
Oclone przyjemności
dzwieki / WYDARZENIA Bogusław Kierc Krzysztof Jaworski Tadeusz PióroZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Krzysztofa Jaworskiego, Bogusława Kierca i Tadeusza Pióry podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejAutorski komentarz Bogusława Kierca do wierszy z książki Zaskroniec, która ukazała się nakładem Biura Literackiego.
Bohater tego liryku jest osobą zdyscyplinowaną; systematycznie biega rano (zapewne wzdłuż brzegu morza, kiedy o świcie ten proceder nikogo nie gorszy, bo nie ma kogo) i nago wyśpiewuje pochwałę stworzenia (w tym siebie samego). Niewykluczone, że jest postarzałą gwiazdą, bo staroświecka dbałość o kędziory (jakim cudem ma ich jeszcze tyle, choć to resztka) widoczna w ekstrawaganckim noszeniu papilotów – pozwala się domyślać jego bujnej (nieco podejrzanej) artystowskiej przeszłości i sflaczałej (tej nawet nie trzeba się domyślać) teraźniejszości.
Nie pomoże bieg nago za smukłym
cieniem;
nie upiększy śpiewającej kukły
wieniec
papilotów na tej resztce włosów;
sposób
to zawodny – sam z sobą w zawodach -
szkoda
tchu i duszy na takie zmaganie.
Panie
Janie, niech pan stanie, bo już panu
stanął
czas. Jego – na śpiew pański – głuchy pień
rzuca cień.
Gdyby ten wierszyk nazywał się powiedzmy „Walt” a nie „Tren”, może udałoby mu się udawać głębsze serio i zachować – mimo wszystko – powagę. Ale on nie chce. I ja nie chcę. Ta bajeczka o gadule próbuje złapać Początek i Koniec, i jeszcze to, co między – naraz, jednym chapnięciem. Tą jedną samogłoską „a”, chwytającą wszystkie rymy i wyrażającą (uwaga: będzie podniośle!) pierwsze i ostatnie tchnienie.
Niedoszły pederasta, nawrócony na
heteroseksualizm, opowiada nam
(w odcinkach) swoje życie, które właśnie ma
zakończyć się niebawem, ale kiedy? ba,
żeby to człowiek wiedział, to już dzisiaj nas
powiadomiłby o tym, bo wypada znać
fakty nieodwołalne, lecz na razie nad
nami przeczyste słońce a pod nami gad
zwany padalcem palce nam łaskocze, a
przestraszeni, myśleliśmy, że żmija – ta
przygoda się gadule skojarzyła z nad-
zwyczajną anegdotą, kiedy właśnie nad
ranem, goły, po plaży biegał, jakbyś zgadł,
tak mi chlastał o uda – no co? – żebym padł,
jeśli kłamię, więc chlastał mi dokładnie tak,
jak jej warkocz o plecy w morzu; nagle ptak
wystartował do słońca. I to był ten akt
mojego nawrócenia. Jutro umrę. Fakt.
No tak, wszystko się wyjaśnia. Ten pan ubzdurał sobie, że jest kimś w rodzaju Prospera. Coś mu się miesza, bo żony już tam na wyspie nie ma, ale chciałby, żeby była, no to niech śpi na tym sztucznym futrze. W teatrze wszystko jest możliwe. (Ponieważ wcześniej użyłem imienia Jan a teraz – Prospero, nie chciałbym, mimo zmyłkowej supozycji onomastycznej „Walt”, żeby ktoś myślał, że piszę o człowieku nazywanym John Gielgoud. Temu wielkiemu aktorowi, gdyby jeszcze żył, chętnie zadedykowałbym niniejsze poema, ale – skoro go nie ma tutaj – piosenkę Prospera śpiewam sam.
Dżez dżdżu. Żona śpi na futrze.
Wyjeżdżamy popojutrze.
Kotka drzemie w betach córki.
Gdzieś przecieka namiot ciurkiem.
Nie chce się stąd jechać, ale
pora do cnót zaprząc talent,
który sztuczne futro żony
przemieni w nadprzyrodzony
mech pod sny cenzurowane
przez niebiańskie parawany,
żeby ta, co kotkę pieści,
nie straciła czci niewieściej,
zanim jej w tym nie pomoże
ów zuchwały zuch niebożę,
co na razie jest piosenką,
którą śpiewa się panienkom,
żeby potem się nie bały,
gdy przed nimi stanie cały
goły. Lepiej tam nie zezuj.
Słuchaj chmur tchu i dżdżu dżezu.
Poeta, aktor, reżyser, pedagog. Edytor utworów Rafała Wojaczka, dramaturg. Mieszka we Wrocławiu.