Ukraina to takie państwo na wschód od Polski. Nie ma jej na mojej mapie, bo mam starą mapę. Kiedy się przyjrzeć bliżej, wychodzi na to, że z roku 1977. Ukraina to „kraj na kresach”, rzec byłoby można: zadupie, ale od czasu kiedy świat stał się globalnym zadupiem, rzec tak jednak nie można. W roku 1971 byłem na Ukrainie, czyli w Związku Radzieckim, i nie widziałem tam żadnego poety. Długo byłem przekonany, że poeci na Ukrainie nie występują.
Co się jednak okazało? Ukraińcy nie gęsi, iż swoich poetów mają. Jednym z nich jest Jurij Andruchowycz, którego tom wierszy Piosenki dla martwego koguta (2004) przełożył właśnie Bohdan Zadura (wyd. pol. 2005). Bohdan Zadura nie przekłada byle kogo. Jurij Andruchowycz to nie byle kto. Znany jest u siebie, u nas – przekłady prozy i poezji, wspólna książka z Andrzejem Stasiukiem – i u innych. Andrzej Stasiuk nie pisze książek z byle kim.
Andrzejowi Stasiukowi poświęcony jest wiersz o wiele mówiącym tytule „More Than a Cult”, w którym Jurij Andruchowycz mówi Edytą Stein: „Stasiuk jest Stasiukiem jest Stasiukiem jest Stasiukiem jest Stasiukiem”, co się może i sprawdza na Ukrainie, ale nie u nas. U nas wszyscy wiedzą, kim jest Stasiuk. Na pewno nie jest Stasiukiem, choć wersji jest wiele, jak to u nas. Na przykład: „Stasiuk jest łamaczem własnego mitu o czadowym życiorysie i banalistą”. U Andruchowycza inaczej. Mit o czadowym życiorysie kwitnie. „Organ jego pisma – to zdezelowana maszyna do pisania./ Ponieważ zdezelowana, pisze ręką./ Czyli od ręki, od siebie, ode mnie, od ciebie./ Czyli jest jednym z nas, choć, być może, najlepszym./ To pismo jest autentyczne, to nazywa się charakter./ Po czymś takim poznaje się pisarza czy seryjnego mordercę./ A więc nigdy nie przyłapiecie go na szachrajstwie.”
W Polsce „pismo autentyczne” nie istnieje. W Polsce ledwie napiszesz „to pismo jest autentyczne”, a już zostałeś przyłapany na szachrajstwie. Bo u nas po czymś takim właśnie poznaje się szachraja. W Polsce „mówiąc, zanurzamy się w oceany cudzej mowy, nasze ja, pragnące zakomunikować swą jedyność, tkwi – mizerne, ściśnięte – w wąziutkiej szczelinie pomiędzy wielokrotnie złamanymi i tyleż samo zreperowanymi konwencjami i stylami” (P. Śliwiński). Bo my tu w Polsce jesteśmy o kilka długości pegaza dalej. Powstrzymać nas zdołał dopiero dylemat: „dekrystalizować poetycką formę, by zyskać miejsce dla mówiącego podmiotu, czy też ją zestalać, by osobę autora osadzić w wyrazistym porządku?” (P. Śliwiński), przed którym jak stanęliśmy, tak jedni dekrystalizują, inni zestalają.
Jurij Adruchowycz ani dekrystalizuje, ani zestala. Nie łamał, więc nie musi reperować. Ponieważ bez konwencji nie ma mowy, najpierw sobie konwencję upatrzył, potem wziął ją jak swoją, a teraz wykorzystuje, przez co naprawdę stała się jego. I komunikuje swoją jedyność – i niejedyność („jest jednym z nas”) – w najlepsze. Dzięki temu Piosenki to autentyczny dziennik z podróży, a nie „dziennik z podróży do kresu literatury” (P. Śliwiński). Kilku polskich poetów współczesnych powinno koniecznie przeczytać Piosenki dla martwego koguta Jurija Andruchowycza. Co najmniej kilku polskim poetom współczesnym lektura Piosenek dla martwego koguta dobrze zrobiłaby na higienę – psychiczną i literacką. Politycy mogą tej książki nie czytać. Za późno na higienę.
Tom Piosenek dla martwego koguta zawiera 31 wierszy, których tytuły są ani ukraińskie, ani polskie, ale w zdecydowanej większości angielskie i brzmią rzeczywiście jak tytuły piosenek, może z wyjątkiem „München Hauptbahnhof – Roma Termini”, który to tytuł brzmi jak głos z dworcowego megafonu w Monachium, Rzymie albo gdzieś po drodze. Książkę otwiera wiersz „Without You”, zaczynający się od słów: „Znów, kurwa, radio, telewizja, prasa./ Władza jak władza: sami bandyci./ Tamci przynajmniej się bali, a ci/ w niczym nie lepsi.” Wbrew pozorom nie jest to wiersz traktujący o Polsce, a typowy przykład ukraińskiej liryki miłosnej. Ukraińska liryka miłosna ma to do siebie, że liryką miłosną jest tylko od czasu do czasu. Na przykład dalszy ciąg wiersza brzmi: „Zabroniłbym dniom, żeby mijały bez ciebie”. Od czasu do czasu jest ukraińską miłosną: „Chcę wiedzieć, co się stało./ Możliwe, że szłaś tutaj,/ możliwe, że cię dogonili,/ z pewnością zgwałcili.// Ciebie nie zgwałcić nie można, tak sądzę”. A od czasu do czasu liryką ukraińską: „Dolar poszedł w górę,/ rosyjskim rublem nikt nie handlował”.
Wiersz „Without You” opowiada historię o tym, jak to do Niego nie przyszła Ona. Ponieważ jest to prosta historia, Ona nie przyszła nie dlatego, że ją zgwałcili. Bynajmniej. Ponieważ jest to prosta historia, Ona nie przyszła z jednego z niezliczonych mniej ważnych powodów, dla których One nie przychodzą do Nich. Ponieważ Oni to My, więc coś o tym wiemy. Pozostałe 30 wierszy to także proste historie. Proste historie, które zaskakują. Jak to możliwe? Opowiada je Jurij Andruchowycz.
Liczą się wszakże nie same historie, lecz o tych historiach opowieść. A raczej: historie liczą się o tyle, o ile są zanurzone w opowieści (przepraszam za żargon). Same w sobie historie Jurija, jakiegoś tam Jurija, mogą się liczyć dla samego Jurija. A i to dopiero wtedy, jak powiadają, kiedy je sobie zinterpretuje, albowiem „nic nie istnieje bez interpretacji” (z czym niech się zgodzi, kto chce). A kiedy sobie te interpretacje zapisze, w szatę słowną odzieje, a potem mu to wyda Biuro Literackie, to wtedy może się zdarzyć, że otrzymamy opowieść o prostych historiach, które zaskakują.
Opowieść o prostej historii niekoniecznie nie musi być prosta. Prawdę mówiąc, rzadko bywa. Historie Andruchowycza z reguły są proste: On gdzieś jedzie, kogoś spotyka, z kimś pije, ktoś go okradł, czyta gazety, siedzi przed komputerem, ogląda TV, ale głównie się włóczy po całej Europie, choć, oczywiście, nie po tej Europy salonach („jest jednym z nas”). Atrakcyjność opowieści o tych historiach polega na sile ewokowanych przez nie skojarzeń. Skojarzeń zaskakujących i cokolwiek ekstrawaganckich, które jednakowoż po przemyśleniu owej ekstrawaganckości okazują się mało, a nawet wcale ekstrawaganckie, bo najzwyczajniejsze na świecie, co zaskakuje po raz wtóry. Jak w wierszu cytowanym wyżej: bo niby co mają wspólnego złodzieje u władzy z faktem, że Ona nie przyszła? Otóż bardzo wiele. Ponieważ Ona nie przyszła, On nie wie co z sobą zrobić, słucha radia, ogląda telewizję, przegląda gazety i „wszystko co żywe go wkurwia”, jakby powiedział Grzegorz Wróblewski. A co słyszy w radiu, widzi w telewizji, czyta w gazetach? Złodziei u władzy. Widzi, słyszy i czyta złodziei, nawet jakby to nie byli złodzieje, a pewnikiem są, więc na nich „kurwuje”, bo kto się do tego lepiej nadaje, aby na niego „kurwować”, jak nie złodzieje u władzy. Niech się w końcu do czegoś przydadzą.
Bardzo biegle kojarzy poeta Jurij Andruchowycz, w najlepszych momentach bardziej niż bardzo. Kojarzy przy tym na małą i dużą skalę. Na małą skalę wygląda to na przykład tak: „nie przychodzisz w południe z kosmetyczką, pochwą,/ pachą, skórą, zapachem, jabłkiem” i jest to, w pewnym sensie, naśladowanie z natury, poddane subtelnej tylko obróbce stylistycznej (pomińmy tu zawiłe problemy przekładu intersemiotycznego). Naśladowany jest ciąg skojarzeń, w którego rzeczywiste, pozajęzykowe (w istocie: myślowe) istnienie nie mamy powodu wątpić. Ciąg cokolwiek bezładny, ale przez to jakże precyzyjnie oddający stan rzeczy, który chce przedstawić poeta. Chce i przedstawia faktycznie, albowiem owe zabiegi nie tyle inkrustują, nie tyle nawet uprawdopodobniają opowieść, ile po prostu nie dopuszczają do jej zafałszowania. Tak oto niezwykła poetycka konstrukcja okazuje się w końcu niepoetycką zwykłością podszyta.
Kojarzenie na dużą skalę natomiast ma już stricte literacki rodowód. Jest momentem w wierszu, który przyciąga wszystkie inne „podrzędne” sensy utworu, aby je w sobie zogniskować i sprząc w wiązkę sensu wyższego rzędu. Może to wyglądać mniej więcej tak: „Ale we wszystkim innym to po prostu pieśń,/ długa przepiękna pieśń o drodze do przepaści/ czy nie mniej piękna, powiedzmy,/ o kuli w potylicy”. Ponieważ wiersz nosi tytuł „Life Is a Long Song”, można śmiało rozciągnąć ów sens nadrzędny na całość tomu noszącego tytuł Piosenki dla martwego koguta. Zależy to wyłącznie od dobrej woli czytającego.
Którą to dobrą wolę niniejszym, mam nadzieję, okazałem.
Bo to dobra poezja. Słowo honoru.
Z rzędu tych, które o sprawach ważnych mówią najczęściej przez ironię i śmiech. I dlatego, gdy poeta nagle, jak wyżej, wali bez tych tłumików – jest to jak strzał z armaty.
A dla lubiących analogie typu „Mickiewicz to taki białoruski O’Hara” mam taką jedną: Jurij Andruchowycz jako autor Piosenek to taki ukraiński Leonard Cohen z czasów, kiedy ten był jeszcze autorem wierszy, nie piosenek.
Ale jeśli formułki takie posiadają jakiekolwiek walory poznawcze, to chyba najmniejszego kalibru. Dlatego tak sobie tylko, jak z pukawki, puknąłem.
Tekst opublikowany po raz pierwszy w czasopiśmie „FA-art” (59/2005). Dziękujemy za udostępnienie materiału.