recenzje / IMPRESJE

Neuroprzekaźnik musów. O „Umalmu” Łukasza Woźniaka

Joanna Mueller

Impresja Joanny Mueller na temat poezji Łukasza Woźniaka, laureata 18. edycji Połowu poetyckiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Naj­chęt­niej o poezji Łuka­sza Woź­nia­ka nie pisa­ła­bym, tyl­ko prze­ży­wa­ła ją, a potem cyto­wa­ła, tań­czy­ła, man­tro­wa­ła. Nasy­ca­ła­bym się nią i mówi­ła „tak” każ­dej fra­zie haku­ją­cej mózg funk­cją fatycz­ną. Tyle że – jed­nak nie. Jed­nak nie, bo czu­ję, że Umal­mu, choć pobrzmie­wa dada, zaumem, sur­re­alem czy šala­mu­ni­zmem, nie spro­wa­dza się do czy­stych, wyzwo­lo­nych natę­żeń roz­sa­dza­ją­cych poten­cjo­me­try, lecz nie­sie w sobie prze­sła­nie, pro­jekt, wizję, ba – gru­bą uto­pię.

„Ktoś mi kie­dyś powie­dział” – gło­si tytuł jed­ne­go z wier­szy Woź­nia­ka – „że piszę tak, jak­bym nie mógł się zatrzy­mać” – czy­ta­my dalej, a potem pada ripo­sta: „więc ja mu sta­ry, ale gdzie/ mam się zatrzy­mać? W tym beto­nie, czte­rech ścia­nach, dymach, kominach,/ papry­kach w lutym?”. Ten cytat to clue Umal­mu. Bo rze­czy­wi­ście, poezja wro­cław­skie­go akty­wi­sty – nad­mia­ro­wa, wybu­cho­wa, języ­ko­wo napęcz­nia­ła (przy­da­ła­by się tu „meta­fo­ra droż­dży” Gra­ży­ny Bor­kow­skiej, wymy­ślo­na kie­dyś na zde­fi­nio­wa­nie twór­czo­ści kobiet) – jest w nie­ustan­nym pędzie, a po dro­dze zagar­nia wszyst­kich i wszyst­ko. Peł­ne „bitu i litu” wier­sze Woź­nia­ka są zara­zem muzycz­ne i obra­zo­we, ode­rwa­ne od smęt­nej real­no­ści, a jed­no­cze­śnie etycz­ne i inter­wen­cyj­ne (bez publi­cy­sty­ki i dydak­ty­zmu, of cour­se!), kar­mią się dada­istycz­ny­mi kawał­ka­mi, ale czy­tel­ni­kom fun­du­ją wege michę soczy­stej filo­zo­fii (tak, tak! – pod tym wzglę­dem mło­dy poeta mógł­by przy­bić piąt­kę z naj­więk­szym dada-sur­re­al-filo­zo­fem, oni­ro­nau­tą współ­cze­snej poezji: Rober­tem Rybą Rybic­kim).

Sza­mań­ska poety­ka Umal­mu burzy gra­ni­ce mię­dzy ludź­mi, zwie­rzę­ta­mi, rośli­na­mi, rze­cza­mi (to kolej­na ory­gi­nal­na for­ma eko­po­etyc­ka w niniej­szej anto­lo­gii!). Świet­nie obser­wu­je się sza­lo­ną zmien­ność per­spek­tyw pod­mio­to­wych, to, jak ludz­kie nie­stru­dze­nie fluk­tu­uje w zwie­rzę­ce, prze­le­wa się w roślin­ne, urze­czo­wio­ne, maszy­no­we, poję­cio­we etc. Napi­sa­łam o Woź­nia­ko­wej skłon­no­ści do zagar­nia­nia, ale chcę pod­kre­ślić, że nigdy nie jest to gro­ma­dze­nie dla same­go sie­bie. Prze­ciw­nie, mało co wyda­je się poecie bar­dziej obce niż kapi­ta­li­stycz­na kumu­la­cja, a kie­dy tyl­ko ego nar­cy­za chce wyleźć z gle­by wier­sza, to zaraz dosta­je po łbie i łap­kach, po czym zmie­nia się w kom­post pod wzrost mniej inwa­zyj­nych gatun­ków.

Wier­sze Woź­nia­ka to w ogó­le rapor­ty z upra­wy – roślin, idei, rela­cji, wspól­not. Poeta nie uty­sku­je na kata­stro­fę, tyl­ko inten­sy­fi­ku­je dzia­ła­nia prze­ciw niej. „Użyź­nię peł­nię, jak tyl­ko zakwit­nę” – pisze gdzieś, a w innym miej­scu man­tru­je: „Jeste­śmy umal­mu grun­tu, siew/ ple­mion, gry­zą­cy sztorc kle­pi­ska”. Te auto­de­fi­ni­cje mogą się w pierw­szym odru­chu wyda­wać prze­sa­dzo­ne, huc­piar­skie, but­ne, a jed­nak nie o wzmac­nia­nie „ja” tu cho­dzi, lecz o trans­fu­zję wła­snej tkan­ki z mate­rią „ja/błonki” (to waż­ny motyw w tomie, dla­te­go go przy­wo­łu­ję, póki co – bez inter­pre­ta­cji). Autor czę­sto i bez żena­dy sta­je po stro­nie „kom­pe­ten­cji mięk­kich”, „siły bez­sil­nych”, rela­cji w kontrze do racji, wspól­no­ty w miej­sce wła­sno­ści. Nie wsty­dzi się czu­cia i czu­ło­ści, dekla­ru­je kru­chość, jak w wier­szu, któ­ry ma ją nawet w tytu­le: „Odpu­ścić roz­k­mi­nę, jaki to model, sys­tem, trauma?/ Czuć”, „Ratu­ję czu­łość przed zapo­mnie­niem (sis)”, „Kocham ubyt­ki, świe­cą krzywo./ Poryw o kru­chość two­rzę”.

Taki wła­śnie – nie tyle wymy­śla­ny, ile wyczu­wa­ny, bar­dziej tka­ny niż umac­nia­ny, opar­ty nie na gro­dze­niu, lecz na uwal­nia­niu – pro­jekt uto­pij­nej wspól­no­ty two­rzy Łukasz Woź­niak w swo­ich wier­szach. Nie ma w sobie ta wizja nic z pre­cy­zji ani reguł, dla­te­go wie­rzę, że mu się uda – i w dzia­łal­no­ści akty­wi­stycz­nej, i poetyc­kiej. Na razie poeta gdy­ba o „nowym wspa­nia­łym świe­cie”: „Stwo­rzy­my jakąś otu­li­nę. Jesz­cze nie wiem, jak się będzie­my nosić,/ albo za co będzie wej­ściów­ka. Może za miłość i może tro­chę pokory,/ a potem popa­trzy­my sobie w pia­sek, kamie­nie, dzi­kie zwie­rzę­ta”.

„Czło­wie­ku ja umie­ram na bez­ruch” – wyzna­je pod­miot w cyto­wa­nym na począt­ku wier­szu, a w puen­cie dekla­ru­je: „Zatrzy­mam się, gdy wyszcze­kam sny”. Życzę auto­ro­wi i jego czytelni(cz)kom, żeby się nie zatrzy­my­wał, żeby śmi­gał dziel­nie, żeby mu rosła per­ma­nent­nie per­ma­kul­tu­ra wyobraź­ni, a uto­pia trwa­ła w toku, w prze­pły­wie, w nie­za­trza­śnię­ciu.

O autorze

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Powiązania