POETYCKA KSIĄŻKA TRZYDZIESTOLECIA: REKOMENDACJA NR 19
debaty / ankiety i podsumowania Piotr KępińskiGłos Piotra Kępińskiego w debacie „Poetycka książka trzydziestolecia”.
WięcejEsej Piotra Kępińskiego towarzyszący premierze książkiPrzyczynek do nauki o nieistnieniuEugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego.
Plac przed dworcem kolejowym w Amsterdamie. Tłum ludzi. Pięćdziesięciu, stu? Zahipnotyzowani wszyscy. Jak jeden mąż słuchają starej katarynki. Jest trzecia po południu. Starszy jegomość obsługujący wielką, kolorową maszynerię gapi się beznamiętnie przed siebie. Kontempluje rytm? Ma go serdecznie w nosie? Nieważne zresztą co myślał jegomość. Mnie ta melodia dźwięczy w uszach do dzisiaj. Jakiś znany temat to był. Jaki? Nie pamiętam. W każdym razie obsesyjny.
Przypominam sobie Amsterdam i widzę tego kataryniarza ubranego w czarne dżinsy i pstrą kamizelką, jak jedną ręką opiera się na tej wielkiej grającej szafie. Grzebie w kieszeniach. Wyciąga jakieś notatki. Mruczy pod nosem. Stoi plecami do publiczności złożonej w większości z turystów. Tubylcy omijają przecież takie miejsca. Oni w pobliskich budkach telefonicznych sprzedają haszysz i marihuanę. Policja co chwilę przyjeżdża i odjeżdża. A kataryniarz jakby wyjęty z rzeczywistości – trwa. A katarynka nic tylko gra i gra. Jakby miała grać w nieskończoność.
Za plecami zamyślonego kataryniarza widać pochyloną kamienicę. Tych ładnych kilkanaście lat temu, myślałem że to złudzenie. Że ta kamienica taka krzywa. Ale właściciel małego hotelu przy Warmoestraat rozwiał moje wątpliwości. – Niektóre z tych budynków ledwo żyją i dlatego pochylają się ku ziemi. Wszystko przez wodę. Mamy tu miękką ziemię. To dlatego domy trochę się walą. Ale – zrobił małą pauzę – tak już się chylą od szesnastego wieku i jakoś upaść nie mogą. A więc nie ma czym sobie głowy zawracać.
Hotelarz poszedł sobie zrobić drinka, ja wyszedłem do miasta. Słyszałem i do dzisiaj słyszę Arabów, którzy ściszonym głosem mówią do przechodniów – hasz, hasz, koka, koka. Widziałem i do dzisiaj widzę, jak jeden facet ucieka a grupa – pewnie dziesięciu – goni go przez główny bulwar miasta. Bardzo to kolorowo wyglądało. Końca akcji nie widziałem.
A więc Amsterdam, katarynka, kamienica i ucieczka. To moje tematy z Amsterdamu. A jakie są tematy poezji Eugeniusza Tkaczyszyn-Dyckiego? W gruncie rzeczy podobne. Chociaż w jego wierszach nie ma nic o porcie w Amsterdamie, Rotterdamie czy Hamburgu. Nie ma katarynek. Ale klimat jest podobny. Jest ucieczka, powtarzalność, umieranie i co najważniejsze są ludzie. Ci sami. Wszędzie.
Oni mogą być w Lublinie, który uwielbiam, w Białej Podlaskiej, w której nigdy nie byłem, w Krakowie do którego w najbliższym czasie nie pojadę. Czytając te wiersze żałuję, że nie ma w Polsce katarynek, które odmierzają czas, obnażają rzeczywistość, sprawiają, że życie staje się bolesne. Bo powtarzalność, powtarzalność i jeszcze raz powtarzalność. Pewnie gdyby taka katarynka stała w Warszawie – dajmy na to – przy Chmielnej, to Dycki, napisałby o niej wiersz. Nie daję głowy. To całkiem jednak niewykluczone? Ale nawet bez tego atrybutu udało się Dyckiemu pięknie naszkicować w Przyczynku do niestnienia to nasze regularne codzienne umieranie i cierpienie. Pięknie, ale też okrutnie. Mówi Tkaczyszyn: od początku powtarzamy naszych rodziców, potem powtarzamy naszych przyjaciół, powtarzamy samych siebie. Powtarzamy i zaklinamy miłość. Uzależniamy się od niej, chociaż chcemy być sami. Kiedy jesteśmy sami, chcemy być uzależnieni. Chodzimy do „lubelskich domów publicznych”, ale pragniemy czułości. I tak z dnia na dzień zbliżamy się do kresu. Tak pisze Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, jeden z najciekawszych poetów współczesnych. Oczywistości? Banały? Tak, po stokroć tak. I oczywistości, i banały. Ale jak wyartykułowane. Jaki w nich klimat. To nie są proste opowieści sfrustrowanego pesymisty. Te wiersze to najprawdziwsze majstersztyki powtarzalności. Czytając Dyckiego przypominam sobie katarynkę z Amsterdamu, której oczywisty rytm może denerwować, ale może stać się też inspiracją. Jeśli dodać do tego piękne okolice, wiek XVI zmieszany z wiekiem XXI, to otrzymamy obraz jako żywo wyjęty z poezji autora Zaplecza.
Zobaczymy piękne stare szkice, połączone z językiem jak najbardziej współczesnym. Ujrzymy ludzi, których dobrze znamy, ale wkroczymy do pubów czy knajp obskurnych, w których jeszcze nigdy w życiu nie byliśmy. Tak mówi Dycki. A ma on wielki dar opowiadania. O sprawach oczywistych pisze językiem niezwyczajnym. Łączy stare z nowym, istniejące z nieznanym, Zakopane z Warszawą, Boga z bogiem. Powtórzę jeszcze raz. Tak pisze Dycki. A on potrafi pisać. Jak nikt.
Bo rzadko u innych autorów zdarza się taka tajemnicza zupełnie finezja. Spójrzmy chociażby na tytuł tej książki. Przecież „nauka o niestnieniu” przywodzi na myśl Katolicką Kongregację Nauki Wiary. Z tej zupełnie uroczej aluzji wynika, iż winniśmy – zdaje się mówić Dycki – przez cały czas winniśmy komponować definicję własnego życia. Pesymistyczną czy optymistyczną? – Nieważne. W każdym razie niejednoznaczną. Zawsze w opozycji do dogmatu.
Nie ma wyjścia, urodziliśmy się po to, żeby nieustannie siebie odkrywać, poszukiwać i zaprzeczać.
Tak, Przyczynek do nauki o niestnieniu jest wielką opowieścią o takich właśnie odkryciach, które wyznaczają rytm naszego istnienia. Oto bohater Dyckiego wychodzi przed dom i nagle traci poczucie rzeczywistości. Zupełnie tak samo jak pewien filozof z Zurychu, który oprowadzał po mieście innego filozofa i nagle stracił orientację. Przestał zatem szukać ulic i zaczął z gościem dyskutować o kwestiach fundamentalnych. To co widzialne nagle schowało się za przezroczystą zasłoną.
Podobnie czyni Dycki, który nie daje żadnych wskazówek, który nie zawsze chce pamiętać o rzeczywistości, który zawsze chce iść w nieznane, które do końca nieznanym nie jest. Uparcie powtarza: nie ma prostych rozwiązań. Ale jest słowo. W nim zaś jest najwięcej. Czytelnik idzie zahipnotyzowany za tymi tekstami . Autor wiedzie go na pokuszenie. Mówi:
Jesień już Panie a ja nie mam domu
w domu zaś oprócz wygód nie znajduję niezbędnych
rzeczy za którymi chodzę i płaczę
Jak nie oprzeć się takim frazom? Zniewalającym w istocie. Jak tu nie dać się uwieść? A przecież to tylko jeden przykład. Bo wszystkie wiersze pomieszczone w tej niezwykłej książce to prawdziwe dzieła sztuki. Nie czytałem ostatnio książki, której konstrukcja byłaby skonstruowana tak starannie. Nie czytałem wierszy tak rozwichrzonych emocjonalnie a jednocześnie tak piekielnie starannych. Najnowsza książka tego autora to z całą pewnością wydarzenie. (Przepraszam za ten nadmiar emocji, ale Przyczynek wart jest zachwytów). Nie ma się jednak czemu dziwić. Ten urodzony w 1962 roku poeta, od lat publikuje doskonałe tomiki. Od Nenii i innych wierszy z 1990 roku, poprzez Peregrynarz, po Młodzieńca o wzorowych obyczajach i Liber mortuorum obserwujemy wielki rozkwit tej poezji.
I od pierwszej do ostatniej książki dzieła Dyckiego zawsze traktują o tym samym. Są różnice, to oczywiste. Ale autor Nenii należy do tych twórców, którzy przez całe życie piszą jeden wielki poemat. Pozornie to wiersze autobiograficzne. Ale tylko pozornie. Bo ten wielki ładunek emocji, delikatnego pesymizmu, uroczego spleenu i rozpaczliwego krzyku sprawia, iż autor wydobywa się z samego siebie. W efekcie, przed czytającym rozpościerają się obrazy, które zaczynają należeć do niego.
Jak tego dokonał? Odpowiedź jest prosta. Zapomniał na chwilę o sobie i uczynił z poezji lustro. Lustro obnażające ułomności, wydobywające na powierzchnię dobro i zło. Lustro historii i teraźniejszości. W książkach Dyckiego widzimy Świat mocno zanurzony w przeszłości. Obserwujemy także próbę łączenia, tego czego połączyć się nie da: ironii i dystansu z wielką powagą:
matka myje chore bardzo chore nogi
i mówi od rzeczy „zeświniłeś się
mój synku przeto zeświniło się moje ciało
odkąd wszedł we mnie księżyc
ze swoimi buciorami gwiazdami i wyszedł
przez otwarte okno wprost na słupy
wysokiego napięcia na transformator
o którym nie wiadomo do końca nawet
w czyimi imieniu biegnie do celu
a w czyim rozbije się o kant dupy
Każdy zgodzi się ze mną, że takie wiersze można czytywać pasjami. Ale, pamiętajmy wszak – za tą przyjemnością może czaić się podstęp. Jak już wcześniej zaznaczyłem twórczość Dyckiego jest rozedrgana, niejednoznaczna a przez to zaskakująca. Autor Peregrynarza pod spokojnym, czasami finezyjnym, a czasami przewrotnym rytmem ukrywa wielkie tragedie. W tych frazach może tkwić wielki dramat.
Nie ma jednak użalania. Nie ma pustej litości. Jest forma własna. Jest forma zapożyczona i przefiltrowana. Jest antykwariat. Jest zupełnie współczesny pub. Jest wreszcie przewrotność. Są zwroty akcji, które Dycki kocha chyba najbardziej:
na Boga kto wymyślił tę rzeczywistość
bo nie ja który grzebię się w wierszykach
nazywają to procesem tworzenia
niech nazywają jak chcą nic im do mojego procesu
gnicia proszę wycieczki nic im do Dycia
Po takiej frazie krytyk powinien zamknąć dziób. Nie gadać więcej. Bo co tu jeszcze dodać? Tyle w tych tekstach, że wystarcza na długo. Tyle w tych wierszach emocji, że trzeba będzie jeszcze wiele razy do nich wracać. A więc czytam, odkładam, wracam.
Dzięki tej poezji widzę Świat, którego do tej pory nie widziałem. Czuję, że jest nadzieja. Za chwilę przeczuwam kres. A nawet koniec. Słyszę jak Dycki mówi: wszystko jest ułomne i chore. Zaraz odejdziemy, nie znajdując domów, w których moglibyśmy zamieszkać. Ale przecież nie ma wyjścia, musimy ich szukać.
Słucham Dyckiego.
Urodzony w 1964 roku. Poeta, krytyk literacki. Były szef działu Kultura w „Dzienniku”, kierował redakcją Kultury w „Newsweeku”. Mieszka w Warszawie.
Głos Piotra Kępińskiego w debacie „Poetycka książka trzydziestolecia”.
WięcejEsej Piotra Kępińskiego towarzyszący premierze książki moja jest ta ziemia Martyny Buliżańskiej.
WięcejRecenzja Piotra Kępińskiego z książki Wbrew sobie Tadeusza Różewicza.
WięcejGłos Piotra Kępińskiego w debacie „Czy Nobel zasłużył na Różewicza?”.
WięcejGłos Piotra Kępińskiego w debacie „Poeci na nowy wiek”.
WięcejKomentarze Tadeusza Nyczka, Piotra Kępińskiego, Mariana Stali, Andrzeja Skrendy i Roberta Rybickiego
WięcejKomentarze Piotra Matywieckiego, Macieja Roberta, Piotra Kępińskiego.
WięcejKomentarze Wojciecha Bonowicza, Piotra Kępińskiego, Krystyny Miłobędzkiej, Andrzeja Sosnowskiego, Agnieszki Wolny-Hamkało.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Agnieszki Wolny-Hamkało, Ingi Iwasiów, Pawła Lekszyckiego, Mariusza Grzebalskiego, Macieja Roberta, Marcina Orlińskiego, Artura Nowaczewskiego, Grzegorza Tomickiego, Piotra Kępińskiego.
WięcejKomentarza Jacka Gutorowa, Jarosława Borowca, Dariusza Sośnickiego, Mariana Stali, Piotra Kępińskiego i Kuby Mikurdy.
WięcejRecenzja Piotra Kępińskiego z książki Soma Łukasza Jarosza.
WięcejRecenzja Piotra Kępińskiego z książki Słynne i świetne Mariusza Grzebalskiego.
WięcejGłos Piotra Kępińskiego w debacie „Poetyckie książki 2004”.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego podczas Portu Legnica 2003.
WięcejRecenzja Piotra Bratkowskiego z książki Bez stempla Piotra Kępińskiego, która ukazała się 19 sierpnia 2008 roku na łamach Newsweeka.
WięcejRecenzja Jakuba Winiarskiego z książki Bez stempla Piotra Kępińskiego.
WięcejKomentarze Anny Kałuży, Jacka Gutorowa, Adama Wiedemanna, Piotra Śliwińskiego, Piotra Bogaleckiego.
WięcejRecenzja Dariusza Nowackiego z książki Bez stempla Piotra Kępińskiego.
WięcejRecenzja Piotra Śliwińskiego z książki Bez stempla Piotra Kępińskiego.
Więcej