Na szali znaków
dzwieki / WYDARZENIA Bernard Noël Krystyna Rodowska Marie-Claire BancquartZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Marie-Claire Bancquart, Bernarda Noëla i Krystyny Rodowskiej podczas Portu Wrocław 2008.
WięcejEsej Krystyny Rodowskiej towarzyszący premierze antologii poezji latynoamerykańskiej Umocz wargi w kamieniu.
Fragment eseju „Ekscentryczne wizje/rewizje Octavio Paza”
Paz wychodzi od przekonania, że posługiwanie się językiem słów dla celów komunikacji i wyrażania rzeczywistości jest rzeczą wyłącznie ludzką, choć ostatnio byłby bardziej niż kiedyś skłonny dopuścić także naszych „braci mniejszych” do udziału w jakichś pozasłownych kodach językowych. Niemniej, nie wycofuje się z przeświadczenia, że to użytek ze słów sprawił, iż człowiek stał się człowiekiem. Paz rozrysowuje na wielu poziomach jedną ze swoich głównych intuicji: „natura języka jest symboliczna, ponieważ sprawia, że jeden element rzeczywistości zastępuje się innym, tak jak się to dzieje z metaforą”. Nauka potwierdza wierzenia wspólne poetom wszystkich czasów: „język jest poezją w stanie naturalnym” (El arco y la lira). Rozumiem to tak, że codzienny język ludzi jest rzeczywistością ulotnych zderzeń, wzajemnych przyciągali i odpychań, zaiskrzeń, że pulsuje on od wojen i miłości słów, sylab, fonemów, i cała ta materia „prenatalna” – sprzed narodzin wiersza – jest już, jak można by powiedzieć „poezjo-zapalna”; język od swoich początków był magią i nigdy nią być nie przestał.
Paz, zwłaszcza w swojej poezji, widzi, słyszy i dotyka świata w języku, w którym panuje absolutna przepustowość form bytu. Oddaję głos magowi, w przebraniu wykładowcy: „Natura jest ożywiona; każdy przedmiot żyje własnym życiem. Słowa – sobowtóry obiektywnego świata, także są ożywione. Mowa to zgromadzenie żywych istnień, poruszających się w rytmach podobnych tym, którym poddane są gwiazdy i rośliny” (El arco y la lira).
Zwróćmy uwagę na słowo „podobne” lub równie często powtarzające się u Paza słowo „jak”. Prawo powszechnej analogii, podobieństw, współbrzmień, odpowiedników, wydobywanych z przeciwieństw i dysonansów, prawo znane na przykład z platońskiej i gnostyckiej tradycji myślenia o rzeczywistości, tradycji nieco innej niż ta, która pcha na oślep człowieka ku mirażowi sukcesu i wyścigowi technik – organizuje świat Pazowskiej literatury i Pazowskiego „literaturoznawstwa”; nic tu nie jest, bo nie może być oryginalne, nazwane po raz pierwszy, nic nie jest dziełem „kreatora”, lecz tłumaczeniem, tłumaczeniem z tłumaczenia, inaczej mówiąc – metaforą. W tym miejscu nie mogę się oprzeć pokusie przytoczenia fragmentu tekstu, którego autorem nie jest Paz, lecz polski poeta współczesny, który fantastycznie – bo rzecz graniczy z jakąś nadzmysłową, me-diumiczną współczulnością – „przetłumaczył” na swoje intuicje poezję Paza:
Znam Paza w tłumaczeniach. To mu nic nie szkodzi – bo on sam jest tłumaczeniem. Tłumaczy słowa na żywioły i żywioły na słowa – pozostając samotnym. Jedno tłumaczenie tłumaczy drugim tłumaczeniem. Nie wie, gdzie jest jego początek, jego początkująca realność. Nie wie, skąd biorą się jego przedmioty: ludzie, kwiaty, kalendarze, głazy.
Ale nie szkodzi mu nic. Nie szkodzi mu żadna nicość – w ogniu tłumaczenia wypala się fizyczna geografia jego konkretów, w powietrznej przestrzeni wszystkich znaczeń płynie jego jednoznaczność od źródła do ujścia.
I trochę dalej:
Podobne poznaje podobne. Trzeba znaleźć w sobie ogień, wodę, ziemię, powietrze, żeby czytać ogień, wodę, ziemię, powietrze. Trzeba być spojrzeniem i literą. Trzeba być Pazem i czytelnikiem Paza.
Tyle Piotr Matywiecki („Literatura na Świecie”, nr 12, 1993), który odpowiedział na wezwanie Paza (czyż każdy tekst, zwłaszcza poetycki, nie jest wezwaniem, zaproszeniem do niewyrażalnej wspólnoty?).
Wydawałoby się, że język, zwłaszcza język poezji, jest dla Paza wartością absolutną i nieprzekraczalną. Bo jeżeli wszystko jest językiem – nawet pejzaż, piramida czy ciało kobiety – jak wobec tego wytłumaczyć zafascynowanie pisarza myślą, i doświadczeniem buddyzmu, także buddyzmu zen, dla którego wyzwolenie z ułud umysłu (maya) sprowadza się do osiągnięcia stanu pustki i ciszy? Dla buddysty nic tak nie kłamie i nie odwodzi od bytu, jak język, prawda zaś jest doświadczeniem całkowicie osobistym i nieprzekazywalnym. Tymczasem faktem jest, że właśnie buddyzmowi zen zawdzięczamy najwspanialsze poetyckie paradoksy (koany), niedoścignione haiku Basho, taoizmowi zaś parabole Czuang-tsy. Niewątpliwie są to kreacje werbalne, lecz wyłoniły się w języku jakby mimochodem, siłą wewnętrznego doświadczenia. Osiągają one ten stopień wolności od presji „ego”, tak nieoczekiwane stopienie się podmiotu ze światem, że język wyzwala się sam z siebie, jest w stanie wyrazić niewyrażalne, zawarte w jednym. paradoksalnym obrazie.
I w tym sensie Paz – jak wszystko na to wskazuje – czyni z języka absolut, jeśli absolutem można nazwać zjawisko, znajdujące się w ciągłym ruchu, rozrywające wytwarzane przez siebie konwencje. Paz stawia w poezji na obraz. Tylko obraz – w jego rozumieniu – jest w stanie zasypać nieuchronną szczelinę między słowem a rzeczą, między podmiotem a przedmiotem, odzyskać stan „pierwotnej niewinności”, zjednania w jednym rozbłysku chwili wszystkich czasów: przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Tu pisarz odwołuje się również do tradycji literatury europejskiej, do poezji niewyczerpanych znaczeń, zawartych w obrazach mistyków i wizjonerów, takich jak Dante, Blake, Hölderlin i inni. Ten urodzony dialektyk upomina się stale o poezję obrazu – poezję transgresji struktur językowych. Uważając się za prawowitego spadkobiercę linii poetyckiej Mallarmégo i nadrealistów, dla których język był zawsze czymś nieskończenie więcej niż język, Paz – korzystając z możliwości swobodnego wyboru, jakie stwarza mu jego pozycja pisarza eks-centrycznego – równocześnie czerpie z tradycji duchowej Wschodu. Dlatego też – podobnie jak Miłosz, ale z zupełnie innych, jak widać, powodów – tłumaczy dawną poezję chińską i japońską, wprawdzie z istniejących przekładów na angielski (m.in. Artura Waleya), ale czyni to z całym respektem dla trudu pierwszych tłumaczy, raz po raz przy tym sięgając do słów w języku oryginału, zastanawiając się nad możliwościami ich znaczeń i kontekstów.
Urodzona 20 kwietnia 1937 r. we Lwowie. Poetka, tłumaczka, krytyczka literacka i eseistka. Od wielu lat współpracuje z „Literaturą na Świecie”, gdzie była redaktorem działu literatury hiszpańskojęzycznej. Jej wiersze tłumaczono m.in. na język francuski, czeski, hiszpański, litewski, szwedzki i włoski. Uczestniczyła w licznych międzynarodowych festiwalach literackich. Za książkę Na dole płomień, w górze płomień (1996) otrzymała wyróżnienie Fundacji Kultury. Laureatka kilku nagród, m.in. za tłumaczenia poezji latynoamerykańskiej. Czterokrotna stypendystka Ministra Kultury oraz Centre National du Livre we Francji. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, ZAiKS-u i PEN Clubu. Mieszka w Warszawie.
Zapis całego spotkania autorskiego z udziałem Marie-Claire Bancquart, Bernarda Noëla i Krystyny Rodowskiej podczas Portu Wrocław 2008.
WięcejEsej Krystyny Rodowskiej towarzyszący premierze antologii pozeji latynoamerykńskiej Umocz wargi w kamieniu.
WięcejGłos Krystyny Rodowskiej w debacie „Być poetą dzisiaj”.
WięcejPrzedmowa Krystyny Rodowskiej do antologii Na szali znaków.
WięcejEsej Krystyny Rodowskiej towarzyszący premierze antologii pozeji latynoamerykńskiej Umocz wargi w kamieniu.
WięcejRecenzja Jakuba Winiarskiego z antologii poezji francuskiej Na szali znaków w wyborze i przekładzie Krystyny Rodowskiej.
WięcejRecenzja Dariusza Dziurzyńskiego z antologii poezji francuskiej Na szali znaków w wyborze i przekładzie Krystyny Rodowskiej.
WięcejKomentarze Dariusza Sośnickiego, Grzegorza Jankowicza, Adama Zdrodowskiego.
Więcej