recenzje / ESEJE

Literacka przygoda z formą. O zyskach i stratach poety Jacka Dehnela

Grzegorz Tomicki

Recenzja Grzegorza Tomickiego z książki Rubryki strat i zysków Jacka Dehnela.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.

We wstę­pie do książ­ki Rubry­ki strat i zysków. Zebra­ne poema­ty i cykle poetyc­kie z lat 1999–2010 Jacek Deh­nel tak moty­wu­je publi­ka­cję tego tomu: „Po tym, jak Ekran kon­tro­l­ny zna­lazł się w fina­le nagro­dy Nike, mój wydaw­ca nama­wiał mnie do wyda­nia wier­szy zebra­nych. Ma to może sens o tyle, że moje wcze­śniej­sze tomi­ki są nie­do­stęp­ne na ryn­ku, jed­nak opu­bli­ko­wa­nie utwo­rów zebra­nych w wie­ku lat trzy­dzie­stu, rap­tem sześć lat po debiu­cie poetyc­kim, wyda­wa­ło mi się i wyda­je gru­bą prze­sa­dą. Zapro­po­no­wa­łem inne roz­wią­za­nie i stąd wzię­ły się Rubry­ki strat i zysków. Książ­ka, któ­rą trzy­ma­ją pań­stwo w rękach, to bilans pew­nej lite­rac­kiej przy­go­dy: przy­go­dy z for­mą, jaką jest poemat czy cykl lite­rac­ki”.

Para­fra­zu­jąc antycz­nej pro­we­nien­cji (zupeł­nie nie­przy­pad­ko­wo) ter­min „topos afek­to­wa­nej skrom­no­ści”, moż­na by cał­kiem zasad­nie, jak sądzę, okre­ślić chwyt reto­rycz­ny zasto­so­wa­ny w powyż­szym wywo­dzie mia­nem „insce­ni­zo­wa­nej skrom­no­ści”, a jego moty­wa­cję roz­po­znać jako ści­śle auto­pre­zen­ta­cyj­ną (w dwo­ja­kim sło­wa tego zna­cze­niu, do cze­go jesz­cze wró­cę). Poeta zatem w swo­jej skrom­no­ści nie poku­sił się – mimo „namów” wydaw­cy – na publi­ka­cję „utwo­rów zebra­nych”, albo­wiem było­by to, w jego wie­ku i z jego skrom­nym (ilo­ścio­wo) dorob­kiem, „gru­bą prze­sa­dą”, i zde­cy­do­wał się na jakąś mniej­szą, w jego mnie­ma­niu, prze­sa­dę albo zgo­ła i nie­prze­sa­dę w posta­ci „zebra­nych poema­tów i cykli poetyc­kich”, po dro­dze „mimo­cho­dem” nie­ja­ko napo­my­ka­jąc o tym, jak to „Ekran kon­tro­l­ny zna­lazł się w fina­le nagro­dy Nike”, cze­go nie­zo­rien­to­wa­ny czy­tel­nik, a takich ci u nas zatrzę­sie­nie, mógł­by prze­cież nie wie­dzieć i auto­ra w swo­jej nie­wie­dzy hanieb­nie zlek­ce­wa­żyć, umniej­szyć, a samej lek­tu­ry, co gor­sza, nie­roz­waż­nie ponie­chać. A prze­cież nie po to się pisze wstęp do „zebra­nych poema­tów i cykli poetyc­kich”, aby czy­tel­ni­ka do nich znie­chę­cać, a wręcz jak­by prze­ciw­nie, aby mu je tak zebra­ne, wraz ze swo­ją wła­sną skrom­ną oso­bą, jakoś tam wci­snąć i nie­prze­ko­na­ne­go do lek­tu­ry jed­nak prze­ko­nać.

Ale dość uszczy­pli­wo­ści, na któ­re autor może i nie cał­kiem sobie zasłu­żył, a któ­rych się dopusz­czam zwie­dzio­ny zasa­dą, iż aby wypro­sto­wać skrzy­wio­ny kij, trze­ba go wygiąć w dru­gą stro­nę – co kie­dyś wyczy­ta­łem u Pas­ca­la, a teraz się jego auto­ry­te­tem nie­pra­wo­moc­nie, a może i głu­pio zasła­niam.

Jak wie­my, „moty­wy auto­pre­zen­ta­cyj­ne prze­ni­ka­ją nie­mal każ­dy aspekt nasze­go życia inter­per­so­nal­ne­go” i „wła­ści­wie każ­de zacho­wa­nie może posłu­żyć do celów auto­pre­zen­ta­cyj­nych”. Nie są też one czymś bez­względ­nie nagan­nym. Prze­ciw­nie, są „warun­kiem spraw­nych i uda­nych inte­rak­cji spo­łecz­nych” (Mark Leary). Ujmu­jąc rzecz filo­zo­ficz­nie (onto­lo­gicz­nie), w świe­tle aktu­al­ne­go sta­nu badań psy­cho­lo­gii spo­łecz­nej i psy­cho­lo­gii oso­bo­wo­ści zacho­wa­nia auto­pre­zen­ta­cyj­ne mogą jawić się jako jeden z „isto­to­wych cha­rak­te­rów bycia jeste­stwa”, czy­li jeden z egzy­sten­cja­łów, tj. „momen­tów okre­śla­ją­cych onto­lo­gicz­ny wymiar jeste­stwa” (Mar­tin Heideg­ger). Mówiąc pro­ściej, ukon­sty­tu­owa­nie się oso­bo­wo­ści czło­wie­ka – wręcz jego czło­wie­czeń­stwa – nie było­by moż­li­we bez podej­mo­wa­nia dzia­łań auto­pre­zen­ta­cyj­nych, czy­li nie­ustan­ne­go two­rze­nia, pod­trzy­my­wa­nia i nego­cjo­wa­nia swo­je­go „wize­run­ku”. Może być to „wize­ru­nek publicz­ny”, two­rzo­ny na uży­tek innych, lub „wize­ru­nek wła­sny”, czy­li „ide­ał ja”, do któ­re­go aspi­ru­je każ­de ego. Auto­pre­zen­ta­cja pozo­sta­je zatem w ści­słym, dia­lek­tycz­nym związ­ku z auto­de­fi­ni­cją – two­rze­niem i utrzy­my­wa­niem wła­snej toż­sa­mo­ści. To, jak postrze­ga­ją nas inni, ma wpływ na to, jak postrze­ga­my sami sie­bie – i vice ver­sa – a więc i na to, kim „fak­tycz­nie” jeste­śmy: „powo­dem takie­go zacho­wa­nia może być fakt, że anga­żo­wa­nie się w auto­pre­zen­ta­cję poma­ga czło­wie­ko­wi stwo­rzyć i utrzy­mać wła­sną toż­sa­mość. Aby przy­swo­ić sobie okre­ślo­ną toż­sa­mość, trze­ba zacho­wy­wać się w spo­sób dla niej odpo­wied­ni. Zanim jed­nost­ka zacznie napraw­dę postrze­gać sie­bie jako daną oso­bę, musi odgry­wać odpo­wied­nie zacho­wa­nia” (Leary). Czy, jak to kró­cej wyra­ził Erving Gof­f­man, „auto­pre­zen­ta­cja sprzy­ja uwew­nętrz­nia­niu nowych ról”.

Jak każ­da inna, tak­że i aktyw­ność lite­rac­ka – zarów­no two­rze­nie, jak i twór­cze czy­ta­nie, czy­li „odpo­wie­dzial­na odpo­wiedź” (Derek Attrid­ge) na dzie­ło lite­rac­kie  – jest prak­ty­ką egzy­sten­cjal­ną. Każ­de dzia­ła­nie stwa­rza bowiem dzia­ła­ją­ce­go, jest nego­cjo­wa­niem sen­su jego wła­sne­go doświad­cze­nia, w toku któ­re­go kon­sty­tu­uje się jego toż­sa­mość i jed­nost­ko­wość. Lite­ra­tu­ra zatem, poza tym, że „musi być zaje­bi­sta’ i „trzy­mać czy­tel­ni­ka za jaja”, jak się był wyra­ził pewien nomi­no­wa­ny do pasz­por­tów autor kry­mi­na­łów, speł­nia też zgo­ła inne żywot­ne zada­nia.

2.

Jak w tym może i mało lite­ra­tu­ro­znaw­czym, tym bar­dziej może jed­nak trzeź­wym, kon­tek­ście „pre­zen­tu­je” się twór­czość Jac­ka Deh­ne­la, któ­rej ewo­lu­cję może­my prze­śle­dzić na pod­sta­wie ana­li­zy Rubryk strat i zysków, tomu, jak by nie było, prze­glą­do­we­go?

Po pierw­sze, stwier­dzić wypa­da, że „mitycz­na orga­ni­za­cja świa­ta”, jaką może­my dość łatwo z tego zbio­ru wyab­stra­ho­wać, ma cha­rak­ter wybit­nie „kla­sycz­ny”, w wie­lo­ra­kim zna­cze­niu tego sło­wa. Sta­no­wią ją okre­ślo­ne, mają­ce antycz­ne jesz­cze korze­nie, meta­fi­zycz­ne kon­struk­cje, pozwa­la­ją­ce „warun­ko­we i zmien­ne skład­ni­ki doświad­cze­nia wią­zać tele­olo­gicz­nie przez odwo­ła­nie się do real­no­ści bez­wa­run­ko­wych (takich jak »byt«, »praw­da«, »war­tość«)” (Leszek Koła­kow­ski). Zakła­da­ją one zatem ist­nie­nie mitycz­ne­go uni­wer­sum, świa­ta trwa­łych war­to­ści, jakie­goś Abso­lu­tu, będą­ce­go punk­tem odnie­sie­nia dla bez­po­śred­nio doświad­cza­ne­go świa­ta zja­wisk, w któ­rym „wszyst­ko dzie­je się tak, jak się dzie­je”, czy­li powsta­je, trwa i osta­tecz­nie ginie. Owa sfe­ra mitycz­nej trans­cen­den­cji – rze­czy­wi­stość nad­przy­ro­dzo­na, ufun­do­wa­na przez wia­rę w boski porzą­dek – czy też bar­dziej lub mniej dogma­tycz­ne kon­struk­cje inte­lek­tu­al­ne: idee, ide­olo­gie, świa­to­po­glą­dy, prze­ko­na­nia, sys­te­my sym­bo­licz­ne etc. – wią­że celo­wo same w sobie nie­ce­lo­we, przy­pad­ko­we zja­wi­ska, nada­jąc im ele­men­tar­ny (a patrząc z innej per­spek­ty­wy: osta­tecz­ny) sens. Tak­że przy pomo­cy „mowy wią­za­nej”, repre­zen­tu­ją­cej okre­ślo­ny kul­tu­ro­wy kod, orga­ni­zu­ją­cy przy uży­ciu wła­ści­wych sobie norm i pro­ce­dur naj­bar­dziej nawet, wyda­wa­ło­by się, cha­otycz­ne doświad­cze­nia, ujmu­jąc je w for­mę skon­wen­cjo­na­li­zo­wa­nej, „uświę­co­nej tra­dy­cją” lite­rac­kiej reflek­sji.

Doświad­cze­nie takie sta­je się np. udzia­łem pod­mio­tu w dru­gim z wier­szy z cyklu „Kin­der­to­ten­lie­der”: „poją­łem że wraz z całą zie­mią / puści jeste­śmy i próż­ni i uno­si­my się nad woda­mi / w bez­kres w bez­kres”. Z jesz­cze bar­dziej bez­ce­lo­wą i bez­sen­sow­ną wizją ludz­kiej egzy­sten­cji, w jej wymia­rze filo­ge­ne­tycz­nym, spo­ty­ka­my się w „her­ber­tow­skim” wier­szu „VI. Urar­tu”: „Kto sły­szał o Urar­tu? Zaku­rzo­ny docent / na pod­rzęd­nej uczel­ni. Ich mia­sta zrów­na­no / z ciszą, w domach zamiesz­ka­ły śnieg i korzeń pinii, / ich zie­mię obró­co­no płu­giem w inną zie­mię. // Mie­li swo­ich kapła­nów i wodzów i mędr­ców. / Gene­rał knuł prze­ciw­ko eunu­cho­wi, eunuch / spi­sko­wał z wróż­bi­ta­mi. Szewc przez całe życie / dybał na warsz­tat kraw­ca. Pie­karz miał ambi­cje. // Po sztu­ce kuli­nar­nej Urar­tu nie został / nawet pęczek rzod­kiew­ki. Ich pie­śni wybrzmia­ły, / bajek nie prze­cho­wu­je żad­na anto­lo­gia. // (…) Co byście powie­dzie­li, gdy­by was wyra­żał // gip­so­wy świę­ty Józef, pół szklan­ki z Ikei, // orta­lio­no­wy strzę­pek prze­cho­wa­ny w pia­sku?”.

Jak to się dzie­je, że ta dość przy­gnę­bia­ją­ca w koń­cu bez­na­dzie­ja oka­zu­je się nie taka znów bez­na­dziej­na, jak ją poeta malu­je, i osta­tecz­nie nabie­ra cał­kiem sen­sow­ne­go sen­su? W spo­sób dzie­cin­nie pro­sty. Otóż, zda­je się prze­ko­ny­wać poeta, jeste­śmy tyl­ko ludź­mi, wiel­ce nie­do­sko­na­ły­mi isto­ta­mi, mają­cy­mi swo­je chwi­le sła­bo­ści i zwąt­pie­nia, lecz gdy zdo­bę­dzie­my się na praw­dzi­wie uni­wer­sal­ny dystans i spoj­rzy­my na pro­blem z per­spek­ty­wy owe­go wszech­ogar­nia­ją­ce­go uni­wer­sum, rze­czy uka­żą się nam we „wła­ści­wym” świe­tle i wró­cą na „wła­ści­we” miej­sca: „tutaj było Bizan­cjum. / Z prze­świet­ne­go łuku / Tyl­ko jed­na kolum­na. For­te­ce roz­bi­te. / I z sza­rych mina­re­tów Świą­ty­ni Mądro­ści / te same zło­te węże pły­ną przez gło­śni­ki. // A jed­nak, Kom­ne­no­wie i Pale­olo­dzy, / jed­nak wasze zwy­cię­stwo. Mozai­ki znów świe­cą, / roz­ma­wiam po angiel­sku, a metro to metro. / Limes powo­li wra­ca. Plą­ta­ni­na ulic / jest tyl­ko przy­po­mnie­niem tego epi­zo­du: / pię­ciu wie­ków odmia­ny. Cesar­stwo jest wiecz­ne” („V. Gro­bow­ce suł­ta­nek”). „Cesar­stwo jest wiecz­ne” w tym samym try­bie, w jakim „wiecz­ny” jest spo­sób mówie­nia o tej „wiecz­no­ści”.

Deh­nel zatem prze­ja­wia wia­rę w cią­głość ludz­kie­go doświad­cze­nia i tra­dy­cji jego filo­zo­ficz­nej, a zwłasz­cza arty­stycz­nej sym­bo­li­za­cji: „W jed­nym olbrzy­mim mro­ku zebrać tyle świa­tła – / jak­by przez wszyst­kie okna bły­ska­wi­ca wpa­dła / i zosta­ła na wie­ki. // Kopu­łę pod­trzy­mu­ją czte­ry sera­fi­ny, / któ­re zna­ją pyta­nia, mia­ry i przy­czy­ny – / fru­ną­ce biblio­te­ki. // Oto Tem­plum ze zło­ta na morzu oli­wy, / kry­ją je krysz­ta­ło­we powie­trza pokry­wy / i fute­rał sło­necz­ny. // A ty, wycho­dząc z mro­ku świe­tli­ste­go w mrocz­ne / świa­tło, wie­rzysz, że dzię­ki tej sfe­rze obłocz­nej / ty tak­że jesteś wiecz­ny” („II. Hagia Sophia”).

Wszyst­ko to pięk­nie, ele­ganc­ko, wykwint­nie i wyra­fi­no­wa­nie poda­ne. Pro­blem w tym, że kon­klu­zja – jak i cała owa ogól­no­cy­wi­li­za­cyj­na czy ogól­no­kul­tu­ro­wa reflek­sja – oka­zu­je się w koń­cu cokol­wiek bła­ha, banal­na, nie­prze­kra­cza­ją­ca obie­go­wych sche­ma­tów, uży­wa­ją­ca swo­je­go reto­rycz­ne­go instru­men­ta­rium do „pod­trzy­my­wa­nia i wzmac­nia­nia ist­nie­ją­cych spo­so­bów rozu­mie­nia i odczu­wa­nia” (Attrid­ge). Jest to zatem reflek­sja ze swej isto­ty nie-twór­cza: „Mia­sto poże­ra mia­sto, daw­ne kapi­te­le / innym słu­żą arka­dom. Pogań­skie kolum­ny / wspie­ra­ły stro­py świą­tyń Apol­la i Dia­ny, / dom Por­fi­ro­ge­ne­ta i suł­tań­ski meczet. // Jakim to przy­szłym bogom budu­je­my nasze / pała­ce, domy, dwor­ce? Czy zno­wu zwie­rzę­ce / gło­wy na smu­kłych cia­łach wstą­pią w lasy kolumn?” („VII. Epi­log. Lapi­fa­gia”). Sło­wem, poeta wszedł do muzeum i się zadu­mał: prze­mi­ja postać świa­ta. Cóż, jeśli cho­dzi o prze­mi­ja­nie, też jestem prze­ciw.

3.

Poza kla­sycz­no-kla­sy­cy­stycz­ną wizją świa­ta – któ­rą swo­ją twór­czo­ścią afir­mu­je oraz któ­rą wpi­su­je się w poczet swo­ich poprzed­ni­ków Deh­nel – insce­ni­zu­je on tak­że swo­je wła­sne, bar­dziej pry­wat­ne już doświad­cza­nie jed­nost­ko­wej toż­sa­mo­ści i oso­bo­wo­ści. Ter­min „insce­ni­zo­wa­nie” nie ma cha­rak­te­ru pejo­ra­tyw­ne­go. Jest to jed­na z isto­to­wych wła­ści­wo­ści lite­ra­tu­ry, w któ­rej, jak twier­dzi Attrid­ge, „zna­cze­nie jest jed­no­cze­śnie for­mo­wa­ne i odgry­wa­ne [for­med and per­for­med]. Sło­wa jed­no­cze­śnie zna­czą i poka­zu­ją nam, na czym pole­ga zna­cze­nie”. To poka­zy­wa­nie two­rze­nia (się) zna­cze­nia jest nie­od­łącz­nym ele­men­tem lite­rac­kiej insce­ni­za­cji, czy­li „inten­syw­ne­go choć zdy­stan­so­wa­ne­go odgry­wa­nia tego, co może sta­no­wić naj­bar­dziej intym­ne, naj­sil­niej odczu­wa­ne ele­men­ty nasze­go życia”. Jest to zatem prze­nie­sio­na w sfe­rę lite­ra­tu­ry i jed­no­cze­śnie skie­ro­wa­na do sie­bie same­go (uwew­nętrz­nio­na) tech­ni­ka auto­pre­zen­ta­cji: autor insce­ni­zu­je bycie-samym-sobą, co pozwa­la mu na twór­cze (aktyw­ne) zdy­stan­so­wa­nie się wobec wła­snej egzy­sten­cji, pod­mio­to­we do niej odnie­sie­nie, w któ­rym ide­ał wła­sne­go ja zde­rza się z auten­tycz­nym poczu­ciem tego, kim się fak­tycz­nie jest (nota­be­ne, insce­ni­zo­wa­ne jest każ­de w zasa­dzie zacho­wa­nie czło­wie­ka, sta­no­wią­ce odpo­wiedź na pyta­nie „Che vuoi? – Cze­go chce ode mnie wiel­ki Inny?”, zob. np. Žižek. Prze­wod­nik Kry­ty­ki Poli­tycz­nej). W ten spo­sób, jak o tym pisze z kolei Ryszard Nycz, lite­ra­tu­ra włą­cza się „w porzą­dek (i nie­po­rzą­dek) życia jako – upraw­nio­na, a może nawet uprzy­wi­le­jo­wa­na – for­ma jego nar­ra­cyj­ne­go rozu­mie­nia, dra­ma­tycz­ne­go roz­wi­nię­cia czy lirycz­ne­go wypo­wie­dze­nia”. Mówiąc naj­kró­cej, two­rze­nie lite­ra­tu­ry jest „upraw­nio­nym, a może nawet uprzy­wi­le­jo­wa­nym” spo­so­bem bycia-w-świe­cie, bo inten­sy­fi­ku­ją­cym pro­ce­sy samo­po­znaw­cze. Opo­zy­cja „lite­ra­tu­ry” i „życia” jest zatem bez­za­sad­na, a w każ­dym razie cokol­wiek nacią­ga­na.

Ogól­nie rzecz bio­rąc, twór­czość Jac­ka Deh­ne­la pre­zen­tu­je „wize­ru­nek wła­sny” poety poczci­we­go, któ­re­go domi­nu­ją­cą wła­sno­ścią jest poli­tycz­na i lite­rac­ka (rze­mieśl­ni­cza) popraw­ność. Autor snu­je daw­no prze­pra­co­wa­ne przez innych kul­tu­ro­we reflek­sje na temat „ludz­kiej kon­dy­cji”, prze­mi­ja­nia i ogól­nej mar­no­ści nad mar­no­ścia­mi, wobec któ­rych, wykrze­saw­szy z sie­bie odro­bi­nę hero­izmu, nale­ży się kul­tu­ral­ne – na przy­kład uży­wa­jąc trzy­na­sto­zgło­skow­ca 7+6 – zdy­stan­so­wać: „na szczy­tach zasie się­dę i będę wie­cze­rzał” („Psalm I”, [w:] „Trzy psal­my okrut­ne”). Naj­le­piej ope­ro­wać zatem „w szczyt­niej­szym wymia­rze”, albo­wiem „tam jest nasze miej­sce – dale­ko od brze­gów, / dale­ko od burt, wio­seł i sie­ci”.

Mniej wię­cej jed­nak w poło­wie tomu śmie­lej zaczy­na się poja­wiać iro­nia i robi się zde­cy­do­wa­nie cie­ka­wiej. A naj­bar­dziej cie­ka­wie może w poema­cie „Przez most i dalej”, w któ­rym poeta insce­ni­zu­je swo­ją posta­wę wobec „ludu” zamiesz­ku­ją­ce­go „tę dziw­ną wyspę zacnej lewo­brzeż­no­ści na prze­ciw­nym brze­gu” (War­sza­wy, rzecz jasna): „Każ­da dzie­się­cio­lat­ka to repre­zen­tant­ka / innej kul­tu­ry. Ale ta repre­zen­tu­je / cał­kiem inną kul­tu­rę, z dru­giej stro­ny rze­ki: / kur­tecz­ka z różo­wym futer­kiem i dżin­sy / o oczy­wi­stym kro­ju, obci­słe, tam­tej­sze. // Widzisz jej sio­stry, mat­kę, szwa­gier­kę, teścio­wą, / jej dzie­ci, w obfi­to­ści, i dzie­ci ich dzie­ci. / I różo­we futer­ka przy­szło­ści, syn­te­tyk / w roz­ma­ito­ści odmian. Sekwen­cję wyda­rzeń / i poko­leń jak wykres w książ­ce od bio­lo­gii: / gona­dy, ślub, seks, cią­że, pra­ca, ren­ta, śmierć”. Ile w tym pró­by osią­gnię­cia sta­nu auten­tycz­nej, ser­decz­nej empa­tii poprzez jej per­for­ma­tyw­ne odgry­wa­nie, a ile popraw­ne­go poli­tycz­nie insce­ni­zo­wa­nia „na pokaz”, autor raczy albo i nie raczy wie­dzieć (mogą to bowiem pro­ce­sy tak świa­do­me, jak i nie­świa­do­mie oraz repre­zen­tu­ją­ce wszel­kie moż­li­we sta­ny pośred­nie).

Podob­nie jest z cha­rak­te­ry­sty­ką repre­zen­ta­cji „lewo­brzeż­ne­go ludu”, z któ­rą przy­da­rzy­ło się auto­ro­wi obco­wać (choć raczej nie „bra­tać”) pod­czas jaz­dy auto­bu­sem: „Cer­kiew, tłum, krzy­ki »Jane­eeek«, ogo­lo­ne gło­wy. / Menel­ka z mane­la­mi, jej spuch­nię­te nogi / jak koń­czy­ny denat­ki (czte­ry dni w wer­sal­ce). / Pot. Per­fu­my za 8.99, / czło­wiek z bli­zną idą­cą od kąci­ka ust”. W tym miej­scu nastę­pu­je gest ode­gra­nia kla­sycz­nej auto­iden­ty­fi­ka­cji poprzez odróż­nie­nie: „Gdzie­śmy zstą­pi­li, list­ku, lesz­czy­no­wa wit­ko, / opo­sku, kró­le­wi­czu, mysz­ko, pyszcz­ku, słon­ko, / w tych płasz­czy­kach z Har­rod­sa i butach na mia­rę, / zamszo­wych ręka­wicz­kach, sza­li­kach z okład­ki? / Czy prze­ce­na w Ikei tłu­ma­czy ten krok? // (…) znów ścisk, P. opo­wia­da mi o Justy­nia­nie / II Obcię­to­no­sym. I nikt nas nie sły­szy, / mówi­my obcą gwa­rą, nie­zna­nym dia­lek­tem, / w pokrow­cu z włó­kien szkla­nych, fil­ców, trud­nych słów”.

Teza moja – do któ­rej przy­ję­cia jed­nak ani nama­wiam, ani nie nama­wiam – jest nastę­pu­ją­ca: iro­nia (w cha­rak­te­ry­sty­ce „innych”) oraz auto­iro­nia (w insce­ni­zo­wa­nej auto­pre­zen­ta­cji) nie są tutaj uży­te w lite­rac­ko pry­mar­nej funk­cji mul­ti­pli­ko­wa­nia sen­sów i zna­czeń, lecz jako spo­sób na oswo­je­nie trau­ma­ty­zu­ją­ce­go (bo „poli­tycz­nie nie­po­praw­ne­go”, spo­łecz­nie oraz indy­wi­du­al­nie nie­ak­cep­to­wa­ne­go) poczu­cia wyż­szo­ści żywio­ne­go wobec „gor­szych innych”. Insce­ni­zo­wa­na (auto)ironia zda­je się tyl­ko masko­wać praw­dzi­we zna­cze­nie tej lirycz­nej enun­cja­cji: oto my, „w tych płasz­czy­kach z Har­rod­sa i butach na mia­rę”, śmie­je­my się z nasze­go żało­sne­go poczu­cia wyż­szo­ści, o któ­rym, świa­do­mi mecha­ni­zmów wypie­ra­nia jego wsty­dli­wych źró­deł, wie­my, że w isto­cie jest absur­dal­ne – ale i tak czu­je­my się lep­si, bo nie jest to kwe­stią wybo­ru, dobrej lub złej woli. Tak już po pro­stu jest i nic tego nie zmie­ni, nie ma co się cza­ro­wać. Dobit­nie świad­czy o tym, tak to odbie­ram, dygre­syj­na w cało­ści trze­cia część poema­tu, trak­tu­ją­ca o zawi­kła­nych losach Justy­nia­na II Obcię­to­no­se­go i roz­ma­itych powią­za­nych z nimi histo­rycz­ny­mi kon­se­kwen­cja­mi, o któ­rych na „wyspie zacnej lewo­brzeż­no­ści na prze­ciw­nym brze­gu” nikt zapew­ne nie sły­szał.

Dla­te­go też nie­zbyt prze­ko­nu­ją­co, choć cał­kiem skąd­inąd dorzecz­nie, brzmią dal­sze, raczej już nie­iro­nicz­ne oznaj­mie­nia: „I rozu­miesz, / że umieć coś ozna­cza: innych spraw nie umieć. / Że wie­dzieć to nie wie­dzieć o czym innym, tra­cić / bez wido­ków na peł­nię. Że jest ci zabra­ne / zro­zu­mie­nie tylu ubrań, ludzi, tej poła­ci // mia­sta po dru­giej stro­nie Wisły. Że nie poj­miesz / rado­ści z chrzcin, widea z komu­nii, z pogrze­bu, / pole­wa­nia wódecz­ki ze szwa­gra­mi, chle­bów / kupo­wa­nych po czte­ry, dla całej rodzi­ny”. Słusz­ne to i spra­wie­dli­we, ale, po pierw­sze, nazbyt chy­ba oczy­wi­ste (nie-odkryw­cze), po dru­gie – odgry­wa­nie poczu­cia nie­ja­kie­go „bra­ku”, tytu­ło­wych „strat”, czy poten­cjal­nych „nie­speł­nień” z powo­du nie­przy­na­leż­no­ści do tych „innych, gor­szych” wypa­da nad­to chy­ba nie­au­ten­tycz­nie. „List­ki”, „lesz­czy­no­we wit­ki”, „opo­ski”, „kró­le­wi­cze”, „mysz­ki”, „pyszcz­ki”, „słon­ka” nie mogą prze­cież szcze­rze pra­gnąć „widea z komu­nii, z pogrze­bu, pole­wa­nia wódecz­ki ze szwa­gra­mi”. Trud­no to sobie nawet wyobra­zić, o czym zresz­tą tak­że jest mowa: „Tylu innych rze­czy, któ­rych twa kula­wa / wyobraź­nia nie zmy­śli. Okna masz na zachód. / Na wschód – mur. Za nim sza­re, tro­chę nie­bie­skie­go. / I węd­ka­rze w kufaj­kach, i śla­dy na pia­chu”. I krop­ka nad „i”.

Insce­ni­zo­wa­nie empa­tii i ser­decz­ne­go współ­by­cia z inno­ścią bliź­nich zakoń­czy­ło się nie­po­wo­dze­niem. Podzia­ły zosta­ły nie tyl­ko zacho­wa­ne, nie tyl­ko potwier­dzo­ne, ale i po czę­ści zaak­cep­to­wa­ne. Ziści­ła się tyl­ko „pew­na lite­rac­ka przy­go­da: przy­go­da z for­mą, jaką jest poemat czy cykl lite­rac­ki”. „Tyl­ko” i „aż”, bo czy nie o to w isto­cie auto­ro­wi od począt­ku cho­dzi­ło?


Recen­zja zosta­ła opu­bli­ko­wa­na na blo­gu Szki­ce ciur­kiem. Deko­der lite­rac­ki Grze­go­rza Tomic­kie­go. Pier­wo­druk: Lite­rac­ka przy­go­da z for­mą. O poema­tach i cyklach poetyc­kich Jac­ka Deh­ne­la, [w]: „Twór­czość” nr 8/2012. Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi za wyra­że­nie zgo­dy na powtór­ną publi­ka­cję.

O autorze

Grzegorz Tomicki

Urodzony w 1965 roku. Doktor nauk humanistycznych. Krytyk literacki, poeta, publicysta, wykładowca. Stale współpracuje z miesięcznikami „Odra” i „Twórczość” oraz kwartalnikiem „FA-art”. Prowadzi blog literacki Szkice ciurkiem. Mieszka w Legnicy.

Powiązania

Panie i panowie, powtarzamy

wywiady / o książce Darek Foks Grzegorz Tomicki

Roz­mo­wa Grze­go­rza Tomic­kie­go z Dar­kiem Fok­sem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Histo­ria kina pol­skie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 7 grud­nia 2015 roku.

Więcej

Rekonstrukcja podmiotu

recenzje / IMPRESJE Grzegorz Tomicki

Esej Grze­go­rza Tomic­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Woda na Mar­sie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się 25 maja 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Tyłem do poezji polskiej odwrócony

recenzje / IMPRESJE Grzegorz Tomicki

Szkic Grze­go­rza Tomic­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze nowej książ­ki Zbi­gnie­wa Mache­ja Mrocz­ny przed­miot podą­ża­nia, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 czerw­ca 2014 roku.

Więcej

Myśli o powrocie do domu

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Imię i zna­mię Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go.

Więcej

Teraźniejszość jest sprawą otwartą

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Trop w trop. Roz­mo­wy z Andrze­jem Sosnow­skim Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza.

Więcej

Life Is A Long Song

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Pio­sen­ki dla mar­twe­go kogu­ta Juri­ja Andru­cho­wy­cza.

Więcej

Wnuk rezuna, syn banderówki

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Imię i zna­mię Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go.

Więcej

O Somie

recenzje / Różni autorzy

Komen­ta­rze Boh­da­na Zadu­ry, Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło, Ingi Iwa­siów, Paw­ła Lek­szyc­kie­go, Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Macie­ja Rober­ta, Mar­ci­na Orliń­skie­go, Artu­ra Nowa­czew­skie­go, Grze­go­rza Tomic­kie­go, Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej

Liczby się liczą

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze Kra­ina wiecz­nych zer Zbi­gnie­wa Mache­ja.

Więcej

Ludzki sposób na przetrwanie

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Listo­pad nad Narwią Julii Fie­dor­czuk. .

Więcej

Ciche wnioski

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Recen­zja Grze­go­rza Tomic­kie­go z książ­ki Opium i Lament Mar­ty Pod­gór­nik.

Więcej

Dom z samych balkonów

recenzje / ESEJE Grzegorz Tomicki

Szkic Grze­go­rza Tomic­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze ksiaż­ki Wte i nazad Anny Pod­cza­szy, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Reiner R. otrzymuje nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki

dzwieki / RECYTACJE Jacek Dehnel

Wiersz z książ­ki Rubry­ki strat i zysków, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Justy­na Bar­giel­ska Jacek Deh­nel i Dariusz Suska” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2012.

Więcej

Rytm i forma, inne tory współczesnej poezji polskiej

recenzje / ESEJE Marcin Sierszyński

Recen­zja Mar­ci­na Sier­szyń­skie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Rubry­ki strat i zysków Jac­ka Deh­ne­la, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 paź­dzier­ni­ka 2011 roku.

Więcej

Kindertotenlieder

recenzje / KOMENTARZE Jacek Dehnel

Autor­ski komen­tarz Jac­ka Deh­ne­la do wier­sza „Kin­der­to­ten­lie­der”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Rubry­ki strat i zysków, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 paź­dzier­ni­ka 2011 roku.

Więcej

Przyczynek do nauki o liryce dworskiej

recenzje / ESEJE Paweł Kozioł

Recen­zja Paw­ła Kozio­ła towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Rubry­ki strat i zysków Jac­ka Deh­ne­la, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 paź­dzier­ni­ka 2011 roku.

Więcej

Bardziej wykład niż wylew

wywiady / o książce Jacek Dehnel Joanna Mueller

Z Jac­kiem Deh­ne­lem o książ­ce Rubry­ki strat i zysków roz­ma­wia Joan­na Muel­ler.

Więcej