
Powieść o nas
recenzje / ESEJE Filip ŁobodzińskiImpresja Filipa Łobodzińskiego na temat prozy Krystyny Czarneckiej, wyróżnionej w ramach projektu „Pracownie otwarte prozą 2023”.
WięcejRecenzja Filipa Łobodzińskiego towarzysząca premierze książki Marty Sokołowskiej Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku.
Wymarzony, a zarazem straszliwy przypadek zrządził, że Imperium Dzieci Marty Sokołowskiej ukazuje się w chwili, gdy w naszych uszach dźwięczą haniebne słowa purpurata o niepłodnych modnych lalkach. W kontekście takich apeli lektura krótkiej powieści przestaje być obcowaniem z dystopią. Raczej z próbą prze-jasno-widzenia, o jaką stawkę idzie gra, w którą ktoś nas wkręca.
Zaprojektowany przez Sokołowską świat – ewidentnie wyśniony, ograniczony terytorialnie, unoszący się jak odrębna bańka nad nieznaną rzeczywistością zewnętrzną – to, owszem, krajobraz dystopijny. W tytułowym Imperium naczelną głoszoną zasadą jest dzieciństwo szczęśliwe, beztroskie; kult dziecka stanowi państwową religię. Jak w każdej szanującej się dystopii społeczność została podzielona na sektory uszeregowane według stopnia uprzywilejowania. Największą łaską cieszą się A‑osoby – mają prawo mieć dzieci, własne bądź adoptowane, ponieważ służby Imperium uznały, że zasługują na to, by wychowywać szczęśliwe potomstwo. Niżej stoją B – zwykli śmiertelnicy, którzy mogą co najwyżej aspirować do statusu A, jednak w ramach tego obecnego dzieci mieć im nie wolno. Podobnie jak pozostałym dwóm kastom – Q i X. Ci ostatni są poza nawiasem społeczeństwa, mają pozycję odrażających skazańców. Dla X droga ku wyższym sektorom jest absolutnie zamknięta.
Ponieważ mamy do czynienia z Imperium, jest jasne, że wszystko, co się w nim dzieje, dzieje się w ramach porządku narzuconego przez jedynowładcę – ściślej: jedynowładczynię, A‑Carycę – i nadzorowanego przez A‑Komendanta. Kontrola każdej osoby w państwie jest możliwa dzięki obowiązkowym, noszonym na nadgarstkach baby ringom, różnym w zależności od statusu społecznego. Baby ringi pełnią funkcję hiperłączy, interfejsów pomiędzy każdym mieszkańcem Miasta Dzieci a władzą. Tą drogą władza pozyskuje informacje o wszelkich poczynaniach każdego członka społeczności, tą drogą też komunikuje o swoich decyzjach. To jak wi-fi, obrączka elektroniczna więźnia i kołchoźnik w jednym.
Tyle sceneria. O intrydze książki co nieco można dowiedzieć się z przygotowanych przez wydawcę materiałów promocyjnych – i tyle wystarczy. Więcej niech przyniesie już samodzielna lektura Imperium Dzieci. Ja wolałbym zatrzymać się przy owym dystopijnym pejzażu i zobaczyć go na tle klasyki gatunku.
Niektórzy upatrują początków dystopii w Państwie Platona. Cokolwiek na wyrost, bo Akademik nie opisywał państwa z piekła rodem, tylko projektował byt jego zdaniem idealny. Dystopijność Państwa mogła co najwyżej zostać wdrukowana przez antagonistycznych czytelników.
Zapewne prawdziwe początki dystopii wyrosły na glebie stworzonej podczas rewolucji francuskiej. To wówczas przecież zaczęto planować stworzenie nowego człowieka. Koncepcje nie były jednolite. Żyrondysta Jean-Antoine Condorcet postulował nowy ład na bazie naturalnej zdolności ludzi do samodoskonalenia. Z kolei jakobin Maximilien de Robespierre uważał, że należy wykorzenić przeszłość i budować wszystko absolutnie od zera.
To jakobińska droga doprowadziła do narodzin upiornych systemów Rosji Sowieckiej, III Rzeszy i Pol Pota. I to ona stanowi punkt wyjścia dla autorów Nowego wspaniałego świata, Roku 1984, Opowieści podręcznej czy Igrzysk śmierci. W projektach tych – historycznych i literackich – wyzwolona z miazmatów przeszłości jednostka ma się zaangażować całą sobą w budowanie wyższego organizmu. Przeszłość bowiem to złowrogie błędy. O przeszłości albo się milczy, albo się ją „koryguje” (Orwell), albo się ją wprost potępia. W dystopii rzeczywistość jest mitycznym Teraz i zaprojektowaną Przyszłością. Zresztą ta Przyszłość, wbrew hasłom, bynajmniej nie jest najważniejsza. Ona liczy się tylko jako projekt. Dystopijne państwo goni króliczka, ale to, co je spaja i nadaje mu sens, to właśnie podsycane w ludziach marzenie o świetlanym Jutrze, którego być może nigdy nie dożyją, bo wciąż trzeba będzie unicestwiać teraźniejsze niedoskonałości. Konieczność nieustannej czujności wobec dzisiejszych zagrożeń, generowanych przez owe przeszłe miazmaty, to racja bytu władzy. Liczą się tylko Teraz i Za Chwilę. W imię konieczności osiągnięcia w przyszłości idealnego Celu teraźniejsza władza gwarantuje sobie maksimum uprawnień i zabezpiecza sobie wszelkie możliwe tyły, byleby utrzymać się na obecnej pozycji. Terror może być jawny bądź zawoalowany, może być realizowany nie poprzez przymus fizyczny, a pranie mózgów, jednak tylko on daje pewność, że przyszłe zmiany nie zostaną zniweczone oraz że nawet one nie zmienią jednego – statusu teraźniejszej władzy.
Projekt społeczny dystopijnego państwa co do zasady musi polegać na Idei, optymalnie takiej, której zasadniczo nie da się nic zarzucić z moralnego punktu widzenia. Czasem projektuje ona społeczność precyzyjną i posłuszną jak mechanizm (Rok 1984 Orwella, Opowieść podręcznej Atwood), czasem głosi „jedynie” zbiorowy nieskomplikowany hedonizm (Nowy wspaniały świat Huxleya, 451⁰ Fahrenheita Bradbury’ego). Idea miewa charakter nie tylko szczytny, ale wręcz zbawczy. Zasadą ontologiczną dystopii rządzi mesjanizm. Oczywiście Cel projektu z reguły jest celem fasadowym, trującym uzasadnieniem wiecznego trwania Teraźniejszości.
Dynamika powieści wymusza też pojawienie się jednostek wątpiących, stawiających zrazu nieśmiałe pytania. Często odkrywają one istnienie – funkcjonujących już to poza obrębem społeczności, już to w jej łonie, ale w pełnym kamuflażu – grup rebelianckich. Grupy te mogą być znakiem nadziei albo przeciwnie – symbolem fiaska w obliczu doskonałej machiny przemocy stosowanej przez centrum.
Do tej pory powieść Marty Sokołowskiej spełnia podstawowe wymogi. Szczęście dzieci nie budzi wątpliwości, jest ideą moralnie nie do podważenia, ba, może wręcz początkowo rozczulać.
Na kartach książki spotykamy osoby podporządkowane nie do końca lub zgoła wcale niepodporządkowane – wywodzące się, co ciekawe, zarówno z grona potępionych X, jak i wyniesionych na piedestał społeczny A. Ścisły podział społeczności na – w rozmaitym stopniu pozbawione przywilejów – kasty pozwala w czytelny sposób dystrybuować profity i kary.
Te ostatnie są wymierzane często podczas publicznych widowisk. Znane z innych dystopii igrzyska śmierci, Orwellowskie kwadranse nienawiści czy palenie książek u Bradbury’ego mają tu swój odpowiednik w postaci Ceremonii Oczyszczenia Imperium – wydarzeń inspirowanych procesami inkwizycyjnymi.
Baby ringi pozwalają na inwigilację na miarę Wielkiego Brata. Specjalne dziecięce komisje doradcze działające przy resortach stanowią sztafaż służący pozornej kontroli nad realizacją szczytnej Idei – sztafaż, bo czytelnicy zdają sobie sprawę, że i tak wszystko ostatecznie zależy od wyroku A‑Carycy.
Jednak właśnie postać tej ostatniej w zasadniczy sposób odróżnia Imperium Dzieci od klasycznych powieści dystopijnych. Najczęściej bowiem zarówno despoci, jak i członkowie tyrańskiej rady pozostają w sferze na poły mitycznej. Są obrazami, hasłami, symbolami, funkcjonują poprzez powszechną obecność, ale paradoksalnie pozostają nieobecni.
Sokołowska tymczasem nie waha się odejść od schematu. A‑Carycę poznajemy twarzą w twarz. Nie tylko ją samą, ale też jej historię, która leży u podstaw Imperium jako projektu. Poznajemy A‑Carycę z jej życiem wewnętrznym – niczym tytułowego dyktatora z Jesieni patriarchy Gabriela Garcíi Marqueza.
To kluczowy element układanki, pozwalający być może uchylić zasłony, która kryje podwaliny wielu fikcyjnych i faktycznych ustrojów totalnych. Okazuje się bowiem, że za projektem, Ideą i jej Celem stoją osobista tragedia i głęboki kompleks.
Dystopia jako dzieło kultury jest nie tylko, a ściślej – nie tyle kreacją zaspokajającą u odbiorców potrzebę zapłodnienia wyobraźni alternatywną wersją znanego im świata. Dystopia to szczególny typ utworu, stanowiący bezpośredni wyraz autentycznych lęków doświadczanych przez jej autorów.
Dzięki subtelnemu zabiegowi narracyjnemu w książce Marty Sokołowskiej mechanizm ten okazuje się autotematyczny. Tytułowe Imperium również powstało z chęci rozbrojenia personalnej traumy. Dlatego też Imperium Dzieci bliżej do powieści Margaret Atwood niż do książek George’a Orwella czy Suzanne Collins.
Najwybitniejsze dystopie literackie charakteryzuje jeszcze jedno: z czasem ich projekcje mogą stawać się niebezpiecznie prawdopodobne, niemal prorocze. Słowa i intencje arcybiskupa, które poznaliśmy w Boże Ciało 2021 roku, każą się zastanowić nad sensem wpisywania powieści Marty Sokołowskiej w nurt literatury fantastycznej. Ten lęk, który wywołał hierarcha, ma wszak wyraziste smak, zapach i fakturę, a także kolor – kolor szaty liturgicznej arcybiskupa, kolor baby ringu wybrańców A.
Ur. w 1959 r. Iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz ladino. Laureat Nagrody Instytutu Cervantesa w Warszawie w 2005 r. za najlepszy przekład literacki. Przez lata pracował jako dziennikarz (TVP, Polsat News, Trójka, Inforadio, „Non Stop”, „Rock’n’Roll”, „Machina”, „Przekrój”, „Newsweek”), a obecnie współprowadzi program telewizyjny „Xięgarnia”. Współzałożyciel Zespołu Reprezentacyjnego (od 1983, sześć płyt) oraz dylan.pl (od 2014, jedna płyta), specjalizującego się w wykonywaniu przekładów piosenek Boba Dylana. W Biurze Literackim ukazały się przetłumaczone przez niego książki Dylana: Duszny kraj (2016) oraz Tarantula (2018), Patti Smith: Tańczę boso i Nie gódź się oraz Salvadora Espriu Skóra byka. Mieszka w Warszawie.