recenzje / ESEJE

Martwa natura ze spienionym mydłem

Rafał Wawrzyńczyk

Recenzja Rafała Wawrzyńczyka, towarzysząca premierze książki Księga rzeczy Aleša Štegera w tłumaczeniu Miłosza Biedrzyckiego, wydanej w Biurze Literackim 4 lipca 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Aria varia­ta

Na począ­tek kwe­stia dość oczy­wi­sta: za spra­wą tema­tu (opis przed­mio­tów codzien­ne­go użyt­ku), kon­se­kwen­cji w jego prze­pro­wa­dze­niu (obszer­ny cykl tek­stów) oraz cha­rak­te­ru wyobraź­ni zaan­ga­żo­wa­nej w to przed­się­wzię­cie (wydo­by­wa­nie „nie­zwy­kłej”, uta­jo­nej stro­ny tego, co dobrze zna­ne), pol­skiej czy­tel­nicz­ce Księ­ga rze­czy Ale­ša Šte­ge­ra koja­rzyć się może z pro­za­mi poetyc­ki­mi Ponge’a, Her­ber­tow­ski­mi stu­dia­mi przed­mio­tów z tomu, jak­że­by ina­czej, Stu­dium przed­mio­tu, oraz, last but not least, z eks­cen­trycz­nym, „mar­sjań­skim” spoj­rze­niem Cra­iga Raine’a przy­swa­ja­nym pol­sz­czyź­nie przez Pio­tra Som­me­ra i Jerze­go Jar­nie­wi­cza. Wśród tych pro­jek­tów tom sło­weń­skie­go auto­ra wyróż­nia­ją żela­zna rama for­mal­na oraz ciem­ny kolo­ryt: skła­da­ją­ce się zazwy­czaj z regu­lar­nych strof wier­sze uło­żo­ne są w sie­dem grup po sie­dem tek­stów każ­da (plus wiersz otwie­ra­ją­cy książ­kę), a ich tona­cję moż­na by okre­ślić, powiedz­my, jako „filo­zo­ficz­ny eks­pre­sjo­nizm z ele­men­ta­mi tur­pi­zmu”; gdy­by­śmy szu­ka­li wizu­al­ne­go odpo­wied­ni­ka dla tego, co się w wier­szach Sło­weń­ca dzie­je, mogły­by to być na przy­kład pra­ce Rolan­da Topo­ra. Ale tak jak rysun­ki Topo­ra obfi­cie czer­pa­ły z tra­dy­cji śre­dnio­wiecz­nej ryci­ny, tak Księ­gę… Šte­ge­ra wyda­je się oble­wać ciem­ne świa­tło baro­ko­wej vani­tas – entu­zjazm, z jakim zwy­kli­śmy pod­cho­dzić do poetyc­kich por­tre­tów przed­mio­tów, jakoś szyb­ko się roz­wie­wa, a nad wier­sza­mi zapa­da zaska­ku­ją­co przy­gnę­bia­ją­cy zmierzch. Roz­świe­tla­ją go wpraw­dzie spe­cy­ficz­ne dla gatun­ku mikro­od­kry­cia („jaj­ku w chwi­li śmier­ci wyra­sta oko”), ale ogól­nie rzecz bio­rąc jeste­śmy tu na anty­po­dach opty­mi­stycz­ne­go quasi-scjen­ty­zmu wła­ści­we­go Ponge’owi.

Od pew­ne­go momen­tu bowiem przez wier­sze Šte­ge­ra się brnie, nie­za­leż­nie od lek­ko­ści ich wyko­na­nia i zabie­gów pobu­dza­ją­cych uwa­gę odbior­cy; moż­na by powie­dzieć, że za spo­istość oraz roz­miar dyk­cjo­na­rza pła­ci się tu cenę, jaka nie­ob­ca była i twór­com baro­ko­wych cykli na instru­men­ty solo­we, a więc o ogra­ni­czo­nej, siłą rze­czy, bar­wie (przy­po­mi­na mi się, jakie odświe­ża­ją­ce wra­że­nie zro­bi­ło jakiś czas temu wystą­pie­nie Dave’a Hur­wit­za, w któ­rym przy­zna­wał się, że przez Das Wohl­tem­pe­rier­te Kla­vier nie jest w sta­nie przejść „za jed­nym posie­dze­niem”). Kusi spoj­rze­nie na Księ­gę rze­czy jako na fune­ral­ną arię z waria­cja­mi, anty­po­dal­ną nie­ja­ko wzglę­dem świe­tli­stych Waria­cji Gold­ber­gow­skich: wpro­wa­dza­ją­cą śmierć na sce­nę arią był­by otwie­ra­ją­cy tom wiersz „A”, a waria­cja­mi – wspo­mi­na­ny blok 49 wier­szy, nie­przy­pad­ko­wo zatrud­nia­ją­cy „magicz­ną” licz­bę 7 i two­rzą­cy coś w rodza­ju magicz­ne­go kwa­dra­tu. Brak wpraw­dzie zamy­ka­ją­cej cykl repry­zy, ale nie­trud­no dostrzec, że koń­czą­ca tom „Świe­ca” – nawia­sem mówiąc, jeden z pięk­niej­szych wier­szy w książ­ce – bez­po­śred­nio nawią­zu­je do „A” i pro­po­nu­je swo­iste roz­wią­za­nie napięć opra­co­wy­wa­nych w cyklu. Kie­dy przy­po­mni­my sobie jesz­cze, że i Waria­cje…, i podob­ne, mniej sław­ne cykle, któ­rych słu­cha się dzi­siaj jako „pięk­nej muzy­ki”, mia­ły czę­sto cha­rak­ter użyt­ko­wy czy peda­go­gicz­ny, poku­sa trak­to­wa­nia Księ­gi rze­czy jako cze­goś „pomy­śla­ne­go podob­nie” sta­nie się zbyt duża, by jej przy­naj­mniej nie odno­to­wać. Dosko­na­le wyczu­wal­ny jest bowiem „warsz­ta­to­wy” cha­rak­ter tej książ­ki: sta­no­wi ona tyleż bachow­sko sumien­ne opra­co­wa­nie tema­tu, co i mani­fe­sta­cję czy­sto tech­nicz­nej spraw­no­ści jej twór­cy. Nie dość tego – tom nie tyl­ko jest pro­jek­tem arty­sty świa­do­me­go swo­jej mocy, ale i tę kre­acyj­ną spraw­ność bie­rze za jeden z głów­nych tema­tów.

Powie­my o tym nie­co wię­cej, mam nadzie­ję, za parę chwil; na razie wróć­my do nasze­go baro­ku i zgódź­my się, że zesta­wie­nie Šte­ge­ra wyko­nu­ją­ce­go akro­ba­cje w rodza­ju „usta [tacz­ki – przyp. RW] wymio­to­wa­ły jak po che­mio­te­ra­pii” z taki­mi mistrza­mi pery­fra­zy i kon­cep­tu jak Nabo­row­skim czy Gón­go­rą nie będzie wiel­kim sza­leń­stwem. O swo­istym manie­ry­zmie Šte­ge­row­skich figur poję­cie daje choć­by „Pisu­ar”, w któ­rym wize­ru­nek męż­czyzn korzy­sta­ją­cych z publicz­ne­go sza­le­tu sta­je się zaczy­nem mean­drycz­nych roz­wa­żań o „dru­giej stro­nie”, oddzie­lo­nej od „naszej” ścia­ną toa­le­ty. Mamy tu typo­wą dla baro­ku mie­szan­kę arbi­tral­no­ści – „duża”, cokol­wiek „nacią­ga­na” ale­go­ria – i zmy­sło­wych ara­be­sek sko­ja­rze­nio­wych mają­cych tę ale­go­rię uwia­ry­gad­niać, zupeł­nie jak­by trud­ny do zaak­cep­to­wa­nia „pień” (dru­ga stro­na zaczy­na się w sza­le­cie? dla­cze­go?) opla­ta­no mro­wiem „list­ków”: kul­tu­ro­wych alu­zji, drob­nych uwag, mięk­kich figur, któ­re wyłu­dza­ją od nas cząst­ko­we akty zgo­dy. Przed­mio­ty, zwie­rzę­ta i inne „por­cje” bytu, któ­re Šte­ger roz­kła­da jak na obru­sie w swo­jej liczą­cej 50 wier­szy mar­twej natu­rze, spi­sy­wa­ne są wła­śnie takim języ­kiem: dookol­nym, nie­spiesz­nym, nie­stro­nią­cym od infor­ma­cyj­ne­go nad­mia­ru i lokal­nej nie­przej­rzy­sto­ści, oso­bli­wie samo­zw­rot­nym. A przy tym wszyst­kim prze­cież „nowo­cze­snym”, nie­za­in­te­re­so­wa­nym histo­rycz­ną sty­li­za­cją czy tego rodza­ju efek­ta­mi. Powi­no­wac­two Księ­gi rze­czy z baro­kiem leży bowiem głę­biej niż na pozio­mie tego, „co” i nawet „jak” napi­sa­ne; pole­ga ono na tym, jak w obu przy­pad­kach język jawi się jako całość. Spe­cy­ficz­ną kon­sy­sten­cję mowy, któ­ra powsta­je w cza­sach, w któ­rych wie­dza nie przy­ra­sta lub przy­ra­sta bar­dzo wol­no (pomyśl­my o dwo­rze Rudol­fa II), odnaj­du­je­my w Księ­dze rze­czy z pew­nym zasko­cze­niem; roz­wią­za­niem zagad­ki wyda­je się wizja języ­ka butwie­ją­ce­go, peł­ne­go wyrw i szcze­lin, wit­t­gen­ste­inow­sko „roz­ple­nio­ne­go” i dale­kie­go od deno­ta­cyj­nej opty­mal­no­ści.

Przy­szedł do mnie chu­dy pan

W wywia­dzie dla inter­ne­to­we­go pisma „3:AM Maga­zi­ne” Šte­ger zło­żył swe­go cza­su nastę­pu­ją­cą dekla­ra­cję:

Moja poezja, choć racjo­nal­na, nie sku­pia się na uwy­pu­kla­niu ści­słych pro­ce­dur logicz­nych. Ma raczej na celu rzu­ca­nie świa­tła w ciem­ne zaka­mar­ki, luki, pęk­nię­te zna­cze­nia, prze­pa­ści mię­dzy ide­ami i sło­wa­mi, uka­za­nie poraż­ki mowy, ruin języ­ka. Pisa­nie jest dla mnie aktem nie­ustan­ne­go kapi­tu­lo­wa­nia języ­ka w pró­bach uzy­ska­nia god­nej zaufa­nia, nauko­wej z ducha ści­sło­ści. Mam nadzie­ję, że w moich tek­stach umoż­li­wiam powsta­wa­nie i bada­nie miejsc, w któ­rych tego typu poraż­ki mogą się zdarzyć[1].

Sło­wa te, oczy­wi­ście, moż­na przy­ło­żyć do nie­mal każ­dej poezji współ­cze­snej god­nej swo­je­go mia­na. Ale ten meto­dycz­ny, labo­ra­to­ryj­ny nie­mal aspekt dzia­łań „na języ­ku”, któ­re Šte­ger podej­mu­je, jest jed­nak dość nie­ocze­ki­wa­ny w przy­pad­ku auto­ra sta­ra­ją­ce­go się pisać, było nie było, „dla czy­tel­ni­ka” i bro­nią­ce­go się przed prze­su­nię­ciem ku aka­de­mic­kie­mu krań­co­wi ska­li sty­li­stycz­nej. Duże ale­go­rie, roz­sie­wa­ne gęsto para­dok­sy, neo­lo­gi­zmy czy eks­plo­ato­wa­na do gra­nic moż­li­wo­ści figu­ra, któ­rą tłu­ma­czą­cy książ­kę Miłosz Bie­drzyc­ki zwykł nazy­wać „Šala­mu­now­ską przewrotką”[2] to arse­nał, któ­re­go Šte­ger prak­tycz­nie nie wypusz­cza z rąk; ope­ra­cje prze­pro­wa­dza­ne na tema­cie przy pomo­cy tych narzę­dzi nie­jed­no­krot­nie koń­czą się w miej­scu, w któ­rym odsła­nia się tego tema­tu pre­tek­sto­wość. Jeśli dodać do tego, że wie­le z poetyc­kich „opra­co­wań” rze­czy, któ­re skła­da­ją się na ten tom, daje się czy­tać jako ale­go­rie pisa­nia (czy, sze­rzej, uży­wa­nia języ­ka), a sło­wo „język” nie raz i nie dwa expli­ci­te wypły­wa na powierzch­nię wier­sza, nie dzi­wi poczu­cie, że tek­stom tym w nie­co wid­mo­wy spo­sób towa­rzy­szy filo­zo­fia – a jed­nak mamy tu filo­zo­fię, chcia­ło­by się auto­ro­wi odpo­wie­dzieć – Wit­t­gen­ste­ina.

Zabaw­ny jest tyl­ko fakt, że o ile wszyst­ko, co dotąd powie­dzie­li­śmy, wska­zy­wa­ło­by na patro­nat Wit­t­gen­ste­ina „póź­ne­go”, tj. tego z epo­ki Docie­kań filo­zo­ficz­nych, o tyle Księ­ga rze­czy wyda­je się począt­ko­wo zamie­rzo­na jako roz­pra­wa z Wit­t­gen­ste­inem „wcze­snym”, a w szcze­gól­no­ści z naj­słyn­niej­szą tezą Trak­ta­tu…: „O czym nie moż­na mówić, o tym trze­ba mil­czeć” (tłum. B. Wol­nie­wicz). Nawet sió­dem­ka, któ­rą wzię­li­śmy wcze­śniej za bok magicz­ne­go kwa­dra­tu à la Dürer, zaczy­na nagle wyglą­dać jak alu­zja do wspo­mnia­nej tezy (tak jest, jest to teza siód­ma), a gdy­by ktoś miał jesz­cze wąt­pli­wo­ści, może udać się na przy­kład do mot­ta książ­ki („Nie na każ­dą rzecz ist­nie­je sło­wo”) lub do zakoń­cze­nia wier­sza „Mrów­ka”:

I nie ma nazw na to, co jest.
Kie­dy zni­ka [mrów­ka – przyp. RW] w swo­im labi­ryn­cie, pozo­sta­je nadzie­ja,
Że są przy­naj­mniej nazwy na to, cze­go nie ma.

Sta­je się tu też jasne, co – poza oczy­wi­sty­mi sło­weń­ski­mi afi­lia­cja­mi – mogło skło­nić tłu­ma­cza do zaję­cia się tym, a nie innym poetą. Šte­ger wyglą­da na solid­ne­go kom­pa­na w kon­kwi­ście „nie­wy­ra­żal­ne­go”, a ta od pierw­sze­go bodaj tomu była naczel­nym celem Bie­drzyc­kie­go. Co cie­ka­we, punk­tem odbi­cia dla auto­ra Porum­bu czę­sto była ta sama, dopie­ro co cyto­wa­na, teza: „cokol­wiek da się powiedzieć,/ da się powie­dzieć jasno. o reszcie/ napi­szę”, para­fra­zo­wał ją w „Spoj­rze­niach ze skra­ju roz­le­głe­go pola”, a w „Wit­tan­ku” wręcz cyto­wał w ory­gi­na­le, bez­par­do­no­wo osa­dza­jąc „chu­de­go pana”, a więc jej auto­ra lub jego apo­lo­ge­tę, zachę­tą do „poda­nia fajki”[3]. Mniej­sza chwi­lo­wo o to, czy inter­pre­ta­cja tezy siód­mej jako zaka­zu godzą­ce­go w poetyc­ką misję jest zbież­na z inten­cja­mi same­go Wit­t­gen­ste­ina – któ­ry, zda­je się, chciał tu głów­nie chro­nić przed dys­kur­sem nauko­wym sfe­ry spe­cjal­nie dla nie­go cen­ne, a więc ety­kę, reli­gię i este­ty­kę – waż­ne nato­miast, że kata­pul­tu­je ona obu poetów w rejo­ny, w któ­rych zmu­sze­ni są orga­ni­zo­wać język w celu chwy­ta­nia tego, co znaj­du­je się „poza” nim. Jeże­li jed­nak w poprzed­nim zda­niu powie­dzie­li­by­śmy nie „orga­ni­zo­wać język”, a „orga­ni­zo­wać gry języ­ko­we”, zna­leź­li­by­śmy się, po małym kółecz­ku, w orbi­cie Wit­t­gen­ste­ina póź­ne­go – a więc dokład­nie tam, gdzie pro­wa­dzi­ła nas intu­icja.

Zacho­dzi nawet pew­ne podo­bień­stwo pomię­dzy tym, jak w Księ­dze rze­czy para­du­ją przed nami arbi­tral­nie wybra­ne przed­mio­ty, a zja­wia­niem się ode­rwa­nych rze­czow­ni­ków (jak „róża” czy „kacz­ka”) w egzem­plach z Docie­kań.… Waż­niej­sze jed­nak, że każ­dy z wier­szy Šte­ge­ra wziąć moż­na za zapis języ­ko­wej „gry z poję­ciem”, w ramach któ­rej bada­ne, czy ści­ślej: roz­cią­ga­ne, jest zna­cze­nie tytu­ło­we­go rze­czow­ni­ka. Šte­ge­ra nie tyle jed­nak inte­re­su­je esen­cja dane­go zja­wi­ska czy przed­mio­tu (jak było u Ponge’a), co jego ale­go­rycz­na nośność, zdol­ność do ela­stycz­ne­go reago­wa­nia na zabie­gi poety i „pokry­wa­nie” nowych pól seman­tycz­nych gra­ni­czą­cych z kon­cep­tem osio­wym. Ten zaś bywa wie­lo­ra­ki: cza­sem tytu­ło­wa rzecz słu­ży do enkap­su­la­cji fak­tów z histo­rii rodzin­ne­go kra­ju poety („Kozo­lec”), cza­sem – jest ramą socjo­lo­gicz­ne­go obraz­ka („Stro­bo­skop”), jesz­cze innym – dra­bin­ką, po któ­rej wspi­na się pną­cze histo­rio­zo­ficz­nej reflek­sji („Krze­sło”). Naj­czę­ściej jed­nak wier­sze z Księ­gi rze­czy są ale­go­ria­mi zja­wisk zwią­za­nych z samym języ­kiem (uży­wa­nia go, pisa­nia itp.) lub, nie­ro­ze­rwal­nie z języ­kiem zwią­za­ne­go, pro­ce­su twór­cze­go („rodze­nia się” tek­stów, „uni­ce­stwia­nia” tema­tów zapi­sem, wyczer­py­wa­nia się począt­ko­wej puli natchnie­nia itp.). Jeże­li ktoś odniósł wra­że­nie, że twier­dzę tu, iż duża część Księ­gi… to „wier­sze o pisa­niu wier­szy” to, no cóż, jest to wra­że­nie pra­wi­dło­we; zda­jąc sobie spra­wę, że w tym miej­scu mnie i Šte­ge­ra opusz­cza nie­ma­ły odse­tek czy­tel­ni­czek, muszę powie­dzieć, że z pew­nych przy­czyn ta cecha tej książ­ki była dla mnie wyjąt­ko­wo inte­re­su­ją­ca.

Mydło, czy­li całe szczę­ście tego świa­ta

Kil­ka lat temu, w pie­kiel­nie par­ny dzień, mia­łem przy­jem­ność wygło­sić w Kra­ko­wie poga­dan­kę poświę­co­ną póź­nej poezji Toma­ža Šala­mu­na, któ­rą zakoń­czy­łem slaj­dem z wypi­sa­nym wiel­ki­mi lite­ra­mi „twier­dze­niem”: „Jako naj­sil­niej­sza figu­ra pio­no­wa, ale­go­ria wymu­sza cią­że­nie ku auto­re­fe­ren­cyj­no­ści doj­rza­łych sty­lów poetyc­kich na niej opar­tych”. Nie ukry­wam, że tydzień temu, koń­cząc lek­tu­rę tomu Šte­ge­ra, czu­łem oprócz rado­ści czy­tel­ni­ka tak­że radość labo­ran­ta, któ­re­mu uda­ło się doświad­cze­nie: w swo­jej czwar­tej książ­ce poeta dys­po­no­wał już ska­li­bro­wa­nym, sta­bil­nym sty­lem zorien­to­wa­nym na roz­wią­za­nia ale­go­rycz­ne, a wier­sze „auto­re­fe­ren­cyj­ne” sta­no­wi­ły pokaź­ny odse­tek zbio­ru. Mamy więc w Księ­dze… „Suszar­kę do rąk”, w któ­rej stru­mień powie­trza odno­si do „wie­wu natchnie­nia” prze­ni­ka­ją­ce­go poetę, któ­ry stwier­dza z zasko­cze­niem, że „głos poja­wia się jak na sean­sie spi­ry­ty­stycz­nym”. Mamy „Koni­ka mor­skie­go”, w któ­rym wykład­nia reali­stycz­na nie­zau­wa­żal­nie prze­dzierz­ga się w ale­go­rycz­ne zakoń­cze­nie, a ono, jak naj­bar­dziej, daje się prze­czy­tać jako gorz­ka reflek­sja poświę­co­na pisar­skiej pra­xis. Mamy „Ban­daż”, któ­ry jest jesz­cze bar­dziej gorz­ką reflek­sją poświę­co­ną kon­dy­cji auto­ra współ­cze­sne­go („nikt cię nie wypa­tru­je”). Mamy „Buty”, w któ­rych buty są przede wszyst­kim kawał­kiem języ­ka („uszy­te ze słów skó­ra i szwy”) i mamy „Śli­nę”, w któ­rej „plu­cie” to w zasa­dzie „uży­wa­nie języ­ka”, a może nawet „pisa­nie”. Mamy wresz­cie „Mydło”, w któ­rym „mydło” to z dużą dozą praw­do­po­do­bień­stwa to, co w akcie two­rze­nia chcia­ło­by być pochwy­co­ne, a co wiecz­nie wymy­ka się z rąk; jako takie wcho­dzi ono u Šte­ge­ra w zasta­na­wia­ją­cy rym z Šala­mu­now­skim „mokrym”, nagra­dza­ją­cym uda­ny pościg za niewyrażalnym[4]. No i mamy „Aspi­ry­nę”, w któ­rej docho­dzi do rze­czy jesz­cze cie­kaw­szej niż dryf ku auto­re­fe­ren­cyj­no­ści, a o któ­rej to rze­czy wte­dy, w Kra­ko­wie, jesz­cze nie mówi­łem, bo była dla mnie zale­d­wie mgli­stą intu­icją. I nadal taką jest, w sumie. Ale spró­buj­my.

„Aspi­ry­na” nie jest oczy­wi­ście o tablet­ce aspi­ry­ny, nie sta­ra się tego nawet ukry­wać. Dwa pierw­sze wer­sy, zasta­jąc nas wytre­no­wa­ny­mi na tym, co się w tomie dzia­ło wcze­śniej, momen­tal­nie trans­por­tu­ją nas na poziom auto­re­fe­ren­cyj­ny i dają się czy­tać jako począ­tek opo­wie­ści o „koń­cu pro­ce­su”. Pro­ce­su twór­cze­go, ma się rozu­mieć. Tak przy­naj­mniej moż­na inter­pre­to­wać ten wiersz do czwar­te­go-pią­te­go wer­su: jako para­fra­zę dotar­cia do punk­tu „koń­ca wier­sza” (powiedz­my, że cho­dzi o wiersz), wyczer­pa­nia się ener­gii, któ­ra w wier­szu chcia­ła się zama­ni­fe­sto­wać. „Aspi­ry­na” jed­nak tu się nie wyczer­pu­je, dryf trwa; wiersz o wier­szu sta­je się wier­szem o śmier­ci. A w mia­rę roz­wi­ja­nia się tej ale­go­rii, jak skraw­ki papie­ru zaplą­ta­ne w beli mate­ria­łu, uka­zu­ją się – jak to powie­dzieć? – resi­dua myśle­nia escha­to­lo­gicz­ne­go. Tutaj chciał­bym zazna­czyć, że powi­nie­nem w zasa­dzie napi­sać „pry­wat­ne­go myśle­nia escha­to­lo­gicz­ne­go”, po czym bar­dzo szyb­ko zapi­sać tezę, któ­ra cho­dzi mi po gło­wie, jed­nak abso­lut­nie nie czu­ję się na siłach – w tym miej­scu, w tym cza­sie – jej dowo­dzić: roz­wi­nię­cia ale­go­rycz­ne wie­lu wier­szy (pozor­nie) auto­re­fe­ren­cyj­nych zawie­ra­ją szcząt­ki wyobra­żeń natu­ry escha­to­lo­gicz­nej wła­ści­wych auto­ro­wi („pry­wat­ne wer­sje zba­wie­nia”).

Padły duże sło­wa, może za duże – „Aspi­ry­na” nie jest w koń­cu jesz­cze TYM wier­szem, któ­re­go do obro­ny tego stwier­dze­nia chcia­ło­by się uży­wać – ale od cze­go jest lite­ra­tu­ra, jeśli nie od pro­po­no­wa­nia nam ugód z napraw­dę duży­mi sło­wa­mi? Poezja Šte­ge­ra jest jak naj­bar­dziej świa­do­ma tego zada­nia i zabie­ra się do nie­go nawet bar­dziej bez­po­śred­nio niż dzia­ło się to u wiel­kich poprzed­ni­ków auto­ra Księ­gi rze­czy: Koc­be­ka i Šala­mu­na. Nastro­jo­na na dość wyso­ki ton, zarzu­ca­ją­ca sie­ci na napraw­dę głę­bo­kich wodach, łapie balans dzię­ki lase­ro­wej pre­cy­zji ory­gi­nal­nych porów­nań, intru­zjom dow­ci­pu i swo­iste­mu przy­wią­za­niu do sce­na­riu­szy codzien­ne­go życia. Znaj­dą w niej coś dla sie­bie poła­wia­cze „dobrych wier­szy” i kone­se­rzy roz­wi­nię­tych, źró­dło­wych sty­li­styk, nie wspo­mi­na­jąc o badacz­kach miko­ry­zy poezji pol­skiej i sło­weń­skiej. Ta ostat­nia trwa już ład­ny szmat cza­su; dzię­ki niej i świet­ne­mu prze­kła­do­wi Bie­drzyc­kie­go Šte­ger wcho­dzi do pol­sz­czy­zny jak dobry zna­jo­my, nie­mal jak czło­nek rodzi­ny, któ­re­go nie było z nami jakiś czas, lecz wła­śnie zja­wia się w otwar­tych drzwiach i zaczy­na opo­wia­dać o rze­czach, jakie mu się wte­dy, kie­dy go nie było, przy­da­rzy­ły.


Przy­pi­sy:
[1] S.J. Fow­ler, A. Šte­ger, main­te­nant #45: Aleš Šte­ger, „3:AM Maga­zi­ne” z dn. 16.01.2011 r, za: https://www.3ammagazine.com/3am/maintenant-45-ales-steger/, dostęp 20.06.2022, tłu­ma­cze­nie wła­sne.
[2] Cho­dzi o sfor­mu­ło­wa­nia, w któ­rych pod­miot i przed­miot jakiejś akcji zosta­ją zamie­nio­ne miej­sca­mi: buty mają dbać, aby dro­ga mięk­ko odci­ska­ła się w ich posia­da­czu („Buty”), jabł­ko ście­ra w sobie tego, kto trzy­ma tar­kę („Tar­ka”) itp. Por. rów­nież roz­wa­ża­nia Mikla­vža Komel­ja o zda­niu „Przez całe życie liczę zębom tygry­sy” w szki­cu „O zabie­gach poetyc­kich w now­szej poezji Toma­ža Šala­mu­na”, w: Tomaž Šala­mun, Błę­kit­na wie­ża, War­sza­wa 2019.
[3] Wiersz do odna­le­zie­nia pod adre­sem: http://miloszbiedrzycki.pl/sze-dzie.html, dostęp 21.06.2022.
[4] Por. np. wiersz „Syre­ny” (Błę­kit­na wie­ża, op. cit., s. 43).

 

belka_2

O autorze

Rafał Wawrzyńczyk

Ur. 1980 w Tomaszowie Mazowieckim. Pisuje o poezji i muzyce współczesnej. Laureat Grand Prix Konkursu Polskich Krytyków Muzycznych „Kropka” (2018), felietonista „Ruchu Muzycznego”. Razem z Miłoszem Biedrzyckim przełożył Błękitną wieżę Tomaža Šalamuna (2019), a z Dawidem Kujawą i Jakubem Skurtysem opracował wybór wierszy Jarosława Markiewicza Aaa!... (2020).

Powiązania

Wahadło otwiera swoje pąki

recenzje / ESEJE Rafał Wawrzyńczyk

Recen­zja Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Pomyśl cia­ło jako czół­no, któ­re pło­nie Jaku­ba Gra­bia­ka, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 8 stycz­nia 2024 roku.

Więcej

Kiedy wydostaliśmy się w słoneczną przestrzeń

recenzje / ESEJE Dawid Kujawa Rafał Wawrzyńczyk

Posło­wie Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka i Dawi­da Kuja­wy do książ­ki Ra Grze­go­rza Wró­blew­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

W sprawie pionu

recenzje / ESEJE Rafał Wawrzyńczyk

Recen­zja Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki stresz­cze­nie pie­śni Jul­ka Rosiń­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 21 mar­ca 2022 roku.

Więcej

Coś dla ojca

wywiady / o książce Marcin Mokry Rafał Wawrzyńczyk

Roz­mo­wa Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka z Mar­ci­nem Mokrym, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki żywe linie nowe usta, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 21 lute­go 2022 roku.

Więcej

Połów. Poetyckie debiuty 2005

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go Domi­ni­ka Bie­lic­kie­go, Mar­ci­na Jago­dziń­skie­go, Łuka­sza Jaro­sza, Szcze­pa­na Kopy­ta, Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka, Mariu­sza Grze­bal­skie­go i Mar­ty Pod­gór­nik pod­czas Por­tu Wro­cław 2005.

Więcej

Dane są punkty A, B, C

recenzje / ESEJE Rafał Wawrzyńczyk

Recen­zja Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Utra­ta Ada­ma Kacza­now­skie­go, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 22 lute­go 2021 roku.

Więcej

Poetycka książka trzydziestolecia: rekomendacja nr 11

debaty / ankiety i podsumowania Rafał Wawrzyńczyk

Głos Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka w deba­cie „Poetyc­ka książ­ka trzy­dzie­sto­le­cia”.

Więcej

Karlheinz Rybicki

recenzje / ESEJE Rafał Wawrzyńczyk

Recen­zja Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Pod­ręcz­nik nauko­wy dla oni­ro­nau­tów (1998–2018) Rober­ta Rybic­kie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 19 mar­ca 2018 roku.

Więcej

O Raju w obrazkach

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Kac­pra Bart­cza­ka, Ane­ty Kamiń­skiej, Kami­la Zają­ca i Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka o książ­ce Raj w obraz­kach D.J. Enri­gh­ta.

Więcej

Użyteczna, a nie – użytkowa

recenzje / KOMENTARZE Aleš Šteger

Autor­ski komen­tarz Ale­ša Šte­ge­ra, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Księ­ga rze­czy w tłu­ma­cze­niu Miło­sza Bie­drzyc­kie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 lip­ca 2022 roku.

Więcej

Podążanie za potencjałem, który wszyscy w sobie nosimy

wywiady / o książce Aleš Šteger Miłosz Biedrzycki

Roz­mo­wa Miło­sza Bie­drzyc­kie­go z Ale­šem Šte­ge­rem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Księ­ga rze­czy w tłu­ma­cze­niu Miło­sza Bie­drzyc­kie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 lip­ca 2022 roku.

Więcej

Księga rzeczy

utwory / zapowiedzi książek Aleš Šteger Miłosz Biedrzycki

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Księ­ga rze­czy Ale­ša Šte­ge­ra w tłu­ma­cze­niu Miło­sza Bie­drzyc­kie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 4 lip­ca 2022 roku.

Więcej