recenzje / ESEJE

Na brzegu lustra

Artur Nowaczewski

Recenzja Artura Nowaczewskiego z książki Żywoty równoległe Jacka Dehnela.

Cze­sław Miłosz wspo­mi­nał nie­gdyś, że w przed­wo­jen­nym Wil­nie każ­dy spo­tka­ny przez nie­go czło­wiek był inny: „nie przez jemu tyl­ko wła­ści­wą swo­istość, ale jako przed­sta­wi­ciel zespo­łu, kla­sy czy naro­du. Jeden żył w wie­ku XX, dru­gi w XIX, trze­ci w XIV”. Wów­czas jesz­cze nie ule­ga­no tak powszech­nie ter­ro­ro­wi współ­cze­sno­ści. Dziś, kie­dy mło­dzi ludzie spra­wia­ją wra­że­nie, jak­by wyszli spod jed­nej sztan­cy, tym bar­dziej rzu­ca­ją się w oczy auto­rzy, któ­rzy nie idą z prą­dem ani pod prąd, tyl­ko żyją w swo­im wła­snym cza­sie. Kimś takim jest z pew­no­ścią autor Żywo­tów rów­no­le­głych, Jacek Deh­nel. Trzy zda­nia, któ­re poświę­cił mu Cze­sław Miłosz, towa­rzy­szyć będą mu do koń­ca życia. Auto­rzy z poko­le­nio­wych Tek­sty­liów, któ­rych obsa­dę skom­ple­to­wa­no na pod­sta­wie ust­nej wypo­wie­dzi Maria­na Sta­li, mają więc cze­go Deh­ne­lo­wi zazdro­ścić. Ma też rację Paweł Dunin-Wąso­wicz, że Jacek Deh­nel już pozo­sta­nie „Tym Ostat­nim, Któ­re­go Wiel­ki Poeta Nama­ścił”. Inne spo­strze­że­nia „papie­ża pod­sta­rza­łych pun­kow­ców” są już mniej traf­ne. Dunin, doma­ga­jąc się od Deh­ne­la utoż­sa­mia­ne­go ze współ­cze­sną (czy­taj: maso­wą) este­ty­ką nowa­tor­stwa, fak­tycz­nie żąda od mło­de­go poety, aby pod­dał się pra­wom ryn­ku. To zaś ozna­cza­ło­by dla Deh­ne­la arty­stycz­ną śmierć. Nie żeby jego kla­sy­cy­zu­ją­ca poety­ka nie mogła się stać ryn­ko­wo atrak­cyj­na, ale dla­te­go, że praw­dzi­wie twór­cze oso­bo­wo­ści nie są okre­śla­ne przez jakąś wid­mo­wą współ­cze­sność.
Z per­spek­ty­wy inte­lek­tu­al­ne­go lum­pa Jacek Deh­nel na zawsze pozo­sta­nie egzo­tycz­ną figu­rą w cylin­drze. I z tym nie ma sen­su wal­czyć. Lepiej zająć się samy­mi wier­sza­mi. Jeśli nawet miał­bym je okre­ślić jako „manie­rycz­ne”, to nie w utrwa­lo­nym pejo­ra­tyw­nym sen­sie tego sło­wa. Ta „manie­ra” nie słu­ży Deh­ne­lo­wi do odgra­dza­nia się od świa­ta, budo­wa­nia jakiejś sztucz­nej prze­strze­ni dla swo­jej egzy­sten­cji, ale do stwo­rze­nia dystan­su – tak­że wobec sie­bie same­go. Taki dystans jest koniecz­ny, aby moż­li­we było wytwa­rza­nie trwa­łych dzieł. Dla­te­go poezja Deh­ne­la musi się w pierw­szym rzę­dzie zro­zu­mieć z Miło­szem, Ril­kem, Kawa­fi­sem a nie „rocz­ni­ka­mi sie­dem­dzie­sią­ty­mi”. Na takim zro­zu­mie­niu zasa­dza­ła się nie­gdyś cią­głość kul­tu­ry. Mam wra­że­nie, że Jacek Deh­nel – jak nikt inny z mło­dych poetów – wie, czym jest trwa­łość. Już w chwi­li powsta­nia te wier­sze zosta­ły jak­by pod­da­ne „mumi­fi­ka­cji”, przez co spra­wia­ją wra­że­nie sta­rych. Czy są więc sta­re? Bynaj­mniej. Deh­nel nie jest wyłącz­nie archa­istą, tak jak nie jest tyl­ko nowa­to­rem. Każ­da z tych dwóch skraj­no­ści pro­wa­dzi­ła­by do kata­stro­fy tre­ści. Archa­iza­cja i nowa­tor­stwo pozo­sta­ją u Deh­ne­la w dosko­na­łej rów­no­wa­dze. Cóż to ozna­cza – ano tyle, że mamy do czy­nie­nia z nie­zwy­kle rzad­kim u mło­dych auto­rów opa­no­wa­niem for­my. Ale to opa­no­wa­nie to nie tech­nicz­na spraw­ność, ale zro­zu­mie­nie tej for­my, peł­ne w nią wej­ście. For­ma wystę­pu­je u Deh­ne­la nie jako coś mar­twe­go, bier­nie przyj­mo­wa­ne­go z zewnątrz, ale coś orga­nicz­nie zwią­za­ne­go z życiem, języ­kiem, oso­bo­wo­ścią auto­ra. Jak pisze Josif Brod­ski: „For­ma pocią­ga nas nie swo­im dzie­dzicz­nym szla­chec­twem lecz tym, że jest ozna­ką opa­no­wa­nia i ozna­ką siły”. O jako­ści poezji sta­no­wi brzmie­nie. Wszyst­kie inne jej walo­ry mogą się ujaw­nić dopie­ro po speł­nie­niu tego wstęp­ne­go warun­ku. W Żywo­tach rów­no­le­głych nie­jed­no­krot­nie docho­dzi do takich ujaw­nień.

Jeśli do poezji Miło­sza dobrym klu­czem był­by motyw hera­kli­tej­skiej rze­ki, w wier­szach Deh­ne­la podob­ną rolę może peł­nić lustro. Nar­cyzm Deh­ne­la nie razi nas, ponie­waż speł­nia się w szczę­śli­wej poetyc­kiej reali­za­cji. Duża samo­świa­do­mość auto­ra spra­wia, że two­rzy on skom­pli­ko­wa­ny układ luster, któ­re pozba­wia­ją nar­cyzm wul­gar­nej jed­no­znacz­no­ści. Bez­in­te­re­sow­nie podzi­wiać może­my prze­cież tyl­ko wte­dy, gdy podo­ba­my się samym sobie. A „my” to nie nasze obec­ne dozna­nia, ale całe nasze życie. „Lecz nade wszyst­ko wie­dzieć, że wszyst­ko co było / nie mogło, nie powin­no być ina­czej, z innym, / gdzie indziej, kie­dy indziej – to wła­śnie jest szczę­ście” („Szczę­ście”). Praw­dzi­wa miłość jest syme­trycz­na. Jeśli tyl­ko jed­na ze stron się odda­la, to dru­ga na zasa­dzie lustrza­ne­go odbi­cia tak­że: „Leży­my coraz dalej od sie­bie. To samo / łóż­ko, ta sama pościel, ale coraz dalej / Jak kwiat przez nie­to­pe­rze zapy­la­ny, łóż­ko / roz­chy­la się co wie­czór – my na prze­ciw­le­głych płat­kach” („Syme­tria”). Żywo­ty rów­no­le­głe są skom­po­no­wa­ne na zasa­dzie syme­trii – wier­sze auto­bio­gra­ficz­ne zosta­ły prze­dzie­lo­ne tytu­ło­wym cyklem sied­miu utwo­rów, gdzie Deh­nel por­tre­tu­je zna­nych poetów jako boha­te­rów poru­sza­ją­cych się po wykre­owa­nych przez nich świa­tach. Póź­niej stop­nio­wo poja­wia­ją się znów wier­sze auto­bio­gra­ficz­ne, znaj­du­je­my się więc jak­by po dru­giej stro­nie lustra. Szcze­gól­nie inte­re­su­ją­cą gru­pę sta­no­wią te, w któ­rych poeta jako lustra trak­tu­je rodzin­ną prze­szłość, zacho­wa­ne w domo­wym archi­wum dage­ro­ty­py i foto­gra­fie. Autor zasta­na­wia się, kto za sto czter­dzie­ści lat będzie się lito­wał nad jego „mary­nar­ką, wło­sa­mi, dłoń­mi”. Pisa­nie o przod­kach nie słu­ży mu jed­nak do roz­tkli­wia­nia się nad sobą, tyl­ko budo­wa­niu ponad­cza­so­wej bli­sko­ści. Pew­nie łatwiej jest powra­cać Deh­ne­lo­wi do korze­ni, dzie­dzi­cząc rodzin­ny kapi­tał pamię­ci. Ale nie prze­sa­dzaj­my – wszak ciot­ki z foto­gra­fii pozo­sta­ją mu nie­zna­ne. Odzy­wa­ją się w tych korzen­nych wier­szach echa pro­zy Ste­fa­na Chwi­na, któ­re uwy­dat­nia­ją gdań­skość miesz­ka­ją­ce­go obec­nie w War­sza­wie poety i mogą dużo powie­dzieć o kształ­to­wa­niu się jego wraż­li­wo­ści.

Deh­nel jed­nak­że sta­je się w peł­ni sobą nie w rodzin­nym domu, ale w dro­dze. Tomik wień­czy kil­ka zna­ko­mi­tych wier­szy, będą­cych zapi­ska­mi z dwor­ców i podró­ży kole­jo­wych. Chciał­bym jakiś szcze­gól­nie pięk­ny frag­ment zacy­to­wać, ale ozna­cza­ło­by to tyl­ko oka­le­cze­nie cało­ści. Dla­te­go napi­szę tyl­ko, że war­to było poje­chać z Deh­ne­lem pocią­giem Pisto­ia-Poret­ta, by odna­leźć praw­dzi­wy kształt lustra. „Od kogo taki pre­zent? Odpo­wiedź: ‘Od niko­go’ była­by nie­wdzięcz­na.”


Tekst pier­wot­nie uka­zał się w „Topo­sie” (nr 5–6/2005). Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi i Redak­cji za wyra­że­nie zgo­dy na ponow­ną publi­ka­cję.

Powiązania

O Somie

recenzje / Różni autorzy

Komen­ta­rze Boh­da­na Zadu­ry, Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło, Ingi Iwa­siów, Paw­ła Lek­szyc­kie­go, Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Macie­ja Rober­ta, Mar­ci­na Orliń­skie­go, Artu­ra Nowa­czew­skie­go, Grze­go­rza Tomic­kie­go, Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej