Sama się! O Bach for my baby Justyny Bargielskiej
recenzje / ESEJE Michał LarekRecenzja Michała Larka towarzysząca premierze drugiego wydania książki Justyny Bargielskiej Bach for my baby.
WięcejRecenzja Michała Larka z książki Makijaż Jerzego Jarniewicza.
1.
Po lekturze Makijażu wiem to już na pewno: najważniejszą wierszotwórczą energię poezji Jerzego Jarniewicza stanowi lęk przed słowami. Tak było w debiutanckich Korytarzach, we wszystkich kolejnych książkach poety, tak jest i w ostatnim tomie. Jak rozumieć ów lęk? Odpowiedź na to pytanie podpowiada w sposób niezwykle dobitny metafora makijażu, która przecież staje się tytułem aż czterech liryków. Nawiasem mówiąc, sam gest czterokrotnego powielenia słowa bogatego w semantykę seryjnego reprodukowania iluzji jest manifestacyjnie wymowny. Skupmy się na dwóch wierszach, otwierającym i zamykającym. Pierwszy zaczyna się tak: „Powstaje kawałek po kawałku/ gdy robi twarz – na obraz”. Jesteśmy zatem świadkami sceny nakładania makijażu, którą Jarniewicz interpretuje jako fikcjonalizowanie ciała. Pod wpływem filmu Camerona możemy też bąknąć coś o projektowaniu awatarów. Dokładny opis, cytujący sformułowania, które pochodzą z branżowych pism, kończy się mocną pointą: „Po czym zagryza wargi, a krew/ rozlewa się łagodną falą/ po niezapisanych policzkach”. Oto cud sztukmistrzów popkultury: przemiana krwi w kosmetyczny barwnik! Poeta powstrzymuje się od krytycznego komentarza, ale starzy czytelnicy domyślają się, że jego bohater nie pozostaje obojętny, obserwując wspaniałe efekty magii wizażu. W liryku zamykającym tom znajdziemy następujący passus: „Teraz pora zmyć się/ ze słów – metodycznie,/ rozpocząć makijaż od demakijażu:/ wokół skrzydełek nosa, przy linii/ włosów i na styku/ policzków z szyją”. Okazuje się, że „makijaż” – z francuskiego, jak przypomina „niezawodna” Wikipedia, fałszować, szminkować – jest metaforą zwodniczej retoryki. Zwróćmy jednak uwagę, z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, ma się rozumieć, że owo nawoływanie do demakijażu jest wyrażone w języku sztuki makijażu. Wystarczy wpisać do wyszukiwarki Google ostatnie zacytowane słowa, żeby znaleźć się na stronie, na której ktoś zawiesił taką oto instrukcję:
Podkład starannie wcieramy w skórę, zwłaszcza w najbardziej zdradzieckich miejscach: wokół skrzydełek nosa, przy linii włosów i na styku policzków z szyją. Metoda ta ma jeszcze inne zalety: podkład dłużej pozostaje matowy, a także, dzięki wyczuciu w palcach pozwala na optymalne pokrycie cery.
Co to oznacza? W moim przekonaniu to, że według Jarniewicza nie można dokonać retorycznego demakijażu, czyli nie można uciec ze świata słów, który jest siedliskiem fałszu. Z jednego makijażu w drugi makijaż! „Pożądanym efektem makijażu – powiada Wikipedia – jest jak najdoskonalsze zbliżenie wyglądu do aktualnie obowiązującego kanonu piękna i urody.” Zwolennik „sztuki makijażu” będzie zatem podporządkowywał swoje prawdziwe „ja” dyrektywom centralnych dyskursów estetycznych. Zestawienie tych dwóch domen (wizażu i retoryki) uzasadnia domysł, iż poezja autora Oranżady podszyta jest lękiem przed sztucznością. Jarniewicz należy do grona tych znakomitych pisarzy (Bursa, Iredyński, no-wofalowcy, Zadura etc.), którzy są uporczywymi tropicielami konwencjonalności ludzkiej egzystencji. Wielu humanistów pogodziło się już z symulakrycznością świata, Jarniewicz nie, i to pewnie każe Piotrowi Śliwińskiemu dopatrzyć się w jego poezji czegoś staroświeckiego.
2.
Nieufność wobec języka jako takiego przekłada się w poezji Jarniewicza na nieufność wobec języka miłości. „Coś zgrzyta w języku miłości, pomyślał bez słów,/ kiedy leżeli sobie na wprost, a jego pierwszy raz/ był razem, gdy jej na świecie nie było – w ten sposób zaczyna się wiersz „Na wprost”, odsyłający nas do innych liryków poety, w których miłosne obcowanie zostaje zakłócone przez obecność słów. Radykalnie zretoryzowana świadomość podmiotu i jego lingwistyczne przewrażliwienie powoduje, że w ostatnich tomach Jarniewicza nie znajdziemy żadnego „czystego” erotyku. Uprawianie miłości zawsze będzie, przepraszam za wyrażenie, robotą w języku. Mówienie o seksie zawsze będzie mówieniem o czymś innym. Jak kończy się przywołany przed chwilą wiersz? W ten oto sposób: „a plótł trzy po trzy palcami. Raz po raz./ I pierwszy raz. Tym razem zmieniając kierunek/ pstrągi wróciły do źródeł. Kochali się pod prąd.” Jak widzimy, język miłości zatraca swoją oczywistość referencjalną, w konsekwencji nie wiemy, o czym tak naprawdę tu się mówi. Zmierzam do następującego wniosku: przedstawiane w Makijażu akcje erotyczne będą zazwyczaj akcjami zupełnie innego rodzaju. Świetnym przykładem jest „Prosty wiersz o miłości”, który zaczyna się następującą strofą: „Zrzuciliśmy ubrania/ i zaczęliśmy się kochać tak rewolucyjnie,/ że zadrżał gmach banku narodowego,/ sięgnął dna indeks giełdowy,/ a maklerzy zawyli z ognia, który trawił im/ trzewia i portfele”. Prosty wiersz o miłości? Chyba jednak nie. Wszakże język erotyczny zostaje podbity przez język ekonomii i w ostatecznym rozrachunku otrzymujemy tyleż scenę seksualną, co scenę jakiegoś zamachu na giełdowy porządek. W ostatnich dwunastu linijkach sytuacja pod względem retorycznym zagęszcza się niesamowicie: idiom praktyk seksualnych („połykałem cię”) zostaje wymieniony na język przywołujący krajobraz ruin, w które popadły rozliczne banki (enumeracja nazw tychże instytucji), na końcu, w finalnym dystychu, pojawia się przetworzone zawołanie Marksa: „Kocham cię – nasze ciała krążą po Europie/ jak nieopierzony, niewinny komunizm”. Oto prawdziwe pomieszanie języków, które można chyba odczytać jako wyrazisty komunikat o niemożności zakomunikowania komukolwiek w dobrej wierze czegoś konkretnego. Zauważyć wypada, że Jarniewicz w taki anarchistyczny (z punktu widzenia interpretacji) sposób kończy wiele swoich wierszy. Po co? Żeby prowokacyjnie zasugerować, że języki służą do (z)używania, a nie do nazywania rzeczywistości? Myślę, że właśnie to chce nam poeta uprzytomnić, zamieniając swoje liryki w grzęzawiska cytatów i zarazem często unikając mówienia od siebie, swoimi słowami. Po tych wszystkich ekstremalnych przygodach jakże nieufnie zaczynamy lekturę wiersza z trzydziestej pierwszej strony: „Kocham cię i nigdy cię kochać nie przestanę -/ wyszeptała dziewczyna, składając usta/ do pocałunku. Wargi Raphaela/ z całą siłą przylgnęły do ust dziewczyny”. Kolejne zwrotki przynoszą coraz śmielsze erotyczne odsłony. Jaki jest tytuł wiersza? „Shopping and Fucking”. Jak brzmi motto? „Życzymy Ci, droga Czytelniczko, abyś i Ty mogła/ przeżyć równie wspaniałe przygody i odkryć/ prawdziwą miłość”. Źródło motta? „Harlequin Enterprises. Sp. z o.o.” Zatem nawet dosłowny język w wierszach Jarniewicza jest demaskowany jako rzecz podszyta fałszem – tutaj choćby ze względu na swoją marketingową funkcję. Jeśli nawet zwyczajne „kocham cię” nie jest prawdziwym wyznaniem miłości, lecz jedynie PR-owską zagrywką, to w takim razie cóż w naszym języku można uznać za autentyczne i szczere? Werdykt brzmi chyba tak: nic! W wierszu „Bajpasy Pinocheta” jest taki fragment: „Boisz się słów? Coś się w sercu odzywa/ nim na zawsze legnie. Słowo -/ ślepy kartridż.” Czyżby lęk przed słowami krył w sobie domysł, że to, co wypowiedziane bezapelacyjnie, wyparowuje, ulatnia się, znika, unicestwia? Że kryzys języka oznacza kryzys świata? Że wyjałowienie języka miłości dowodzi wyjałowienia samej miłości? Jarniewicz w jednym z zaadresowanych do mnie e‑maili napisał: „ta erotyka to przecież powierzchnia, a pod nią – groza niewyrażalności. Horror współczesnego jazgotu. Próba zakrzyczenia pustki”. Wzbogaciłbym autokomentarz o grozę wyrażalności, która to wyrażalność oznacza nieposkromioną dewastację tego, co zostało wyrażone.
3.
W wierszu „Z Ksiąg Królewskich” znajdziemy bardzo ważny fragment: „Nie chcę zapisywać tej zwyczajnej chwili,/ bo niezapisane pozostanie dla nas/ niczym obietnica dalekiego miasta,/ bez monitoringu i bez straży miejskiej/ z burmistrzem na wiecznym urlopie,/ i z inną kamienną tablicą/ na którą sami naniesiemy prawa/ ręcznym, rozkołysanym do woli pismem – nie do czytania, a do złożenia jak podpis”. Zasugerowałem parę chwil temu, że Jarniewicz częściej przedrzeźnia cudzą retorykę niż przemawia własnym głosem. Wydaje mi się jednak, że są momenty, w których jego samplujące cudzymi fragmentami „ja” zaznacza własne stanowisko, ujawnia własną perspektywę, zdradza własną dyspozycję emocjonalną. „Nie chcę zapisać tej zwyczajnej chwili” – to brzmi jak polemika ze słynną koncepcją poezji jako utrwalania czy nawet unieśmiertelniania poszczególnych chwil z naszego życia. Dlaczego polemizować z czymś tak naturalnym? Dlaczego rezygnować z możliwości zapisu? Dlatego że poezja autora powstaje w świecie do granic rozgadanym, maksymalnie rozplotkowanym, w świecie uzależnionym od produkowania, powielania, pochłaniania i nadzorowania obrazów. Czyli w świecie, który wszystko uzewnętrznił i zarazem zbanalizował. Jeśli więc wszyscy zapisują, trywializując jednocześnie sam wynalazek zapisu, to po cóż tracić czas na uczestnictwo w tej masowej działalności, w tej ogólnej gadaninie? Jarniewicz sugeruje, że cenniejsze jest dzisiaj to, co nie zostato skolonizowane przez techniki zapisu i dzięki temu zachowało zbawienną aurę nieobecności. „Zapisać” oznacza w tym kontekście „udosłownić”, a bohater pragnie tekstów, gestów, strategii bycia w świecie przynajmniej odrobinę bardziej tajemniczym ze względu na swoją nie-rozstrzygalność. Ten świat, teraźniejszy, aktualny, który Jarniewicz z wielkim zacięciem podsłuchuje i który stara się mimo wszystko wprowadzić do swoich wierszy, jest również światem wzmożonej perswazyjności. Ironicznie zatytułowany wiersz „Free Tibet” kończy się następującymi frazami: „Plazma/ posiadła nasze sny o rozdzielczości/ trudnej do wyceny. No i co z tym sushi?/ Weź kredyt. Jesteś tego warta,/ a kredyt wart mszy. Jutro wezmę w obronę/ króliki szorstkowłose”. Justyna Zimna w swoim błyskotliwym szkicu o prozie Zbigniewa Kruszyńskiego napisała:
Świat natrętnie tokuje do nas w drugoosobowej narracji, która czyni z podmiotu zbędną odpowiedź na mechanicznie zadawane pytania, a sam świat ustanawia jako jedyną możliwość, z której należy skorzystać dla swojego dobra.
Istnienie w świecie jest równoznaczne z uleganiem wpływowi wszelkich możliwych instytucji i koncernów, które poprzez swoje intensywne i apodyktyczne komunikaty próbują nas zważyć, podliczyć, zunifikować i zamienić w target. „GPS/ cię poprowadzi. Powie ci,/ gdzie jesteś” – tak się kończy kolejny liryk, z którego wynika, że nawet małe, drobne, niepozorne medium może pokierować naszym życiem. Wydaje mi się, że tak właśnie zdiagnozowana rzeczywistość jest najważniejszym źródłem sygnalizowanego lęku przed sztucznością reprodukowaną na masową skalę przez technikę. Ktoś zapyta, czy według Jarniewicza stoimy na straconej pozycji. Pisałem już, że wiersz zamykający tomik nie pozostawia złudzeń, bo uprzytamnia, iż każda próba demakijażu pociąga za sobą kolejny makijaż. Nie ma zatem pocieszających konkluzji. Ale my, czytelnicy Niewiadomskiego, Pióry, Wiedemanna, nie wierzymy przecież w konkluzje. Dlatego pocieszenia i porad, jak zatroszczyć się o siebie (słynne Foucaultowskie techniki siebie!), szukamy w mniej eksponowanych miejscach. Na przykład w tych wierszowych zakamarkach, gdzie Jarniewicz mówi o pocie. W „Pantografie” czytamy coś takiego: „Słowa/ obok słów. Chciała coś powiedzieć/ i poczuła pot. Jego pot, który/ zamknął jej usta nutą amoniaku./ Co słowom do potu, a jej do jego słów?” Pot zamknął usta, a zatem i pokonał – przynajmniej na chwilę – władzę makijażu. W „Fetyszu” mężczyzna woła do kochanki: „Pot twój, kochanie, tak upajający,/ że piłbym go z twoich bioder”. Czyli co? W amoniaku zbawienie? Z całą pewnością nie! Więc o co mi chodzi? W wywiadzie udzielonym Joannie Orskiej poeta powiedział: „ale w tym nienaturalnym, sztucznym wyrazie daje jednak o sobie znać. Sztuczność jest więc chyba zawsze pęknięta i dwuznaczna. Zawsze coś ją od środka rozsadza, dlatego zglajchszaltowanie wierszy nie jest niczym przesądzonym. Sztuczność tylko na pozór sprawuje władzę absolutną, jest bowiem w stanie ciągłego zagrożenia”. Otóż to: troszcząc się o samych siebie, możemy przede wszystkim igrać ze sztucznością, nękać ją, nadgryzać; kłusować w obrębie zafałszowanej empirii. A to chyba dużo.
Urodzony w 1978 roku. Adiunkt w Zakładzie Literatury i Kultury Nowoczesnej IFP UAM, redaktor "Czasu Kultury". Zajmuje się literaturą XX i XXI wieku, antropologią mediów i kulturą popularną.
Recenzja Michała Larka towarzysząca premierze drugiego wydania książki Justyny Bargielskiej Bach for my baby.
WięcejRecenzja Michała Larka z książki piąte królestwo Romana Honeta.
WięcejRecenzja Michała Larka z książki O rzeczach i ludziach (1991–2010) Dariusza Sośnickiego.
WięcejGłos Michała Larka w debacie „Dożynki 2008”.
WięcejRozmowa Joanny Orskiej z Jerzym Jarniewiczem, opublikowana w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejKomentarz Jerzego Jarniewicza opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejWiersz z tomu Makijaż, zarejestrowany podczas spotkania „Hotel, makijaż, piosenki” na festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejAudycja poświęcona premierze książki Makijaż Jerzego Jarniewicza z udziałem autora.
WięcejWiersz z tomu Makijaż, zarejestrowany podczas spotkania „Hotel, makijaż, piosenki” na festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejRecenzja Anny Kałuży z książki Makijaż Jerzego Jarniewicza.
WięcejRecenzja Jacka Gutorowa z książki Makijaż Jerzego Jarniewicza.
WięcejRecenzja Jakuba Winiarskiego z książki Makijaż Jerzego Jarniewicza.
Więcej