Tomik China shipping to głos dwudziestoośmioletniej, osobliwej poetki. Głos pełen sprzeczności: językowych, treściowych, formalnych. Bargielska bawi się (z) czytelnikiem, jednocześnie go nokautując, porażając. Z pewnością warto do niego wrócić po ponad dziesięciu latach od wydania.
Internet działa tak: oglądamy coś na youtubie/kwejku/facebooku, podoba nam się to, uznajemy to za wyjątkowo celne, więc chcemy się tym z kimś podzielić. Przesyłamy więc dalej link. Chcemy, aby ktoś poznał to, co my. Poczuł to co my. Uśmiechnął się w ten sposób, w jaki uśmiechamy się my. Bo jeśli coś jest wyjątkowo celne, nie trzeba nic wyjaśniać – wystarczy pokazać.
Dość zbrodnicze byłoby opisywanie, dlaczego podoba nam się kolejny odcinek nakręcony przez ulubionego vlogera albo na czym polega komizm znalezionego na jakieś stronie zdjęcia kota. Mamy potrzebę podlinkowywania. Przesyłania odnośników. Dzielenia się kontentem, a nie komentarzem do niego. Dlatego chyba tak zaskakująca dla nas i tak inna wydaje się być literatura w przestrzeni internetowej. To nie tylko zamiana medium, to ogromna zmiana formalna.
Siadając do tego szkicu miałam wrażenie – choć jest to być może wrażenie mojego wychowanego w kulturze internetu pokolenia – że pewne komentarze mijają się z celem. Że żadnym pianiem z zachwytu nie da się uchwycić sedna, a niektóre teksty krytyczne nie powinny wychodzić poza cytowanie literatury podmiotu.
Gdybyśmy przeprowadzili eksperyment i spróbowali oddać wrażenia lekturowe tylko za pomocą sekwencji cytatów, wyglądałoby to mniej więcej tak:
„Ciesz się, / miasto, wszystko jest na swoim / miejscu, seter pod parasolem / a gekon w kokonie i tylko ja nie wiem, / czy fruwam, czy pływam, czy on”
„Ale co mnie / ciekawi naprawdę, to: czy nad arką leciały / sępy? czy mnie jeszcze kochasz?
czy w kościele / jest jak we wnętrzu landrynki?”
„(piesku, szukasz śmierci?)”
„Ale co jak zajdę w ciążę?”
„kogo wybierzesz na ojca?”
„w środku sami znajomi, nikt mnie nie poznaje”
itd.
W przypadku China shipping Bargielskiej taki kolaż dałby się obronić. Tym bardziej, że – zdaniem Anny Kałuży – jest to „książka-obiekt, totalna literatura, liberatura”. Ponadto mamy prawo uprawiać krytykę inną, genderową. Prawo, lub może nawet obowiązek? Absurdem byłoby przecież trzymanie się patriarchalnej poetyki podczas mówienia o Bargielskiej. W zmierzaniu się z taką poezją może się okazać, że wypunktowywanie znaczeń i analizowanie elementów krok po kroku nie do końca ma wartość.
Co w takim razie ją ma? Wrażenie właśnie. Jeśli już odbieramy tekst siląc się na profesjonalizm (który rozumiem poprzez komentarz), spróbujmy zastanowić się nad tym, co najważniejsze. Mianowicie: dlaczego wiersze Bargielskiej naruszają naszą pewność, sprawiają, że zaczynają nam drżeć nogi, a krok, którym idziemy przed siebie, nie jest już pewny, tylko chwiejny?
Można się, jak Karol Maliszewski, pośmiać, czytając Bargielską. Zachwycić sprawnością, grą. Stąpać po tropach postmodernizmu i konsumpcjonizmu. Bawić. Można też umierać, czytając Bargielską. Można doznawać charakterystycznej dla obłędu suchości w ustach, czuć mrowienie w każdej części ciała. Można nie odpędzać się od pytań, które pozostają w tej poezji bez odpowiedzi. Można nigdy nie odnaleźć tożsamości podmiotu. Można krwawić (i tu nie ważne: z nosa czy z macicy, krew zawsze ma tę samą moc, zawsze wypycha coś integralnego z nami na zewnątrz ciała).
Być może zdanie noworudzkiego krytyka, mówiące, że „gdyby Kurt Vonnegut pisał wiersze, nazywałby się Justyna Bargielska”, nie jest pozbawione prawdy. Cierpki humor, doza absurdu i zaskakujące zestawienia to tylko jedne z licznych domen autorki. Jest to poezja prawdziwie dziewczęca, a jednak potrafi zaskoczyć sarkastycznym powieleniem prawd, które mógłby wychrypieć starszy wujek na weselu.
Niezwykle ciekawy jest też język, poskładany ze starannie dobranych przez Bargielską słów. Poetka posługuje się niecodzienną, odległą metaforyką, używając przy tym wyrazów bardzo konkretnych. Zamiast „jabłko” mówi – „kosztela”, zamiast „piłkarz” – „jerzy dudek”, zamiast „trucizna” – „nembutal”. Z drugiej zaś strony nieobcy jej jest ogół, w którym zacierają się tożsamości. Żadna etniczna grupa nie kojarzy się tak bardzo z masą jak Chińczycy. Jest ich ponad miliard, wszyscy w dodatku „wyglądają tak samo”.
Jest to jednak chyba przede wszystkim poezja kobiety: jej dookreślania się za pomocą ciąż i krwi, odczuwania świata poprzez ciało. Najbardziej zaś zmysłowym z doznań okazuje się śmierć. Śmierć traktowana obsesyjnie, sensualnie, jako podróż i cel jednocześnie. Niesamowity w mówieniu o śmierci jest ten wysoki, cienki, ale pewny głos Bargielskiej. Uderzająca jest ta poetyka dojrzała w swojej dziewczęcości.
Jednak tak samo jak zbrodnią jest tłumaczenie, o co chodzi w podlinkowanym na facebooku zdjęciu, zbrodnią jest też wykładać taką literaturę. Nie powinniśmy bowiem, w moim przekonaniu, zbyt mocno przywiązywać się do krytycznych, intelektualnych odczytań. Obdzieramy wtedy całą tę poezję z jej prawdziwego sedna – z gęsiej skórki, która towarzyszy czytaniu.