recenzje / ESEJE

Miejsca spotkania, linie podziału

Adam Partyka

Recenzja Adama Partyki towarzysząca wydaniu książki Biblia i inne historie Pétera Nádasa, w tłumaczeniu Elżbiety Sobolewskiej, która ukazała się w Biurze Literackim 7 października 2019 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Opo­wia­da­nia zgro­ma­dzo­ne w zbio­rze Biblia i inne histo­rie two­rzą nie­zwy­kle spój­ną całość, choć powsta­wa­ły na prze­strze­ni oko­ło dwu­dzie­stu lat ‒ zbiór uka­zał się na Węgrzech w 1988 roku, pod­czas gdy debiu­tanc­kie opo­wia­da­nie „Biblia” zosta­ło opu­bli­ko­wa­ne w 1967 roku. Łączy je nie tyl­ko tło powo­jen­nych Węgier; zacho­dzą pomię­dzy nimi tak­że wyraź­ne para­le­li­zmy na pozio­mie kon­struk­cji posta­ci, spo­so­bów pro­wa­dze­nia nar­ra­cji i obsza­rów sku­pie­nia uwa­gi. Péter Nádas kon­se­kwent­nie budu­je w nich jak gdy­by jed­ną opo­wieść, uzu­peł­nia­jąc swój wywód o kolej­ne uwa­gi i dopo­wie­dze­nia. A choć pro­za ta obra­ca się nie­ustan­nie wokół podob­nych idei i figur, cały czas pra­cu­je ona rów­no­le­gle na kil­ku pozio­mach. Péter Nádas pro­po­nu­je nam prze­ni­kli­we stu­dium spo­łecz­ne, psy­cho­lo­gicz­ne i filo­zo­ficz­ne, któ­re­go głów­ny­mi osia­mi są prze­mia­ny spo­łecz­ne, mecha­ni­zmy wła­dzy i kon­sty­tu­cja ludz­kiej pod­mio­to­wo­ści.

Fun­da­men­tem tomu jest sce­ne­ria geo­gra­ficz­no-histo­rycz­na, wspól­na wszyst­kim opo­wia­da­niom ‒ są to pery­fe­rie Buda­pesz­tu lat 50. Odgry­wa ona zasad­ni­czą rolę, ponie­waż przy­wo­łu­je bar­dzo kon­kret­ny kon­tekst spo­łecz­ny. Nádas sytu­uje swo­ją nar­ra­cję na prze­cię­ciu dwóch porząd­ków. W opi­sa­nych przez nie­go miej­scach docho­dzi do zetknię­cia mia­sta i pro­win­cji, ale tak­że do kon­fron­ta­cji nowych for­ma­cji spo­łecz­nych ze sta­rym, przed­wo­jen­nym ładem. Są to miej­sca, gdzie kry­sta­li­zu­ją się nowe sto­sun­ki pomię­dzy pod­mio­ta­mi i gru­pa­mi, gdzie zacho­dzi koniecz­ność wypra­co­wa­nia nowych toż­sa­mo­ści.

W zbio­rze poja­wia­ją się zasad­ni­czo dwa takie punk­ty spo­tka­nia. Pierw­szym jest dziel­ni­ca wil­lo­wa, w któ­rej osa­dzo­na jest fabu­ła otwie­ra­ją­cej zbiór Biblii i któ­ra powra­ca w opo­wia­da­niach „Sany­ika”, „Mur” i „Dom Pani Kla­ry”. Moż­na w niej roz­po­znać Róz­sa­domb, czy­li „Róża­ne wzgó­rze”, jed­ną z naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych dziś dziel­nic Buda­pesz­tu, gdzie na prze­ło­mie XIX i XX wie­ku swo­je let­nie posia­dło­ści ulo­ko­wa­ła ówcze­sna eli­ta zamoż­nych przed­się­bior­ców i wła­ści­cie­li fabryk. Po dru­giej woj­nie świa­to­wej wystaw­ne wil­le ode­bra­no ich wła­ści­cie­lom i prze­ka­za­no przed­sta­wi­cie­lom nowej wyż­szej kla­sy śred­niej, zło­żo­nej z urzęd­ni­ków pań­stwo­wych i człon­ków par­tii komu­ni­stycz­nej.

W tej prze­strze­ni ‒ nazna­czo­nej obec­no­ścią opre­syj­ne­go sys­te­mu ‒ boha­te­ro­wie zmu­sze­ni są skon­fron­to­wać się z nową, sztucz­nie powo­ła­ną do życia przez ten sys­tem hie­rar­chią spo­łecz­ną i zosta­ją wplą­ta­ni w sieć ambi­wa­lent­nych postaw i emo­cji. W przy­pad­ku pani Kla­ry wyni­ka­ją one z nie­moż­li­wych do zaże­gna­nia sprzecz­no­ści wła­snej prze­szło­ści. Jako wdo­wa po wyso­kim ran­gą dzia­ła­czu par­tyj­nym zosta­je sama w wiel­kim domu, któ­ry jest oczy­wi­ście darem od pań­stwa, i zaj­mu­je się przede wszyst­kim spi­sy­wa­niem bio­gra­fii nie­ży­ją­ce­go męża. Zda­je sobie wów­czas spra­wę, że mono­ton­ny, zanu­rzo­ny w histo­rii tryb życia czy służ­ba, na któ­rą może sobie pozwo­lić, nasu­wa­ją nie­od­par­te sko­ja­rze­nia z jej ary­sto­kra­tycz­ną prze­szło­ścią, któ­rej się wypar­ła i któ­rą pogar­dzi­ła. Prze­szłość ta powra­ca teraz do niej w wyko­śla­wio­nej, iro­nicz­nej i roz­cza­ro­wu­ją­cej posta­ci, pocią­ga­jąc za sobą cały ładu­nek wsty­du i poczu­cia winy. Poja­wia­ją się one, gdy Kla­ra pró­bu­je wyja­śnić sobie swo­ją niczym nie­uza­sad­nio­ną uprzy­wi­le­jo­wa­ną pozy­cję, nie mając jed­nak pod ręką uświę­co­nych tra­dy­cją narzę­dzi legi­ty­mi­zo­wa­nia sta­no­we­go porząd­ku spo­łecz­ne­go, któ­ry­mi dys­po­no­wa­li jej przod­ko­wie. W przy­pad­ku Sany­iki emo­cje te mają źró­dło w wyraź­nie dostrze­ga­nej przez nie­go roz­bież­no­ści pomię­dzy wła­snym habi­tu­sem, któ­ry zawdzię­cza wywo­dzą­cej się praw­do­po­dob­nie z warstw chłop­skich rodzi­nie, nie­ocze­ki­wa­nie szyb­ko awan­su­ją­cej spo­łecz­nie, a habi­tu­sem innych dzie­ci z sąsiedz­twa, któ­rych rodzi­ny mają korze­nie w wyż­szych war­stwach. Choć ofi­cjal­nie znaj­du­ją się teraz na tym samym szcze­blu i są zmu­sze­ni spę­dzić razem czas na przy­ję­ciu uro­dzi­no­wym, Sany­ika nie potra­fi odna­leźć się wśród zaka­mu­flo­wa­nej ary­sto­kra­cji, a na rażą­ce kon­tra­sty reagu­je zło­ścią i agre­sją.

Nie­prze­pra­co­wa­ny dyle­mat kla­so­wy i toż­sa­mo­ścio­wy ujaw­nia się rów­nież w zetknię­ciu z Innym, czy­li wte­dy, gdy poja­wia się wspo­mnia­na już postać słu­żą­cej. Dla boha­te­rów Biblii wywo­dzą­cych się z wiel­ko­miej­skiej inte­li­gen­cji przy­by­ła ze wsi Szi­di­ke oso­ba jest zupeł­nie obca i nie­zro­zu­mia­ła. Choć chcie­li­by oni zni­we­lo­wać dystans dzie­lą­cy ich od dziew­czy­ny, zbyt wyraź­nie odczu­wa­ją swo­ją wyż­szość inte­lek­tu­al­ną i oby­cza­jo­wą, a brak doświad­cze­nia i dostęp­nych wzor­ców obco­wa­nia z przed­sta­wi­cie­lem kla­sy pod­po­rząd­ko­wa­nej ‒ są w podob­nej sytu­acji po raz pierw­szy ‒ nie pozwa­la im wypra­co­wać wza­jem­nej rela­cji opar­tej na czymś innym niż cha­otycz­ne i nie­kon­se­kwent­ne mani­fe­sto­wa­nie wła­snej domi­na­cji. Pani Kla­ra z kolei obec­ność bystrej i peł­nej oby­cia Juci­ki, któ­ra prze­kra­cza gra­ni­ce poufa­ło­ści, odczu­wa jako zagro­że­nie dla swo­je­go porząd­ku war­to­ści ‒ kru­che­go i budzą­ce­go wie­le podej­rzeń, ale będą­ce­go jedy­nym jej opar­ciem. Nie potra­fi też sfor­mu­ło­wać swo­jej zwierzch­no­ści nad dziew­czy­ną w nowych, kla­so­wych, nie zaś sta­no­wych kate­go­riach.

W zbio­rze poja­wia się jesz­cze dru­gi punkt spo­tka­nia ‒ jest nim bied­na dziel­ni­ca pra­cow­ni­ków fabrycz­nych z „Baran­ka”, któ­rzy maso­wo osie­dli­li się w pro­wi­zo­rycz­nie skle­co­nych domach na nie­le­gal­nie roz­dy­spo­no­wa­nych grun­tach w brzyd­kiej i znisz­czo­nej przez prze­mysł, pery­fe­ryj­nej dziel­ni­cy Buda­pesz­tu. Doświad­czyw­szy pozor­ne­go awan­su w posta­ci wpusz­cze­nia w obręb mia­sta i zdo­by­cia kawał­ka wła­snej zie­mi, pozo­sta­ją wciąż obiek­tem nie­chę­ci i podejrz­li­wo­ści ze stro­ny wła­dzy, któ­rej odpo­wia­da­ją tym samym. Żyjąc w poczu­ciu cią­głe­go zagro­że­nia i zma­ga­jąc się z opi­nią uzur­pa­to­rów-szkod­ni­ków, kon­stru­ują oni dla sie­bie toż­sa­mość pery­fe­ryj­ną, nie­uf­ną wobec cen­trum i jego praw, pra­gną­cą jedy­nie wyła­ma­nia się spod nich i poszu­ku­ją­cą nie­za­leż­no­ści. W ich przy­pad­ku Innym jest Rez­ső Róth, wyco­fa­ny, wynio­sły Żyd. Jedy­na oso­ba, któ­ra nie przyj­mu­je wypra­co­wa­ne­go przez zbio­ro­wość mode­lu toż­sa­mo­ścio­we­go i nie podzie­la jej lęków. W tym przy­pad­ku skraj­ne emo­cje wyni­ka­ją z iry­ta­cji, jaką budzi sto­icyzm Żyda w kon­fron­ta­cji z neu­ro­tycz­ną potrze­bą auto­afir­ma­cji i kon­te­sta­cji tego, co zewnętrz­ne, jaka jest udzia­łem pozo­sta­łych miesz­kań­ców osie­dla, a tak­że z uta­jo­ne­go anty­se­mi­ty­zmu, któ­re­go nikt nie potra­fi tu nazwać ani roz­po­znać. W ten spo­sób wspo­mnia­ne miej­sca spo­tka­nia oka­zu­ją się poprze­ci­na­ne linia­mi podzia­łu, sta­ją się miej­sca­mi mani­fe­sta­cji napięć i róż­nic.

Jed­nak w ten spo­sób obna­żo­na dyna­mi­ka wiel­kich prze­mian spo­łecz­nych jest tyl­ko jed­nym wymia­rem pro­zy Náda­sa. Na tak usta­wio­nej sce­nie autor roz­wi­ja per­spek­ty­wę inte­rak­cji jed­nost­ko­wych, a w cen­trum jego zain­te­re­so­wa­nia znaj­du­ją się przede wszyst­kim mecha­ni­zmy wła­dzy. Na tej płasz­czyź­nie dopie­ro napraw­dę istot­ną rolę zaczy­na odgry­wać nie­przy­pad­ko­wy dobór boha­te­rów ‒ histo­ria opo­wia­da­na jest naj­czę­ściej z per­spek­ty­wy dziec­ka. I to wła­śnie na przy­kła­dzie dziec­ka, jako pod­mio­tu pod­po­rząd­ko­wa­ne­go, zmu­szo­ne­go nego­cjo­wać swo­ją pozy­cję wśród star­szych, Péter Nádas poka­zu­je wachlarz spo­łecz­nych spo­so­bów zdo­by­wa­nia i sto­so­wa­nia wła­dzy. Szcze­gól­nie waż­na jest w tym kon­tek­ście postać Doj­di­ki, boha­te­ra „Biblii”, któ­ry pró­bu­je wywal­czyć dla sie­bie domi­na­cję w kil­ku aspek­tach. Jako mały czło­wiek poszu­ku­je przy­słu­gu­ją­cej mu wła­dzy nad resz­tą stwo­rze­nia, impul­syw­nie ucie­ka­jąc się do prze­mo­cy wobec wła­sne­go, uko­cha­ne­go psa. Jako przed­sta­wi­ciel nowej kla­sy uprzy­wi­le­jo­wa­nej, ośmie­lo­ny swo­ją prze­wa­gą wobec Szi­di­ke, z upodo­ba­niem wyko­rzy­stu­je ją i despo­tycz­nie mani­fe­stu­je swo­je pre­ro­ga­ty­wy. Przede wszyst­kim jed­nak, jako nie­doj­rza­ły jesz­cze chło­piec, pra­gnie wła­dzy patriar­chal­nej. Aro­ganc­kie pró­by upo­ko­rze­nia Szi­di­ke przyj­mu­ją u nie­go odcień sek­su­al­ny, zaś chęć zaim­po­no­wa­nia Evie prze­ra­dza się w potrze­bę wymu­sze­nia u niej uzna­nia i sza­cun­ku.

W inte­re­su­ją­cy spo­sób podob­ny mecha­nizm wal­ki o domi­na­cję poja­wia się w opo­wia­da­niu „Sany­ika”, gdzie mani­fe­stu­je się on przez śmiech, a upo­ko­rze­nie ‒ potrzeb­ne do pod­po­rząd­ko­wa­nia sobie dru­gie­go ‒ przyj­mu­je for­mę ośmie­sze­nia. Uzy­skaw­szy apro­ba­tę roz­ba­wio­nej grup­ki dzie­ci, Sany­ika czu­je, że od owe­go momen­tu wła­ści­wie wszyst­ko mu wol­no i może dyk­to­wać zasa­dy, w dowol­ny spo­sób kształ­tu­jąc hie­rar­chię, a gło­śny śmiech sku­tecz­nie pacy­fi­ku­je pró­by opo­ru ze stro­ny ofia­ry. Tak przed­sta­wio­na wspól­no­ta dzie­ci przy­wo­dzi na myśl sce­ny z Wład­cy much Wil­lia­ma Gol­din­ga, gdzie dzie­cię­ce okru­cień­stwo, podat­ność na wpływ i nie­u­kształ­to­wa­na jesz­cze moral­ność rów­nież posłu­ży­ły za środ­ki do zobra­zo­wa­nia opre­syj­nych mecha­ni­zmów spo­łecz­nej hie­rar­chi­za­cji. Ponad­to w Biblii i innych histo­riach dzie­ci odtwa­rza­ją lub pró­bu­ją odtwa­rzać wzor­ce zacho­wań doro­słych. Ich dzia­ła­nie przyj­mu­je miej­sca­mi cha­rak­ter dzie­cin­ne­go poje­dyn­ku cha­rak­te­rów, nego­cja­cji ról i sta­tu­sów ‒ kon­flik­ty oso­bo­wo­ścio­we, gen­de­ro­we i kla­so­we, któ­re obser­wu­je­my u doro­słych boha­te­rów, mają swo­je odzwier­cie­dle­nie w dzie­cię­cych „przy­miar­kach” do doj­rza­łej egzy­sten­cji.

Opo­wia­da­nia ze zbio­ru Biblia i inne histo­rie scho­dzą jesz­cze dalej, na poziom jed­nost­ki i jej sfe­ry emo­cjo­nal­nej. Jak kon­sta­tu­je roz­ga­da­ny i filo­zo­fu­ją­cy nar­ra­tor „Baran­ka”, oso­by ludz­kie są fun­da­men­tal­nie odręb­ny­mi instan­cja­mi, a per­spek­ty­wa wza­jem­ne­go poro­zu­mie­nia jest uto­pią ‒ mówiąc zbyt dużo, two­rzy­my jedy­nie wra­że­nie komu­ni­ka­cji, nisz­cząc w tym samym cza­sie wła­sną oso­bo­wość. „Choć czło­wiek sta­ra się tak o sobie samym, jak i o innych dowieść cze­goś wręcz prze­ciw­ne­go, to jest, nawet gdy mu to prze­szka­dza, isto­tą peł­ną tajem­nic. Jest tajem­ni­cą”. Jak gdy­by na potwier­dze­nie tych słów, w pro­zie Náda­sa cały czas mamy do czy­nie­nia z upo­śle­dzo­ną, nie­wy­dol­ną komu­ni­ka­cją. Zaj­mu­ją­cy rzą­do­we posa­dy rodzi­ce z „Muru”, któ­rzy nie potra­fią sku­pić się na roz­mo­wie w usta­wicz­nym lęku o swo­je bez­pie­czeń­stwo, i zanu­rzo­ny we wła­snych myślach sta­ru­szek z tego same­go opo­wia­da­nia, zała­ma­ny wdo­wiec w depre­sji z „Ogrod­ni­ka”, nie­zgrab­nie pró­bu­ją­cy nawią­zać kon­takt z synem, ode­rwa­ne od sie­bie hasła, któ­ry­mi prze­rzu­ca­ją się cią­gle nie­sta­bil­ne w swo­ich emo­cjach i myślach dzie­ci z „Sany­iki”, zakło­po­ta­ny i jąka­ją­cy się mło­dzie­niec z „Domu pani Kla­ry” ‒ wszyst­kie te posta­ci pono­szą klę­skę w pró­bach wyra­że­nia swo­ich poplą­ta­nych sta­nów wewnętrz­nych. Jeśli komu­ni­ka­cja w tych wypad­kach zacho­dzi, to przyj­mu­je postać gwał­tow­nej i nie­upo­rząd­ko­wa­nej erup­cji sen­su, któ­rej towa­rzy­szy eska­la­cja uczuć i któ­ra czę­sto pozo­sta­wia po sobie wię­cej zamie­sza­nia niż było go wcze­śniej, wytrą­ca boha­te­rów z rów­no­wa­gi i w efek­cie odda­la ich od sie­bie.

Boha­te­rów Biblii i innych histo­rii cha­rak­te­ry­zu­je w związ­ku z tym skraj­na nie­uf­ność wobec słów lub nie­umie­jęt­ność pora­dze­nia sobie z nimi. Wprost wyra­żo­ne to zosta­je we wspo­mnia­nym już obszer­nym komen­ta­rzu do nar­ra­cji w opo­wia­da­niu „Bara­nek”. Gdy opo­wia­da­ją­cy musi „zmie­rzyć się z sen­sem i bez­sen­sem słów”, stwier­dza: „pozo­sta­ję ze sło­wa­mi w kon­flik­cie. Bo (…) sło­wo nie­sie ze sobą tyle zna­czeń, w cią­gu tysiąc­le­ci prze­peł­ni­ło się tylo­ma tre­ścia­mi, że oba­wiam się, iż kie­dy je napi­szę, każ­dy zro­zu­mie je ina­czej”. Brnąc w te wyja­śnie­nia, nar­ra­tor robi jed­nak wła­śnie to, w cze­go sku­tecz­ność powąt­pie­wa ‒ ule­ga „przy­mu­so­wi tłu­ma­cze­nia”, choć wie, że jest to syzy­fo­wa pra­ca. Zagro­że­nie ze stro­ny sło­wa, któ­re może zacząć dzia­łać wbrew inten­cji mówią­ce­go i zwró­cić się prze­ciw­ko nie­mu, utrud­nia­jąc poro­zu­mie­nie, zwięk­sza jesz­cze poczu­cie wyob­co­wa­nia.

Klu­czo­wa oka­zu­je się tu znów figu­ra dziec­ka, któ­re naj­do­tkli­wiej odczu­wa mur nie­zro­zu­mie­nia, oddzie­la­ją­cy go na rów­ni od obcych i naj­bliż­szych. Dzie­cię­cy boha­te­ro­wie Náda­sa naj­le­piej uosa­bia­ją wspo­mnia­ną wyżej „tajem­ni­cę jed­nost­ki” ‒ nie poznaw­szy jesz­cze dobrze wła­snej oso­by, sami są tajem­ni­cą dla sie­bie i dla innych. Zetknię­cia z rówie­śni­ka­mi naj­czę­ściej przyj­mu­ją w ich przy­pad­ku cha­rak­ter destruk­cyj­ny. Ope­ru­jąc według pro­wi­zo­rycz­nych, wypra­co­wa­nych na pręd­ce reguł wza­jem­nej inte­rak­cji, wyrzą­dza­ją sobie nawza­jem krzyw­dę, ponie­waż nie potra­fią przy­jąć per­spek­ty­wy dru­giej oso­by. Gdy obser­wu­ją doro­słych ‒ czę­sto wyco­fa­nych emo­cjo­nal­nie, ambi­wa­lent­nych czy nie­obec­nych ‒ i pró­bu­ją pojąć ich moty­wa­cje, odczu­wa­ją głów­nie osa­mot­nie­nie. W obli­czu nie­zro­zu­mie­nia, robią dokład­nie to, o czym mowa w „Baran­ku” ‒ ucie­ka­ją w mil­cze­nie. Robią to rów­nież w geście bun­tu i nie­po­słu­szeń­stwa, któ­re są ich bro­nią wobec wła­dzy doro­słe­go, zagra­ża­ją­ce­go ich pod­mio­to­wo­ści. Trud­no powie­dzieć, czy mani­fe­sto­wa­ny przez nich tak czę­sto brak reak­cji wyni­ka z igno­ro­wa­nia, lęku czy obo­jęt­no­ści. W cha­osie swo­ich i cudzych emo­cji osu­wa­ją się w to, co nie-języ­ko­we i przed-języ­ko­we, a więc w pewien spo­sób sta­no­wią­ce wyj­ście z plą­ta­ni­ny napięć, któ­re u Péte­ra Náda­sa towa­rzy­szą każ­de­mu prze­by­wa­niu w czy­jejś obec­no­ści.

A napię­cia te są wyraź­nie wyczu­wal­ne i muszą zna­leźć dro­gę roz­ła­do­wa­nia. Ostat­nim pozio­mem, na któ­rym pra­cu­ją opo­wia­da­nia Náda­sa, jest przej­mu­ją­ce obra­zo­wa­nie ruchu afek­tyw­ne­go, jaki doko­nu­je się wewnątrz boha­te­rów i pomię­dzy nimi. Gwał­tow­ne zetknię­cia się oso­bo­wo­ści i inten­syw­ne kon­fron­ta­cje, wraz z towa­rzy­szą­cym im wza­jem­nym nie­zro­zu­mie­niem, kul­mi­nu­ją w momen­cie, gdy głos ura­sta w krzyk ‒ czy­sty ruch z wewnątrz na zewnątrz. Poja­wia się on nie tyl­ko pomię­dzy ludź­mi,  w nie­kon­tro­lo­wa­ny spo­sób wyry­wa się z pier­si boha­te­ra „Muru” rów­nież wte­dy, gdy niko­go nie ma w pobli­żu. Krzyk jest zja­wi­skiem, któ­re zawie­ra w sobie kwin­te­sen­cję tego, co opi­sa­ne do tej pory. Sta­no­wi inten­sy­fi­ka­cję mowy, a jed­no­cze­śnie jej zaprze­cze­nie ‒ nie umoż­li­wia komu­ni­ka­cji, ponie­waż nie nie­sie ze sobą już zna­cze­nia. W krzy­ku język osu­wa się w nie-język, jest on wyra­zem osta­tecz­nej fru­stra­cji mię­dzy­ludz­kiej i oso­bi­stej, despe­rac­kim wyra­zem nie­zro­zu­mie­nia.

O autorze

Adam Partyka

ur. w 1994 r., krytyk literacki i teatralny, student filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, członek Kolektywu Kuratorskiego. Publikował w „Kontencie”, „Wizjach” i „Znaku”. Współpracuje z portalem e-teatr.pl w ramach projektu Nowa Siła Krytyczna.

Powiązania