Wyobrażam ją sobie trochę jak na okładce książki autorstwa Gosi Herby i Mikołaja Pasierskiego – kobieta stojąca w rozświetlonym oknie wysokiego bloku. Narratorka powieści Emily forever Marii Navarro Skaranger to miejska opowiadaczka historii, uważnie obserwująca dynamikę drobnych, codziennych wydarzeń rozgrywających się we wszechświecie blokowiska. To bardzo istotne, że właśnie tam, bo w perspektywie tej powieści świat poza osiedlami praktycznie nie istnieje. Są samowystarczalnym mikrokosmosem, po którym poruszają się bohaterowie na osi praca-zakupy-dom. To, co na obrzeżach, jest już obce, nawet nieodległy las: „Emily prawie nigdy nie chodzi na leśne spacery, jest typową dziewczyną z miasta, nie wie nawet, czym jest las, idzie po rozgrzanym asfalcie, pchając przed sobą wózek, zna ten asfalt, wyobraża sobie, jak dotyka go policzkiem”. I tak, akcja powieści dzieje się w Norwegii, stereotypowo wyobrażamy sobie ten kraj zupełnie inaczej.
Mamy zatem narratorkę, która swoim wszechwiedzącym okiem zagląda przez okna do mieszkań na blokowiskach i opowiada o tym, co widzi, o tym, co z tego rozumie i co jej zdaniem może się stać. Testuje różne opcje, bierze pod uwagę odmienne rozwiązania – wcale nie ma pewności, co się wydarzy, nie ukrywa, że nie wszystko pojmuje. Snuje historię tytułowej Emily – dziewiętnastoletniej dziewczyny porzuconej w ciąży przez partnera – opisując przede wszystkim jej zachowania – trochę jak gdyby obserwowała dzikie zwierzę lub obcą, fantastyczną istotę. Niewątpliwie, Emily do końca pozostaje dla niej trochę niepojmowalna, nie potrafi do końca zrekonstruować jej procesów myślowych. Równocześnie jednak ma dla niej wiele empatii i czułości, nie ocenia, pomimo że najłatwiej byłoby posłużyć się stereotypem. Bohaterka przecież jest młodą dziewczyną pracującą w sklepie spożywczym, która nierozważnie związała się z drobnym przestępcą, Pablem, i zaszła z nim w ciążę, lubi się malować, leżeć i oglądać telewizję, ma też duże trudności, żeby zapanować nad swoimi emocjami, czy choćby nad bałaganem piętrzącym się w jej mieszkaniu. Nie potrafi czy ma depresję? To pytanie towarzyszy czytelnikowi przez całą powieść.
Pewne jest, że brak jej kompetencji społecznych – przyglądanie się relacji jej i Pabla jest przejmująco smutne, są oni bowiem zagubieni we własnych emocjach, oczekiwaniach wobec życia i wyobrażeniach, zupełnie dziecinnych, jak ono powinno wyglądać. Reprodukują wzorce wyniesione ze swoich niepełnych rodzin, nie potrafiąc sobie nawet wyobrazić, że to wszystko może wyglądać inaczej. Nie mają w nikim wsparcia, nie umieją rozmawiać i nazywać tego, co czują. Szukają ulgi w pieniądzach i przedmiotach, których zawsze będzie im mało. Charakterystyczna jest dla nich również nieumiejętność czy nawet niemożność podejmowania decyzji – bezwład i dryf to jedyna odpowiedź na wszystko, co ich spotyka i ma to swoje konsekwencje. Ta obojętność jest w pewien sposób rozpaczliwa – przeraża brakiem perspektyw na jakąkolwiek zmianę.
Gdy Emily zostaje matką, chce być dla swojego syna tak dobra jak to tylko możliwe i popełnia poważne błędy wynikające z tej dobrej woli. Jak wtedy, gdy odpowiadając na każdy płacz niemowlęcia, karmi go piersią zbyt często, co powoduje nadmierne przybieranie dziecka na wadze. Skaranger bardzo mocno akcentuje tu nieporadność norweskiego systemu usług społecznych – co z tego, że Emily otrzymuje pieniądze, które dają jej złudne poczucie kontroli nad sytuacją, skoro strach przed Urzędem Ochrony Praw Dziecka (który może jej odebrać prawo do opieki nad synem, jeśli uzna, że nie dba o niego prawidłowo), nie pozwala jej zadawać pytań i prosić o radę. Wraz ze swoją matką nieustannie okłamują pielęgniarki i położne, by nie sprowadzić na siebie zagrożenia utraty nimowlęcia. Zaspokojone potrzeby materialne nie rozwiązują wszystkich problemów i pozostawiają matkę i dziecko wciąż zaniedbanymi oraz wykluczonymi: emocjonalnie i społecznie. Zarówno policjantka, jak i położna klasyfikują ludzi według typów – postrzegają ludzi takich jak Emily i Pablo jako może niegłupich, ale nieogarniętych, zbywają ich westchnieniem i wzruszeniem ramion, nie próbują nawiązać porozumienia.
Emily forever jest książką pełną zwykłych, zupełnie dobrych postaci, lecz są one tak zagubione, że nie są w stanie sobie nawzajem pomóc, okazać czułości, ulżyć wszechobecnie panującej samotności. Blokowiska okazują się pustyniami pełnymi ludzi żyjących w pojedynkę i pozbawionych nadziei. Ta ostatnia wciąż jednak przebłyskuje spomiędzy prostych, bezinteresownych gestów, może jeszcze nie wszystko stracone. Na przekór podziałom, systemom i wykluczeniom.