Wielogłos zbiera bowiem głosy kilkudziesięciu krytyków z ostatnich czterdziestu lat, zawiera teksty pisane po ukazaniu się poszczególnych tomów poetyckich, ale też duże artykuły krytyczne, wywiady, recenzje teatralne. Obok wydanych wcześniej Miłobędzka wielokrotnie (książka zbiorowa, konferencyjna) oraz prac Bogaleckiego, Kałuży i Winieckiej, ten zbiór stanowi najważniejsze źródło wiedzy o Krystynie Miłobędzkiej, choć pozwala wejść nie tyle w jej poezję, ile w recepcję jej twórczości.
Poetka długo funkcjonowała na marginesie życia literackiego, co wydaje się o tyle dziwne, że za swój debiut zebrała dobre recenzje i wypowiadali się o niej tacy twórcy, jak Stanisław Barańczak. Zawsze była jednak osobna, pisała stosunkowo niedużo i publikowała dość rzadko, co sprawiło, że przez lata nie budziła zainteresowania szerokiej publiczności. Wszystko to zmieniło się w ostatniej dekadzie XX wieku i na początku nowego stulecia, gdy „Biuro Literackie” wydało jej wszystkowiersze i Po krzyku. Miłobędzka została nowym klasykiem literatury: powstają o niej prace magisterskie i doktorskie, wydaje się jej wiersze wybrane i zebrane, wypytuje ją na temat życia i literatury.
Tymczasem w samej poezji Miłobędzkiej nic się nie zmieniło, to nie ona dostosowała się do nowej epoki, ale właśnie nadszedł jej czas na zdobycie publiczności. Poezja autorki Anaglifów w dalszym ciągu jest autonomiczna, nie przynależy do żadnej grupy i frakcji – i to właśnie chyba w dużym stopniu stanowi przyczynę zachwytu młodych czytelników. Drugi powód najlepiej charakteryzuje Marcin Sendecki: otóż styl Miłobędzkiej to „dzikie, niebezpieczne pisanie, w którym kotłuje się od emocji”.
Krytyka kładzie nacisk właśnie na tę osobność Miłobędzkiej, szuka paralel literackich, próbuje pokazać jej poetycką genealogię z zachowaniem różnicy, kluczem zaś do poszukiwania staje się „wysiłek znajdowania własnego języka”. Autorka sytuowana jest zatem wśród twórców takich jak Leśmian, Białoszewski, Karpowicz, Przyboś, Wirpsza. Pokrewieństwo z Białoszewskim wskazano przy okazji analizowania jej debiutu, tomu Pokrewne (1970) i wydaje się ono w dalszym ciągu kierować recepcją jej twórczości. Miłobędzka już wtedy stanowiła dla krytyki kłopot – urodzona w 1932 r., powinna zadebiutować w latach 50. Tymczasem wydala swój tom dopiero w 1970 r., co automatycznie skazało ją na porównania z Nową Falą, choć była od tego pokolenia starsza i wybrała dokładnie przeciwną drogę: od indywidualności i osobności do wspólnoty (w tomie Pamiętam). Cała jej twórczość rozwija się w osobnym rytmie, kieruje własnymi prawami, nie podlega regułom społeczno-literackim, czego najlepszym przykładem jest brak – podkreślany przez krytyków ze zdumieniem – cięcia, przejścia od poezji dojrzałej do później.
Utwory Miłobędzkiej przypisywane są często do poezji konkretnej i graficznej (zwłaszcza wszystkowiersze), wskazuje się na ich konceptyzm i ikoniczność, zwartość, pragnienie kondensacji treści. Z Białoszewskim łączy ją dążenie do ograniczania ilości słów przy maksymalnym ich nasyceniu znaczeniem, oboje próbują wyrazić niewyrażalność, a jednocześnie uważają słowa za watę, za coś, co przeszkadza w komunikacji. Krytyka pisząca o Miłobędzkiej skupia się na tym, jak traktuje ona język; większość tekstów zebranych w tomie to studia nad dykcją poszczególnych zbiorków, filozofią języka i komunikacji. Stosunek Miłobędzkiej do języka w najciekawszy sposób (ale też najbardziej lapidarny) oddaje, moim zdaniem, metafora zastosowana przez Tadeusza Nyczka – porównuje on Miłobędzka do nietoperza, bo poetka bada przestrzenie między słowami, nie dopuszcza do konfrontacji, a zawsze wybiera „radarowy lot”.
Jest poetką optymistką, ponieważ jej kwestionowanie języka zasadza się na przekonaniu, że to tylko szablony mowy podległe zużyciu, że komunikacja, praca w języku jest ciągle możliwa, trzeba jedynie wyzwolić ją z martwych, pustych formuł. Z tego też powodu cieszy się sympatią krytyków i czytelników – choć wietrzy kryzys, nie pozwala, by dotknął jej poezję. Szuka pozytywnego rozwiązania problemów związanych z reprezentacją rzeczywistości. A rzeczywistość jest dla niej ważnym punktem odniesienia, cała jej poezja rozpina się między zmysłowością a pojęciowością, między konkretem a ideą. Miłobędzka za każdym razem jednak wybiera konkret przeciwko idei, doświadczenie indywidualne przeciwko uniwersalnym wnioskom.
Choć jest dzisiaj szalenie popularna, wypada zgodzić się z tymi krytykami, którzy jako właściwą jej epokę wskazują nowoczesność (a nie ponowoczesność). Dla poetki najważniejsze okazuje się poznanie – rzeczywistości, podmiotu, języka. Krytyka podkreśla więc rolę konfliktu między słowem a światem, skupia się na lingwizmie, językowych eksperymentach, jeśli można postawić tezę wspólną dla wszystkich zebranych tutaj tekstów, mówiłaby ona, że język pozostaje dla niej najważniejszym przejawem egzystencji.
Ze szczególną uwagą, obok problemu języka, krytycy analizują wątki feministyczne w twórczości Miłobędzkiej oraz jeden z jej tomów – Pamiętam, ze względu na tematyczne odstępstwo, wyłamanie się z właściwiej jej poetyki. Badaczki dokonujące genderowej interpretacji podkreślają fakt, że pisarka nie mieści się właściwie w wąsko pojmowanym feminizmie, że jej poetyka, poprzez świadomość lingwistyczną, wyrasta ponad tematykę typowo kobiecą. Jednocześnie jednak wskazują, iż spełnieniem dla tego typu poezji jest macierzyństwo, opowiadanie dziecku o świecie, za pomocą słowa bowiem można stworzyć świat.
Wartości temu tomowi dodaje umieszczenie całego bloku tekstów dotyczących teatru i sztuk dziecięcych pisanych przez bohaterkę. Ponieważ to jej poezja święci teraz triumfy, często zapomina się, że przez większą część życia zawodowego związana była z teatrami dziecięcymi, że dla nich pisała i przygotowywała przedstawienia, że zrobiła doktorat na temat twórczości Jana Dormana i jego koncepcji teatru dziecięcego. Temat ten jest o tyle istotny, że język przedstawień dziecięcych u Miłobędzkiej stanowi dopełnienie jej języka poetyckiego. Podobnie jak Dorman, autorka wykorzystuje folklor podwórkowy, wyliczanki. W sztukach pisanych dla teatru „Marcinek” w Poznaniu posługuje się językiem zabaw, sięga po gry dziecięce, których sformułowania lub struktury fabularne naśladuje.
Spoglądając na 750 stron tekstu, wypada każdemu autorowi polskiemu życzyć, by wydawnictwo dbało o niego tak, jak „Biuro Literackie” dba o Krystynę Miłobędzka.
Recenzja została opublikowana w miesięczniku „Nowe Książki” 2013, nr 7, s. 18–19. Dziękujemy autorce i redakcji za wyrażenie zgody na przedruk.