recenzje / KOMENTARZE

Na wszelki wypadek

Bohdan Zadura

Autorski komentarz Bohdana Zadury opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Wiersz, któ­ry teraz Pań­stwu prze­czy­tam, (powstał, napi­sa­łem, zwią­za­ny jest, doty­czy, etc. nie­po­trzeb­ne skre­ślić)? W wier­szu, któ­ry teraz chciał­bym Pań­stwu prze­czy­tać, cho­dzi­ło mi głów­nie o (o to, żeby)?

No, dobrze, od kie­dy dowie­dzia­łem się, że w 2001 roku są jesz­cze i tacy miło­śni­cy poezji, któ­rym zbyt skom­pli­ko­wa­ne, zbyt trud­ne i w efek­cie nie­zro­zu­mia­łe wyda­ją się wier­sze księ­dza Jana Twar­dow­skie­go, jestem w sta­nie zało­żyć, że mój autor­ski komen­tarz może się komuś przy­dać i może pomóc moim wier­szom.

(Ale jeśli ktoś nie rozu­mie wier­sza, to czy zro­zu­mie komen­tarz? Prze­cież moja poezja jest pro­ściut­ka, tak pro­sta, że bar­dziej już być nie może, jest tak zro­zu­mia­ła, że cza­sem aż mi wstyd. Czę­sto, kie­dy ktoś mnie pyta o mój sto­su­nek do cze­goś, o mój pogląd na jakąś spra­wę, mam ocho­tę ode­słać go do swo­je­go kon­kret­ne­go wier­sza, któ­ry, wyda­je mi się, naj­pre­cy­zyj­niej jak moż­na, kwe­stię wyja­śnia. Dobrze jest mieć przy­go­to­wa­ną odpo­wiedź, choć pyta­nie jesz­cze nie padło i może nie paść nigdy?).

Jak wie­dzą ci z Pań­stwa, któ­rzy choć raz byli na moim wie­czo­rze autor­skim, nie zwy­kłem poprze­dzać czy­ta­nia wier­szy opo­wie­ścią o tym, kie­dy, jak, w jakich oko­licz­no­ściach powsta­wa­ły i o co mi w nich cho­dzi­ło, co poeta chciał nam powie­dzieć. Jak zauwa­ży­łem, postę­pu­ję w tym wzglę­dzie zupeł­nie ina­czej niż poeci bry­tyj­scy, któ­rzy każ­dy wiersz poprze­dza­ją zwią­za­ną z nim, inte­re­su­ją­cą zazwy­czaj, aneg­do­tą i komen­ta­rzem.

„Na wszel­ki wypa­dek” – czy jest co komen­to­wać? Nie, to nie ostroż­na skrom­ność dyk­tu­je mi takie zacho­wa­nie, na wie­czo­rach szko­da mi cza­su na gada­nie, inte­re­su­je mnie kon­fron­ta­cja zazwy­czaj świe­że­go poetyc­kie­go towa­ru z publicz­no­ścią, więc chcę go nawrzu­cać jak naj­wię­cej, a poga­dać to sobie może­my potem.
Poemat, no, poema­cik „Na wszel­ki wypa­dek” nie jest pierw­szej świe­żo­ści, powstał w koń­cu lat osiem­dzie­sią­tych. For­mu­ła „Naj­le­piej spo­żyć przed” zabez­pie­cza pro­du­cen­ta, daje mu luz, któ­re­go nie ma w sztyw­nym ter­mi­nie przy­dat­no­ści do spo­ży­cia. Naj­le­piej było czy­tać „Na wszel­ki wypa­dek” wte­dy, kie­dy został napi­sa­ny. Nie dla­te­go, by to, co w tym wier­szu waż­ne, stra­ci­ło swą aktu­al­ność, ale dla­te­go, że to, co w nim w pew­nym sen­sie przy­god­ne, stra­ci­ło swą oczy­wi­stość, prze­sta­ło być oczy­wi­stym ele­men­tem codzien­ne­go doświad­cze­nia. Bar­dzo dum­ny byłem z dys­ty­chu:

Albo­wiem słoń­ce wędzo­ne­go piklin­ga prze­bi­ja się przez chmu­ry

na krót­ko i bar­dzo rzad­ko

i dziś też uwa­żam meta­fo­rę w nim zawar­tą za jakieś odkry­cie, ale bez wąt­pie­nia obraz ten tra­fiał bar­dziej bez­po­śred­nio do prze­ko­na­nia wte­dy, gdy wędzo­ny pikling w skle­pach był rzad­ko­ścią. Z mniej­szym tru­dem czy­tel­nik mógł sobie dopo­wie­dzieć, co prócz desz­czu prze­cie­ka przez stro­py Dwor­ca Cen­tral­ne­go, kie­dy zapach moczu na tym dwor­cu był bar­dziej inten­syw­ny niż dzi­siaj. Jak się zda­je, stwier­dze­nie „Kra­ków się wali” też było wów­czas oczy­wi­ste. Co do god­nych podzi­wu zmian na kolei, to choć w zasa­dzie nale­żą one do ele­men­tów „przy­god­nych”, to kto podró­żu­je pocią­ga­mi, ten wie, że dalej zmia­ny te budzą podziw (W lip­cu 2001 roku widzia­łem kon­duk­to­ra oglą­da­ją­ce­go legi­ty­ma­cje upraw­nia­ją­ce do zniż­ki przez lupę, zna­le­zie­nie prze­dzia­łu dla palą­cych w coraz więk­szej ilo­ści pocią­gów pospiesz­nych gra­ni­czy z cudem, to nie kibi­ce pił­kar­scy i chu­li­ga­ni (o, co za nie­spo­dzian­ka, to sło­wo jesz­cze ist­nie­je) zdzie­ra­ją nalep­ki z papie­ro­sem z drzwi prze­dzia­ło­wych i demon­tu­ją w środ­ku popiel­nicz­ki, a kwiat stu­denc­kiej mło­dzie­ży, któ­ry uwie­rzył w wizję zdro­we­go życia, zatem zmia­ny na kolei (nie zawsze wpro­wa­dza­ne przez kole­ja­rzy) wciąż zapie­ra­ją dech w pier­siach. „Jak­by mało było ist­nie­ją­cych podzia­łów zaczy­na­ją nas dzie­lić na palą­cych i nie­pa­lą­cych”. Nie zaczy­na­ją, już podzie­li­li.” Albo­wiem papie­ro­sy któ­re palę kupi­łem w skle­pie fila­te­li­stycz­nym” Palę Car­me­ny, dziś moż­na je kupić nawet na poczcie, wte­dy – pod koniec lat 80. papie­ro­sy w skle­pie fila­te­li­stycz­nym, robią­cym już, podob­nie jak fila­te­li­ści, boka­mi, to był szok. Jed­nak Car­me­ny dzi­siaj to są już inne Came­ny – bez bia­łe­go fil­tra, bez cha­rak­te­ry­stycz­ne­go aro­ma­tu. „Nawet przed­mio­tom trud­no docho­wać nam wier­no­ści”. Prze­mi­ja postać świa­ta. „Coraz wię­cej cho­rób dooko­ła i umie­ra­ją mat­ki przy­ja­ciół”. Dla­cze­go mat­ki, nie ojco­wie? Bo dwie syla­by są w tym miej­scu lep­sze niż trzy, a może i dla­te­go, że ojciec auto­ra od ład­nych paru lat już nie żył i nie było naj­mniej­sze­go powo­du, aby się o nie­go nie­po­ko­ić.

„Albo­wiem nie jestem nie­śmier­tel­ny; podob­nie jak nie­któ­rzy z moich czy­tel­ni­ków” – nie­zły ten począ­tek, nie­praw­daż? Zna się swo­je miej­sce w sze­re­gu, dzie­li się odbior­ców, z czę­ścią z nich usta­na­wia się wspól­no­tę, resz­cie nie odbie­ra się złu­dzeń, na pew­no wyni­ka z tego począt­ku, że autor nie uwa­ża lite­ra­tu­ry za spo­sób osią­gnię­cia nie­śmier­tel­no­ści. Jed­nak jeśli trak­to­wać ten począ­tek poważ­nie, to być może jest w nim i taka suge­stia, że pośród czy­tel­ni­ków znaj­du­je się ktoś nie­śmier­tel­ny. Jeśli Bóg wszyst­ko widzi, a trud­no zakła­dać, żeby był anal­fa­be­tą, to czy­ta i ten wiersz?

„Na wszel­ki wypa­dek” jest zbu­do­wa­ny ze zdań, niby zdań, pod­rzęd­nie zło­żo­nych, z któ­rych uwi­docz­nio­ne są tyl­ko zda­nia pobocz­ne. Zda­nie głów­ne, jed­no dla tych wszyst­kich pobocz­nych, pozo­sta­je w ukry­ciu. Te pobocz­ne zda­nia przy­bie­ra­ją for­mę stwier­dzeń, każ­de z tych stwier­dzeń jest – lub przy­naj­mniej ma spra­wiać takie wra­że­nie – w oczy­wi­sty spo­sób praw­dzi­we. Cią­ża sło­nia trwa 24 mie­sią­ce.
Jakie jest to zda­nie głów­ne? „Czu­ję się tak, jak się czu­ję”? Zro­zu­mie­nie poema­tu pole­gać by mia­ło na dopi­sa­niu sobie do nie­go cał­kiem byle­ja­kie­go zda­nia? Nie, czy­tel­nik tej zagad­ki wca­le nie musi roz­wią­zy­wać. Czy­tel­nik ma się poczuć tak, jak autor wier­sza, czy (dla bar­dziej wyma­ga­ją­cych) jego pod­miot mówią­cy.

„Sło­wa są jak pest­ki sło­necz­ni­ka i nie da się z nich wyłu­skać ziarn­ka po raz dru­gi o czym wie każ­dy wró­bel” – to jed­na z waż­nych dla auto­ra rze­czy w tym poema­cie. „Chciał­bym powie­dzieć swej ojczyź­nie coś miłe­go i dzień za dniem nie znaj­du­ję sto­sow­ne­go pre­tek­stu” – to raczej w przy­ję­tej tu kla­sy­fi­ka­cji rzecz przy­god­na, ale nie­ste­ty nie­wie­le wska­zu­je na to, by mia­ła nie mieć dłu­gie­go trwa­nia.

Być może, sko­ro autor uwa­ża, że jego poemat „Noc poetów (War­sza­wa pisa­rzy)” bar­dziej niż o czym innym jest poema­tem o mecha­ni­zmach pamię­ci i mecha­ni­zmach koja­rze­nia, ma też pra­wo sądzić, że „Na wszel­ki wypa­dek” jest wier­szem będą­cym roz­pacz­li­wą pochwa­łą (i zara­zem dow­cip­ną obro­ną) zdro­we­go roz­sąd­ku. Co w nim robi Pana­ma? Jeśli ktoś zechce wie­dzieć, skąd się wzię­ła, nie­chaj zaj­rzy do wcze­śniej­sze­go wier­sza, w któ­rym ten kraj się poja­wia i do póź­niej­sze­go felie­to­nu. Jeśli kogoś razi okre­śle­nie „pisarz ze mnie jak z koziej dupy trą­ba”, to z inne­go tek­stu może się dowie­dzieć, że jest to nawią­za­nie do kwe­stii ojca auto­ra, któ­ry na sło­wa swej sio­stry, „Jasiu, ale ty jako uczo­ny” wypro­wa­dzo­ny z rów­no­wa­gi rzu­cił „Taki ze mnie uczo­ny jak z koziej dupy trą­ba”. No więc mamy aneg­do­tę. Tyl­ko czy taka aneg­do­ta koniecz­nie – jak łaska boska do zba­wie­nia – potrzeb­na jest do zro­zu­mie­nia utwo­ru? Czy rze­czą auto­ra jest mówić, że nie napi­sał­by tego wier­sza, gdy­by nie czy­tał parę lat wcze­śniej „Psal­mów” w prze­kła­dzie Miło­sza? Że może naj­waż­niej­szy dla auto­ra był w tym wier­szu rytm i lek­kie pod­nie­sie­nie tonu, odro­bi­nę wyż­sza dyk­cja, ale bez kotur­nu, z bosy­mi sto­pa­mi doty­ka­ją­cy­mi zie­mi?


Na wszelki wypadek

Albo­wiem nie jestem nie­śmier­tel­ny; podob­nie jak nie­któ­rzy z moich czy­tel­ni­ków

Albo­wiem cią­ża sło­nia trwa 24 mie­sią­ce

Albo­wiem chciał­bym powie­dzieć swej ojczyź­nie coś miłe­go i dzień za dniem nie znaj­du­ję sto­sow­ne­go pre­tek­stu

Albo­wiem przez stro­py Dwor­ca Cen­tral­ne­go prze­cie­ka nie tyl­ko deszcz

Albo­wiem na rucho­mych scho­dach, jeśli są czyn­ne, czu­ję jak mam mało cza­su i jak ktoś śmie­je się ze mnie

Albo­wiem każ­dy kij ma dwa koń­ce choć zakaz foto­gra­fo­wa­nia odsła­nia tajem­ni­ce ano­ni­mo­wych budyn­ków

Albo­wiem coraz wię­cej cho­rób dooko­ła i umie­ra­ją mat­ki przy­ja­ciół

Albo­wiem nawet przed­mio­tom nie wol­no docho­wać nam wier­no­ści

Albo­wiem słoń­ce wędzo­ne­go piklin­ga prze­bi­ja się przez chmu­ry na krót­ko i bar­dzo rzad­ko

Albo­wiem papie­ro­sy któ­re palę kupi­łem w skle­pie fila­te­li­stycz­nym

Albo­wiem mimo wszyst­ko zbyt łatwo się przy­wią­zu­ję

Albo­wiem nie wiem cze­mu de mor­tu­is nil nisi bene sko­ro nic nie wska­zu­je na to że cokol­wiek boli umar­łych

Albo­wiem zmia­ny na kolei są god­ne podzi­wu

Albo­wiem trze­ci to dru­gi jak­by B było trze­cią lite­rą alfa­be­tu; kto nie wie­rzy nie­chaj sobie poli­czy wago­ny

Albo­wiem jak­by było mało ist­nie­ją­cych podzia­łów zaczy­na­ją nas dzie­lić na palą­cych i nie­pa­lą­cych

Albo­wiem chciał­bym sza­no­wać pra­wo lecz tyl­ko w gra­ni­cach roz­sąd­ku

Albo­wiem zosta­ło mi dane poczu­cie śmiesz­no­ści

Albo­wiem sły­sza­łem dur­nia któ­ry mówił że zbyt dłu­go tole­ro­wa­li­śmy dur­niów a nie chciał­bym aby o mnie ktoś tak powie­dział

Albo­wiem Kra­ków się wali

Albo­wiem zna­jąc swo­je moż­li­wo­ści znam swo­je ogra­ni­cze­nia

Albo­wiem sło­wa są jak pest­ki sło­necz­ni­ka i nie da się z nich wyłu­skać ziarn­ka po raz dru­gi o czym wie każ­dy wró­bel

Albo­wiem pisarz ze mnie jak z koziej dupy trą­ba cze­go mówić nie powi­nie­nem prze­ko­na­ny że są ode mnie gor­si

Albo­wiem obie­ca­na kart­ka z Pana­my nie przy­cho­dzi od pół roku choć sam coraz czę­ściej nie odpo­wia­dam na listy

Albo­wiem dobrze mieć przy­go­to­wa­ną odpo­wiedź choć pyta­nie jesz­cze nie padło i może nie paść nigdy

O autorze

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Powiązania