recenzje / ESEJE

Lęk w kolorze złotym

Filip Łobodziński

Recenzja Filipa Łobodzińskiego towarzysząca premierze książki Marty Sokołowskiej Imperium Dzieci, która ukazuje się w Biurze Literackim 12 lipca 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Wyma­rzo­ny, a zara­zem strasz­li­wy przy­pa­dek zrzą­dził, że Impe­rium Dzie­ci Mar­ty Soko­łow­skiej uka­zu­je się w chwi­li, gdy w naszych uszach dźwię­czą hanieb­ne sło­wa pur­pu­ra­ta o nie­płod­nych mod­nych lal­kach. W kon­tek­ście takich ape­li lek­tu­ra krót­kiej powie­ści prze­sta­je być obco­wa­niem z dys­to­pią. Raczej z pró­bą prze-jasno-widze­nia, o jaką staw­kę idzie gra, w któ­rą ktoś nas wkrę­ca.

Zapro­jek­to­wa­ny przez Soko­łow­ską świat – ewi­dent­nie wyśnio­ny, ogra­ni­czo­ny tery­to­rial­nie, uno­szą­cy się jak odręb­na bań­ka nad nie­zna­ną rze­czy­wi­sto­ścią zewnętrz­ną – to, owszem, kra­jo­braz dys­to­pij­ny. W tytu­ło­wym Impe­rium naczel­ną gło­szo­ną zasa­dą jest dzie­ciń­stwo szczę­śli­we, bez­tro­skie; kult dziec­ka sta­no­wi pań­stwo­wą reli­gię. Jak w każ­dej sza­nu­ją­cej się dys­to­pii spo­łecz­ność zosta­ła podzie­lo­na na sek­to­ry usze­re­go­wa­ne według stop­nia uprzy­wi­le­jo­wa­nia. Naj­więk­szą łaską cie­szą się A‑osoby – mają pra­wo mieć dzie­ci, wła­sne bądź adop­to­wa­ne, ponie­waż służ­by Impe­rium uzna­ły, że zasłu­gu­ją na to, by wycho­wy­wać szczę­śli­we potom­stwo. Niżej sto­ją B – zwy­kli śmier­tel­ni­cy, któ­rzy mogą co naj­wy­żej aspi­ro­wać do sta­tu­su A, jed­nak w ramach tego obec­ne­go dzie­ci mieć im nie wol­no. Podob­nie jak pozo­sta­łym dwóm kastom – Q i X. Ci ostat­ni są poza nawia­sem spo­łe­czeń­stwa, mają pozy­cję odra­ża­ją­cych ska­zań­ców. Dla X dro­ga ku wyż­szym sek­to­rom jest abso­lut­nie zamknię­ta.

Ponie­waż mamy do czy­nie­nia z Impe­rium, jest jasne, że wszyst­ko, co się w nim dzie­je, dzie­je się w ramach porząd­ku narzu­co­ne­go przez jedy­no­wład­cę – ści­ślej: jedy­no­wład­czy­nię, A‑Carycę – i nad­zo­ro­wa­ne­go przez A‑Komendanta. Kon­tro­la każ­dej oso­by w pań­stwie jest moż­li­wa dzię­ki obo­wiąz­ko­wym, noszo­nym na nad­garst­kach baby rin­gom, róż­nym w zależ­no­ści od sta­tu­su spo­łecz­ne­go. Baby rin­gi peł­nią funk­cję hiper­łą­czy, inter­fej­sów pomię­dzy każ­dym miesz­kań­cem Mia­sta Dzie­ci a wła­dzą. Tą dro­gą wła­dza pozy­sku­je infor­ma­cje o wszel­kich poczy­na­niach każ­de­go człon­ka spo­łecz­no­ści, tą dro­gą też komu­ni­ku­je o swo­ich decy­zjach. To jak wi-fi, obrącz­ka elek­tro­nicz­na więź­nia i koł­choź­nik w jed­nym.

Tyle sce­ne­ria. O intry­dze książ­ki co nie­co moż­na dowie­dzieć się z przy­go­to­wa­nych przez wydaw­cę mate­ria­łów pro­mo­cyj­nych – i tyle wystar­czy. Wię­cej niech przy­nie­sie już samo­dziel­na lek­tu­ra Impe­rium Dzie­ci. Ja wolał­bym zatrzy­mać się przy owym dys­to­pij­nym pej­za­żu i zoba­czyć go na tle kla­sy­ki gatun­ku.

Nie­któ­rzy upa­tru­ją począt­ków dys­to­pii w Pań­stwie Pla­to­na. Cokol­wiek na wyrost, bo Aka­de­mik nie opi­sy­wał pań­stwa z pie­kła rodem, tyl­ko pro­jek­to­wał byt jego zda­niem ide­al­ny. Dys­to­pij­ność Pań­stwa mogła co naj­wy­żej zostać wdru­ko­wa­na przez anta­go­ni­stycz­nych czy­tel­ni­ków.

Zapew­ne praw­dzi­we począt­ki dys­to­pii wyro­sły na gle­bie stwo­rzo­nej pod­czas rewo­lu­cji fran­cu­skiej. To wów­czas prze­cież zaczę­to pla­no­wać stwo­rze­nie nowe­go czło­wie­ka. Kon­cep­cje nie były jed­no­li­te. Żyron­dy­sta Jean-Anto­ine Con­dor­cet postu­lo­wał nowy ład na bazie natu­ral­nej zdol­no­ści ludzi do samo­do­sko­na­le­nia. Z kolei jako­bin Maxi­mi­lien de Robe­spier­re uwa­żał, że nale­ży wyko­rze­nić prze­szłość i budo­wać wszyst­ko abso­lut­nie od zera.

To jako­biń­ska dro­ga dopro­wa­dzi­ła do naro­dzin upior­nych sys­te­mów Rosji Sowiec­kiej, III Rze­szy i Pol Pota. I to ona sta­no­wi punkt wyj­ścia dla auto­rów Nowe­go wspa­nia­łe­go świa­ta, Roku 1984, Opo­wie­ści pod­ręcz­nej czy Igrzysk śmier­ci. W pro­jek­tach tych – histo­rycz­nych i lite­rac­kich – wyzwo­lo­na z mia­zma­tów prze­szło­ści jed­nost­ka ma się zaan­ga­żo­wać całą sobą w budo­wa­nie wyż­sze­go orga­ni­zmu. Prze­szłość bowiem to zło­wro­gie błę­dy. O prze­szło­ści albo się mil­czy, albo się ją „kory­gu­je” (Orwell), albo się ją wprost potę­pia. W dys­to­pii rze­czy­wi­stość jest mitycz­nym Teraz i zapro­jek­to­wa­ną Przy­szło­ścią. Zresz­tą ta Przy­szłość, wbrew hasłom, bynaj­mniej nie jest naj­waż­niej­sza. Ona liczy się tyl­ko jako pro­jekt. Dys­to­pij­ne pań­stwo goni kró­licz­ka, ale to, co je spa­ja i nada­je mu sens, to wła­śnie pod­sy­ca­ne w ludziach marze­nie o świe­tla­nym Jutrze, któ­re­go być może nigdy nie doży­ją, bo wciąż trze­ba będzie uni­ce­stwiać teraź­niej­sze nie­do­sko­na­ło­ści. Koniecz­ność nie­ustan­nej czuj­no­ści wobec dzi­siej­szych zagro­żeń, gene­ro­wa­nych przez owe prze­szłe mia­zma­ty, to racja bytu wła­dzy. Liczą się tyl­ko Teraz i Za Chwi­lę. W imię koniecz­no­ści osią­gnię­cia w przy­szło­ści ide­al­ne­go Celu teraź­niej­sza wła­dza gwa­ran­tu­je sobie mak­si­mum upraw­nień i zabez­pie­cza sobie wszel­kie moż­li­we tyły, byle­by utrzy­mać się na obec­nej pozy­cji. Ter­ror może być jaw­ny bądź zawo­alo­wa­ny, może być reali­zo­wa­ny nie poprzez przy­mus fizycz­ny, a pra­nie mózgów, jed­nak tyl­ko on daje pew­ność, że przy­szłe zmia­ny nie zosta­ną zni­we­czo­ne oraz że nawet one nie zmie­nią jed­ne­go – sta­tu­su teraź­niej­szej wła­dzy.

Pro­jekt spo­łecz­ny dys­to­pij­ne­go pań­stwa co do zasa­dy musi pole­gać na Idei, opty­mal­nie takiej, któ­rej zasad­ni­czo nie da się nic zarzu­cić z moral­ne­go punk­tu widze­nia. Cza­sem pro­jek­tu­je ona spo­łecz­ność pre­cy­zyj­ną i posłusz­ną jak mecha­nizm (Rok 1984 Orwel­la, Opo­wieść pod­ręcz­nej Atwo­od), cza­sem gło­si „jedy­nie” zbio­ro­wy nie­skom­pli­ko­wa­ny hedo­nizm (Nowy wspa­nia­ły świat Hux­leya, 451⁰ Fah­ren­he­ita Bradbury’ego). Idea mie­wa cha­rak­ter nie tyl­ko szczyt­ny, ale wręcz zbaw­czy. Zasa­dą onto­lo­gicz­ną dys­to­pii rzą­dzi mesja­nizm. Oczy­wi­ście Cel pro­jek­tu z regu­ły jest celem fasa­do­wym, tru­ją­cym uza­sad­nie­niem wiecz­ne­go trwa­nia Teraź­niej­szo­ści.

Dyna­mi­ka powie­ści wymu­sza też poja­wie­nie się jed­no­stek wąt­pią­cych, sta­wia­ją­cych zra­zu nie­śmia­łe pyta­nia. Czę­sto odkry­wa­ją one ist­nie­nie – funk­cjo­nu­ją­cych już to poza obrę­bem spo­łecz­no­ści, już to w jej łonie, ale w peł­nym kamu­fla­żu – grup rebe­lianc­kich. Gru­py te mogą być zna­kiem nadziei albo prze­ciw­nie – sym­bo­lem fia­ska w obli­czu dosko­na­łej machi­ny prze­mo­cy sto­so­wa­nej przez cen­trum.

Do tej pory powieść Mar­ty Soko­łow­skiej speł­nia pod­sta­wo­we wymo­gi. Szczę­ście dzie­ci nie budzi wąt­pli­wo­ści, jest ideą moral­nie nie do pod­wa­że­nia, ba, może wręcz począt­ko­wo roz­czu­lać.

Na kar­tach książ­ki spo­ty­ka­my oso­by pod­po­rząd­ko­wa­ne nie do koń­ca lub zgo­ła wca­le nie­pod­po­rząd­ko­wa­ne – wywo­dzą­ce się, co cie­ka­we, zarów­no z gro­na potę­pio­nych X, jak i wynie­sio­nych na pie­de­stał spo­łecz­ny A. Ści­sły podział spo­łecz­no­ści na – w roz­ma­itym stop­niu pozba­wio­ne przy­wi­le­jów – kasty pozwa­la w czy­tel­ny spo­sób dys­try­bu­ować pro­fi­ty i kary.

Te ostat­nie są wymie­rza­ne czę­sto pod­czas publicz­nych wido­wisk. Zna­ne z innych dys­to­pii igrzy­ska śmier­ci, Orwel­low­skie kwa­dran­se nie­na­wi­ści czy pale­nie ksią­żek u Bradbury’ego mają tu swój odpo­wied­nik w posta­ci Cere­mo­nii Oczysz­cze­nia Impe­rium – wyda­rzeń inspi­ro­wa­nych pro­ce­sa­mi inkwi­zy­cyj­ny­mi.

Baby rin­gi pozwa­la­ją na inwi­gi­la­cję na mia­rę Wiel­kie­go Bra­ta. Spe­cjal­ne dzie­cię­ce komi­sje dorad­cze dzia­ła­ją­ce przy resor­tach sta­no­wią szta­faż słu­żą­cy pozor­nej kon­tro­li nad reali­za­cją szczyt­nej Idei – szta­faż, bo czy­tel­ni­cy zda­ją sobie spra­wę, że i tak wszyst­ko osta­tecz­nie zale­ży od wyro­ku A‑Carycy.

Jed­nak wła­śnie postać tej ostat­niej w zasad­ni­czy spo­sób odróż­nia Impe­rium Dzie­ci od kla­sycz­nych powie­ści dys­to­pij­nych. Naj­czę­ściej bowiem zarów­no despo­ci, jak i człon­ko­wie tyrań­skiej rady pozo­sta­ją w sfe­rze na poły mitycz­nej. Są obra­za­mi, hasła­mi, sym­bo­la­mi, funk­cjo­nu­ją poprzez powszech­ną obec­ność, ale para­dok­sal­nie pozo­sta­ją nie­obec­ni.

Soko­łow­ska tym­cza­sem nie waha się odejść od sche­ma­tu. A‑Carycę pozna­je­my twa­rzą w twarz. Nie tyl­ko ją samą, ale też jej histo­rię, któ­ra leży u pod­staw Impe­rium jako pro­jek­tu. Pozna­je­my A‑Carycę z jej życiem wewnętrz­nym – niczym tytu­ło­we­go dyk­ta­to­ra z Jesie­ni patriar­chy Gabrie­la Gar­cíi Marqu­eza.

To klu­czo­wy ele­ment ukła­dan­ki, pozwa­la­ją­cy być może uchy­lić zasło­ny, któ­ra kry­je pod­wa­li­ny wie­lu fik­cyj­nych i fak­tycz­nych ustro­jów total­nych. Oka­zu­je się bowiem, że za pro­jek­tem, Ideą i jej Celem sto­ją oso­bi­sta tra­ge­dia i głę­bo­ki kom­pleks.

Dys­to­pia jako dzie­ło kul­tu­ry jest nie tyl­ko, a ści­ślej – nie tyle kre­acją zaspo­ka­ja­ją­cą u odbior­ców potrze­bę zapłod­nie­nia wyobraź­ni alter­na­tyw­ną wer­sją zna­ne­go im świa­ta. Dys­to­pia to szcze­gól­ny typ utwo­ru, sta­no­wią­cy bez­po­śred­ni wyraz auten­tycz­nych lęków doświad­cza­nych przez jej auto­rów.

Dzię­ki sub­tel­ne­mu zabie­go­wi nar­ra­cyj­ne­mu w książ­ce Mar­ty Soko­łow­skiej mecha­nizm ten oka­zu­je się auto­te­ma­tycz­ny. Tytu­ło­we Impe­rium rów­nież powsta­ło z chę­ci roz­bro­je­nia per­so­nal­nej trau­my. Dla­te­go też Impe­rium Dzie­ci bli­żej do powie­ści Mar­ga­ret Atwo­od niż do ksią­żek George’a Orwel­la czy Suzan­ne Col­lins.

Naj­wy­bit­niej­sze dys­to­pie lite­rac­kie cha­rak­te­ry­zu­je jesz­cze jed­no: z cza­sem ich pro­jek­cje mogą sta­wać się nie­bez­piecz­nie praw­do­po­dob­ne, nie­mal pro­ro­cze. Sło­wa i inten­cje arcy­bi­sku­pa, któ­re pozna­li­śmy w Boże Cia­ło 2021 roku, każą się zasta­no­wić nad sen­sem wpi­sy­wa­nia powie­ści Mar­ty Soko­łow­skiej w nurt lite­ra­tu­ry fan­ta­stycz­nej. Ten lęk, któ­ry wywo­łał hie­rar­cha, ma wszak wyra­zi­ste smak, zapach i fak­tu­rę, a tak­że kolor – kolor sza­ty litur­gicz­nej arcy­bi­sku­pa, kolor baby rin­gu wybrań­ców A.

O autorze

Filip Łobodziński

Ur. w 1959 r. Iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz ladino. Laureat Nagrody Instytutu Cervantesa w Warszawie w 2005 r. za najlepszy przekład literacki. Przez lata pracował jako dziennikarz (TVP, Polsat News, Trójka, Inforadio, „Non Stop”, „Rock’n’Roll”, „Machina”, „Przekrój”, „Newsweek”), a obecnie współprowadzi program telewizyjny „Xięgarnia”. Współzałożyciel Zespołu Reprezentacyjnego (od 1983, sześć płyt) oraz dylan.pl (od 2014, jedna płyta), specjalizującego się w wykonywaniu przekładów piosenek Boba Dylana. W Biurze Literackim ukazały się przetłumaczone przez niego książki Dylana: Duszny kraj (2016) oraz Tarantula (2018), Patti Smith: Tańczę boso i Nie gódź się oraz Salvadora Espriu Skóra byka. Mieszka w Warszawie.

Powiązania