recenzje / ESEJE

Negatywność

Joanna Orska

Recenzja Joanny Orskiej z książki Niepiosenki Mariusza Grzebalskiego.

Biuro Literackie

„Jestem cieniem/ opo­wia­dam historie./ moczę spła­wik w stawie/ w któ­rym ucichł jej oddech” – pisze Mariusz Grze­bal­ski w wier­szu „Legen­da”. Czy­tam Nie­pio­sen­ki i coraz bar­dziej zda­ję sobie spra­wę, że nie­zwy­kle trud­no cokol­wiek o nich powie­dzieć, dopó­ki pra­gnie się pozo­stać w roli kry­ty­ka lite­ra­tu­ry. Bo w zasa­dzie nie do koń­ca wia­do­mo, dla­cze­go te wier­sze powsta­ły. W poezji Grze­bal­skie­go zawsze było miej­sce dla histo­rii o „jakichś ludziach”. W Nie­pio­sen­kach jest go cał­kiem spo­ro. W poezji Grze­bal­skie­go nigdy nie docho­dzi­ło do bez­po­śred­nie­go przed­sta­wia­nia doświad­czeń opo­wia­da­ją­ce­go. W Nie­pio­sen­kach nie prze­stał on być w pierw­szym rzę­dzie zda­ją­cym rela­cje obser­wa­to­rem, funk­cjo­nu­ją­cym na mar­gi­ne­sie wła­sne­go wier­sza. Brak jed­nak tego ele­men­tu, któ­ry zazwy­czaj powo­do­wał, że tek­sty auto­ra Nega­ty­wu posia­da­ły zde­cy­do­wa­ne pięt­no arty­stycz­no­ści. Poznań­ski poeta zawsze więc pra­co­wał w prze­strze­ni zda­nia bar­dzo bli­skie­go zwy­kłej mowie; jed­no­cze­śnie było to czę­sto zda­nie afo­ry­stycz­ne, ogła­dzo­ne, sta­ran­nie dopra­co­wa­ne. Ład­ne, nawet jeśli mia­ło powo­do­wać odra­zę i naj­czę­ściej trzy­ma­ne w ryzach kla­sycz­ne­go podzia­łu na stro­fy. Nie­pio­sen­ki napi­sa­ne zosta­ły tym­cza­sem w bra­ku zaufa­nia do poezji i do poetyc­kie­go sło­wa. Nie ozna­cza to, co praw­da, że zmie­nił się styl wier­sza; trze­ba by raczej powie­dzieć, że to, co wcze­śniej odby­wa­ło się u Grze­bal­skie­go poprzez poezję i dzię­ki poezji, teraz dzie­je się jak­by pomi­mo niej. Jak gdy­by dąży­ło się tu przede wszyst­kim do dewa­lu­acji słów, sen­sów – obni­że­nia war­to­ści same­go wier­sza jako medium eks­pre­sji tego, co dla mówią­ce­go naj­istot­niej­sze.

Dla­te­go w Nie­pio­sen­kach mówi się wier­szem, choć tak napraw­dę wier­szem się w dużym stop­niu gar­dzi. Wier­sze to tak napraw­dę szla­gie­ry, kształ­tu­ją­ce się wokół zbyt poważ­nych – jak na wiersz – kwe­stii. Tekst sta­je się wier­szem nie­ja­ko w opo­zy­cji do tego, o czym pró­bu­je się nas w Nie­pio­sen­kach powia­do­mić. Dobrze ten stan wyra­ża frag­ment tek­stu „Chcia­ło­by się powie­dzieć”:

ale się mil­czy, patrząc nie­co cynicz­nie.
Sło­wa jak insek­ty nad świe­żą ran­ką sen­su

(chcia­ło­by się powie­dzieć). Nie­wi­docz­ny bie­gun
przy­cią­ga je i odpy­cha, przy­cią­ga i odpy­cha.

Sed­no rze­czy tkwi nie­po­ru­szo­ne w prze­past­nych
sztol­niach ludz­kie­go kosmo­su. Tu, nad brze­giem,

któ­ry jest czymś wię­cej – czym, oko­niu? -
niż brzeg jezio­ra, mam do powie­dze­nia

mniej niż liść, mniej niż mar­twa mysz polna,
któ­rą pod­no­sisz do oczu, cie­kaw­ska dziew­czyn­ko.

To cie­ka­we, że nigdy chy­ba wier­sze Grze­bal­skie­go nie były tak wyra­zi­ście auto­te­ma­tycz­ne, a jed­no­cze­śnie tak bar­dzo nie chcia­ły być wier­sza­mi. Dobry przy­kład sta­no­wi tu krót­ki utwór „Z Nel­ly Sachs”: „Mówić o miłości/ dłuż­sze słowa/ zna nawet morze”. Para­dok­sal­nie jed­nak – jak na tom napi­sa­ny w pew­nym sen­sie prze­ciw­ko poezji – autor cał­kiem spo­ro się nią w Nie­pio­sen­kach zaj­mu­je. W efek­cie wię­cej zoba­czy­my tak­że ujed­no­li­co­nej i oso­bi­stej per­spek­ty­wy. W poprzed­nich książ­kach pod­miot Grze­bal­skie­go pozo­sta­wał kimś bio­rą­cym doraź­ny udział w przed­sta­wia­nych sytu­acjach, kimś, kto w nich jedy­nie ponie­kąd uczest­ni­czy – choć nie­wąt­pli­we wła­śnie dzię­ki jego obec­no­ści nabie­ra­ją one pew­nych zna­czeń i pew­nych emo­cjo­nal­nych odcie­ni. Obec­nie „ja” wykra­wa dla swe­go ist­nie­nia cał­kiem duży kęs wier­szo­wej prze­strze­ni – po to jed­nak przede wszyst­kim, by poka­zać przy­czy­ny swej sła­bej obec­no­ści. Widocz­ne jest to w wie­lu tek­stach, cho­ciaż­by w wier­szu „Co z nami, zeszy­ci­ku?”: „Dzi­siaj mam tyl­ko ciebie./ Kor­mo­ran na wia­tro­ła­pie w ciszy stro­szy skrzydła./ Wszyst­ko, cze­go się nauczy­łem o pano­wa­niu nad sobą, zawio­dło”. Ale tak­że w innych, bar­dziej dosad­nych, jak „Układ”: „Chlać, brać, dawać cia­ła tym­cza­so­we­mu fagasowi/ na tyl­nym sie­dze­niu beem­ki – nowa defi­ni­cja szczęścia.// Ale co ty dla nas masz, kukło?/ Ściu­bie­nie przy moni­tor­ku do pią­tej nad ranem,/ cele­bro­wa­nie sztu­ki, mle­ko dla kota?”. Swo­iste pod­su­mo­wa­nie dla tych reflek­sji mógł­by sta­no­wić cytat koń­czą­cy „Dom z wido­kiem na Kie­krz”: „Kie­dyś zaj­mo­wa­ła mnie sztu­ka, dziś gło­śno myślę/ o życiu innym niż moje”.

No i cóż… i moż­na by powie­dzieć, że Nie­pio­sen­ki to tyl­ko rady­ka­li­za­cja tego, co do tej pory było w poezji Grze­bal­skie­go widocz­ne. Z dru­giej stro­ny są w tomie miej­sca, w któ­rych dystans czy momen­ty jasno­ści – powią­za­ne z rzad­ki­mi chwi­la­mi wypo­czyn­ku wydrą-żonej, cie­le­snej powło­ki, któ­ra „zanu­rza twarz w wodzie” i „patrzy uważ­nie i śmia­ło” – sta­ją się otwar­tym tek­stem nie­po­ko­ju. „Szczu­ry buszu­ją w naj­lep­sze w sta­rej rzeź­ni” – pisze w jed­nej z „nie­pio­se­nek” autor. Być może wła­śnie dla­te­go jed­nym z naj­bar­dziej ude­rza­ją­cych i pozor­nie tyl­ko zdy­stan­so­wa­nych wier­szy jego nowej książ­ki pozo­sta­je „Zom­bi”.

O autorze

Joanna Orska

Urodzona w 1973 roku. Krytyk i historyk literatury. Recenzje i artykuły publikuje w "Odrze", "Nowych Książkach", "Studium". Autorka książek: Przełom awangardowy w dwudziestowiecznym modernizmie w Polsce, Liryczne narracje. Nowe tendencje w poezji polskiej 1989-2006, Republika poetów. Poetyckość i polityczność w krytycznej praktyce, Performatywy. Składnia/retoryka, gatunki i programy poetyckiego konstruktywizmu oraz wspólnie z Andrzejem Sosnowskim antologii Awangarda jest rewolucyjna albo nie ma jej wcale. Jest pracownikiem naukowym w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania