recenzje / ESEJE

Laurka dla Edmunda White’a

Jacek Gutorow

Recenzja Jacka Gutorowa z książki Zuch Edmunda White'a.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pamię­tam, że po lek­tu­rze debiu­tanc­kiej powie­ści Whi­te­’a wes­tchną­łem: „A więc da się jesz­cze pisać powie­ści, któ­re w nie­ba­nal­ny spo­sób opo­wia­da­ją o doświad­cze­niu współ­cze­sno­ści”. Nie jest łatwo być dzi­siaj powie­ścio­pi­sa­rzem, tak jak nie jest łatwo być mala­rzem aspi­ru­ją­cym do roli arty­sty opo­wia­da­ją­ce­go o miej­scu czło­wie­ka w nowo­cze­snym świe­cie. Mówi­my o doświad­cze­niach wie­lo­wy­mia­ro­wych i pod­szy­tych taką iro­nią, że chy­ba pro­ściej je wyra­zić za pomo­cą abs­trak­cji bądź wier­sza. Nar­ra­cje są z góry ska­za­ne na demi­sty­fi­ka­cję. No chy­ba że mamy do czy­nie­nia z opo­wia­da­cza­mi świa­do­my­mi tego nie­bez­pie­czeń­stwa i potra­fią­cy­mi obró­cić je na wła­sną korzyść. Kil­ku takich maj­strów dało­by się odna­leźć. Jed­nym z nich jest Edmund Whi­te.

Spró­bu­ję opi­sać styl Whi­te­’a: pre­cy­zyj­ny, ostry jak skal­pel, balan­su­ją­cy pomię­dzy chłod­ną, wyco­fa­ną, pozor­nie obo­jęt­ną nar­ra­cją („pozor­nie”, gdyż po odło­że­niu książ­ki od razu pra­gnie­my do niej wró­cić, a wypeł­nia­ją­ce ją obra­zy i roz­mo­wy mogą cią­gnąć się za nami przez wie­le dni) a wizyj­nym, cudow­nie zagęsz­czo­nym języ­kiem, któ­ry raz po raz ule­ga kry­sta­li­za­cji, ale nigdy do koń­ca, wszak to mogło­by zabu­rzyć ele­gan­cję wypo­wie­dzi, a Whi­te lubi opo­wia­dać cel­nie i z tak­tem. Styl wraż­li­wy, wręcz prze­czu­lo­ny na punk­cie naj­drob­niej­szych prze­kształ­ceń sen­sów, ale nigdy mazga­jo­wa­ty. Styl sto­no­wa­ny i paste­lo­wy, bli­ski poezji, ale jed­nak nie poetyc­ki, nada­ją­cy pro­zie wywa­żo­ny rytm. Styl wypeł­nio­ny meta­fo­ra­mi, któ­re mają zazwy­czaj postać krót­kich, jed­noz­da­nio­wych suge­stii. Nie­ska­zi­tel­ny i czy­sty jak łza język, za pomo­cą któ­re­go Whi­te chwy­ta rze­czy­wi­stość na gorą­cym uczyn­ku, nie­odmien­nie tra­fia w sed­no rze­czy i pozo­sta­wia w czy­tel­ni­ku uczu­cie auten­tycz­nej rado­ści z same­go fak­tu życia.

Głos Whi­te­’a: nie­wy­mu­szo­ny, wia­ry­god­ny, natu­ral­ny, pozba­wio­ny manie­ry (chy­ba że cho­dzi o reali­stycz­ne opi­sa­nie manie­ry), a zara­zem per­fek­cyj­nie sprzę­żo­ny ze wzro­kiem – jest to bowiem pro­za nie­zwy­kle obra­zo­wa, roz­wi­ja­ją­ca się z malar­skim wdzię­kiem, a jed­no­cze­śnie upar­ta w dąże­niu do osią­gnię­cia obra­zu o wyso­kiej roz­dziel­czo­ści. Głos mato­wy i suge­styw­ny, nada­ją­cy opo­wie­ściom połysk cze­goś naj­głę­biej oso­bi­ste­go, a jed­no­cze­śnie wypo­le­ro­wa­ne­go pięk­ną fra­zą, i to tak olśnie­wa­ją­co, że radzi odda­je­my się roz­ko­szom wie­lo­barw­nych, roz­ga­łę­zio­nych fik­cji, zapo­mi­na­jąc o moż­li­wych auto­bio­gra­ficz­nych afi­lia­cjach, nie zauwa­ża­jąc nawet, że cza­sa­mi głos pisa­rza zała­mu­je się, i to w naj­mniej ocze­ki­wa­nym momen­cie. No i same opo­wie­ści – czę­sto (jak w przy­pad­ku debiu­tanc­kiej For­get­ting Ele­na) skom­pli­ko­wa­ne, ale jed­no­cze­śnie pozo­sta­wia­ją­ce czy­tel­ni­ka z wra­że­niem satys­fak­cji pły­ną­cej z dobrze i ele­ganc­ko roz­wią­za­ne­go rów­na­nia. Inny­mi sło­wy, jest Whi­te pisa­rzem war­tym nasze­go czy­tel­ni­cze­go zacho­du.

Nie wiem, czy nale­ży zawra­cać sobie gło­wę docie­ka­niem źró­deł tej twór­czo­ści. Pisa­no o zauro­cze­niu pisar­stwem Pro­usta i Gene­ta (ame­ry­kań­ski powie­ścio­pi­sarz poświę­cił im osob­ne książ­ki). Wyda­je się, że są to fascy­na­cje naj­in­ten­syw­niej­sze: śla­dy Pro­usta i – przede wszyst­kim – Gene­ta odnaj­dzie­my bodaj we wszyst­kich utwo­rach Whi­te­’a. Świa­do­mych i nie­świa­do­mych odnie­sień i zapo­ży­czeń jest oczy­wi­ście wię­cej. Duże zna­cze­nie dla ame­ry­kań­skie­go pisa­rza ma, jak sądzę, Flau­bert oraz idea pisar­skiej wstrze­mięź­li­wo­ści i samo­wy­star­czal­no­ści. Dalej Hen­ry James i kon­cept ary­sto­kra­tycz­nej, wykwint­nej, inte­lek­tu­al­nej pro­zy – Whi­te czę­sto odci­na się od sty­lu Jame­sa, nie da się jed­nak nie zauwa­żyć, jak wie­le mu zawdzię­cza; na przy­kład ambi­wa­lent­na „euro­pej­skość” Whi­te­’a wywo­dzi się wprost z opo­wie­ści i listów auto­ra Zło­tej cza­ry. Wresz­cie moder­ni­ści, od któ­rych ame­ry­kań­ski pisarz prze­jął tech­ni­kę pisa­nia nie­ja­ko z wnę­trza zmien­nej świa­do­mo­ści, a i fascy­na­cję języ­kiem współ­cze­snej, dwu­dzie­sto­wiecz­nej angielsz­czy­zny, zwłasz­cza w jej ame­ry­kań­skim warian­cie.

O wpły­wach moż­na by pisać bez koń­ca, war­to jed­nak pod­kre­ślić osob­ność sty­lu Whi­te­’a. Trud­no by mi było zresz­tą powie­dzieć, na czym kon­kret­nie ona pole­ga. Waż­ną rolę odgry­wa tu nie­wąt­pli­wie umie­jęt­ność łącze­nia róż­nych reje­strów języ­ko­wych. Nie wszy­scy potra­fią tak swo­bod­nie prze­ska­ki­wać od dys­tyn­go­wa­ne­go sty­lu udat­nie naśla­du­ją­ce­go angiel­skich pisa­rzy wik­to­riań­skich do dyso­nan­so­we­go żar­go­nu ame­ry­kań­skiej uli­cy. Nie­wie­lu jest auto­rów, któ­rzy w tak prze­ko­nu­ją­cy spo­sób odda­ją manie­rę języ­ko­wą nowo­jor­skiej bohe­my, a jed­no­cze­śnie potra­fią się od tej manie­ry w iro­nicz­ny spo­sób odbić. Co zna­mien­ne, Whi­te nigdy nie zni­ża się do pła­skie­go reali­zmu. W jego książ­kach zawsze odnaj­dzie­my coś wię­cej, jakieś języ­ko­we wspa­nia­ło­ści, dzię­ki któ­rym uczy­my się patrzeć na świat z nie­zna­ną nam wcze­śniej świe­żo­ścią i inten­syw­no­ścią.

Kon­sta­ta­cja mówią­ca, że Whi­te jest auto­rem niszo­wym, nie jest ani oczy­wi­sta, ani pew­na. Trud­no powie­dzieć, czy pisarz jest zado­wo­lo­ny z takie­go okre­śle­nia. Chy­ba nie, jest to prze­cież pisar­stwo usi­łu­ją­ce wyra­zić całość nasze­go doświad­cze­nia, a w każ­dym razie zakła­da­ją­ce, że rze­czy­wi­stość jest wie­lo­po­sta­cio­wa i nie da się jej zamknąć w żad­nej for­mu­le. Poja­wia­ją się tu para­dok­sy, któ­re świet­nie widać na przy­kła­dzie debiu­tanc­kiej książ­ki Whi­te­’a. Wyda­na w 1973 roku zna­ko­mi­ta, nabo­ko­vow­ska z ducha powieść For­get­ting Ele­na) (Zapo­mi­na­nie Ele­ny) wyda­je się na pierw­szy rzut oka dzie­łem, by tak rzec, ary­sto­kra­tycz­nym; opi­sa­na w niej fan­ta­stycz­na wspól­no­ta żyje w poczu­ciu kru­che­go pięk­na i nie przyj­mu­je do wia­do­mo­ści, że życie mogło­by się kie­ro­wać racja­mi inny­mi niż racje este­tycz­ne.

Zara­zem jed­nak Whi­te akty­wu­je w tek­ście idio­lek­ty i języ­ko­we akcen­ty ame­ry­kań­skiej kla­sy śred­niej – rzecz wca­le nie­oczy­wi­sta w epo­ce, kie­dy este­ty­ka cam­pu) (a z taką mamy ponie­kąd do czy­nie­nia w Ele­nie)) wyra­ża­ła się głów­nie w języ­kach koja­rzo­nych ze śro­do­wi­ska­mi ludzi świa­do­mie usta­wia­ją­cych się na mar­gi­ne­sie spo­łe­czeń­stwa: bez­ro­bot­nych wyrzut­ków i kry­mi­na­li­stów, jak u Huber­ta Sel­by­’e­go, czy nar­ko­ma­nów i gejów sprzed rewo­lu­cji Gay Libe­ra­tion Move­ment, jak u Wil­lia­ma Bur­ro­ugh­sa. Whi­te zapro­po­no­wał w 1973 roku powieść zupeł­nie nie-niszo­wą, opi­su­ją­cą świat zamknię­ty co praw­da, ale jed­no­cze­śnie odzwier­cie­dla­ją­cy – choć czy­nią­cy to nie wprost – wca­le sze­ro­ki wyci­nek rze­czy­wi­sto­ści lat 60. i począt­ku lat 70.

Sła­wę przy­nio­sła Whi­te­’o­wi opu­bli­ko­wa­na w 1982 roku auto­bio­gra­ficz­na – czy też raczej auto­bio­gra­fi­zu­ją­ca – opo­wieść A Boy­’s Own Sto­ry (Zuch). W zasa­dzie jest to histo­ria for­ma­cyj­na, przy­po­mi­na­ją­ca nie­co Por­tret arty­sty Joy­ce­’a. Wer­sja Whi­te­’a jest jed­nak bar­dziej nie­jed­no­znacz­na i z pew­no­ścią bar­dziej ponu­ra. Olśnie­wa język: skon­den­so­wa­ny, meta­fo­rycz­ny tam, gdzie trze­ba (i z utem­pe­ro­wa­ny­mi meta­fo­ra­mi), tra­fia­ją­cy w sed­no obra­zu, dosko­na­le odda­ją­cy uczu­cio­we i inte­lek­tu­al­ne pery­pe­tie nar­ra­to­ra. Dodaj­my, że pisarz posta­no­wił kon­ty­nu­ować „opo­wieść chłop­ca” w rów­nie uda­nych książ­kach The Beau­ti­ful Room Is Emp­ty i The Fare­well Sym­pho­ny (przez chwi­lę Whi­te mówił o tetra­lo­gii, ale skoń­czy­ło się na trzech tytu­łach). Obok Ele­nyi Nok­tur­nów< dla kró­la Neapo­lu (skąd­inąd pięk­nie spo­lsz­czo­nych przez Andrze­ja Sosnow­skie­go i Boh­da­na Zadu­rę) cykl ten sta­no­wi naj­świet­niej­sze osią­gnię­cie powie­ścio­pi­sa­rza – szko­da, że nie spo­tkał się on z uzna­niem, na jakie nie­wąt­pli­wie zasłu­gu­je.

Dodaj­my, że o swo­im pisar­stwie Whi­te wyra­żał się przy róż­nych oka­zjach. Nie są to kon­sta­ta­cje spe­cjal­nie odkryw­cze, pozwa­la­ją jed­nak dopeł­nić obra­zu twór­cy poszu­ku­ją­ce­go i wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­ne­go z dotych­cza­so­wych osią­gnięć. W waż­nym szki­cu „Oso­bi­ste jest poli­tycz­ne” pisarz dzie­lił się taki­mi spo­strze­że­nia­mi: „Jestem zwo­len­ni­kiem desa­kra­li­za­cji lite­ra­tu­ry, zakwe­stio­no­wa­nia same­go poję­cia kano­nu, zarzu­ce­nia kon­cep­cji kil­ku naj­istot­niej­szych ksią­żek. Kanon jest dla tych, któ­rzy nie lubią czy­tać, dla ludzi, któ­rzy chcie­li­by znać mini­mal­ną licz­bę tytu­łów. Radzi byli­by wie­dzieć, któ­re książ­ki powin­ni prze­tra­wić, aby ucho­dzić za ludzi kul­tu­ral­nych, wykształ­co­nych, oby­tych. Praw­dzi­we­mu czy­tel­ni­ko­wi potrze­ba coraz wię­cej ksią­żek, praw­dzi­wy czy­tel­nik nie pró­bu­je ogra­ni­czać ich licz­by” (przeł. Jerzy Jar­nie­wicz). Zawar­te­mu w powyż­szych zda­niach prze­ko­na­niu pisarz pozo­sta­je wier­ny do dnia dzi­siej­sze­go. Choć cza­sa­mi wyda­je się, że jego utwo­rom patro­nu­je idea wykwint­ne­go este­ty­zmu, to w isto­cie jest to twór­czość, par­don­nez le mot, demo­kra­tycz­na i moc­no eman­cy­pa­cyj­na, nie­po­zwa­la­ją­ca na spro­wa­dze­nie jej do roli kolej­ne­go pod­roz­dzia­łu w histo­rii lite­ra­tu­ry.

War­to odno­to­wać, że Edmund Whi­te to nie tyl­ko powie­ścio­pi­sarz i bio­graf (do dwóch wspo­mnia­nych wcze­śniej bio­gra­fii dorzuć­my tom przed­sta­wia­ją­cy syl­wet­kę Rim­bau­da). To tak­że nie­zgor­szy komen­ta­tor, repor­ta­ży­sta i żar­li­wy adwo­kat praw mniej­szo­ści sek­su­al­nych, wresz­cie autor trzech inte­re­su­ją­cych tek­stów auto­bio­gra­ficz­nych: nie­wiel­kie­go zbio­ru pary­skich winiet i por­tre­tów Our Paris: Sket­ches from Memo­ry (1995), auto­bio­gra­fii My Lives (2005), nie­co zaska­ku­ją­cej przez fakt, że napi­sa­na jest w porząd­ku tema­tycz­nym, a nie chro­no­lo­gicz­nym, wresz­cie plot­kar­skiej książ­ki City Boy (2009), zawie­ra­ją­cej spo­ro aneg­dot z nowo­jor­skich lat 70. (Whi­te zapo­wia­da, że poja­wi się też podob­ne wspo­mnie­nie z Pary­ża lat 80.) Wspo­mi­nam o tych publi­ka­cjach, aby pod­kre­ślić, że mamy do czy­nie­nia z pisa­rzem nader wszech­stron­nym, swo­bod­nie prze­miesz­cza­ją­cym się mię­dzy kon­wen­cja­mi lite­rac­ki­mi, twór­cą, któ­re­go wbrew pozo­rom i iry­tu­ją­cym ety­kie­tom trud­no zaszu­flad­ko­wać.

Świat wyła­nia­ją­cy się z ksią­żek Whi­te­’a jest czę­sto mrocz­ny, zgo­da, ale pra­wie zawsze do napra­wie­nia. Jeśli moż­na tu mówić o jakim­kol­wiek eto­sie pisar­skim (nie jestem tego pewien), to nie­ba­ga­tel­ną rolę odgry­wa­ły­by w nim uważ­ność spoj­rze­nia, koja­rzą­ca się z naj­lep­szy­mi tek­sta­mi Nabo­ko­va i kali­for­nij­ski­mi pej­za­ża­mi Davi­da Hock­neya, oraz fascy­na­cja języ­kiem rekon­stru­ują­cym rze­czy­wi­stość na tysią­ce spo­so­bów i w nie­zli­czo­nych odcie­niach. Oczy­wi­ście są w dorob­ku pisa­rza rze­czy słab­sze i mniej prze­ko­nu­ją­ce, ale pra­wie zawsze wyczu­wa się w jego tek­stach języ­ko­wy nerw, zawsze otwie­ra­ją się jakieś bocz­ne drzwi, przez któ­re wpa­da moc­ne, sło­necz­ne świa­tło. „Ele­ganc­ka dziw­ność”, pisze gdzieś na mar­gi­ne­sie twór­czo­ści Whi­te­’a Har­ry Mathews. Ele­ganc­ka, jak naj­bar­dziej. I dają­ca do myśle­nia.

O autorze

Jacek Gutorow

Urodzony 12 września 1970 roku w Grodkowie. Poeta, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Opolskiego. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1998), Fundacji Kultury (2003) oraz Nagrody im. Ludwika Frydego (2003). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Mediów Publicznych Cogito za opublikowany w 2008 roku tom Inne tempo. Mieszka w Opolu.

Powiązania