recenzje / KOMENTARZE

Like a Rolling Stone. Spowiedź tłumacza

Filip Łobodziński

Komentarz Filipa Łobodzińskiego o trudnościach z tłumaczeniem Boba Dylana, towarzyszący premierze książki Duszny kraj, wydanej w Biurze Literackim 20 lutego 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Piszę to może, żeby się sam przed sobą wytłu­ma­czyć. Ale może też po to, żeby przy­ła­pać się na czymś i zwe­ry­fi­ko­wać wybo­ry trans­la­tor­skie. Wery­fi­ka­cja w pra­niu, czy­li w śpie­wie i gra­niu wyka­za­ła, że ten prze­kład „leży w ustach” i wpa­so­wał się w akor­dy. Ale Like a Rol­ling Sto­ne, jak zresz­tą żaden istot­ny utwór, nie słu­ży wyłącz­nie temu, żeby był kom­for­to­wo śpie­wa­ny, ale żeby miał po co być śpie­wa­ny.

Sia­dłem więc naj­pierw do prze­ło­mo­wej pio­sen­ki My Back Pages, któ­rą Dylan odże­gnał się od pro­ste­go, czar­no-bia­łe­go widze­nia świa­ta epo­ki pro­te­stu. Jakoś to poetyc­kie zagma­twa­nie ską­sa­łem, choć pio­sen­ka wyma­ga obja­śnień. Jed­nak kie­dyś będę ją chciał nagrać, jeśli do nagrań doj­dzie.

I cze­kał też ten naj­waż­niej­szy utwór, któ­ry wygrał ran­king „Rol­ling Stone’a” na naj­istot­niej­sze utwo­ry roc­ko­we wszech cza­sów, bo zmie­nił wszyst­ko w kul­tu­rze popu­lar­nej: poka­zał, że prze­bój może być gło­śno gra­ny; że może być dłu­gi; że może nie mówić pro­sty­mi sło­wa­mi o zwy­kłych uczu­ciach; że może być zja­dli­wy, szy­der­czy, a na pew­no pełen pasji. I że przede wszyst­kim może być O CZYMŚ.

Ale o czym? Tu naj­więk­sza zagwozd­ka: znaw­cy do dziś się spie­ra­ją, kto jest adre­sa­tem. Wie­lu zwo­len­ni­ków ma teo­ria, że jest nią aktor­ka Edie Sed­gwick, jed­na z posta­ci sate­lic­kich wokół Andy’ego War­ho­la, wynie­sio­na przez nie­go na pie­de­stał, a potem porzu­co­na. Dylan miał wziąć ją w obro­nę i przy oka­zji zje­chać War­ho­la. Inni twier­dzą, że to w ogó­le o wszyst­kich „pięk­nych i mło­dych”, któ­rzy zachły­snę­li się byciem hej-do-przo­du i w sytej awan­gar­dzie, aż tu nagle real zapu­kał do drzwi i sen się skoń­czył. Jesz­cze inni podej­rze­wa­ją, że Dylan pisał utwór do same­go sie­bie. Pew­nie wszyst­ko jest po tro­chu praw­dą, bo on bar­dzo czę­sto pisze tak, żeby nie moż­na było przy­szpi­lić pio­sen­ki do jed­nej inter­pre­ta­cji.

Mnie naj­bar­dziej odpo­wia­da­ła wer­sja dru­ga, bo też ona jed­na dawa­ła szan­sę na prze­kład na pol­ski i śpie­wa­nie w Pol­sce, gdzie nie ma War­ho­la ani Dyla­na. I tak sta­ra­łem się inter­pre­to­wać sam kolej­ne wer­sy. Nawet nie byłem pewien, czy uży­wać rodza­ju żeń­skie­go, czy może męskie­go (co w cza­sow­ni­kach w cza­sie prze­szłym jest po pol­sku nie do zigno­ro­wa­nia). W koń­cu zro­bi­łem wer­sję, któ­rą da się dowol­nie zmie­niać. Ale pozo­sta­łem przy for­mie żeń­skiej.

No to moż­na sia­dać do robo­ty.

Był gru­dzień 2013.

Przy takich kawał­kach, któ­re są moc­ne przede wszyst­kim łatwo zapa­mię­ty­wa­nym szla­gwor­tem, refre­nem – trze­ba zacząć od tego. W ory­gi­na­le stu­dyj­nym z pły­ty High­way 61 Revi­si­ted każ­dy refren nie­co się róż­ni od pozo­sta­łych. Cza­sem są to poje­dyn­cze sło­wa, ale na przy­kład pierw­szy jest o jeden wers krót­szy niż trzy następ­ne. Istot­ne jest dalej, że pierw­szy, powta­rza­ny wers refre­nu „how does it feel” rymu­je się z ostat­nim wer­sem każ­dej zwrot­ki – musi więc być w mia­rę uni­wer­sal­ny, by każ­dą zwrot­kę dawa­ło się łatwo do nie­go docze­pić.

To były pierw­sze zda­nia, jakie napi­sa­łem też po pol­sku, na pró­bę: „i jak to jest, no, jak to jest”. I szyb­ko dopi­sa­łem bli­skie brzmie­nio­wo sło­wo „kęs” w koń­ców­ce pierw­szej zwrot­ki, gdzie w ory­gi­na­le mowa o „posił­ku” („meal”).

Następ­ne wer­sy – nie­waż­ne, czy jest ich trzy, czy czte­ry – są zestro­jo­ne dru­gim rymem, któ­ry też obo­wią­zu­je we fra­zie koń­czą­cej, będą­cej tytu­łem. „Like a rol­ling sto­ne”. Co zna­czy fra­za „rol­ling sto­ne”? Czę­sto się powta­rza­ła w stan­dar­dach blu­eso­wych, będąc echem porze­ka­dła „a rol­ling sto­ne gathers no moss”, czy­li „toczą­cy się kamień nie zbie­ra (na sobie) mchu [nie pora­sta mchem]”. A więc kto jest w nie­ustan­nym ruchu, ten nie zdrew­nie­je, nie zaro­śnie, nie zbu­twie­je. Stąd potocz­ne rozu­mie­nie „rol­ling sto­ne” jako „włó­czy­kij”, „waga­bun­da”, „nie­spo­koj­ny duch”.

Cały czas wie­dzia­łem, że dopó­ki nie zła­mię kodu refre­nu, nie ruszę ze zwrot­ka­mi.

O co cho­dzi w refre­nie? Nar­ra­tor zapy­tu­je, ale pew­nie zna po tro­sze odpo­wiedź: „jak to jest, kie­dy jesteś z dala od domu, w samot­no­ści, kom­plet­nie nie­zna­na, jak toczą­cy się kamień?” – czy­li było faj­nie, ale się skoń­czy­ło i teraz jak?

Szu­ka­łem moż­li­wo­ści wyko­rzy­sta­nia tego „nie­spo­koj­ne­go ducha”, ale śpie­wa­nie „jak nie­spo­koj­ny duch” było o jed­ną syla­bę za dłu­gie i nie do koń­ca ade­kwat­ne, bo tu nie o takie­go fer­men­cia­rza cho­dzi, w dodat­ku w domy­śle wol­ne­go duchem, a o kogoś, kto się błą­ka poza stre­fą dla wybra­nych, o wyrzut­ka, swe­go rodza­ju banitę/banitkę.

Aha – co do rymów. Uzna­łem, że będę sto­so­wał aso­nans zamiast rymów dokład­nych, co czę­sto robi­łem w prze­szło­ści przy Dyla­nie. U nie­go rymy są czę­sto dokład­ne, ale angiel­ski ma tu więk­szą łatwość, zwłasz­cza w sło­wach jed­no­sy­la­bo­wych, któ­rych tam jest mnó­stwo, a u nas mało, a jesz­cze mniej takich, któ­ry­mi moż­na koń­czyć wers. Wystar­cza­ło mi więc zacho­wa­nie zgod­no­ści samo­gło­ski.

I oto przy­szedł pomysł, żeby fra­zę „to be witho­ut a home” zro­bić jako „gdy dom dale­ko masz”, bo poręcz­nych jed­no­sy­la­bo­wych słów z „A” jest w pol­sz­czyź­nie względ­nie dużo. Czy­li już było „I jak to jest / no, jak to jest / gdy dom dale­ko masz…”. A więc „sto­ne” po pol­sku musi być sło­wem z „A”. Albo zaczy­na­my od począt­ku.

Grze­biąc w słow­ni­ku syno­ni­mów, tra­fi­łem na sło­wo „łach”. Ono ma kono­ta­cję potocz­ną jako kogoś, kto jest wła­ści­wie bez domu, brud­ny, zanie­dba­ny. OK, to spró­buj­my. „Jak X‑X-X łach”, gdzie X to syla­ba. „Bez­dom­ny” paso­wa­ło naj­bar­dziej. Ale już było wyżej, że „dom dale­ko masz”, nie moż­na powta­rzać rdze­nia „dom”. Ten „łach” musi się błą­kać po obcym świe­cie. No to – niech „błą­dzi”. Pozo­sta­ło „like a com­ple­te unk­nown”. Przy­po­mnia­łem sobie, że o ludziach pogar­dza­nych mówi się, że są nie­wi­dzial­ni, prze­zro­czy­ści. A po czym roz­po­zna­je się czło­wie­ka? Po twa­rzy. „Twarz” rymu­je się z „masz” bar­dzo dokład­nie, tym lepiej. I już mam refren:

I jak to jest
no, jak to jest
gdy dom dale­ko masz
i prze­zro­czy­stą twarz
jak błą­dzą­cy łach?

Tra­cę na powtó­rze­niu sło­wa „like” w dwóch ostat­nich wer­sach. Ale nie wiem, czy zdo­łał­bym. Za to wyzy­sku­ję cie­ka­wą dwu­wy­mia­ro­wość cza­sow­ni­ka „mieć”, bo ina­czej się „ma” prze­zro­czy­stą twarz, a ina­czej się „ma” dale­ko do domu. Zosta­wiam to. Pora ata­ko­wać zwrot­ki, czy­li wejść w gąszcz meta­for, wizji i spię­trzo­nych przy­da­wek.

„Once upon a time”, czy­li „Daw­no, daw­no temu”. To musia­ło zostać, bo to począ­tek baśni. Albo legen­dy. Bohater/ka pio­sen­ki ma za sobą nie­mal mitycz­ną prze­szłość, teraz nie­re­al­ną, bo spadł/a na spo­łecz­ne dno. Więk­szość tre­ści pio­sen­ki prze­ciw­sta­wia obszer­nie (i meta­fo­rycz­nie) opi­sa­ną prze­szłość obec­nej chwi­li, gdy nie jest już weso­ło. I mam wra­że­nie, że z tego prze­ciw­sta­wie­nia wyni­ka też jakaś dobra wia­do­mość: może dzię­ki temu upad­ko­wi boha­ter­ka ma szan­sę na zba­wie­nie? Może wła­śnie teraz, gdy musi się kale­czyć o ota­cza­ją­cy świat, zacznie żyć napraw­dę, sta­nie się kimś war­to­ścio­wym, odnaj­dzie sens? Spodo­ba­ło mi się to myśle­nie. Zatem „daw­no, daw­no temu” był blichtr i sztucz­ność, teraz jest bie­da i kon­kret.

Once upon a time you dres­sed so fine
you threw the bums a dime in your pri­me
didn’t you?
People’d call, say, Bewa­re doll,
you’re bound to fall, you tho­ught they were all
kid­din’ you

Rygo­ry­stycz­ny układ rymów w pierw­szych dwóch dwu­wier­szach (moż­na nawet zary­zy­ko­wać, że w czte­ro­wier­szach, bo mamy tu rymy wewnętrz­ne): AAAAC BBBBC. „Time – fine – dime – pri­me; call – doll – fall – all; didn’t you – kid­din’ you”. I treść:

Daw­no, daw­no temu ubie­ra­łaś się tak ele­ganc­ko,
w kwie­cie wie­ku rzu­ca­łaś dzie­się­cio­cen­tów­kę obibokom/włóczęgom,
praw­da?
Ludzie woła­li: Strzeż się, lalecz­ko,
jesteś na dro­dze do upad­ku – myśla­łaś, że oni wszy­scy
nabie­ra­ją cię

Pierw­sze, co mi przy­szło do gło­wy, to rym „fart – żart” dla „didn’t you – kid­din’ you”. I potem jakoś poszło, choć dobre rymy do „temu”, któ­re dały­by się zasto­so­wać przy tej tre­ści, były ską­pe. W każ­dym razie ja nie zna­la­złem ich wie­lu. Dla­te­go nawet poja­wia się „wybie­gu” (jako meta­fo­ra szy­kow­nych stro­jów). Stąd też, nie­obec­ny w ory­gi­na­le, pomysł z Ede­nem, ale był on dla mnie sym­bo­lem lep­sze­go świa­ta.

Daw­no, daw­no temu byłaś jak z wybie­gu
datek ubo­gie­mu, a ty wprost z Ede­nu
mia­łaś fart
ostrze­ga­no cię: „To się skoń­czy źle
znaj­dziesz się na dnie” – ty myśla­łaś, że
to taki żart

Już mia­łem świa­do­mość, że nie da się chy­ba prze­ło­żyć pio­sen­ki w spo­sób dają­cy się zaśpie­wać, a zara­zem nie­wol­ni­czo bli­sko ory­gi­na­łu. Cho­dzi o prze­ło­że­nie obra­zu, sen­su, ale pew­nie nawet nie­któ­re obraz­ki będę musiał zastą­pić inny­mi, bo nie będą czy­tel­ne.

Dru­ga część zwrot­ki też ma rygor rymo­wy: „abo­ut – out – loud – pro­ud”. I jakoś trze­ba dojść do tego „kęsa” na koniec.

You used to laugh abo­ut
eve­ry­bo­dy that was han­gin’ out
now you don’t talk so loud
now you don’t seem so pro­ud
abo­ut having to be scro­un­ging for your next meal.

Naśmie­wa­łaś się
z wszyst­kich, któ­rzy ster­czą na uli­cy
teraz już tak gło­śno nie gadasz
teraz już nie wyda­jesz się tak dum­na
że trze­ba wyże­brać kolej­ny posi­łek

Czy­li życie spro­wa­dzi­ło ją do tego same­go pozio­mu, co poziom tych, któ­rym przed­tem rzu­ca­ła monia­ki.

Tu jakoś szyb­ko dosze­dłem do sen­su, musia­łem tyl­ko tro­chę prze­me­blo­wać sło­wa, żeby się uło­ży­ły w jaki taki rytm. „Otóż to” jest dodat­kiem, ale cięż­ko było mi zna­leźć coś sen­sow­ne­go, a nie zawie­ra­ło już skon­su­mo­wa­nych wyżej słów „los” i „głos”. Nie jestem bar­dzo dum­ny, ale też nie razi mnie. Może uda mi się zna­leźć coś lep­sze­go. Póki co zosta­je.

z ludzi, któ­rych zdep­tał los
zawsze dotąd recho­ta­łaś w głos
dziś uci­chłaś, otóż to
dziś masz mniej zadar­ty nos
sko­ro nagle trze­ba żebrać o kolej­ny każ­dy kęs

I jedzie­my z refre­nem. Po któ­rym jest dru­ga zwrot­ka, jak czę­sto się zda­rza.

Tu nie ma już tak kon­se­kwent­ne­go ukła­du rymów, w co mi graj jak naj­bar­dziej. W pierw­szej pod­czę­ści są dwa zamiast czte­rech „lone­ly – only” (dość eks­plo­ato­wa­ne w angielsz­czyź­nie), w dru­giej są tyl­ko dale­kie ali­te­ra­cje „tau­ght – stre­et – get”. Do tego łączą­cy je spię­trzo­ny rym łączą­cy obie pod­czę­ści „juiced in it – used to it”.

You’ve gone to the finest scho­ol all right, Miss Lone­ly
But you know you only used to get
juiced in it
And nobo­dy has ever tau­ght you how to live on the stre­et
And now you find out you’re gon­na have to get
used to it

Co tu mamy? Znów kon­fron­ta­cja wypa­su w daw­nych cza­sach i trud­nej egzy­sten­cji obec­nie:

Cho­dzi­łaś do naj­lep­szej szko­ły, tak, Pan­no Samot­na,
ale wiesz, że tyl­ko przy­wy­kłaś tam
do wyci­sku
i nikt cię nigdy nie nauczył, jak żyć na uli­cy
a teraz oka­zu­je się, że trze­ba będzie
przy­wyk­nąć do tego

Owa „Miss Lone­ly” defi­ni­tyw­nie wska­zu­je na żeń­ską boha­ter­kę. Ratu­jąc się przed takim zde­ter­mi­no­wa­niem, szu­ka­łem cze­goś, co będzie się nada­wać i dla męż­czy­zny. Samot­ność była dla mnie kate­go­rią kogoś wyob­co­wa­ne­go, ale też spo­za świa­tła, spo­za hała­su, spo­za życia. Stąd pomysł na obu­pł­cio­wą Samot­ną Zja­wę, któ­ra jesz­cze pod­su­nę­ła mi pra­wie-rym w posta­ci sło­wa „pra­wie”.

Naj­lep­sze szko­ły za sobą masz, Samot­na Zja­wo
ale prze­cież wiesz, że cię pra­wie
wyży­ma­li tam
nie uczo­no cię, jak prze­trwać na uli­cy
a teraz pytasz: „Jak ja tu niby
sobie radę dam?”

Cho­ciaż w ory­gi­na­le nie ma rymu wewnętrz­ne­go w dru­gim dwu­wier­szu, ja wyko­rzy­sta­łem aso­nans „uli­cy – niby”. A co.

Dru­ga część dru­giej zwrot­ki wpro­wa­dza nową postać „myste­ry tramp”, „wędrow­ca tajem­ni­cy”. Mógł to być lump, ale z jakąś histo­rią, z jakąś tajem­ni­cą wła­śnie, może ulicz­ny mędrzec. Kie­dyś nie wcho­dził w grę jako part­ner do roz­mo­wy, ale teraz trze­ba sta­nąć z nim twa­rzą w twarz, może coś nego­cjo­wać. W każ­dym razie kon­takt z nim ozna­cza, że nie ma uciecz­ki, pora skon­fron­to­wać się z real­nym świa­tem.

You said you’d never com­pro­mi­se
With the myste­ry tramp, but now you reali­ze
He’s not sel­ling any ali­bis
As you sta­re into the vacu­um of his eyes
And ask him do you want to make a deal?

Mówi­łaś, że nigdy nie pój­dziesz na kom­pro­mis
z tajem­nym włó­czę­gą, ale teraz orien­tu­jesz się
że on nie sprze­da ci żad­nych ali­bi
gdy patrzysz w próż­nię w jego oczach
i mówisz: „Chcesz ubić inte­res?”

I znów trze­ba pomy­śleć o rymie do „jest” na koniec zwrot­ki. Odpu­ści­łem wątek nego­cja­cji w spra­wach inte­re­su, dałem bar­dziej ogól­ne rozu­mie­nie pogo­dze­nia się z daw­nym obcym. „Pojed­naw­czy gest” nawet bar­dzo dokład­nie się rymu­je.

Nie chcia­łaś z tym guru żad­nych umów, skąd
zgry­wa­łaś twar­dzie­la, teraz mięk­niesz, bo
na ali­bi z jego stro­ny liczyć nie ma co
gdy napo­ty­kasz jego pusty wzrok
i robisz w jego stro­nę pojed­naw­czy gest

Tu sta­je­my oko w oko z refre­nem, któ­ry już jest dłuż­szy o jeden wers, a i wers trze­ci jest nie­co inny. To na szczę­ście nie jest bole­snym kon­flik­tem. W dal­szych wer­sjach zmie­nia­łem też „w krąg” na „wokół”.

How does it feel
How does it feel
To be on your own
With no direc­tion home
Like a com­ple­te unk­nown
Like a rol­ling sto­ne?

Więc jak to jest
no, jak to jest
gdy w krąg pusto tak
gdy dom dale­ko masz
i prze­zro­czy­stą twarz
jak błą­dzą­cy łach?

Nie mam pomy­słu na takie prze­tłu­ma­cze­nie wer­su „with no direc­tion home”, żeby dawa­ło się spo­żyt­ko­wać w for­mie tytu­łu – np. doku­men­tu, któ­ry nakrę­cił o Dyla­nie Mar­tin Scor­se­se No Direc­tion Home. Ale też nie jestem kon­ge­nial­nym tłu­ma­czem, tyl­ko jakoś tam fedru­ję.

I zwrot­ka trze­cia, któ­ra była naj­trud­niej­sza w sen­sie sen­su. Co to za żon­gle­rzy i dla­cze­go się krzy­wi­li? I kim jest „dyplo­ma­ta” na „chro­mo­wa­nym ruma­ku”, z „kotem syjam­skim na ramie­niu”, któ­ry ukradł boha­ter­ce wszyst­ko? Zwo­len­ni­cy teo­rii o Edie Sed­gwick wska­zu­ją, że tym dyplo­ma­tą jest sam War­hol. Ale to nie przy­bli­ża tek­stu Pola­kom. U nas War­hol nigdy nie był pro­ble­mem śro­do­wi­sko­wym czy­tel­nym dla sze­ro­kiej publi­ki.

Naj­pierw pierw­sza część zwrot­ki. Znów są regu­lar­ne rymy wewnętrz­ne AAAAC BBBxC: „aro­und – frowns – clowns – down; under­sto­od – good – should(n’t); tricks for you – kicks for you” – ten ostat­ni dość nie­uczci­wy, bo pole­ga­ją­cy na powtó­rze­niu tej samej fra­zy, rymu­ją­cy pierw­sze syla­by trzy­sy­la­bo­wej kon­struk­cji, a resz­tę pozo­sta­wia­ją­cy bez zmian. Ale cóż, wol­no Dyla­no­wi.

You never tur­ned aro­und to see the frowns
on the jug­glers and the clowns when they all come down
and did tricks for you
You never under­sto­od that it ain’t no good
You shouldn’t let other people
get your kicks for you

W ogó­le nie obej­rza­łaś się, żeby dostrzec gry­ma­sy
u żon­gle­rów i klau­nów, któ­rzy zeszli się
poka­zać ci swo­je sztucz­ki
w ogó­le nie zro­zu­mia­łaś, że to nie­ład­nie
nie powin­naś pozwo­lić innym ludziom
mieć fraj­dy zamiast cie­bie

Łatwo nie jest. I nie uda­ję, że w peł­ni ogar­ną­łem spra­wę. Przy­bli­żam się tu do sen­su, któ­ry sam sobie pro­jek­tu­ję. Wyobra­zi­łem sobie, że boha­ter­ka nawet nie zwra­ca­ła uwa­gi na to, że tłum pod­rzęd­niej­szych arty­stów i pochleb­ców na wyści­gi chce się przed nią popi­sać – no to się krzy­wi­li z roz­cza­ro­wa­niem, a inni w jej oto­cze­niu zamiast niej mie­li przy­jem­ność prze­zna­czo­ną wła­śnie dla niej. Oto­czo­na roz­ryw­ką, nawet nie umia­ła z niej sko­rzy­stać. Utrzy­ma­łem za to ory­gi­nal­ny układ rymów/asonansów: „trik – ci – ty – ich; że – się – cie-bie – je(dnak); byli więc – bawi­li się” – posze­dłem w więk­szą swo­bo­dę w tej ostat­niej parze. Cóż, wol­no mi…?

Za tri­kiem trik poka­zy­wa­li ci
magi­cy, ale ty w nosie mia­łaś ich
wście­kli byli więc
nie poję­łaś, że tak nie robi się
zamiast cie­bie jed­nak inni
wciąż bawi­li się

A teraz bój z dyplo­ma­tą. Kim­kol­wiek był, pozo­sta­je dla mnie posta­cią enig­ma­tycz­ną – słu­gą, któ­ry ma jed­nak wła­dzę nad boha­ter­ką. „Chro­mo­wa­ny koń” to pew­nie moto­cykl. Czy to ma zna­cze­nie dla cało­ści? Tyl­ko w sen­sie ubar­wie­nia, według mnie. Ale znów trze­ba pamię­tać o rymie do „jest”…

You used to ride on the chro­me hor­se with your diplo­mat
Who car­ried on his sho­ul­der a Sia­me­se cat
Ain’t it hard when you disco­ver that
He real­ly wasn’t whe­re it’s at
After he took from you eve­ry­thing he could ste­al.

Czę­sto jeź­dzi­łaś na chro­mo­wa­nym ruma­ku ze swo­im dyplo­ma­tą
któ­ry woził na ramie­niu kota syjam­skie­go
praw­da, cięż­ko jest odkryć, że
wca­le nie był tym, za kogo się poda­wał / nie tra­fiał w sed­no rze­czy
po tym, jak zabrał ci wszyst­ko, co nada­wa­ło się do kra­dzie­ży

na konia ze sta­li twój poseł nie­raz z tobą wsiadł
z syja­mem na ramie­niu – podo­bał ci się tak
aż tu nagle odkry­wasz nie­przy­jem­ny fakt
że ukradł ci wszyst­ko, co tyl­ko chciał
i w sumie oblał naj­waż­niej­szy test

Wyda­je mi się, że jakoś obro­ni­łem redu­tę, cho­ciaż na pew­no ze stra­ta­mi wła­sny­mi. No i mam dokład­ny rym do „jest”! „Poseł” jest sta­rą kono­ta­cją „dyplo­ma­ty”, może być wysłan­ni­kiem, a jed­no­cze­śnie kimś z wła­dzą. Dla­cze­go „poseł”? A dla­cze­go „dyplo­ma­ta”? Nie wiem. „Oblał naj­waż­niej­szy test” – to też jest nie­co wokół „wasn’t whe­re it’s at”, ale w kon­tek­ście cało­ści dopusz­czal­na jest według mnie inter­pre­ta­cja, że ten ktoś po pro­stu zawiódł. I na całej linii.

No i – jak to się mówi w radiu albo tele­wi­zji – „powo­li” docho­dzi­my do ostat­niej zwrot­ki. Tu znów jest zesta­wie­nie tego, co daw­niej, z tym, co teraz. Na sce­nę wcho­dzi już cały tłum, jest jakaś księż­nicz­ka na wie­ży, pew­nie kolej­na uwię­zio­na w śro­do­wi­sko­wej famie gwiaz­da, może ktoś nowy w towa­rzy­stwie, sko­ro boha­ter­ka upa­dła.

Z ryma­mi jest róż­nie. Pierw­szy wers ma dwa, dru­gi też dwa, potem jest łącz­nik, kolej­ne dwa wer­sy mają jeden wspól­ny rym. Łącz­ni­ki są dłu­gie, a ich rym nie­zbyt dokład­ny, ale bli­ski: „that they got it made – you’d bet­ter pawn it, babe”.

Prin­cess on the ste­eple and all the pret­ty people
They’re drin­kin’, thin­kin’ that they got it made
Exchan­ging all kinds of pre­cio­us gifts and things
But you’d bet­ter lift your dia­mond ring, you’d bet­ter pawn it babe

Księż­nicz­ka na wie­ży i wszy­scy ci ślicz­ni ludzie
piją, myślą, że im się uda­ło
wymie­nia­ją się roz­ma­ity­mi cen­ny­mi podar­ka­mi
ale ty lepiej zdej­mij pier­ścio­nek z bry­lan­tem
lepiej zastaw go, mała

Ci ślicz­ni ludzie, czy­li elit­ka, koja­rzą mi się zawsze z pol­ski­mi „mło­dy­mi-pręż­ny­mi”. A że „pręż­ni” odnaj­du­je rym w „księżni(czce)”, to już sze­dłem tą dro­gą. Przy­śpie­szy­łem sekwen­cję rymów w dru­giej pod­czę­ści (w czwar­tym wer­sie), „dara­mi – bry­lan­ta­mi” jest w jed­nym wer­sie, jedzie tro­chę Czę­sto­cho­wą, nawet bar­dzo, ale jeden na całą trud­ną i dłu­gą pio­sen­kę to może być oko­licz­ność łago­dzą­ca. Świa­do­mie sko­rzy­sta­łem z homo­fo­nicz­no­ści „wie­ży – wie­rzą”, bo Dyla­no­wi takie rze­czy też się zda­rza­ją. Podob­nie z aso­nan­sem „lepiej – prę­dzej”. To tro­chę żół­ty rym. I dla mnie sty­ka.

Boga­ci, mło­dzi, pręż­ni piją zdro­wie księż­nicz­ki
na wie­ży, bo wie­rzą, że to pięk­ne i że
tak ma być
wymie­nia­ją się dara­mi – ty pier­ścio­nek z bry­lan­ta­mi
zdej­mij lepiej z pal­ca i czym prę­dzej
do lom­bar­du idź

Dru­ga część zwrot­ki znów przed­sta­wia nam jakie­goś Napo­le­ona w łach­ma­nach. Kto to? Może kolej­ny sza­le­niec, z któ­rym teraz trze­ba będzie się czę­ściej spo­ty­kać?

You used to be so amu­sed
At Napo­le­on in rags and the lan­gu­age that he used
Go to him now, he calls you, you can’t refu­se
When you got nothing, you got nothing to lose
You’re invi­si­ble now, you got no secrets to con­ce­al.

Tu mamy do czy­nie­nia z dwo­ma może naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi wer­sa­mi z całej pio­sen­ki, któ­re są poin­tą. To są dwa ostat­nie wer­sy czwar­tej zwrot­ki.

Czę­sto tak cię bawił
Napo­le­on w łach­ma­nach i język, któ­rym się posłu­gi­wał
pędź do nie­go, woła cię, nie możesz odmó­wić
kie­dy nie masz nicze­go, nicze­go też nie masz do stra­ce­nia
jesteś teraz nie­wi­dzial­na, nie masz więc tajem­nic do ukry­cia

I pamię­tam, że rym do „jest” jest koniecz­ny. „Gło­śny śmiech” to nie do koń­ca zamie­rzo­na, ale mile powi­ta­na alu­zja do Fiol­ki…

Napo­le­on w łach­ma­nach tak roz­ba­wiał cię
języ­kiem dziw­nym budził twój gło­śny śmiech
sły­szysz, woła cię wła­śnie, już do nie­go pędź
sko­ro nic już nie masz, nic nie stra­cisz też
jesteś nie­wi­dzial­na, więc to i twych tajem­nic kres

I jak to jest
tak, jak to jest
gdy wokół pusto tak
gdy dom dale­ko masz
i prze­zro­czy­stą twarz
jak błą­dzą­cy łach?

I tyle. Pra­ca trwa­ła w sumie dwa tygo­dnie. Uwa­żam, że wysze­dłem obron­ną ręką, że to ma spój­ną treść, ale pew­nie moż­na to zro­bić lepiej. Może ktoś spró­bu­je?

O autorze

Filip Łobodziński

Ur. w 1959 r. Iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz ladino. Laureat Nagrody Instytutu Cervantesa w Warszawie w 2005 r. za najlepszy przekład literacki. Przez lata pracował jako dziennikarz (TVP, Polsat News, Trójka, Inforadio, „Non Stop”, „Rock’n’Roll”, „Machina”, „Przekrój”, „Newsweek”), a obecnie współprowadzi program telewizyjny „Xięgarnia”. Współzałożyciel Zespołu Reprezentacyjnego (od 1983, sześć płyt) oraz dylan.pl (od 2014, jedna płyta), specjalizującego się w wykonywaniu przekładów piosenek Boba Dylana. W Biurze Literackim ukazały się przetłumaczone przez niego książki Dylana: Duszny kraj (2016) oraz Tarantula (2018), Patti Smith: Tańczę boso i Nie gódź się oraz Salvadora Espriu Skóra byka. Mieszka w Warszawie.

Powiązania