recenzje / IMPRESJE

Między mówić a milczeć

Janusz Drzewucki

Esej Janusza Drzewuckiego towarzyszący premierze książki Języki obce Jacka Dehnela.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1. Czy­tam Jac­ka Deh­ne­la od daw­na, cho­ciaż dotąd nigdy o nim nie pisa­łem. Tak to bywa w życiu i poży­ciu kry­tycz­no­li­te­rac­kim, że czy­ta się tego i owe­go, ale przez lata nie pisze się o nim nic a nic. Nie pisze się, bo nie ma się nic do napi­sa­nia. Ale nie tyl­ko dla­te­go. Nie pisze się, bo to, co chcia­ło­by się napi­sać, napi­sać się nie chce. Pisa­nie o tym i owym odkła­da się cią­gle na póź­niej. Bywa, że i na świę­ty nigdy albo jak kto woli: ad Calen­das Gra­ecas. Zasta­na­wiam się teraz któ­rą for­mu­łę wybrał­by Jacek Deh­nel: „ad Calen­das Gra­ecas”, „na świę­ty nigdy” czy może „na świę­te­go Dyg­dy, co nie ma nigdy”?

Zada­ję sobie to pyta­nie, czy­ta­jąc już siód­my w jego dorob­ku zbiór wier­szy Języ­ki obce (a czwar­ty jaki uka­zu­je się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go, po Brzy­twie oka­mgnie­nia, Ekra­nie kon­tro­l­nym oraz Rubry­ce strat i zysków). Czy­tam Języ­ki obce przed publi­ka­cją książ­ko­wą, a więc nie­ste­ty tak, jak czy­tać nie lubię, czy­li na ekra­nie kom­pu­te­ra; wsku­tek cze­go Języ­ki obce pozo­sta­ją w tym momen­cie dla mnie bytem cokol­wiek wir­tu­al­nym. Nie czu­ję zapa­chu książ­ki, nie czu­ję jej cię­ża­ru i jed­no­cze­śnie lek­ko­ści, co zapew­ne poczu­ję, gdy wresz­cie opu­ści dru­kar­nię, znaj­dzie się w księ­gar­ni i wezmę ją do ręki.

Tak czy siak, sta­wiam sobie to pyta­nie nie­przy­pad­ko­wo i to z dwu powo­dów. Po pierw­sze z uwa­gi na Jac­ka Deh­ne­la jako oso­bę, po dru­gie z uwa­gi na Jac­ka Deh­ne­la jako poetę. Już wyja­śniam w czym rzecz.

2. Pri­mo – od kil­ku lat widu­ję go tu i ówdzie. Nie tyl­ko w tele­wi­zji zresz­tą, w któ­rej przez parę dobrych lat współ­pro­wa­dził cał­kiem uda­ny pro­gram zaty­tu­ło­wa­ny „ŁOSs­sKOT” (żeby nie było wąt­pli­wo­ści: w TVP, nie w Pol­sa­cie czy w TVN i nie w Tele­wi­zji Trwam). Raz i dru­gi spo­ty­kam go a to w Domu Lite­ra­tu­ry w War­sza­wie, a to w Biblio­te­ce Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go na uro­czy­sto­ści wrę­cze­nia Nagro­dy Nike (do któ­rej zresz­tą był kil­ka razy nomi­no­wa­ny, m.in. za opo­wie­ści Bal­za­kia­na i Saturn), a to w Biblio­te­ce Naro­do­wej (z oka­zji wysta­wy Świat Pto­le­me­usza. Wło­ska kar­to­gra­fia rene­san­so­wa w zbio­rach BN napi­sał wiel­ce ory­gi­nal­ną Kosmo­gra­fię, czy­li trzy­dzie­ści apo­kry­fów tuła­czych), bra­li­śmy udział w tej samej audy­cji radio­wej w Dwój­ce (oczy­wi­ście, że w Pro­gra­mie 2 Pol­skie­go Radia, bo prze­cież nie w Tok FM, nie w Zetce czy Esce i nie w Radiu Mary­ja). Jacek Deh­nel jako oso­ba to dłu­ga mary­nar­ka, bywa, że frak, musz­ka, kra­wat, fular, kape­lusz pana­ma lub melo­nik, oczy­wi­ście oku­la­ry, do tego sygnet, laska i wystu­dio­wa­ne sta­ro­świec­kie manie­ry. Nie tyle oso­ba, ile kre­acja oso­by, auto­kre­acja. Ktoś, kto chciał­by przy­po­mi­nać już to Kon­sta­di­no­sa Kawa­fi­sa, już to Fer­nan­da Pes­soę. Myślę sobie nawet, że gdy­by mógł wybrać czas i miej­sce lite­rac­kiej karie­ry, debiu­to­wał­by w okre­sie dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­ne­go, był­by szó­stym Ska­man­dry­tą albo kimś w rodza­ju zapo­mnia­ne­go dzi­siaj, lecz pod­ów­czas biją­ce­go rekor­dy popu­lar­no­ści Świa­to­peł­ka Kar­piń­skie­go.

Secun­do – czy­tam wier­sze Jac­ka Deh­ne­la i stwier­dzam, że nie pasu­ją wca­le do wymy­ślo­nej i wykre­owa­nej przez nie­go indy­wi­du­al­no­ści publicz­nej, medial­nej. Wier­sze nie pasu­ją mi do oso­by, oso­ba nie pasu­je mi do wier­szy. To dobrze, a nawet bar­dzo dobrze. W tym bowiem kry­je się nie­spo­dzian­ka. Oczy­wi­ście, znaj­dzie się taki, już się zna­lazł, któ­ry nazwie jego poezję kla­sy­cy­stycz­ną, ale dla mnie jest ona nowo­cze­sną i post­no­wo­cze­sną, nad wyraz żywą, ener­ge­tycz­ną. Kto pisze wier­sze sza­lo­ne jak te skła­da­ją­ce się na cykl tytu­ło­wy tomu, zaty­tu­ło­wa­ny w cało­ści Języ­ki obce (notat­ki na mar­gi­ne­sach pro­gra­mu Mię­dzy­na­ro­do­we­go Festi­wa­lu Poezji) może rów­nie dobrze cho­dzić w nie­wy­pra­so­wa­nym t‑shircie i pomię­tych dżin­sach. Mam jed­nak nadzie­ję, że ów nowo­cze­sny i post­no­wo­cze­sny poeta – cze­ka­ją­cy nie­cier­pli­wie na skaj­pa i mej­la, wsłu­cha­ny w „suchy stuk kla­wia­tu­ry”, co wyzna­je w Pożyt­kach z roman­ty­zmu – zda­je sobie spra­wę, że o tym jakim jest poetą prze­są­dza­ją nie tyl­ko jego wier­sze, ale rów­nież ręko­pi­sy i w efek­cie pisze nie tyl­ko w (na) kom­pu­te­rze, lecz rów­nież pió­rem wiecz­nym. Jak trzy­mać styl, to już do koń­ca.

Reasu­mu­jąc: o ile Deh­nel oso­ba wyda­je się być kimś upo­zo­wa­nym i udra­po­wa­nym, sku­pio­nym wyłącz­nie na sobie, na wła­snym wize­run­ku pisa­rza zamy­ka­ją­ce­go się w wie­ży z kości sło­nio­wej, o tyle Deh­nel poeta oka­zu­je się być twór­cą otwar­tym na świat, umie­ją­cym się śmiać, gdy trze­ba się śmiać, a rów­no­cze­śnie umie­ją­cym pła­kać, gdy trze­ba pła­kać, spon­ta­nicz­nie reagu­ją­cym na wszel­kie bodź­ce jakich świat mu dostar­cza. Roz­ziew pomię­dzy takim a nie innym wize­run­kiem raz oso­by, dru­gi raz poety – mię­dzy tym, co w okre­ślo­nym z imie­nia i nazwi­ska bycie egzy­sten­cjal­nym i twór­czym z jed­nej stro­ny imma­nent­ne, a z dru­giej trans­cen­dent­ne – trak­tu­ję jako wyraz auto­świa­do­mo­ści Jac­ka Deh­ne­la, któ­re­mu nie­ob­ca ani iro­nia, ani auto­iro­nia. Dla­te­go też czy­tam jego Języ­ki obce z tym więk­szą uwa­gą, mając się cią­gle na bacz­no­ści. Nie chciał­bym bowiem wpaść w żad­ną z eru­dy­cyj­nych puła­pek, jakie w wier­szach na czy­tel­ni­ka, któ­rym prze­cież w pierw­szym rzę­dzie jestem, autor zasta­wił.

3. Zbiór wier­szy Języ­ki obce został pre­cy­zyj­nie skom­po­no­wa­ny. Jego kon­struk­cja opie­ra się na trzech cyklach. Pierw­szy to wspo­mnia­ny wyżej cykl tytu­ło­wy, dru­gi to Plank­ty dła­wią­ce boleść, trze­ci nato­miast to Mały śpiew­nik pio­se­nek miło­snych. Pomię­dzy pierw­szym cyklem a dru­gim autor zamie­ścił sześć luź­no – wyda­wa­ło­by się – powią­za­nych ze sobą wier­szy, a pomię­dzy cyklem dru­gim a trze­cim sie­dem wier­szy powią­za­nych ze sobą – wyda­wa­ło­by się – rów­nie luź­no. Całość otwie­ra wiersz Przed zda­niem, koń­czy zaś liryk bez tytu­łu zaczy­na­ją­cy się sło­wa­mi „Jak­by / był dzień do opi­sa­nia i nie było poin­ty”. Uwer­tu­ra, trzy akty, pomię­dzy nimi inter­lu­dia czy inter­me­dia, na koniec koda. Okla­ski!

Wszyst­kie wier­sze i cykle zosta­ły opa­trzo­ne infor­ma­cja­mi o tym gdzie i kie­dy powsta­ły. Zasta­na­wiam się jed­nak co mi z wie­dzy, że wiersz Zyg­munt Kubiak pisze posło­wie do «Wier­szy i pro­zy» Kawa­fi­sa powstał w pocią­gu na tra­sie Kra­ków – War­sza­wa 25 IV 2011, a Fale w pocią­gu mię­dzy War­sza­wą a Gdań­skiem 26 IV 2010, że pro­za poetyc­ka Seba­stia­no del Piom­bo – «Wskrze­sze­nie Łaza­rza» powsta­ła w Lon­dy­nie i w War­sza­wie 2–3 VII 2012, Maj w depar­ta­men­cie Som­me w Beau­val 24 V 2010, a wiersz Pałac Roz­wi­dla­ją­cych się Ście­żek w Peki­nie i w War­sza­wie mię­dzy 12 a 25 III 2013? W czym ma mi pomóc nota, że Vil­la­nel­la czter­dzie­sto­sze­ścio­lat­ki wpusz­cza­ją­cej lice­ali­stę do poko­ju hote­lo­we­go pisa­na była we Wro­cła­wiu w cią­gu dwu dni 19–20 IV 2012, nato­miast na napi­sa­nie Sło­mia­ne­go wdow­ca poeta potrze­bo­wał nie­mal mie­sią­ca w War­sza­wie mię­dzy 30 X a 29 XI 2011, zaś utwo­ry: «Tyger, tyger, dimm’d and matt / In the fore­sts of the flat», Baj­ka o hur­tow­ni­ku pie­trusz­ki, Pożyt­ki z roman­ty­zmu stwo­rzył we wrze­śniu 2009 pod­czas poby­tu – jak się domy­ślam – na sty­pen­dium Omi Inter­na­tio­nal Arts Cen­ter w Nowym Jor­ku?

Czy dane o tym gdzie i kie­dy powstał kon­kret­ny utwór posze­rza­ją per­spek­ty­wę inter­pre­ta­cyj­ną? Raczej nie, ale też chy­ba nie o to cho­dzi­ło auto­ro­wi. I nie o to, żeby dać nam do zro­zu­mie­nia jaki z nie­go obie­ży­świat, a raczej świa­to­wiec. Widzę w tym pró­bę oca­le­nia cza­su prze­szłe­go, odcho­dzą­ce­go na zatra­ce­nie, prze­cho­dzą­ce­go na stro­nę nie­pa­mię­ci i roz­pa­da­ją­ce­go się w niej. Byłem tam, zda­je się mówić poeta, nie próż­no­wa­łem, nie roz­trwo­ni­łem dane­go mi cza­su, pisa­łem; żyłem w napię­ciu twór­czym, w poetyc­kim unie­sie­niu, wypeł­nia­łem swój czas tre­ścią. A zatem: miej­sce i data powsta­nia wier­sza wię­cej mówią poecie, niż czy­tel­ni­ko­wi, bar­dziej słu­żą jemu, temu, któ­ry napi­sał, niż mnie, temu, któ­ry czy­ta. Tak czy tak: są to infor­ma­cje waż­ne i istot­ne. War­to, trze­ba je mieć na wzglę­dzie.

4. Jacek Deh­nel ope­ru­je w Języ­kach obcych oby­dwo­ma idio­ma­mi pol­sz­czy­zny, kon­wer­sa­cyj­nym i kon­wen­cjo­nal­nym, potocz­nym i lite­rac­kim, natu­ral­nym i sztucz­nym (od sło­wa „sztu­ka”). Inspi­ru­je się jed­na­ko tym, co usły­szy na uli­cy, jak i tym, co prze­czy­ta w biblio­te­ce. Posłu­gu­je się na przy­kład aneg­do­tą z życia wzię­tą. To, że wprost z życia poety – bywa­ją­ce­go na festi­wa­lach lite­rac­kich w kra­ju i za gra­ni­cą, w War­sza­wie, w Ptuj, w Lubla­nie czy w Lon­dy­nie – ma wszak zna­cze­nie zasad­ni­cze. Poeta nie tyl­ko pisze, ale rów­nież słu­cha. Słu­cha­jąc, zaiste sły­szy, dużo sły­szy. Stąd zabaw­ne prze­sły­sze­nia i nie­po­ro­zu­mie­nia w mię­dzy­na­ro­do­wym towa­rzy­stwie: z udzia­łem Duń­czy­ka, Island­ki, Austria­ka, mię­dzy Ame­ry­kan­ką a Sło­wa­kiem, mię­dzy poetą a poetą, mię­dzy mło­dym poetą a sta­rym, wresz­cie mię­dzy poetą a tłu­ma­czem – naj­pierw zasły­sza­ne, potem opi­sa­ne w cyklu tytu­ło­wym. W utwo­rach tych autor daje popis wie­lo­na­ro­do­wych i wie­lo­ję­zycz­nych poga­du­szek, mowy tra­wy. Poeta musi mieć słuch, naj­le­piej słuch abso­lut­ny, lecz nie­ko­niecz­nie, po pro­stu słuch. O tym zaś, co to zna­czy być poetą roz­pra­wia w wier­szu Zyg­munt Kubiak pisze posło­wie do «Wier­szy i pro­zy» Kawa­fi­sa, gdy zasta­na­wia się nad dwo­ma rola­mi Alek­san­dryj­czy­ka, z jed­nej stro­ny – biu­ra­li­sty i makle­ra, z dru­giej – poety wła­śnie. Duch geniu­sza, auto­ra wier­szy: Dni 1896, Dni 1901, Dni 1903, Dni 1908 zosta­nie przez Deh­ne­la przy­wo­ła­ny ponad­to w wier­szu Dni 2002, ale chy­ba rów­nież w Odko­pa­niu posą­gu Anti­no­usa w Del­fach, 1893.

Autor Języ­ków obcych szu­ka inspi­ra­cji nie tyl­ko w języ­ku mówio­nym, na uli­cy lub w domu, cze­go efek­tem tak­że cykl Plank­ty sła­wią­ce­go boleść, efekt roz­mów z trzy­ipół­let­nim Bolut­kiem (swo­ją dro­gą jakiej trze­ba per­fi­dii, by Bole­sła­wa, bo prze­cież trzy­ipół­let­ni Bolek, to prze­cież Bole­sław, nazy­wać Bolut­kiem?), nie tyl­ko w języ­ku pisa­nym odczy­ta­nym w biblio­te­ce, a więc w lite­ra­tu­rze, ale rów­nież w muzy­ce i malar­stwie, cze­go znów świa­dec­twem odwo­ła­nie w Myste­rien­so­na­te – Zwia­sto­wa­niu oraz w Sło­mia­nym wdow­cu do życia i dzie­ła Hein­ri­cha Igna­za Fran­za von Bie­be­ra, genial­ne­go skrzyp­ka i kom­po­zy­to­ra uwa­ża­ne­go za poprzed­ni­ka Paga­ni­nie­go czy do ucznia Gior­gio­na i Bel­li­nie­go Seba­stia­na del Piom­bo w Seba­stia­no del Piom­bo – «Wskrze­sze­nie Łaza­rza», wresz­cie do bio­gra­fii i legen­dy Vin­cen­ta van Gogha w zgo­ła gro­te­sko­wej pro­zie Żół­ty dom.

Posłu­gu­je się ponad­to zarów­no języ­kiem liry­ki, jak i pro­zy poetyc­kiej, oprócz wier­szy pisze tzw. poema­ty pro­zą. Utwo­ry takie jak wła­śnie Żół­ty dom, ale rów­nież Maj w depar­ta­men­cie Som­me czy Baj­ka o hur­tow­ni­ku pie­trusz­ki, nie powsta­ły­by zapew­ne, gdy­by nie lek­cje pobra­ne wcze­śniej u Fran­ci­sa Ponge’a i Hen­ri Michaux, u Julii Har­twig i Zbi­gnie­wa Her­ber­ta. Duch poezji auto­ra Do Mar­ka Aure­le­go i Kamy­ka poja­wia się, jak mnie­mam, w Pio­sen­ce o lam­pie i wozie, nato­miast w Plank­cie o pan­nach mło­dych i w Miłe­go złych porząd­kach dopa­tru­ję się kore­spon­den­cji z tema­ty­ką i poety­ką Jaro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza. I to nie tyl­ko dla­te­go, że nie­daw­no w wybo­rze i z komen­ta­rzem Deh­ne­la Biu­ro Lite­rac­kie ogło­si­ło w serii „44” tomik liry­ki auto­ra Ogro­dów i Mapy pogo­dy zaty­tu­ło­wa­ny Wiel­kie, pobru­dzo­ne, zachwy­co­ne zwie­rzę.

5. W trak­cie lek­tu­ry Języ­ków obcych nie spo­sób nie dostrzec jak zagęsz­cza się mate­ria wier­sza, jak dys­cy­pli­nu­je się pod wzglę­dem for­mal­nym styl tej liry­ki. Miłe złe­go porząd­ki i Dni 2002 to trzy­na­sto­sy­la­bow­ce, ale bez rymu, Tkwi w szcze­gó­le dzie­się­cio­sy­la­bo­wiec z ukła­dem rymów aabb, *** „Błysz­cza­ły pla­ce” jede­na­sto­zgło­sko­wiec z fine­zyj­nym ukła­dem rymów abb­cac, ten sam układ rymów ma Pałac Roz­wi­dla­ją­cych się Ście­żek, tyle tyl­ko, że to trzy­na­sto­zgło­sko­wiec. Fale napi­sa­ne zosta­ły ter­cy­ną abc abc, podob­nie jak per­fek­cyj­na Vil­la­nel­la czter­dzie­sto­sze­ścio­lat­ki wpusz­cza­ją­cej lice­ali­stę do poko­ju hote­lo­we­go. Nie spo­sób nie dostrzec, że Sło­mia­ny wdo­wiec to skła­da­ją­cy się z dys­ty­chów trzy­na­sto­zgło­sko­wiec, podob­nie jak Kaza­nie na górze z wyraź­nie zazna­czo­ną śred­niów­ką 7+6. Popi­so­wym wier­szem jest dla mnie Sól i gra­nat, sonet abba, abba, cde, cde z wyra­fi­no­wa­ną grą rymów nie­do­kład­nych, nie­oczy­wi­stych, intu­icyj­nych; sonet, któ­re­go część opi­so­wą i reflek­syj­ną spa­ja ide­al­nie zasto­so­wa­na prze­rzut­nia. Maj­stersz­tyk!

Nie zna­czy to wca­le, że zamy­ka­jąc ota­cza­ją­cą rze­czy­wi­stość w for­mu­le sła­biej lub sil­niej sko­dy­fi­ko­wa­ne­go for­mal­nie tek­stu, poeta zamy­ka świat na klucz. Nic z tego. W świe­cie tej liry­ki nic nie jest do koń­ca pew­ne. Jej pod­miot znaj­du­je się – że tak się wyra­żę – pomię­dzy; nie­ustan­nie mię­dzy jed­nym a dru­gim, mię­dzy tym a tam­tym. Mię­dzy „tłu­ma­cze­niem” a „tłu­ma­cze­niem się” (Tłu­macz), mię­dzy „po pro­stu ist­nieć” a „po pro­stu nie ist­nieć” (Alba sierp­nio­wa), mię­dzy pro­szo­ny­mi a nie pro­szo­ny­mi gość­mi, odróż­nia­jąc „tych, któ­rzy mają wszyst­ko, od tych, któ­rzy mie­li” (Fale), mię­dzy aktem odbie­ra­nia a nie­odbie­ra­nia (Pio­sen­ka pra­cow­ni­ka śred­nie­go szczebla), mię­dzy miło­ścią nie­szczę­śli­wą a szczę­śli­wą (*** „Jeśli nie­szczę­śli­wa miłość koń­czy się”), mię­dzy mówić a mil­czeć (III. Plankt o mówie­niu), a koniec koń­ców nawet mię­dzy „r” a „rr” (kto chce wie­dzieć w czym rzecz, niech zaj­rzy do wier­sza III. Roman à clef, moż­na umrzeć ze śmie­chu). Idąc dalej tym tro­pem, z oszczęd­ne­go i skon­den­so­wa­ne­go zapi­su pro­zą Tyger, tyger, dimm’d and matt / In the fore­sts of the flat wycią­gam wnio­sek taki oto: jesteś niczym tygrys z wier­sza Wil­lia­ma Blake’a, niczym pan­te­ra z wier­sza Raine­ra Marii Ril­ke­go, mię­dzy wol­no­ścią a nie­wo­lą, mię­dzy nie­wo­lą a wol­no­ścią. Gdy tyl­ko sobie to uświa­do­misz, wszyst­ko będzie zale­żeć wyłącz­nie od cie­bie, od two­jej odwa­gi.

Tą nie­co pate­tycz­ną kon­sta­ta­cją koń­czę lek­tu­rę Języ­ków obcych Jac­ka Deh­ne­la, poety o poko­le­nie ode mnie młod­sze­go, rówie­śni­ka moje­go syna. Wyłą­czam kom­pu­ter. Cze­kam teraz na książ­kę, chcę raz jesz­cze prze­czy­tać te wier­sze, wydru­ko­wa­ne czar­ną czcion­ką na papie­rze. Wiem, że nie będę cze­kał do świę­te­go Dyg­dy.

O autorze

Janusz Drzewucki

Urodzony 6 grudnia 1958 roku w Kruszwicy. Poeta, dziennikarz, krytyk literacki, redaktor. Absolwent filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1988), im. Stanisława Wyspiańskiego (1989), Funduszu Literatury Ministerstwa Kultury i Sztuki (1989), im. Stanisława Piętaka (1991). Członek PEN Clubu, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Redaktor czasopisma „Twórczość”. W latach 2005-2012 redaktor naczelny Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”. Mieszka w Warszawie.

Powiązania

Poezja jest oczywista

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Myśli do słów. Szki­ce o poezji Pio­tra Maty­wiec­kie­go.

Więcej

Jestem furtką bez ogrodu

recenzje / ESEJE Janusz Drzewucki

Recen­zja Janu­sza Drze­wuc­kie­go z książ­ki Po krzy­ku Kry­sty­ny Miło­będz­kiej.

Więcej

Urszula Kozioł, Fuga (1955 do 2010)

recenzje / ESEJE Janusz Drzewucki

Recen­zja Janu­sza Drze­wuc­kie­go z książ­ki Fuga Urszu­li Kozioł.

Więcej

Poezja poza wierszem

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Histo­ria pię­ciu wier­szy Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Czy Różewicz potrzebuje Nobla?

debaty / książki i autorzy Janusz Drzewucki

Głos Janu­sza Drze­wuc­kie­go w deba­cie „Czy Nobel zasłu­żył na Róże­wi­cza?”.

Więcej

Kartoteka w skoroszycie

recenzje / IMPRESJE Janusz Drzewucki

Esej Janu­sza Drze­wuc­kie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kar­to­te­ka: reprint Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Zacząć od końca

recenzje / ESEJE Janusz Drzewucki

Recen­zja Janu­sza Drze­wuc­kie­go z książ­ki Kup kota w wor­ku Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Nowe sytuacje w Trybie męskim: Jacek Dehnel

nagrania / z fortu do portu Jacek Dehnel

Zapis spo­tka­nia „Nowe sytu­acje w Try­bie męskim” pod­czas festi­wa­lu Port Lite­rac­ki 2014.

Więcej

Gdzieś między minionym a teraz. Języki obce Jacka Dehnela

recenzje / ESEJE Dominika Ciechanowicz

Recen­zja Domi­ni­ki Cie­cha­no­wicz z książ­ki Języ­ki obce Jac­ka Deh­ne­la.

Więcej

Tłumacz się

recenzje / ESEJE Sylwia Sekret

Recen­zja Syl­wii Sekret z książ­ki Języ­ki obce Jac­ka Deh­ne­la, któ­ra uka­za­ła się na stro­nie Lubimyczytać.pl.

Więcej

Poziomy zaawansowania

recenzje / ESEJE Aleksandra Reimann

Recen­zja Alek­san­dry Reimann z książ­ki Języ­ki obce Jac­ka Deh­ne­la, któ­ra uka­za­ła się w stycz­niu 2014 roku w „Nowych Książ­kach”.

Więcej

„Był dzień do opisania i nie było pointy”, czyli poeta zrozumiały w świecie tonów dekadenckich.

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Języ­ki obce Jac­ka Deh­ne­la.

Więcej

Antinous się wynurza

recenzje / KOMENTARZE Jacek Dehnel

Autor­ski komen­tarz Jac­ka Deh­ne­la do wier­sza Odko­pa­nie posą­gu Anti­no­usa w Del­fach, 1894 towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Języ­ki obce, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 3 paź­dzier­ni­ka 2013 roku.

Więcej

Konstrukcje i rewolucje

wywiady / o książce Jacek Dehnel Maciej Woźniak

Z Jac­kiem Deh­ne­lem o książ­ce Języ­ki obce roz­ma­wia Maciej Woź­niak.

Więcej