recenzje / ESEJE

Let the right one in

Dawid Mateusz

Jakub Skurtys

Impresja Dawida Mateusza i Jakuba Skurtysa na temat poezji Oli Lewandowskiej-Ferenc, laureatki 16. edycji Połowu poetyckiego.

Biuro Literackie

Ola Lewan­dow­ska roz­gry­wa swo­ją opo­wieść o doj­rze­wa­niu w zna­nych nam, nie­co gotyc­kich, nie­co wiedź­mo­wa­nych reje­strach, ale jej syre­ni śpiew bar­dziej przy­po­mi­na Cór­ki dan­sin­gu, niż home­ryc­kie zma­ga­nia hero­sów. Robi to dobrze, znaj­du­jąc balans mię­dzy her­sto­ria­mi o sio­strzeń­stwie i mro­kiem rodzą­cej się sek­su­al­no­ści, w pół dro­gi mię­dzy meta­fo­rycz­nym lasem i jak naj­bar­dziej kon­kret­nym, beto­no­wym podwór­kiem. Nie wia­do­mo, co jest tu pej­za­żem wewnętrz­nym boha­te­rek, a co zna­ka­mi lub styg­ma­ta­mi ich spo­łecz­ne­go usy­tu­owa­nia. Wcią­ga nas ta poezja w swój lep­ki, gra­nicz­ny kli­mat, w ero­ty­kę niby jesz­cze nie­win­ną, ale już zapo­wia­da­ją­cą iście von­trie­row­skie moty­wy. Wier­sze te mają swój bal­la­do­wy nastrój schył­ku lata, w czym – na zasa­dzie kon­tra­stu (celo­wo zapro­po­nu­je­my poety­ki męskie) – koja­rzą się z filo­zo­ficz­ną nico­ścią Rym­kie­wi­cza i jesien­nym już homo­ero­ty­zmem Iwasz­kie­wi­cza. Ale mają też momen­ty zawie­sze­nia, fraz spo­wal­nia­ją­cych, wręcz nie­bez­piecz­nych w swo­jej otwar­to­ści. Zatrzy­maj­my się na „chłop­cach ze spusz­czo­ny­mi gło­wa­mi” – spusz­czo­ny­mi ze smy­czy, jak w sur­re­ali­stycz­nej maka­bre­sce, w któ­rej mło­dzień­cze pożą­da­nie wyprze­dza wszel­ką racjo­nal­ność, ale zara­zem opusz­czo­ny­mi z zawsty­dze­nia przed roz­kwi­ta­ją­cą kobie­co­ścią. Poet­ka zmie­nia więc zręcz­nie wek­tor: polo­wa­nie prze­cho­dzi w ule­głość, miny rzed­ną, a chłop­cy robią krok w tył.

Wier­sze Lewan­dow­skiej zde­rza­ją ze sobą dwa kla­sycz­ne uję­cia tema­tu dziew­czę­ce­go doj­rze­wa­nia. Z jed­nej stro­ny mamy jakąś voy­eu­ry­stycz­ną zewnętrz­ność spoj­rze­nia, któ­re pada na jesz­cze nie w peł­ni wypro­fi­lo­wa­ne bio­dro albo zsu­wa­ją­ce się przy­pad­kiem ramiącz­ko. Z dru­giej – wewnętrz­ną per­spek­ty­wę roz­kwi­tu, wza­jem­ne­go umac­nia­nia się i sio­strzeń­stwa, któ­re ma dostęp do zupeł­nie innej sfe­ry dziewczęcej/kobiecej sek­su­al­no­ści: syre­niej, orga­nicz­nej, zro­śnię­tej z zie­mią, może i tana­tycz­nej, ale tyl­ko dla tych, któ­rzy wcho­dzą z nią w kon­flikt. Zauważ­my też, że nie są to wier­sze toż­sa­mo­ścio­we, że nie epa­tu­ją auten­ty­zmem i wła­ści­wie pozba­wio­ne są wąt­ków kon­fe­syj­nych. Czy­tel­nicz­kę nie powin­no za bar­dzo inte­re­so­wać ani kim jest autor­ka, ani kim jest pod­miot mówią­cy. Lewan­dow­ska raczej ogry­wa naj­waż­niej­sze figu­ry okre­su pokwi­ta­nia, insce­ni­zu­je sytu­acje lirycz­ne, tro­chę cza­ru­je, a tro­chę nuci.

Dobrze wie­my, na czym pole­ga ryzy­kow­ność tej poety­ki – kli­ma­ty Nic­ka Cave’a, bil­dun­go­wy topos, wal­ka z patriar­cha­tem za pomo­cą prób prze­chwy­ce­nia sek­su­al­no­ści, swo­iste­go abor­da­żu na jej masku­li­ni­stycz­ną wizję. Momen­ta­mi pobrzmie­wać mogą tu echa Urszu­li Honek czy wcze­snej Mał­go­rza­ty Leb­dy, raczej te figu­ry, niż np. lolit­ki Justy­ny Bar­giel­skiej czy pod­lot­ki Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło. Jako męscy czy­tel­ni­cy powin­ni­śmy mieć obaj pewien pro­blem z tymi wier­sza­mi – z prze­bi­ciem się przez ich femi­ni­stycz­ne tło i obcość doświad­czeń. Ale czy­ta­my je zupeł­nie ina­czej niż wywo­ły­wa­ni w tek­stach chłop­cy. Cho­ciaż jakiś rewan­ży­stow­ski ele­ment pisa­nia Lewan­dow­skiej wymie­rzo­ny jest rów­nież w nas, nie jest to fron­tal­ny atak. Dzię­ki temu, że autor­ka nie two­rzy kon­fe­syj­nych mono­lo­gów i nie sta­wia na fami­liar­ną rela­cję mię­dzy pod­miot­ką i czy­tel­nicz­ką, może­my poczuć się rów­no­cze­śnie bli­sko i obco. Czy­ta­my więc te lep­kie, ini­cja­cyj­ne tek­sty, tro­chę jak wier­sze Jerze­go Jar­nie­wi­cza: jako zapro­sze­nie do trans­gre­sji, do odkry­wa­nia w sobie nie­bi­nar­ne­go momen­tu doj­rze­wa­nia, gdy jest się jesz­cze pomię­dzy, gdy omi­ja nas male gaze osie­dlo­wych osił­ków, a na dziew­czy­ny z podwór­ka nie pada cień pożą­da­nia. Ale wszyst­ko jest tuż-tuż, dosłow­nie za rogiem, bo wraz z koń­cem lata dotknie nas nowa opo­wieść, i wła­śnie musi­my zde­cy­do­wać, po któ­rej stro­nie, w jakim cie­le i pod czy­im oceniającym/pożądliwym okiem.

O autorach i autorkach

Dawid Mateusz

Urodzony w 1986 roku. Publikował w licznych pismach zwartych i ulotnych. Podejmował wiele, mniej lub bardziej udanych inicjatyw kulturalnych. Jest autorem debiutanckiej Stacji wieży ciśnień (2016), która ukazała się nakładem Biura Literackiego. Mieszka w Krakowie.

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania