recenzje / IMPRESJE

Na pokuszenie

Piotr Kępiński

Esej Piotra Kępińskiego towarzyszący premierze książkiPrzyczynek do nauki o nieistnieniuEugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego.

Biuro Literackie

Plac przed dwor­cem kole­jo­wym w Amster­da­mie. Tłum ludzi. Pięć­dzie­się­ciu, stu? Zahip­no­ty­zo­wa­ni wszy­scy. Jak jeden mąż słu­cha­ją sta­rej kata­ryn­ki. Jest trze­cia po połu­dniu. Star­szy jego­mość obsłu­gu­ją­cy wiel­ką, kolo­ro­wą maszy­ne­rię gapi się bez­na­mięt­nie przed sie­bie. Kon­tem­plu­je rytm? Ma go ser­decz­nie w nosie? Nie­waż­ne zresz­tą co myślał jego­mość. Mnie ta melo­dia dźwię­czy w uszach do dzi­siaj. Jakiś zna­ny temat to był. Jaki? Nie pamię­tam. W każ­dym razie obse­syj­ny.

Przy­po­mi­nam sobie Amster­dam i widzę tego kata­ry­nia­rza ubra­ne­go w czar­ne dżin­sy i pstrą kami­zel­ką, jak jed­ną ręką opie­ra się na tej wiel­kiej gra­ją­cej sza­fie. Grze­bie w kie­sze­niach. Wycią­ga jakieś notat­ki. Mru­czy pod nosem. Stoi ple­ca­mi do publicz­no­ści zło­żo­nej w więk­szo­ści z tury­stów. Tubyl­cy omi­ja­ją prze­cież takie miej­sca. Oni w pobli­skich bud­kach tele­fo­nicz­nych sprze­da­ją haszysz i mari­hu­anę. Poli­cja co chwi­lę przy­jeż­dża i odjeż­dża. A kata­ry­niarz jak­by wyję­ty z rze­czy­wi­sto­ści – trwa. A kata­ryn­ka nic tyl­ko gra i gra. Jak­by mia­ła grać w nie­skoń­czo­ność.

Za ple­ca­mi zamy­ślo­ne­go kata­ry­nia­rza widać pochy­lo­ną kamie­ni­cę. Tych ład­nych kil­ka­na­ście lat temu, myśla­łem że to złu­dze­nie. Że ta kamie­ni­ca taka krzy­wa. Ale wła­ści­ciel małe­go hote­lu przy War­mo­estra­at roz­wiał moje wąt­pli­wo­ści. – Nie­któ­re z tych budyn­ków led­wo żyją i dla­te­go pochy­la­ją się ku zie­mi. Wszyst­ko przez wodę. Mamy tu mięk­ką zie­mię. To dla­te­go domy tro­chę się walą. Ale – zro­bił małą pau­zę – tak już się chy­lą od szes­na­ste­go wie­ku i jakoś upaść nie mogą. A więc nie ma czym sobie gło­wy zawra­cać.

Hote­larz poszedł sobie zro­bić drin­ka, ja wysze­dłem do mia­sta. Sły­sza­łem i do dzi­siaj sły­szę Ara­bów, któ­rzy ści­szo­nym gło­sem mówią do prze­chod­niów – hasz, hasz, koka, koka. Widzia­łem i do dzi­siaj widzę, jak jeden facet ucie­ka a gru­pa – pew­nie dzie­się­ciu – goni go przez głów­ny bul­war mia­sta. Bar­dzo to kolo­ro­wo wyglą­da­ło. Koń­ca akcji nie widzia­łem.

A więc Amster­dam, kata­ryn­ka, kamie­ni­ca i uciecz­ka. To moje tema­ty z Amster­da­mu. A jakie są tema­ty poezji Euge­niu­sza Tka­czy­szyn-Dyc­kie­go? W grun­cie rze­czy podob­ne. Cho­ciaż w jego wier­szach nie ma nic o por­cie w Amster­da­mie, Rot­ter­da­mie czy Ham­bur­gu. Nie ma kata­ry­nek. Ale kli­mat jest podob­ny. Jest uciecz­ka, powta­rzal­ność, umie­ra­nie i co naj­waż­niej­sze są ludzie. Ci sami. Wszę­dzie.

Oni mogą być w Lubli­nie, któ­ry uwiel­biam, w Bia­łej Pod­la­skiej, w któ­rej nigdy nie byłem, w Kra­ko­wie do któ­re­go w naj­bliż­szym cza­sie nie poja­dę. Czy­ta­jąc te wier­sze żału­ję, że nie ma w Pol­sce kata­ry­nek, któ­re odmie­rza­ją czas, obna­ża­ją rze­czy­wi­stość, spra­wia­ją, że życie sta­je się bole­sne. Bo powta­rzal­ność, powta­rzal­ność i jesz­cze raz powta­rzal­ność. Pew­nie gdy­by taka kata­ryn­ka sta­ła w War­sza­wie – daj­my na to – przy Chmiel­nej, to Dyc­ki, napi­sał­by o niej wiersz. Nie daję gło­wy. To cał­kiem jed­nak nie­wy­klu­czo­ne? Ale nawet bez tego atry­bu­tu uda­ło się Dyc­kie­mu pięk­nie naszki­co­wać w Przy­czyn­ku do nie­st­nie­nia to nasze regu­lar­ne codzien­ne umie­ra­nie i cier­pie­nie. Pięk­nie, ale też okrut­nie. Mówi Tka­czy­szyn: od począt­ku powta­rza­my naszych rodzi­ców, potem powta­rza­my naszych przy­ja­ciół, powta­rza­my samych sie­bie. Powta­rza­my i zakli­na­my miłość. Uza­leż­nia­my się od niej, cho­ciaż chce­my być sami. Kie­dy jeste­śmy sami, chce­my być uza­leż­nie­ni. Cho­dzi­my do „lubel­skich domów publicz­nych”, ale pra­gnie­my czu­ło­ści. I tak z dnia na dzień zbli­ża­my się do kre­su. Tak pisze Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki, jeden z naj­cie­kaw­szych poetów współ­cze­snych. Oczy­wi­sto­ści? Bana­ły? Tak, po sto­kroć tak. I oczy­wi­sto­ści, i bana­ły. Ale jak wyar­ty­ku­ło­wa­ne. Jaki w nich kli­mat. To nie są pro­ste opo­wie­ści sfru­stro­wa­ne­go pesy­mi­sty. Te wier­sze to naj­praw­dziw­sze maj­stersz­ty­ki powta­rzal­no­ści. Czy­ta­jąc Dyc­kie­go przy­po­mi­nam sobie kata­ryn­kę z Amster­da­mu, któ­rej oczy­wi­sty rytm może dener­wo­wać, ale może stać się też inspi­ra­cją. Jeśli dodać do tego pięk­ne oko­li­ce, wiek XVI zmie­sza­ny z wie­kiem XXI, to otrzy­ma­my obraz jako żywo wyję­ty z poezji auto­ra Zaple­cza.

Zoba­czy­my pięk­ne sta­re szki­ce, połą­czo­ne z języ­kiem jak naj­bar­dziej współ­cze­snym. Ujrzy­my ludzi, któ­rych dobrze zna­my, ale wkro­czy­my do pubów czy knajp obskur­nych, w któ­rych jesz­cze nigdy w życiu nie byli­śmy. Tak mówi Dyc­ki. A ma on wiel­ki dar opo­wia­da­nia. O spra­wach oczy­wi­stych pisze języ­kiem nie­zwy­czaj­nym. Łączy sta­re z nowym, ist­nie­ją­ce z nie­zna­nym, Zako­pa­ne z War­sza­wą, Boga z bogiem. Powtó­rzę jesz­cze raz. Tak pisze Dyc­ki. A on potra­fi pisać. Jak nikt.

Bo rzad­ko u innych auto­rów zda­rza się taka tajem­ni­cza zupeł­nie fine­zja. Spójrz­my cho­ciaż­by na tytuł tej książ­ki. Prze­cież „nauka o nie­st­nie­niu” przy­wo­dzi na myśl Kato­lic­ką Kon­gre­ga­cję Nauki Wia­ry. Z tej zupeł­nie uro­czej alu­zji wyni­ka, iż win­ni­śmy – zda­je się mówić Dyc­ki – przez cały czas win­ni­śmy kom­po­no­wać defi­ni­cję wła­sne­go życia. Pesy­mi­stycz­ną czy opty­mi­stycz­ną? – Nie­waż­ne. W każ­dym razie nie­jed­no­znacz­ną. Zawsze w opo­zy­cji do dogma­tu.

Nie ma wyj­ścia, uro­dzi­li­śmy się po to, żeby nie­ustan­nie sie­bie odkry­wać, poszu­ki­wać i zaprze­czać.

Tak, Przy­czy­nek do nauki o nie­st­nie­niu jest wiel­ką opo­wie­ścią o takich wła­śnie odkry­ciach, któ­re wyzna­cza­ją rytm nasze­go ist­nie­nia. Oto boha­ter Dyc­kie­go wycho­dzi przed dom i nagle tra­ci poczu­cie rze­czy­wi­sto­ści. Zupeł­nie tak samo jak pewien filo­zof z Zury­chu, któ­ry opro­wa­dzał po mie­ście inne­go filo­zo­fa i nagle stra­cił orien­ta­cję. Prze­stał zatem szu­kać ulic i zaczął z gościem dys­ku­to­wać o kwe­stiach fun­da­men­tal­nych. To co widzial­ne nagle scho­wa­ło się za prze­zro­czy­stą zasło­ną.

Podob­nie czy­ni Dyc­ki, któ­ry nie daje żad­nych wska­zó­wek, któ­ry nie zawsze chce pamię­tać o rze­czy­wi­sto­ści, któ­ry zawsze chce iść w nie­zna­ne, któ­re do koń­ca nie­zna­nym nie jest. Upar­cie powta­rza: nie ma pro­stych roz­wią­zań. Ale jest sło­wo. W nim zaś jest naj­wię­cej. Czy­tel­nik idzie zahip­no­ty­zo­wa­ny za tymi tek­sta­mi . Autor wie­dzie go na poku­sze­nie. Mówi:

Jesień już Panie a ja nie mam domu
w domu zaś oprócz wygód nie znaj­du­ję nie­zbęd­nych
rze­czy za któ­ry­mi cho­dzę i pła­czę

Jak nie oprzeć się takim fra­zom? Znie­wa­la­ją­cym w isto­cie. Jak tu nie dać się uwieść? A prze­cież to tyl­ko jeden przy­kład. Bo wszyst­kie wier­sze pomiesz­czo­ne w tej nie­zwy­kłej książ­ce to praw­dzi­we dzie­ła sztu­ki. Nie czy­ta­łem ostat­nio książ­ki, któ­rej kon­struk­cja była­by skon­stru­owa­na tak sta­ran­nie. Nie czy­ta­łem wier­szy tak roz­wi­chrzo­nych emo­cjo­nal­nie a jed­no­cze­śnie tak pie­kiel­nie sta­ran­nych. Naj­now­sza książ­ka tego auto­ra to z całą pew­no­ścią wyda­rze­nie. (Prze­pra­szam za ten nad­miar emo­cji, ale Przy­czy­nek wart jest zachwy­tów). Nie ma się jed­nak cze­mu dzi­wić. Ten uro­dzo­ny w 1962 roku poeta, od lat publi­ku­je dosko­na­łe tomi­ki. Od Nenii i innych wier­szy z 1990 roku, poprzez Pere­gry­narz, po Mło­dzień­ca o wzo­ro­wych oby­cza­jach i Liber mor­tu­orum obser­wu­je­my wiel­ki roz­kwit tej poezji.

I od pierw­szej do ostat­niej książ­ki dzie­ła Dyc­kie­go zawsze trak­tu­ją o tym samym. Są róż­ni­ce, to oczy­wi­ste. Ale autor Nenii nale­ży do tych twór­ców, któ­rzy przez całe życie piszą jeden wiel­ki poemat. Pozor­nie to wier­sze auto­bio­gra­ficz­ne. Ale tyl­ko pozor­nie. Bo ten wiel­ki ładu­nek emo­cji, deli­kat­ne­go pesy­mi­zmu, uro­cze­go sple­enu i roz­pacz­li­we­go krzy­ku spra­wia, iż autor wydo­by­wa się z same­go sie­bie. W efek­cie, przed czy­ta­ją­cym roz­po­ście­ra­ją się obra­zy, któ­re zaczy­na­ją nale­żeć do nie­go.

Jak tego doko­nał? Odpo­wiedź jest pro­sta. Zapo­mniał na chwi­lę o sobie i uczy­nił z poezji lustro. Lustro obna­ża­ją­ce ułom­no­ści, wydo­by­wa­ją­ce na powierzch­nię dobro i zło. Lustro histo­rii i teraź­niej­szo­ści. W książ­kach Dyc­kie­go widzi­my Świat moc­no zanu­rzo­ny w prze­szło­ści. Obser­wu­je­my tak­że pró­bę łącze­nia, tego cze­go połą­czyć się nie da: iro­nii i dystan­su z wiel­ką powa­gą:

mat­ka myje cho­re bar­dzo cho­re nogi
i mówi od rze­czy „ześwi­ni­łeś się
mój syn­ku prze­to ześwi­ni­ło się moje cia­ło
odkąd wszedł we mnie księ­życ

ze swo­imi bucio­ra­mi gwiaz­da­mi i wyszedł
przez otwar­te okno wprost na słu­py
wyso­kie­go napię­cia na trans­for­ma­tor
o któ­rym nie wia­do­mo do koń­ca nawet

w czy­imi imie­niu bie­gnie do celu
a w czy­im roz­bi­je się o kant dupy

Każ­dy zgo­dzi się ze mną, że takie wier­sze moż­na czy­ty­wać pasja­mi. Ale, pamię­taj­my wszak – za tą przy­jem­no­ścią może cza­ić się pod­stęp. Jak już wcze­śniej zazna­czy­łem twór­czość Dyc­kie­go jest roze­dr­ga­na, nie­jed­no­znacz­na a przez to zaska­ku­ją­ca. Autor Pere­gry­na­rza pod spo­koj­nym, cza­sa­mi fine­zyj­nym, a cza­sa­mi prze­wrot­nym ryt­mem ukry­wa wiel­kie tra­ge­die. W tych fra­zach może tkwić wiel­ki dra­mat.

Nie ma jed­nak uża­la­nia. Nie ma pustej lito­ści. Jest for­ma wła­sna. Jest for­ma zapo­ży­czo­na i prze­fil­tro­wa­na. Jest anty­kwa­riat. Jest zupeł­nie współ­cze­sny pub. Jest wresz­cie prze­wrot­ność. Są zwro­ty akcji, któ­re Dyc­ki kocha chy­ba naj­bar­dziej:

na Boga kto wymy­ślił tę rze­czy­wi­stość
bo nie ja któ­ry grze­bię się w wier­szy­kach
nazy­wa­ją to pro­ce­sem two­rze­nia
niech nazy­wa­ją jak chcą nic im do moje­go pro­ce­su

gni­cia pro­szę wyciecz­ki nic im do Dycia

Po takiej fra­zie kry­tyk powi­nien zamknąć dziób. Nie gadać wię­cej. Bo co tu jesz­cze dodać? Tyle w tych tek­stach, że wystar­cza na dłu­go. Tyle w tych wier­szach emo­cji, że trze­ba będzie jesz­cze wie­le razy do nich wra­cać. A więc czy­tam, odkła­dam, wra­cam.

Dzię­ki tej poezji widzę Świat, któ­re­go do tej pory nie widzia­łem. Czu­ję, że jest nadzie­ja. Za chwi­lę prze­czu­wam kres. A nawet koniec. Sły­szę jak Dyc­ki mówi: wszyst­ko jest ułom­ne i cho­re. Zaraz odej­dzie­my, nie znaj­du­jąc domów, w któ­rych mogli­by­śmy zamiesz­kać. Ale prze­cież nie ma wyj­ścia, musi­my ich szu­kać.

Słu­cham Dyc­kie­go.

O autorze

Piotr Kępiński

Urodzony w 1964 roku. Poeta, krytyk literacki. Były szef działu Kultura w „Dzienniku”, kierował redakcją Kultury w „Newsweeku”. Mieszka w Warszawie.

Powiązania

POETYCKA KSIĄŻKA TRZYDZIESTOLECIA: REKOMENDACJA NR 19

debaty / ankiety i podsumowania Piotr Kępiński

Głos Pio­tra Kępiń­skie­go w deba­cie „Poetyc­ka książ­ka trzy­dzie­sto­le­cia”.

Więcej

Piłka Celana

recenzje / IMPRESJE Piotr Kępiński

Esej Pio­tra Kępiń­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki moja jest ta zie­mia Mar­ty­ny Buli­żań­skiej.

Więcej

Różewicz z neonem na głowie

recenzje / ESEJE Piotr Kępiński

Recen­zja Pio­tra Kępiń­skie­go z książ­ki Wbrew sobie Tade­usza Róże­wi­cza.

Więcej

Nobel nie zasłużył na Różewicza

debaty / książki i autorzy Piotr Kępiński

Głos Pio­tra Kępiń­skie­go w deba­cie „Czy Nobel zasłu­żył na Róże­wi­cza?”.

Więcej

O Kup kota w worku

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Tade­usza Nycz­ka, Pio­tra Kępiń­skie­go, Maria­na Sta­li, Andrze­ja Skren­dy i Rober­ta Rybic­kie­go

Więcej

O remoncie poranka

recenzje / NOTKI I OPINIE Maciej Robert Piotr Kępiński Piotr Matywiecki

Komen­ta­rze Pio­tra Maty­wiec­kie­go, Macie­ja Rober­ta, Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej

O Po sobie

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Woj­cie­cha Bono­wi­cza, Pio­tra Kępiń­skie­go, Kry­sty­ny Miło­będz­kiej, Andrze­ja Sosnow­skie­go, Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło.

Więcej

O Somie

recenzje / Różni autorzy

Komen­ta­rze Boh­da­na Zadu­ry, Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło, Ingi Iwa­siów, Paw­ła Lek­szyc­kie­go, Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Macie­ja Rober­ta, Mar­ci­na Orliń­skie­go, Artu­ra Nowa­czew­skie­go, Grze­go­rza Tomic­kie­go, Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej

O Pełnym morzu

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rza Jac­ka Guto­ro­wa, Jaro­sła­wa Borow­ca, Dariu­sza Sośnic­kie­go, Maria­na Sta­li, Pio­tra Kępiń­skie­go i Kuby Mikur­dy.

Więcej

Śmierć zapisuje w nim całe zdania. Krótko o doskonałym debiucie Łukasza Jarosza

recenzje / NOTKI I OPINIE Piotr Kępiński

Recen­zja Pio­tra Kępiń­skie­go z książ­ki Soma Łuka­sza Jaro­sza.

Więcej

Bezlitosny niepokój

recenzje / ESEJE Piotr Kępiński

Recen­zja Pio­tra Kępiń­skie­go z książ­ki Słyn­ne i świet­ne Mariu­sza Grze­bal­skie­go.

Więcej

Przyczynek do nauki o nieistnieniu

dzwieki / WYDARZENIA Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go pod­czas Por­tu Legni­ca 2003.

Więcej

Na własne ryzyko

recenzje / ESEJE Piotr Bratkowski

Recen­zja Pio­tra Brat­kow­skie­go z książ­ki Bez stem­pla Pio­tra Kępiń­skie­go, któ­ra uka­za­ła się 19 sierp­nia 2008 roku na łamach New­swe­eka.

Więcej

O znikomości wspólnych mianowników

recenzje / ESEJE Jakub Winiarski

Recen­zja Jaku­ba Winiar­skie­go z książ­ki Bez stem­pla Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej

O Bez stempla

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Anny Kału­ży, Jac­ka Guto­ro­wa, Ada­ma Wie­de­man­na, Pio­tra Śli­wiń­skie­go, Pio­tra Boga­lec­kie­go.

Więcej

Krytyka bez krytyki?

recenzje / ESEJE Dariusz Nowacki

Recen­zja Dariu­sza Nowac­kie­go z książ­ki Bez stem­pla Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej

Piotr Kępiński – krytyk z charakterem

recenzje / ESEJE Piotr Śliwiński

Recen­zja Pio­tra Śli­wiń­skie­go z książ­ki Bez stem­pla Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej