Znany powszechnie z arystokratycznej niedostępności, z mizantropii i dziwactw, nigdy nie udzielał wywiadów, nie pozwalał się fotografować, niechętnie przyjmował nagrody literackie, a nawet zobowiązał wieloletniego wydawcę swych utworów, Valecchiego, do całkowitej dyskrecji na temat własnej osoby. Dalej w posłowiu do Morza Karaluchów Anna Wasilewska pisze tak: utwory Landolfiego trudno poddają się streszczeniu. Istota tego, co pisarz chciał przekazać, nie leży ani w fabule, ani w akcji.
Brzmi intrygująco, choć z pewnością są to informacje równie przyciągające, co zniechęcające. Nie każdy będzie miał ochotę sięgnąć po zbiór opowiadań Tommasa Landolfiego, który pewnie dałoby się przeczytać w jeden wieczór, gdyby nie to, że autor wcale nie zamierza zabawiać czytelnika łatwą lekturą, a wręcz przeciwnie – rzuca mu pod nogi (a raczej oczy) kłody, stawiając co rusz wymagania. Landolfi to włoski prozaik, poeta i dramaturg. Życie określał mianem „stanu niewystarczalności” (wł. stato di insufficienza), a pisarstwo stało się dla niego jedyną ucieczką od jałowej egzystencji. W jego twórczości można odnaleźć ducha dzieł najsłynniejszych rosyjskich i niemieckich pisarzy, których tłumaczył na język włoski – Gogola, Dostojewskiego, Tołstoja, Novalisa, Hoffmanna, Poego. Widać także ślady fascynacji Kafką – najbardziej bezpośrednio wyrażone w opowiadaniu „Tata Kafki”, gdzie tytułowy bohater przyjmuje formę wielkiego pająka, przed którym nie sposób uciec.
Brak dostępu do prywatnego życia pisarza sprawił, że on i jego dzieła obrosły legendą. Tym bardziej, że pisarstwo Landolfiego jest w literaturze włoskiej zjawiskiem szczególnym, wymykającym się łatwym klasyfikacjom i pozostawia tak czytelników, jak i krytyków w stanie niepewności, jeśli idzie o formę i sens utworów. Anna Wasilewska nazywa opowieści Landolfiego fantastycznymi, ujmując jednak ten przymiotnik w cudzysłów. Tłumaczka przyznaje też, że Landolfi wymyka się krytykom, którzy chcieliby nazwać go surrealistą, i tym, dla których oniryczne wizje i senne halucynacje – licznie występujące w tych opowiadaniach – są przedmiotem psychoanalizy. Autor, pozostając na marginesie wszelkich mód i tendencji w literaturze, tworzył dzieła niekonwencjonalne, a tym samym często hermetyczne, co sprawiło, że nazywa się go czasem pisarzem dla pisarzy. Jego utwory trafiały w ręce intelektualistów, takich jak choćby Italo Calvino – wiernego entuzjasty swojego rodaka – a nie na półki z bestsellerami. Oryginalność Landolfiego nie wynika ze stosowania nowych środków wyrazu czy podążania za awangardowymi kierunkami (choć ich ślady wyraźnie zaznaczają się w tej twórczości). Czerpał on bowiem garściami z tradycyjnych form o dawno ugruntowanej pozycji, bawiąc się jednak ustalonymi konwencjami, przez co jego prozę słusznie można nazywać literaturą pogranicza.
Tytułowy utwór, który jest chyba najlepszym w tym wyborze opowiadań, to intrygująca parodia powieści przygodowych. Bohaterowie Morza Karaluchów są zaprzeczeniem postaci z książek Verne’a czy Stevensona, a niezwykłość świata ustępuje miejsca grotesce i absurdowi. Zamiast nieustraszonego podróżnika o nienagannym charakterze mamy tu irytującego młodzieńca, który każe nazywać się Wielkim Waregiem, oraz postać kobiecą, Lukrecję, która w niczym nie przypomina zwiewnych panienek o dobrych manierach. Morze karaluchów słusznie wybrano na tytuł dla całego zbioru, jako że świat kreowany przez Landolfiego często po brzegi wypełniony jest ohydą (wszechobecne robactwo, karaluchy, pająki, szczury) i społecznymi dewiacjami (psychopaci, mordercy). Landolfi burzy wyobrażenia o ustalonym porządku świata, uciekając od realizmu i psychologii postaci – bohaterowie najczęściej są jedynie marionetkami albo… manekinami (jak żona Gogola w jednym z opowiadań), a świat przedstawiony nie jest odzwierciedleniem rzeczywistości.
Pierwszy w Polsce wybór opowiadań Włocha to także popis umiejętności dwóch wspaniałych tłumaczek – Anny Wasilewskiej i Hanny Kralowej. Przełożenie tych utworów na język polski może przyprawić o ból głowy na samą myśl o tak mozolnym zadaniu. Być może to dlatego polscy czytelnicy długo musieli czekać na lekturę Landolfiego, zadowalając się jedynie kilkoma utworami wydrukowanymi w „Literaturze na Świecie”. Landolfi słynie z dużej dbałości o język, zamiłowania do gier słownych czy wplatania przestarzałych wyrazów albo nadawania poszczególnym słowom nowych znaczeń. Zresztą autotematyzm jest jednym z głównych motywów przewijających się w całym jego pisarstwie. Stąd też całkiem uzasadniony wydaje się wybór „Dialogu o głównych systemach” na opowiadanie otwierające „Morze Karaluchów” – to powiastka z debiutanckiego zbioru pisarza (opublikowanego w 1937 roku), w której narrator snuje rozważania na temat języka.
Zbiór skupia krótkie prozy z lat 1937–1978, które są świetnym wstępem do całej twórczości Włocha. Oprócz wspomnianego już wcześniej posłowia Wasilewskiej interesującym uzupełnieniem książki jest także przedmowa Landolfa Landolfiego. Syn pisarza na samym wstępie pisze tak: powody, dla których utwory włoskiego pisarza miałyby trafić do wrażliwości polskich czytelników, są intuicyjnie zrozumiałe, jeśli użyjemy słowa-klucza: „granica”. Trudno się nie zgodzić, kiedy nazywa go pisarzem pogranicza, a jego dzieło – uniwersalnym i wykraczającym poza granice dusznej kultury włoskiej.
Moje spotkanie z Landolfim przebiegało dwojako. Czasem przypominało oglądanie spektaklu: po scenie przechadzały się osobliwe postaci, które fascynowały, bo były jak nieznane dotychczas ucieleśnienie odległych pragnień i lęków, a zło, którego oddech nieustannie czuło się na plecach, nigdy nie zostało tu nazwane (ani nawet rozpoznane). Niesamowitość momentami równie pociągająca jak ta u E.T.A. Hoffmanna czy Poego. Innym razem natomiast, przy erudycyjnych prozach autotematycznych, moja uważność jako czytelnika była wystawiana na próbę. W jednym z opowiadań narrator podczas mycia zębów nieoczekiwanie wraz z pastą wypluwa zbuntowane słowa, które skaczą po umywalce, domagając się zmiany znaczeń na inne – takie, które według nich bardziej odpowiadają ich brzmieniu. Lektura z całą pewnością nienadająca się do czytania w autobusie.
*Tekst pierwotnie ukazał się na stronie kajetkulturowy.pl. Dziękujemy redakcji za zgodę na przedruk.