recenzje / ESEJE

Miasto, którego nie ma

Marcin Orliński

Recenzja Marcina Orlińskiego z książki moja Romana Honeta, która ukazała się na stronie marcinorlinski.pl.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

 

 

Kie­dy byłem dziec­kiem, tata uczył mnie wywo­ły­wać zdję­cia. W łazien­ce, któ­ra robi­ła za ciem­nię, led­wie moż­na było roz­po­znać kształ­ty przed­mio­tów. Pamię­tam sze­ro­kie naczy­nie z roz­two­rem, do któ­re­go wkła­da­ło się naświe­tlo­ny, błysz­czą­cy papier, i ten nie­zwy­kły moment, kie­dy z bie­li zaczy­na­ły się wyła­niać bez­kształt­ne pla­my. Zanim foto­gra­fia osią­gnę­ła swój wła­ści­wy kształt, przez papier zdą­ży­ły się prze­wi­nąć dzie­siąt­ki fan­ta­stycz­nych obra­zów. Cze­go ja tam nie widzia­łem! Naj­pierw trzy waż­ki, któ­re nie­ocze­ki­wa­nie zle­wa­ły się w wiel­kie pta­szy­sko. Chwi­lę póź­niej roz­war­te skrzy­dła oka­zy­wa­ły się przej­ściem na pla­żę. Już, już, pomię­dzy wydma­mi poka­za­ły się spie­nio­ne fale Bał­ty­ku, gdy nowe świa­tła i cie­nie odmie­nia­ły ten pej­zaż w zimo­wy, wigi­lij­ny wie­czór przy sto­le. Cza­sa­mi na papie­rze pozo­sta­wa­ło zbyt dużo bie­li, tak jak­by owa pier­wot­na foto­gra­ficz­na nicość nie wyplu­ła dosta­tecz­nej ilo­ści świa­ta. Innym razem zdję­cie wycią­ga­ło się z roz­two­ru za póź­no i wte­dy obraz zdo­mi­no­wa­ny był przez czerń – gorz­kie świa­dec­two nad­mia­ru ist­nie­nia.

Te moje daw­ne zaba­wy w wywo­ły­wa­nie świa­ta przy­cho­dzą mi na myśl, ile­kroć się­gam po wier­sze Roma­na Hone­ta. Bo poezja auto­ra ser­ca wyda­je się wła­śnie taką grą nad­mia­ru i nie­do­mia­ru, jak­by na powierzch­ni głę­bo­kiej kału­ży roz­bły­ski­wa­ło nie­zde­cy­do­wa­ne słoń­ce. Te wier­sze mówią o prze­szło­ści, odle­głych cza­sach, kie­dy boha­ter był małym chłop­cem lub nasto­lat­kiem. Ale dło­nie dziec­ka się­ga­ją dalej: treść pro­jek­cji prze­no­si się na pro­jek­tor, a sty­li­zo­wa­na na „naiw­ną” per­cep­cja świa­ta sta­je się istot­nym skład­ni­kiem poetyc­kiej mowy. Poeta bawi się w nazy­wa­nie, wyli­cza i sca­la zapa­mię­ta­ne obra­zy, dając upust swo­jej nie­zwy­kłej wyobraź­ni. Jest jak ten chło­piec, któ­ry sie­dząc nad roz­two­rem wywo­ły­wa­cza pra­gnie uchwy­cić wszyst­ko, co widzi: nie­zwy­kłą moc mate­ria­łów świa­tło­czu­łych, taj­ni­ki tech­no­lo­gii, któ­ra uru­cha­mia to, co nie­ru­cho­me, i wresz­cie – wła­sną pamięć.

Poezja Hone­ta jest mrocz­na i pod­szy­ta sza­leń­stwem. Trud­no mi powie­dzieć, czy bar­dziej ude­rza jej wizyj­ność, budo­wa­na wokół krwi, roz­pa­du, utra­ty, bólu i śmier­ci, czy też nie­zwy­kły język, dzię­ki któ­re­mu poeta two­rzy obra­zy wie­lo­wy­mia­ro­we i nie­jed­no­znacz­ne. War­to się zająć obie­ma spra­wa­mi, a oka­zja do tego jest wyjąt­ko­wa: Roman Honet wydał ostat­nio dwie książ­ki poetyc­kie – nowy tom wier­szy baw się oraz zbiór moja, na któ­ry skła­da­ją się trzy pierw­sze tomi­ki: Ali­cja, Pój­dziesz synu do pie­kła i ser­ce.

Waż­ną rolę w tej poezji odgry­wa obraz. Na tyle waż­ną, że ile­kroć kry­ty­cy piszą o poezji Hone­ta, tyle­kroć poja­wia się wzmian­ka o tzw. nur­cie ośmie­lo­nej wyobraź­ni. Obok Hone­ta wymie­nia się przede wszyst­kim nazwi­ska Andrze­ja Sosnow­skie­go i Bar­tło­mie­ja Maj­zla. Nie wiem, czy trzy poje­dyn­cze, choć z pew­no­ścią bar­dzo wyso­kie fale wystar­czą, aby moż­na już było mówić o nur­cie. Jeśli już jed­nak chcia­ło­by się wska­zać cechy wspól­ne (przy wszyst­kich, jak­że licz­nych róż­ni­cach), trze­ba by chy­ba zacząć od sur­re­ali­stycz­nych i moder­ni­stycz­nych źró­deł. Wier­sze wymie­nio­nych poetów cha­rak­te­ry­zu­ją się (czę­sto, choć nie zawsze): bra­kiem onto­lo­gicz­ne­go środ­ka, wyso­kim pozio­mem meta­fo­ry­za­cji języ­ka, her­me­tycz­no­ścią i – nie­rzad­ko – seman­tycz­ną nie­roz­strzy­gal­no­ścią. Jeże­li moż­na więc cha­rak­te­ry­zo­wać ten nurt, to w spo­sób czy­sto for­mal­ny: nie ma tu bowiem wspól­nych, poko­le­nio­wych zain­te­re­so­wań, powta­rza­ją­cych się moty­wów, tema­tów ani nawet wspól­ne­go języ­ka. Jest za to wyso­ka dba­łość o for­mę, wyra­fi­no­wa­ny styl i typo­wy dla awan­gar­dy inte­lek­tu­alizm. Być może teo­re­tycz­nym zaple­czem mogły­by się oka­zać auto­te­ma­tycz­ne utwo­ry Andrze­ja Sosnow­skie­go, a w szcze­gól­no­ści te, któ­re pod­wa­ża­ją onto­lo­gicz­ne pod­sta­wy świa­ta przed­sta­wio­ne­go: „Oko musi porzu­cić ostre kon­tu­ry rze­czy / I spo­cząć w wie­dzy prze­stron­nej, odde­chu obło­ków” .

U Hone­ta rze­czy­wi­stość jest nie­wy­raź­na, a jej skraw­ki zda­ją się swo­bod­nie dry­fo­wać po nie­spo­koj­nych wodach pamię­ci. Poeta roz­ry­so­wu­je tra­jek­to­rie, notu­je cza­so­we i prze­strzen­ne loka­li­za­cje zapa­mię­ta­nych zda­rzeń, a następ­nie łączy kawał­ki łami­głów­ki według zasad usta­la­nych ad hoc. Każ­dy odła­mek oka­zu­je się „aor­tą wie­lu miejsc”, krwi­stą i bole­sną fon­tan­ną zna­czeń i obra­zów. Wiersz to roze­dr­ga­na tkan­ka, skraw­ki mię­sa zszy­te pospiesz­nie i nie­udol­nie, nie­do­koń­czo­ne dzie­ło obłą­ka­ne­go chi­rur­ga. Co jed­nak naj­bar­dziej zadzi­wia­ją­ce, ta hybry­da, efekt źle prze­pro­wa­dzo­ne­go prze­szcze­pu, zawie­ra w sobie opo­wieść. Opo­wieść oso­bli­wą, wie­lo­wąt­ko­wą, ale spój­ną.

Wyobraź­nia zatem to nie wszyst­ko. Bo u Hone­ta rów­nie istot­ną rolę odgry­wa język, któ­ry zapew­nia jego opo­wie­ściom nar­ra­cyj­ną cią­głość. Tu już nie cho­dzi o taki czy inny styl, o się­ga­nie po takie czy inne słow­ni­ki. Cho­dzi o „spo­sób mówie­nia”. A mowa Hone­ta jest poważ­na, natchnio­na, tajem­ni­cza, wier­na meta­fo­rze i nie­do­po­wie­dze­niu. Cza­sa­mi przy­po­mi­na nar­ra­cję biblij­ną, tak jak­by boha­ter był mędr­cem lub pro­ro­kiem, cza­sa­mi język baśni lub opo­wia­dań dla dzie­ci. Jeśli cho­dzi o wzor­ce lirycz­ne, daje się zauwa­żyć kil­ka podo­bieństw z inny­mi poeta­mi współ­cze­sny­mi. Na przy­kład Paweł Kozioł porów­nu­je tę poezję do wier­szy Krzysz­to­fa Kami­la Baczyń­skie­go. Czę­sto zesta­wia się też Roma­na Hone­ta z Dariu­szem Suską, a to ze wzglę­du na bli­skość dzie­ciń­stwa i śmier­ci w twór­czo­ści obu auto­rów.

Mnie przy­cho­dzi jesz­cze na myśl „realizm baśnio­wy” Tade­usza Nowa­ka, źró­dło bar­dziej odle­głe, ale chy­ba wciąż żywe. Ów pod­nio­sły, biblij­ny nastrój, prze­ni­ka­nie się porząd­ków onto­lo­gicz­nych, fan­ta­stycz­ne, nakła­da­ją­ce się na sie­bie obra­zy, motyw zwie­rzę­cych wnętrz­no­ści – to tyl­ko kil­ka cech, któ­re łączą obu poetów. Dla przy­kła­du zamiesz­czam poni­żej frag­ment Psal­mu betle­jem­skie­go Tade­usza Nowa­ka (skąd­inąd wiersz pocho­dzi z roku 1974, a więc z roku, w któ­rym uro­dził się Roman Honet):

Widzia­łem tych pro­ro­ków
Szli brze­giem nie­ba nie­śli
gwiaz­dę soko­ła rybę
jeli­ta zwie­rząt
pismo mró­wek
na per­ga­mi­nie rąk

W wier­szach Hone­ta sym­bol wyra­sta na sym­bo­lu, a nie­ba­nal­na meta­fo­ra two­rzy wie­lo­wy­mia­ro­wą prze­strzeń, nie­zwy­kły, seman­tycz­ny kalej­do­skop, któ­ry zmie­nia się wraz z lek­tu­rą. Ten gęsty, dusz­ny i jaskra­wy świat powo­ły­wa­ny jest do życia za pomo­cą gry świa­teł i cie­ni. Według Maria­na Sta­li, jed­ną z głów­nych spraw, na jakie war­to tu zwró­cić uwa­gę, jest „sprzecz­ność (a może: ska­la) doświad­czeń, któ­re mogą się stać udzia­łem każ­de­go: z jed­nej stro­ny Ami­cis, z dru­giej Dan­te, z jed­nej stro­ny kre­sków­ka – z dru­giej samo­bój­stwo Lecho­nia”. Ten temat war­to pocią­gnąć. Na zde­rze­niach i sprzecz­no­ściach budu­je bowiem Honet zarów­no całe histo­rie, jak i poszcze­gól­ne obra­zy. Dzię­ki temu uda­je mu się uzy­skać odpo­wied­ni kon­trast. Wysta­wio­ny na słoń­ce odła­mek szkła – świe­ci. Ale jeże­li poło­ży­my go na czar­nej, spa­lo­nej zie­mi, wów­czas będzie błysz­czał, migo­tał i lśnił.

Zatrzy­maj­my się zatem jesz­cze chwi­lę przy języ­ku. W wier­szach Hone­ta domi­nu­je for­ma rze­czow­ni­ko­wa. Wbrew pozo­rom, nie czas, a rzecz zda­je się głów­nym budul­cem jego świa­ta. Albo ina­czej: prze­kro­je rze­czy w prze­strze­ni i cza­sie. Skład­ni­ki rze­czy­wi­sto­ści oka­zu­ją się zbit­ka­mi odręb­nych kate­go­rial­nie ele­men­tów. Oczy­wi­ście, wol­no trak­to­wać je „prze­strzen­nie”, są bowiem pro­duk­ta­mi pra­cu­ją­cej wyobraź­ni. Ale moż­na też na nie spoj­rzeć jak na efekt syn­te­zy obra­zów odle­głych w cza­sie. Mie­li­by­śmy wów­czas do czy­nie­nia z cza­sem, któ­ry zwi­ja się do punk­tu. Przyj­rzyj­my się tym oso­bli­wym zbit­kom meta­for: „wysy­sa­ją­cy wie­żę bóg”, „gęsta rdza w płu­cach”, „omsza­ły supeł dło­ni”, „wydę­te ber­ła dźwi­gów”, „cyn­giel mia­sta”, „zdy­cha­nie cier­pli­we jak nauczy­ciel­ka”, „wnę­trze boga”, „soczy­sta pest­ka darem­ne­go snu”, „gorą­cy pia­sek – wątły i łatwo­pal­ny maje­stat cia­ła”, „lśnią­ce wyro­bi­ska prze­strze­ni”, „nie­bo zwró­co­ne na bok od wydrą­żo­nych prze­kład­ni let­nich galak­tyk”. O tym, jak waż­na jest dla Hone­ta kwe­stia cza­su, może świad­czyć nastę­pu­ją­cy pas­sus z wier­sza „[zie­mia mała jak kro­pla desz­czu]”:

czas życia
i czas śmier­ci – to ogrom­ne stę­że­nie,
z któ­re­go powstał upiór i utra­ta,
ale też wstąż­ki wesel­ne, gra­wi­ta­cja, moc

Odle­głe, minio­ne lato, któ­re powra­ca w wie­lu wier­szach, wyda­je się repre­zen­to­wać wszyst­ko, co pierw­sze, nie­po­wta­rzal­ne i nie­za­stę­po­wal­ne. Poszcze­gól­ne utwo­ry, niczym frak­ta­le, pie­czę­tu­ją ową „bez­brzeż­ną podróż”, kie­dy „bez­pow­rot­nie dzie­je się lato” („bło­to”), lato, tam­to lato, „któ­re zamknę­ło się jak dzwon, // a mija” („[a jed­nak dogo­ni­ło nas lato daw­no minio­ne]”). A więc począ­tek, punkt zero, chwi­la, któ­ra dopie­ro z per­spek­ty­wy sta­je się „tą jedy­ną”. Bo prze­cież „naj­trud­niej­sze są pierw­sze rze­czy, / pierw­sze chwi­le dokład­nie roz­dzie­lo­ne ciszą / i obiet­ni­ce rychłe­go spo­tka­nia”. Daw­ne wyda­rze­nia powra­ca­ją, odmie­nio­ne, roz­dra­pa­ne, spa­lo­ne przez słoń­ce.

Boha­ter zaglą­da w głąb sie­bie i nie tyl­ko widzi „czy­stą grę cza­su dzie­ciń­stwa”, ale tak­że zauwa­ża, że oczy „patrzą na nas jak na umar­łych”. Wiersz oka­zu­je się dziw­nym epi­ta­fium, pisa­nym nie „po”, ale „pod­czas”. Czas, któ­ry w nas pły­nie, rwie róż­ny­mi nur­ta­mi, a język parzy się o wskrze­szo­ne sło­wa spi­su­jąc nie­moż­li­wy akt wła­sne­go zgo­nu. Autor mojej zda­je się więc na kru­chych deskach cia­ła wysta­wiać dra­mat samej pamię­ci. Jed­nym z naj­bar­dziej nie­zwy­kłych pod tym wzglę­dem wier­szy wydał mi się nastę­pu­ją­cy utwór z tomu Pój­dziesz synu do pie­kła:

już oczysz­czo­no bra­my kamie­nic,
koń­czy się wysta­wia­nie sta­rej kobie­ty
przed dom, na brud­nym krze­śle.
czas bie­gnie w poprzek cia­ła,
obok krwi, pod sier­ścią. może
zosta­nie po nas syf albo śpiew­nik,
daty na ścia­nach, opo­wieść o wędro­wa­niu
po opusz­czo­nych kopal­niach
dia­ba­zu i mela­fi­ru. już wkrót­ce
(a zna­czy to gdzie­kol­wiek i nigdy)
pamięć będzie nam wyba­czo­na. cof­nię­ta jak pożar
do orga­ni­zmów matek, któ­re nosi­ły kokar­dy,
bro­kat i biżu­te­rię, śmia­ły się i szły

Cze­go dowia­du­je­my się o pamię­ci? Po pierw­sze, że będzie nam wyba­czo­na. A więc jest czymś złym, nie­wła­ści­wym z punk­tu widze­nia zapa­mię­ta­nych zda­rzeń. Po dru­gie, zosta­nie cof­nię­ta. A jeśli cof­nię­ta, to co po niej zosta­nie? Być może wyobraź­nia, gra obra­zów, na któ­rą ska­za­ny jest wiersz. I wresz­cie: pamięć jest jak pożar, a więc spa­la, nisz­czy. Ale poeta przy­szy­ko­wał nam tu jesz­cze jed­ną zagad­kę: „już wkrót­ce / (a zna­czy to gdzie­kol­wiek i nigdy)”. Co to zna­czy? To nowa sprzecz­ność, któ­rą jestem gotów odczy­ty­wać dwo­ja­ko: albo pamięć, wbrew dal­szym wer­som, wca­le nie może zostać nam wyba­czo­na i cof­nię­ta (a więc wciąż będzie nie­udol­nie wyko­ny­wać pra­cę przy­wra­ca­nia i przed­sta­wia­nia), albo wprost prze­ciw­nie: to jej nagłe potknię­cie („wkrót­ce” nie zna­czy prze­cież „gdzie­kol­wiek” i nigdy”) potwier­dza praw­dzi­wość dal­szych roz­wa­żań.

Pamięć jako cofa­ją­cy się pożar – to moc­ny obraz, któ­ry nie daje mi spo­ko­ju. I na nowo przy­po­mi­na, że głów­ną tre­ścią tych wier­szy jest nie­usta­ją­ca tęsk­no­ta za minio­nym. Za prze­szło­ścią, któ­ra wró­cić nie może. A prze­cież trwa.

 


 

Recen­zja uka­za­ła się na stro­nie marcinorlinski.pl. Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi za wyra­że­nie zgo­dy na prze­druk.

O autorze

Marcin Orliński

Urodzony w 1980 roku. Poeta, krytyk literacki, publicysta. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i studiów doktoranckich w Instytucie Badań Literackich PAN. Redagował rubrykę „Wiersz Przekroju” w tygodniku „Przekrój” i serię wydawniczą „Biblioteka Debiutów” przy „Zeszytach Poetyckich”. Mieszka w Warszawie.

Powiązania

Malowane nie działa

wywiady / o książce Marcin Orliński Szymon Słomczyński

Roz­mo­wa Mar­ci­na Orliń­skie­go z Szy­mo­nem Słom­czyń­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Lata­kia, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 12 grud­nia 2016 roku.

Więcej

Świat w kawałkach

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go, towa­rzy­szą­ce pre­mie­rze książ­ki Naraz Julii Szy­cho­wiak, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 kwiet­nia 2016 roku.

Więcej

Marcin Orliński: Jednak modernizm

recenzje / IMPRESJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Zawsze Mar­ty Pod­gór­nik.

Więcej

Zmienne kadry

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Jerze­go Jar­nie­wi­cza Na dzień dzi­siej­szy i chwi­lę obec­ną, któ­ra uka­za­ła się na stro­nie marcinorlinski.pl.

Więcej

Cena cukru, jesionka i kot

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Dariu­sza Sośnic­kie­go Pań­stwo P., któ­ra uka­za­ła się na stro­nie marcinorliński.pl

Więcej

Zagrywka wobec cierpienia

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Krzysz­to­fa Jawor­skie­go Do szpi­ku kości, któ­ra uka­za­ła się na stro­nie marcinorlinski.pl.

Więcej

Kamień schron

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z ksią­żek Zima w małym mie­ście na gra­ni­cy i Przy­go­dy przy­ro­dy, któ­ra uka­za­ła się na stro­nie marcinorlinski.pl.

Więcej

Z czego wyrosłem

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Wszyst­ko Boh­da­na Zadu­ry, któ­ra uka­za­ła się na stro­nie marcinorlinski.pl.

Więcej

Mikser Podgórnik

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Rezy­den­cja sury­ka­tek Mar­ty Pod­gór­nik, któ­ra uka­za­ła na stro­nie marcinorlinski.pl.

Więcej

Przełamywanie samotności

recenzje / IMPRESJE Marcin Orliński

Esej Mar­ci­na Orliń­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Gdy­bym wie­dział. Roz­mo­wy z Ryszar­dem Kry­nic­kim Ryszar­da Kry­nic­kie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Czas w probówkach

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Pre­pa­ra­ty Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go.

Więcej

Pomyśleć nic

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki zbie­ra­ne Kry­sty­ny Miło­będz­kiej.

Więcej

Puste łóżko

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Po sobie Julii Szy­cho­wiak, któ­ra uka­za­ła się w „Tygo­dni­ku Powszech­nym”.

Więcej

Sto tysięcy uderzeń. O debiucie poetyckim Łukasza Jarosza

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Soma Łuka­sza Jaro­sza.

Więcej

Pomiędzy kamienicą i światem zewnętrznym

recenzje / ESEJE Marcin Orliński Tomasz Pułka

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Poeci na nowy wiek

Więcej

Świat zrobił się za mały

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go towa­rzy­szą­ce pre­mie­rze książ­ki Jac­ka Deh­ne­la Ekran kon­tro­l­ny, wyda­je w Biu­rze Lite­rac­kim 19 paź­dzier­ni­ka 2009 roku.

Więcej

Cierpliwy tropiciel

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Wie­ża myśli­wych Mariu­sza Par­ty­ki.

Więcej

Miłość i żądanie śmierci

recenzje / IMPRESJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Tomasz Mrocz­ny. Sza­leń­stwo dnia Mau­ri­ce­’a Blan­cho­ta.

Więcej

In progress

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Mar­ci­na Orliń­skie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Konkretna nadrealina

recenzje / ESEJE Marcin Orliński

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Po tęczy Andrze­ja Sosnow­skie­go.

Więcej

O Somie

recenzje / Różni autorzy

Komen­ta­rze Boh­da­na Zadu­ry, Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło, Ingi Iwa­siów, Paw­ła Lek­szyc­kie­go, Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Macie­ja Rober­ta, Mar­ci­na Orliń­skie­go, Artu­ra Nowa­czew­skie­go, Grze­go­rza Tomic­kie­go, Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej

Intymna tanatologia serca

recenzje / ESEJE Marianna Kijanowska

Recen­zja Marian­ny Kija­now­skiej z książ­ki ali­cja Roma­na Hone­ta.

Więcej

Czarne Tęcze

recenzje / ESEJE Przemysław Witkowski

Recen­zja Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go z książ­ki moja Roma­na Hone­ta.

Więcej

Żadnego pokolenia nie było

wywiady / o książce Roman Honet

Jeśli ist­nie­je coś takie­go, jak poezja rocz­ni­ków 70., to moż­na być nawet kró­lo­wą angiel­ską, ale lepiej się z tym nie obno­sić, żeby nie wzbu­dzać zain­te­re­so­wa­nia psy­chia­trów. Ale ja tam nie wiem, czy ist­nie­je…

Więcej

[dzień na wyścigach. rzeka niosąca kubły], echa jednego głosu

recenzje / KOMENTARZE Roman Honet

Natych­mia­sto­we roz­strzy­gnię­cia w pisa­niu cza­sem są dla mnie rów­no­cze­śnie tak osta­tecz­ne, że sto­ję wobec koniecz­no­ści uzna­nia ich za nie­na­ru­szal­ne, choć powsta­ły za moją przy­czy­ną.

Więcej

Mały demiurg

recenzje / NOTKI I OPINIE

Krót­ko mówiąc – wie­my, jak wier­sze Roma­na Hone­ta są zro­bio­ne, ale nie bar­dzo umie­my powie­dzieć, o czym one są…

Więcej