” kraju (grew strange) staje się u Dehnela „dziczeniem” właśnie w duchu rasistowskich poglądów Larkina? Być może to zawoalowana aluzja do okresu Windrush, czyli wzmożonej migracji do Wielkiej Brytanii z byłych i odłączających się kolonii Imperium. W tym kontekście dziwiłaby jednak bezkrytyczna wiara Larkina w królową Elżbietę jako ostoję tradycyjnego brytyjskiego społeczeństwa. Ale dla każdej tezy u Larkina zawsze znajdzie się antyteza czy poetycka odpowiedź ją podważająca. Również i tego wierszyka nie można brać zupełnie poważnie, mimo że ostatecznie został umieszczony na kwietniku upamiętniającym jubileusz wraz z czterowersem Teda Hughesa. Jak na Larkina przystało, napisał on jednocześnie alternatywny epigram na królewski jubileusz – zupełnie w prześmiewczym duchu i parodiujący podniosły ton Hughesa (przekład – K.S).
Niebo się rozwarło przy złowieszczych dzwonach
Gwiazdy zabrzękły jak rondle w kredensie
Na Pałac Buckingham narobiła wrona
Bóg portkami trzęsie.
Dla każdej tezy u Larkina znajdzie się jego poetycka antyteza. Być może również z tego powodu próba kompletnego ujęcia sylwetki twórczej Larkina to projekt niemożliwy i wiecznie wykrzaczajacy się w meandrach następnych odczytywań i przekładów. Ale cóż za przyjemność obserwować te kolejne próby. Sto lat, Philipie Larkinie!