recenzje / ESEJE

Nieczyste kompozycje

Łukasz Żurek

Recenzja Łukasza Żurka, towarzysząca premierze książki Czas kompost Kacpra Bartczaka, wydanej w Biurze Literackim 28 sierpnia 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zawsze trze­ba komponować[1]

Kom­po­sto­wa­nie jest kon­tro­lo­wa­nym roz­kła­dem mate­rii orga­nicz­nej (z Wiki­pe­dii)

Pierw­sza lek­tu­ra Cza­su kom­po­stu Kac­pra Bart­cza­ka wpra­wi­ła mnie w kon­ster­na­cję, i to nie taką, jakiej spo­dzie­wał­bym się po twór­czo­ści tego poety. Aby cha­rak­ter tego zakło­po­ta­nia był zro­zu­mia­ły, muszę jed­nak zapro­po­no­wać kar­ko­łom­ną ope­ra­cję: spoj­rzeć na pro­jekt poetyc­ki Bart­cza­ka z lotu pta­ka. W każ­dym z poprzed­nich tomów łódz­ki poeta roz­wi­jał swój autor­ski pro­jekt, przy czym sło­wo „roz­wi­jał” może myl­nie suge­ro­wać reali­za­cję jakie­goś z góry ist­nie­ją­ce­go pla­nu. Zamiast line­ar­ne­go postę­pu w przy­pad­ku kolej­nych ksią­żek Bart­cza­ka mamy raczej do czy­nie­nia z prze­sko­ka­mi, ujaw­nia­ją­cy­mi nowe ele­men­ty wewnętrz­nej logi­ki pro­jek­tu i zmu­sza­ją­cy­mi do prze­my­śle­nia tego, co sądzi­li­śmy o nim wcze­śniej. Bart­czak był za każ­dym razem gdzie indziej i jed­no­cze­śnie oka­zy­wał się sza­le­nie kon­se­kwent­ny w tym, gdzie loko­wał owo „indziej”. Za każ­dym razem pisał w nie­co odmien­ny spo­sób, sta­le prze­for­mu­ło­wy­wał swój prak­tycz­no-teo­re­tycz­ny namysł nad wier­szem, któ­ry wła­śnie dzię­ki kolej­nym zmia­nom, kolej­nym trans­for­ma­cjom ujaw­niał swo­ją spój­ność.

Zary­so­wa­na prze­ze mnie pokręt­na dia­lek­ty­ka w prak­ty­ce prze­bie­ga­ła mniej wię­cej tak: Żeby jakoś pora­dzić sobie z Pokar­mem suwe­re­nem, trze­ba było wcze­śniej prze­czy­tać Wier­sze orga­nicz­ne, ale Wier­sze… nie dawa­ły nam żad­nej mapy pozwa­la­ją­cej poru­szać się po Pokar­mie… Nato­miast dopie­ro z per­spek­ty­wy Pokar­mu… widać dobrze, co było fak­tycz­ną staw­ką kon­cep­cji „wier­sza orga­ni­zmu”. Wido­ki wyma­zy w grun­cie rze­czy zaczy­na­ły się tam, gdzie koń­czy­ła się Nawo­ra­dio­wa, ale żaden wiersz z tej książ­ki nie zapo­wia­dał, że Bart­czak posta­no­wi pisać pro­zę. Nato­miast dzię­ki Wido­kom… widać, że już w Nawo­ra­dio­wej powo­li wyklu­wał się pro­blem pisa­nia auto­bio­gra­ficz­ne­go spod zna­ku auto­kre­acji poetyc­kiej. Oczy­wi­ście, w tzw. mię­dzy­cza­sie trze­ba było tak­że nadą­żać za publi­ko­wa­ny­mi przez Bart­cza­ka prze­kła­da­mi oraz książkami/tekstami kry­tycz­no­li­te­rac­ki­mi, ale na tym eta­pie zna­jo­mo­ści z pisar­stwem auto­ra Mate­rii i auto­kre­acji jest to wła­ści­wie rzecz oczy­wi­sta.

„Czy­tel­nicz­ka nie może nigdy zakła­dać, że wie, cze­go się po Bart­cza­ku spo­dzie­wać” –  pisa­ła przy oka­zji Wido­ków… Zuzan­na Sala. Pro­blem w tym – wra­ca­my do wspo­mnia­nej na począt­ku kon­ster­na­cji – że po wstęp­nej lek­tu­rze Czas kom­post wyda­wał się prze­czyć logi­ce róż­ni­cu­ją­ce­go zazę­bia­nia, któ­ra według mnie orga­ni­zu­je rela­cje mię­dzy wcze­śniej­szy­mi książ­ka­mi Bart­cza­ka. Nie da się bowiem ukryć, że na naj­ogól­niej­szym pozio­mie Czas… przy­po­mi­naWido­ki… Ponow­nie obok wier­szy poja­wia­ją się pro­zy, któ­re (ponow­nie) na róż­ne spo­so­by testu­ją moż­li­wo­ści auto­bio­gra­ficz­ne­go pisa­nia lub (ponow­nie) razem z sąsia­du­ją­cy­mi wier­sza­mi wyda­ją się pro­po­no­wać alter­na­tyw­ną for­mę zapi­su danej sytu­acji. Co wię­cej, trze­cia część książ­ki zaty­tu­ło­wa­na „Auto­bio­gra­fie” wyda­je się potwier­dzać to, o czym na eta­pie Wido­ków… (oraz ese­ju roz­po­czy­na­ją­ce­go Mate­rię…[2]) moż­na było jedy­nie domnie­my­wać: poetę coraz bar­dziej inte­re­su­je wiersz, w któ­rym prze­tra­wia swo­ją bio­gra­fię. Wypa­da więc zapy­tać wprost: czyż­by w swo­jej naj­now­szej książ­ce Bart­czak się powta­rzał? Czy staw­ka Cza­su… jest zna­na jesz­cze zanim na dobre wczy­ta­li­śmy się w ten tomik? Naśla­do­wa­nie poetyk wier­szy Bart­cza­ka koń­czy się zazwy­czaj klę­ską dla naśla­du­ją­ce­go poety, więc Bart­czak naśla­du­ją­cy sam sie­bie był­by jesz­cze bar­dziej pro­ble­ma­tycz­ny.

Towa­rzy­szą­cy mi przez poprzed­nie aka­pi­ty czas prze­szły słusz­nie suge­ru­je, że zda­ję rela­cję z obaw i wąt­pli­wo­ści, z któ­ry­mi poże­gna­łem się przy kolej­nych lek­tu­rach dzie­wią­tej książ­ki poetyc­kiej Bart­cza­ka. Nie czu­jąc się jed­nak kom­for­to­wo jako ele­ment FAWIR-u, zamiast entu­zja­stycz­nej recen­zji opo­wia­da­ją­cej o kry­ty­ku pozby­wa­ją­cym się wąt­pli­wo­ści, pro­po­nu­ję raport z tego, na jakie trud­no­ści natknie się oso­ba czy­ta­ją­ca nową książ­kę auto­ra Świa­ta nie sca­lo­ne­go: co wyma­ga szcze­gól­ne­go prze­my­śle­nia, co dzi­wi, zasta­na­wia, nie pasu­je do tego, do cze­go Bart­czak przy­zwy­cza­ił nas wcze­śniej.

***

Nowa książ­ka Bart­cza­ka dzie­li się na trzy czę­ści: „Psy­cho­po­lis”, „Kom­post” i „Auto­bio­gra­fie”. War­to o tym pamię­tać przy lek­tu­rze, jak­kol­wiek banal­nie to nie brzmi. We wcze­śniej­szych tomach łódz­kie­go poety nie spo­ty­ka­li­śmy się bowiem z takim pod­kre­śle­niem kom­po­zy­cji (pew­nym wyjąt­kiem jest Nawo­ra­dio­wa i tytu­ło­wy poemat zaj­mu­ją­cy pra­wie poło­wę obję­to­ści książ­ki). Przy­naj­mniej od Prze­ni­ca­ków kolej­ne tomy poetyc­kie Bart­cza­ka nie potrze­bo­wa­ły podzia­łu na czę­ści, sko­ro były pomy­śla­ne jako wie­lo­wąt­ko­we, ale w grun­cie rze­czy pre­cy­zyj­ne eks­pe­ry­men­ty na języ­ku, poję­ciach i for­mach. Trzy czę­ści Cza­su kom­po­stu suge­ru­ją z kolei, że mamy do czy­nie­nia z trze­ma róż­ny­mi kom­po­zy­cja­mi wier­szo­wo-pro­za­tor­ski­mi, dopie­ro wspól­nie wytwa­rza­ją­cy­mi pewien efekt. A może każ­da z czę­ści słu­ży Bart­cza­ko­wi do cze­goś inne­go i nie powin­ni­śmy „na siłę” doszu­ki­wać się cało­ści?

Być może wikłam się w kwe­stie, któ­re nie­spe­cjal­nie inte­re­su­ją czy­tel­ni­ków ocze­ku­ją­cych, że wycią­gnę z nowej książ­ki Bart­cza­ka jej zasad­ni­czą, filo­zo­ficz­no-teo­re­tycz­ną „treść”. Ci czy­tel­ni­cy muszą mi nie­ste­ty uwie­rzyć, że w przy­pad­ku auto­ra Wier­szy orga­nicz­nych „samo omó­wie­nie kon­struk­cji” jego wier­sza lub całej książ­ki jest rów­no­znacz­ne z ich „dobrym przeczytaniem”[3]. A tak się skła­da, że bez usta­le­nia połą­czeń, róż­nic i zerwań mię­dzy kolej­ny­mi czę­ścia­mi Cza­su… (ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem czę­ści dru­giej) nie dowie­my się, o co cho­dzi w tej książ­ce.

Wier­sze i pro­zy two­rzą­ce „Psy­cho­po­lis” – jak sam tytuł wska­zu­je – wyda­ją się krą­żyć wokół współ­two­rze­nia psy­chi­ki pod­mio­tu w rela­cji ze wspól­no­tą (naj­czę­ściej: naro­do­wą), jej insty­tu­cja­mi oraz prze­strze­nia­mi przekształcanymi/tworzonymi przez tę wspól­no­tę. Póź­no­ka­pi­ta­li­stycz­na wer­sja Bojaź­ni i drże­nia to zatem dla Bart­cza­ka doj­mu­ją­ce doświad­cze­nie sztucz­no­ści wła­sne­go wnę­trza, świa­do­mo­ści bycia zro­bio­nym (i wro­bio­nym) przez siły ryn­ku, rekla­my, poli­ty­ki, ide­olo­gii:

Ja poli­to­log
moje­go ukła­du
ner­wo­we­go

Z dru­giej stro­ny, w „Psy­cho­po­lis” Bart­czak zaj­mu­je się rów­nież odkry­wa­niem ukła­dów obiek­tów, przed­mio­tów, prze­strze­ni, na któ­rych odci­snę­ła swo­je pięt­no ludz­ka dzia­łal­ność i spraw­dza­niem, jaka aktyw­ność się w nich kry­je. Taką prze­strze­nią może być np. „Cen­trum han­dlo­we nocą lub bli­żej dnia”:

w zaple­czu cen­trum
biał­ko­we demol­ki
w sen­sie świa­do­mo­ści
wżar­tej fana­tycz­nie
w oto­cze­nie.

Obie te sfe­ry pro­ble­mo­we – jak polis kształtuje/odkształca psy­cho? jak psy­cho wże­ra się w polis? – uchwy­tu­je przy­miot­nik „nie­czy­sty”, powra­ca­ją­cy w książ­ce kil­ku­krot­nie (a dwu­krot­nie w „Psy­cho­po­lis”). Poja­wia­ją­ca się w otwie­ra­ją­cym książ­kę wier­szu „ja nie­czy­sta natura/ w innym zmy­śle” to oczy­wi­ście nie­czy­sta „natu­ra” pod­mio­tu. Jed­no­cze­śnie jest to nie­czy­sta kon­dy­cja wier­sza, będą­ce­go dla Bart­cza­ka „innym zmy­słem” pozwa­la­ją­cym nawią­zać inny kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią wła­śnie dla­te­go, że włą­cza w swój obręb to, co rze­ko­mo zagra­ża jego auto­no­mii. W koń­cu nie­czy­sty, skon­ta­mi­no­wa­ny cha­rak­ter wyda­je się mieć dla Bart­cza­ka samo pisa­nie, o któ­rym tak pisze w pro­zie dedy­ko­wa­nej Prze­my­sła­wo­wi Owczar­ko­wi:

Pisa­nie jest kry­zy­sem, wej­ściem w kry­zys, obe­zna­niem się, oby­ciem, oszu­stwem, zdra­dą, uni­kiem, wyprze­dze­niem, omi­nię­ciem. (…) Jego podej­rza­na pro­we­nien­cja, kon­dy­cja, ten stan jasny a dru­zgo­cą­cy, do cna stru­te lekar­stwo.

Ale nie­czy­sta jest rów­nież „pochod­na gra­ni­tu, węgla i krze­mu”, archi­wum bole­snej histo­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych, któ­re­go „kwe­ren­dę” prze­pro­wa­dza Bart­cza­ka pod­czas wędrów­ki po Waszyng­to­nie, osnu­tej na sub­tel­nej rein­ter­pre­ta­cji wier­szy Wal­ta Whit­ma­na, Cze­sła­wa Miło­sza i Yuse­fa Komu­ny­akaa oraz Gorącz­ki archi­wum Jacqu­esa Der­ri­dy. Podob­nie skon­ta­mi­no­wa­ny cha­rak­ter ma rów­nież rein­ter­pre­ta­cja Kon­wo­ju Andrze­ja Sosnow­skie­go, czy­li wiersz „Noc roku” (na mar­gi­ne­sie zwra­cam uwa­gę na brzmie­nie, wyraź­nie fascy­nu­ją­ce Bart­cza­ka w nowym tomie):

(…) Ską­pa­ny
w radio szla­mie nad ranem czu­łem
jak węzły chło­nę­ły cac­ka nie­oclo­ne
plu­to­nicz­ny węgiel Łódź Pół­noc
War­sza­wa Zachód bagno medial­ne
plu­te gazy gęste tłu­ste geo­gra­fie

Nie daj­my się zwieść – w tych zło­żo­nych ukła­dach hybry­dycz­nych zja­wisk, któ­rych peł­no w „Psy­cho­po­lis”, Bart­czak czu­je się rewe­la­cyj­nie. Niczym inter­pre­ta­tor z Wie­dzy rado­snej Nie­tz­sche­go cho­wa je przed samym sobą, aby następ­nie odkryć i prze­two­rzyć na kolej­ny tekst. Dla­te­go w odróż­nie­niu od przy­ja­cie­la, któ­ry wyco­fu­je się z łódz­kie­go życia lite­rac­kie­go w „chasz­cze Beski­du”, żeby „pisać wie­lość” i ryzy­ko­wać „roz­szar­pa­niem”, Bart­czak „nie mo[że] się dać roz­szar­pać” – bo prze­cież inte­re­su­je go nie bez­kre­sna wie­lość, lecz wie­lość, któ­rej nadał for­mę. Dla­te­go dia­lo­gu­ją­ca z „Nocą roku” pro­za, w któ­rej poja­wia się zda­nie: „Byłem kon­wo­jem sprzę­tu na woj­nę i z woj­ny, tune­lem wod­nym, wia­tro­wym, śmi­głem, silo­sem, woj­ną ludz­ką walą­cą na prze­strzał, przez ląd, glob, północ–południe–wschód–zachód” koń­czy się gestem ponow­ne­go nada­nia pod­mio­to­wi for­my („Zwi­nąć się, zgęst­nieć, wchło­nąć sygnał po prze­two­rze­nie”) i odcię­cia od prze­pły­wów. Dopie­ro dzię­ki temu jest moż­li­we wytwo­rze­nie for­my trans­owe­go „spra­woz­da­nia” z two­rze­nia się pod­mio­tu pod­łą­czo­ne­go do kolej­nych kawał­ków rze­czy­wi­sto­ści.

Ale potem przy­cho­dzi część dru­ga – „Kom­post” – któ­ra każe ponow­nie prze­my­śleć to, co zda­wa­ło się, że wie­my o naj­now­szej książ­ce Bart­cza­ka po lek­tu­rze „Psy­cho­po­lis”. Wyob­co­wu­je już sam tytuł: nie­do­pa­so­wa­ny do resz­ty, nie­ja­sno wska­zu­ją­cy na to, co mia­ło­by łączyć ze sobą utwo­ry two­rzą­ce tę część, z wie­lu powo­dów dziw­ny. A dalej nie jest łatwiej. Otwie­ra­ją­ce tę część trzy wier­sze to powrót do naj­gęst­szych prze­bie­gów z Pokar­mu… czy Nawo­ra­dio­wej, wyma­ga­ją­cych lek­tu­ry oby­wa­ją­cej się bez pod­pó­rek w posta­ci cho­ciaż­by szki­co­wo zary­so­wa­nej sytu­acji czy aneg­do­ty. A gdy już jakoś się w tym począt­ko­wym quasi-cyklu roz­go­ści­my, to z zasko­cze­niem odkry­je­my obec­ny w tych wier­szach i dość nie­ty­po­wy dla Bart­cza­ka zachwyt nad oso­bli­wym pięk­nem splą­tań mate­rii, gra­ni­czą­cy nie­kie­dy z opi­sa­mi miaż­dżą­cych pod­miot doświad­czeń mistycznych[4], jak m.in. w „Drze­wie życia”:

drze­wo życia rośnie w pro­mie­niu
do pro­mie­nia przy­kła­dam opis

opis mnie przy­kła­da
miaż­dży­my się miło­śnie

idę czyn­ny stycz­ny a roz­łącz­ny
w takiej obfi­to­ści

A więc w „Kom­po­ście” Bart­czak zaj­mu­je się afir­ma­cją? Taka uprosz­czo­na inter­pre­ta­cja w niczym nam nie pomo­że, bo raczej spłasz­cza oso­bli­wo­ści dru­giej czę­ści Cza­su… niż poma­ga je sen­sow­nie połą­czyć i sko­men­to­wać. Domi­nan­ty afir­ma­cyj­nej nie potwier­dza­ją znaj­du­ją­ce się w „Kom­po­ście” pro­zy: jak­by zgęsz­czo­ne, raczej oddzie­lo­ne od sąsia­du­ją­cych z nimi wier­szy, zamiast nar­ra­cji pro­po­nu­ją­ce auto­ana­li­zę czy opis oso­bli­wych sta­nów wewnętrz­nych.

Mimo tego, że dru­ga część Cza­su… fak­tycz­nie zbi­ja z tro­pu (porząd­ne roz­czy­ta­nie poema­tu „Błąd w legen­dzie (waka­cyj­na przy­go­da)” czy wier­sza „Magne­tar escha­to” zwięk­szy­ło­by nad­mier­nie obję­tość moje­go tek­stu), nie spo­sób uznać, że „Psy­cho­po­lis” w żaden spo­sób nie zapo­wia­da­ło „Kom­po­stu”. Quasi-eks­ta­tycz­ne, nie­mal­że mistycz­ne frag­men­ty doty­czą­ce kon­tak­tu z jakąś fizycz­ną masą świa­ta poja­wia­ły się już w czę­ści pierw­szej, np. w zakoń­cze­niu wier­sza „Sza­ry dzień w wiecz­no­ści”:

łak­nę łuny w pla­cu
któ­ry sobie wyku­pi­łem wołam
czą­stek maso­we­go bły­sku
dru­gie­go cie­le­śnie­nia

Albo w „Szó­stym zmy­śle”, wier­szu otwie­ra­ją­cym całą książ­kę:

czar­ne nie­bo z mle­ka
otwar­ty mózg świa­ta
czu­ję ope­ra­cję
całym sobą

Wcze­śniej moż­na było je prze­oczyć, ale po lek­tu­rze „Kom­po­stu” nabie­ra­ją wyra­zi­sto­ści i każą tro­chę ina­czej roz­ło­żyć akcen­ty w czę­ści pierw­szej. Kolej­na zbież­ność widocz­na dzię­ki dru­giej czę­ści: od począt­ku nowej książ­ki Bart­cza­ka tek­sty pro­za­tor­skie cechu­ją się względ­ną nie­za­leż­no­ścią od wier­szy, znacz­nie trud­niej niż w Wido­kach… przy­cho­dzi spa­ro­wa­nie wier­sza z pro­zą i potrak­to­wa­nie ich jako róż­nych „ujęć” jed­nej sytu­acji. Miej­sce dla „Kom­po­stu” two­rzy jed­nak przede wszyst­kim zamknię­cie pro­zy o wędrów­ce po Waszyng­to­nie, koń­czą­cej „Psy­cho­po­lis”. Oto nar­ra­tor, któ­ry wcze­śniej opi­sy­wał m.in. prze­glą­da­nie ręko­pi­sów Whit­ma­na, zmie­nia się w głos zapo­wia­da­ją­cy jakąś zasad­ni­czą zmia­nę:

Żad­ne­go śpie­wu. Będę mówił cicho, szep­tem, na wskroś, w przy­le­gło­ści nie­zna­nej, nie przy­łą­czę się. Z każ­dej kryp­ty, bazy, sar­ko­fa­gu, po łuku roz­łącz­nej, odej­dę, żeby sycić kata­log utra­co­ny z danych. W tym się sku­pię, usły­szę. Moja kryp­ta: nano­wiecz­ność. Domu nie mam.

Gest wyco­fa­nia („odej­dę”, „[w] tym się sku­pię”), któ­ry wcze­śniej wska­zy­wał na koniecz­ny moment auto­no­mii (for­my podmiotu/formy wier­sza lub pro­zy), teraz jest gestem otwar­cia na nową sytu­ację pisa­nia, pozba­wia­ją­cą sta­bil­no­ści. Zamiast śpie­wu – śpie­wu świa­ta, wita­li­stycz­nej obfi­to­ści mate­rii, o któ­rej Bart­czak pisał w kon­tek­ście poezji Whit­ma­na i Pete­ra Giz­zie­go – poja­wia się mówie­nie cicho, szep­tem, pozwa­la­ją­ce wypo­wie­dzieć to, co śpiew zazwy­czaj zagłu­sza, a co sta­no­wi po pro­stu jego inny stan. Cho­dzi naj­wy­raź­niej o rewers wyli­czeń two­rzo­nych przez auto­ra Song of Myself: zamiast kata­lo­gu „żywej mate­rii”, „fan­ta­sma­go­rii życia” – „kata­log utra­co­ny z danych”. Ale czym wła­ści­wie miał­by on być? Bart­czak nie pisze prze­cież o „kata­lo­gu tego, co zosta­ło utra­co­ne z danych, któ­re mie­li­śmy”. Celo­wo uży­wa dziw­nej, nie­po­praw­nej kon­struk­cji.

Zostaw­my na razie ten filo­lo­gicz­ny detal i zauważ­my, że wiersz otwie­ra­ją­cy część dru­gą, czy­li „Pamięć odde­cho­wa”, wyda­je się odpo­wia­dać na postu­lo­wa­ną w zakoń­cze­niu „Psy­cho­po­lis” zmia­nę (gło­su? per­cep­cji? for­my?). Bart­czak śle­dzi w nim bowiem coś, co moż­na nazwać szep­tem świa­ta, czy­li bio­che­micz­ny pro­ces oddy­cha­nia, jed­no­cze­śnie prze­pi­su­jąc go na wizję słów jako powie­trza współ­dzie­lo­ne­go z inny­mi, „wpi­sy­wa­ne­go” w mózg:

gaz pla­ne­ty spo­wił sło­wa
z innych we mnie
mówią­ce­go

ja mówią­cy
ja pamięć odde­cho­wa
dech zapie­ra
(…)
garść gazu jak mówię
tatu­uje mózg
w ogniu powie­trza

któ­rym mówią inni
(…)

A żeby było zabaw­niej, znaj­du­ją­cy się w dru­giej czę­ści książ­ki wiersz „Czas kom­post” koń­czy się apo­lo­gią szep­tu:

w osy­pi­sku nie­ste­row­nym szept
niech szy­je przez jabłon­ki on
jedy­ny cza­sow­nik

Nie­przy­pad­ko­wo „Pamięć odde­cho­wa” wyda­je się pod­szew­ką wier­sza „Póź­na reflek­sja” z „Psy­cho­po­lis”, w któ­rym mowa z kolei o pamię­ci mię­śnio­wej oraz two­rze­niu się wspól­no­ty nad­bu­do­wa­nej nad tą pry­mar­ną „wspól­no­tą” współ­dzie­lą­cych słowa/powietrze. W „Kom­po­ście” Bart­czak scho­dzi jak­by na niż­szy („nano­wiecz­ność”!) poziom tego, co w czę­ści pierw­szej naj­czę­ściej przyj­mo­wa­ło for­mę rela­cji mię­dzy duży­mi sku­pi­ska­mi mate­rii oży­wio­nej i nie­oży­wio­nej: ludź­mi, maszy­na­mi, budyn­ka­mi, budow­la­mi… Jako całość dru­ga część książ­ki jest więc roz­pi­sa­nym na wier­sze i pro­zy namy­słem nad wytwa­rza­niem i prze­ka­zy­wa­niem ener­gii (patrz: magne­tar wid­nie­ją­cy na okład­ce tomu), pro­ce­sa­mi roz­kła­du, „niwe­cze­nia”, umoż­li­wia­ją­cy­mi repro­duk­cję życia, tym wszyst­kim, co sta­no­wi tło lub bio­lo­gicz­no-fizycz­ny waru­nek moż­li­wo­ści pisar­stwa Bart­cza­ka oraz nie­czy­stych ukła­dów, któ­re śle­dził wcze­śniej. Dru­ga część Cza­su kom­po­stu krą­ży zatem wokół pyta­nia poja­wia­ją­ce­go się w jed­nej z próz: „Co to jest mate­ria, jeśli nie czas, che­mia, elek­try­ka, infor­ma­cja zwrot­na? Co to jest mate­ria, jeśli nie histo­ria syce­nia i roz­pa­du, odda­wa­nia cie­pła?”. Tym spo­so­bem w nowej książ­ce Bart­cza­ka poja­wia się śmierć. W „Psy­cho­po­lis” zyski­wa­ła coraz bar­dziej real­ny kształt poprzez wzmian­ki o woj­nie w Ukra­inie („za gra­ni­cą ruchy wojsk/ wia­do­me wia­do­mo­ści”), powra­ca­ją­cy obraz „wiel­kich samo­lo­tów na ropę” czy przy oka­zji lek­tu­ry nota­tek Whit­ma­na z cza­sów woj­ny sece­syj­nej. Z kolei w „Kom­po­ście” zosta­je wywo­ła­na przez fakt śmier­ci ojca, któ­re­mu poświę­co­na zosta­je pro­za „[A więc otchłań]” oraz wiersz „O bie­ga­niu w par­ku wobec śmier­ci ojca”. Spo­sób, w jaki Bart­czak pod­cho­dzi do tego bar­dzo trud­ne­go tema­tu, jest pora­ża­ją­cy, świad­czy o ogrom­nym wysił­ku wło­żo­nym w to, aby oddać spra­wie­dli­wość bole­sne­mu doświad­cze­niu bio­gra­ficz­ne­mu i jed­no­cze­śnie nie wpaść w sidła tra­dy­cyj­nej kon­fe­syj­no­ści poetyc­kiej (bez­po­śred­nio­ści, auten­ty­zmu, poptrau­my). Otóż pisząc o śmier­ci ojca Bart­czak ani na krok nie opusz­cza stwo­rzo­ne­go przez sie­bie słow­ni­ka pojęć:

Insta­la­cja pól, któ­rą był, roz­pa­dła się, prze­mie­ni­ła, pyłem poszła w otchłań. Czy zasi­li­ła? Jaki magnes dzia­ła w nico­ści, z niej śle? Bo nawet nicość trze­ba sobie wyobra­żać. Nicość wyobra­żo­na, uwol­nio­na z nie­ist­nie­nia. O to by mi cho­dzi­ło, o brud­ną nicość, jak sil­nik, magnes, otchłań odda­ją­ca. (…)

„Brud­na nicość” jest oczy­wi­ście nico­ścią nie­czy­stą: nisz­czą­ce dzia­ła­nie cza­su, niwe­cze­nie orga­ni­zmów żywych to zawsze mate­rial­ny pro­ces two­rzą­cy dłu­gi ciąg przy­czy­no­wo-skut­ko­wy, raczej zaciem­nia­ny niż opi­sy­wa­ny za pomo­cą takich słów, jak „pust­ka” czy „nicość” kono­tu­ją­cych sta­tycz­ność i czy­sty brak. Kon­se­kwen­cją przy­ję­cia tego sta­no­wi­ska przez Bart­cza­ka jest więc opór wobec poję­cia stra­ty, utra­ty, pust­ki po kimś/po czymś, osta­tecz­ne­go koń­ca („jak ja teraz/ przy­na­le­żysz”, powia­da zakoń­cze­nie wier­sza „O jeż­dże­niu na nar­tach wobec śmier­ci ojca” z ostat­niej czę­ści książ­ki). W tym miej­scu może­my wró­cić do enig­ma­tycz­ne­go „kata­lo­gu utra­co­ne­go z danych”. Ety­mo­lo­gicz­ne tric­ki inter­pre­ta­cyj­ne zazwy­czaj skut­ku­ją nad­in­ter­pre­ta­cją pod­szy­wa­ją­cą się pod języ­ko­wy pew­nik, ale w tym miej­scu wyda­ją się uza­sad­nio­ne – otóż „tra­cić” pocho­dzi od pra­sło­wiań­skie­go *tra­ti­ti ozna­cza­ją­ce­go „trzeć, roz­cie­rać”. Kata­log utra­co­ny to zatem kata­log „utar­ty” z danych, nio­są­cy w sobie śla­dy mate­rial­ne­go oddzia­ły­wa­nia cza­su, tra­ce­nia. „[C]zas ma skład rozpad/ poło­wicz­ny zda­nio­wy”, powia­da wiersz „Czas kom­post”, a Bart­czak będzie ana­li­zo­wał i roz­pi­sy­wał na nowe kon­struk­cje for­mal­ne pro­blem mate­rial­no­ści cza­su rów­nież w dwóch pro­zach z trze­ciej czę­ści książ­ki. Ale zanim to nastą­pi, w ostat­niej czę­ści poema­tu „Błąd w legen­dzie…” zamy­ka­ją­cej „Kom­post” skon­stru­uje pod­miot-piec do „prze­twa­rza­nia” cza­su:

niby nikt
a jed­nak

nie tyle palisz
ile topisz próż­nię

nie tyle próż­nia
ile zapis mknie

„Auto­bio­gra­fie”, naj­krót­sza, naj­bar­dziej skon­den­so­wa­na część książ­ki – spójrz­cie tyl­ko na ści­śnię­te wer­sy „Auto­bio­gra­fia lite­ra­ria”! –  wyda­je się pro­duk­tem „Psy­cho­po­lis” i „Kom­po­stu”, orga­nicz­nym roz­wi­nię­ciem form, tematów/problemów, figur, pojęć prze­two­rzo­nych już w poprzed­nich czę­ściach. Moż­na więc zary­zy­ko­wać tezę, że opi­sy­wa­na prze­ze mnie na wstę­pie logi­ka róż­ni­cu­ją­ce­go zazę­bia­nia, wcze­śniej orga­ni­zu­ją­ca rela­cje mię­dzy książ­ka­mi Bart­cza­ka, w Cza­sie kom­po­ście zosta­je prze­nie­sio­na na rela­cje mię­dzy czę­ścia­mi jed­nej książ­ki. Tak, Czas… zna­czą­co przy­po­mi­na Wido­ki…, ale róż­ni się od niej dokład­nie w tych aspek­tach, któ­re spra­wia­ją, że koniec koń­ców może­my mówić o niej jako o odręb­nej, nowej cało­ści. Wyda­je się jed­nak, że w mode­lu książ­ki poetyc­kiej „wiersz + pro­za” Bart­czak powie­dział wszyst­ko, że gdy­by zde­cy­do­wał się napi­sać trze­ci tomik zbu­do­wa­ny na tej zasa­dzie, nie unik­nie ryzy­ka fak­tycz­ne­go powta­rza­nia się, roz­mie­nia­nia na drob­ne lub manie­ry­zmu.

 

***

Po prze­czy­ta­niu mojej inter­pre­ta­cji uważ­na czy­tel­nicz­ka może zgło­sić zasad­ni­czą wąt­pli­wość: czy przy­pad­kiem mię­dzy tym wszyst­kim, o czym jest nowy tomik auto­ra Wier­szy orga­nicz­nych, a tym, jak jest on zbu­do­wa­ny, skom­po­no­wa­ny, nie ma zasad­ni­czej sprzecz­no­ści?

Wąt­pli­wo­ści hipo­te­tycz­nej czy­tel­nicz­ki są jak naj­bar­dziej zasad­ne. Z jed­nej stro­ny w wywia­dach czy tek­stach kry­tycz­no­li­te­rac­kich Bart­czak będzie obsta­wał przy poglą­dzie, że lite­ra­tu­ra jest jed­ną z form zapi­su danych, obok kodu gene­tycz­ne­go, pamię­ci (tak­że mię­śnio­wej) czy ska­mie­lin, zaś jego poezja sta­no­wi pró­bę odzy­ska­nia i zin­ten­sy­fi­ko­wa­nia wymia­ny mię­dzy for­mą wier­sza a tymi inny­mi for­ma­mi zapi­su. Jed­ną z kon­se­kwen­cji takie­go poglą­du jest wyobra­że­nie o dzie­le lite­rac­kim jako wciąż rucho­mym, pod­łą­czo­nym do prze­pły­wów mate­rii „żywym” orga­ni­zmie. O wier­szu fak­tycz­nie skła­da­ją­cym się z ele­men­tów mate­rii czy sta­nów fizjo­lo­gicz­nych, wier­szu będą­cym „czymś innym niż narzę­dziem komu­ni­ka­cji: polem, narzą­dem, organizmem”[5]. Wier­szu, któ­re­go się nie czy­ta, lecz się go doświad­cza lub uży­wa.

Z dru­giej – o czym wspo­mi­na­łem już wcze­śniej – w swo­jej prak­ty­ce poetyc­kiej Bart­czak co rusz, nie­ja­ko z koniecz­no­ści sprze­nie­wie­rza się tym poglą­dom („zdra­dzam wszyst­kich, w tym sie­bie” – pisze w pro­zie dedy­ko­wa­nej Owczar­ko­wi). I nie cho­dzi mi o banal­ną obser­wa­cję, że Bart­czak nie jest przed­sta­wi­cie­lem nur­tu Bio­Art, two­rzą­cym swo­je pra­ce z tka­nek lub żywych orga­ni­zmów, tyl­ko kimś, kto pisze wier­sze dru­ko­wa­ne na papie­rze. Znacz­nie waż­niej­sze jest to, że kom­po­nu­je zło­żo­ne for­mal­nie tek­sty (i zło­żo­ne for­mal­nie książ­ki), któ­re każą zada­wać pyta­nia o swój kształt, pro­zo­dię, for­my uży­tych w nich wyra­zów, o wszyst­ko, co skła­da się na ich zna­cze­nie. Inny­mi sło­wy: każą się inter­pre­to­wać, zmu­sza­ją do poświę­ca­nia im cza­su. Kogo choć raz zafa­scy­no­wał przy­naj­mniej jeden wiersz Bart­cza­ka, ten wie, o czym mówię. Jed­no­cze­śnie trud­no uznać, że poezja Bart­cza­ka mogła­by się obyć bez poglą­dów teo­re­tycz­no-filo­zo­ficz­nych Bart­cza­ka, któ­rym jed­nak Bart­czak-poeta musi się sprze­nie­wie­rzać.

Sprzecz­no­ści Bart­cza­ko­wej wizji lite­ra­tu­ry – oraz to, dla­cze­go autor nie może się bez niej obyć – bar­dzo dobrze tłu­ma­czy frag­ment pro­zy o podró­ży do Waszyng­to­nu:

Kon­gres, dalej szpi­ca Waszyng­to­na, w tej samej osi z wody i tra­wy, zie­mi i nie­ba, któ­re w ten spo­sób wcho­dzą do pro­jek­tu (…) gigan­tycz­ny Lin­coln w swo­im Mau­zo­leum spo­glą­da na Kon­gres, posęp­ny, kamien­ny. (…) Patrzy na świat, w przy­szłość, jak w prze­szłość, nie­waż­ne – czas jest pro­jek­tem archi­tek­to­nicz­nym.

Waż­ne są tutaj szcze­gó­ły. Woda, tra­wa, zie­mia, nie­bo „wcho­dzą do pro­jek­tu” tak jak­by same się tam umie­ści­ły lub zosta­ły tam umiesz­czo­ne przez patrzą­ce­go, a nie były ele­men­ta­mi tego, co mamy widzieć, znaj­du­jąc się w obrę­bie kom­po­zy­cji archi­tek­to­nicz­nej, jaką two­rzą usta­wio­ne w jed­nej osi Mau­zo­leum Lin­col­na, Pomnik Waszyng­to­na oraz Kapi­tol. Spoj­rze­nie mar­mu­ro­we­go Lin­col­na naj­pierw pada w kie­run­ku sie­dzi­by Kon­gre­su – trud­no wyobra­zić sobie, aby był to przy­pa­dek, aby­śmy nie mie­li zauwa­żyć, że wzrok obroń­cy Unii spo­czy­wa na wła­dzy usta­wo­daw­czej. Ale po chwi­li Bart­czak uzna­je, że spoj­rze­nie Lin­col­na roz­sze­rza się „na świat, w przy­szłość, jak w prze­szłość”, wchła­nia sam czas, sta­je się bez­kre­sne.

Bart­czak natra­fia na kom­po­zy­cje for­mal­ne mają­ce swo­je gra­ni­ce, ale opi­su­je je tak, jak­by to, co sta­no­wi ich inte­gral­ną część albo było dzie­łem zewnętrz­nych sił, albo było toż­sa­me z całym świa­tem zewnętrz­nym. Sam two­rzy jed­nak wier­sze i pro­zy, w któ­rych sta­ra­jąc się wytwo­rzyć efekt tego, że są one dzie­łem zewnętrz­nych sił, są czę­ścią mate­rial­nych prze­pły­wów, żyją wła­snym życiem, za każ­dym razem będzie zaświad­czał o wpi­sa­nej w nie inten­cji. Zupeł­nie tak, jak­by nie wie­dział, że sło­wo „kom­post” – pro­dukt roz­kła­du sub­stan­cji orga­nicz­nych przez mikro­or­ga­ni­zmy – pocho­dzi od „kom­po­zy­cji”. Kom­po­sto­wa­nie wyma­ga ludz­kiej kon­tro­li, kom­po­zy­cji, inten­cji, czy­li cze­goś, co jest obce zarów­no ziem­skiej przy­ro­dzie, jak i kosmicz­ne­mu magne­ta­ro­wi.


Przy­pi­sy:
[1] K. Bart­czak, Czło­wiek zni­kąd [w:] idem, Stre­fa błę­dów uro­jo­nych, Łódź 2000.
[2] K. Bart­czak, Zamiast wstę­pu. Pra­wo wier­sza – reflek­sja auto­bio­gra­ficz­no-teo­re­tycz­na [w:] tegoż, Mate­ria i auto­kre­acja: docie­ka­nia w poety­ce wie­lo­ścio­wej, Gdańsk 2019.
[3] Nie­co para­fra­zu­ję wypo­wiedź Bart­cza­ka z jed­ne­go z wywia­dów: „(…) moje wier­sze to prze­bie­gi reto­rycz­ne i kry­tycz­ne, ilu­stra­cje, w kon­kret­ny spo­sób skom­po­no­wa­ne i poskle­ja­ne apa­ra­ty. Dobrym prze­czy­ta­niem było­by już samo omó­wie­nie kon­struk­cji”. Czło­wiek też jest wier­szem. Z Kac­prem Bart­cza­kiem roz­ma­wia­ła Pre­si­la Grzy­mek, „LiterackaPolska.pl” z dnia 16.06.2018.
[4] Na podo­bień­stwa mię­dzy frag­men­ta­mi ese­jów Bart­cza­ka a opi­sa­mi doświad­czeń reli­gij­nych ana­li­zo­wa­ny­mi przez Wil­lia­ma Jame­sa wska­zy­wa­łem w arty­ku­le Jak jeź­dzić na nar­tach. Auto­bio­gra­fizm w prze­strze­ni lite­rac­ko-nauko­wej Kac­pra Bart­cza­ka.
[5] P. Kacz­mar­ski, Pra­ce i trud­no­ści [rec. Nawo­ra­dio­wej K. Bart­cza­ka].

O autorze

Łukasz Żurek

Ur. 1991, krytyk literacki, filolog, pracownik Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki Filologia lokalna – lokalność filologa. Praktyki literacko-naukowe Stefana Szymutki (Warszawa 2022).

Powiązania

Rozwlekłe przypisy do sekularnych egzorcyzmów

debaty / ankiety i podsumowania Łukasz Żurek

Odpo­wiedź Łuka­sza Żur­ka na pole­mi­kę Paw­ła Kacz­mar­skie­go z gło­sem auto­ra w deba­cie „For­my zaan­ga­żo­wa­nia”, towa­rzy­szą­cej pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Co się dzieje z formą, kiedy ktoś się jej boi (lub jej nie widzi)

debaty / ankiety i podsumowania Łukasz Żurek

Głos Łuka­sza Żur­ka w deba­cie „For­my zaan­ga­żo­wa­nia”, towa­rzy­szą­cej pre­mie­rze anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny, któ­ra uka­że się nie­ba­wem w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 21 Kacper Bartczak

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Dwu­dzie­sty pierw­szy odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Czas kompost

nagrania / transPort Literacki Kacper Bartczak Resina

Czy­ta­nie z książ­ki Czas kom­post Kac­pra Bart­cza­ka w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Afirmacja w splątaniu

wywiady / o książce Anna Kałuża Kacper Bartczak Zuzanna Sala

Roz­mo­wa Anny Kału­ży i Zuzan­ny Sali z Kac­prem Bart­cza­kiem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Czas kom­post Kac­pra Bart­cza­ka, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 28 sierp­nia 2023 roku.

Więcej

Historia jednego wiersza: „Błąd w legendzie (wakacyjna przygoda)”

recenzje / KOMENTARZE Kacper Bartczak

Autor­ski komen­tarz Kac­pra Bart­cza­ka, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Czas kom­post, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 28 sierp­nia 2023 roku.

Więcej

czas kompost (2)

utwory / zapowiedzi książek Kacper Bartczak

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę czas kom­post Kac­pra Bart­cza­ka, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 28 sierp­nia 2023 roku.

Więcej

czas kompost (1)

utwory / zapowiedzi książek Kacper Bartczak

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę czas kom­post Kac­pra Bart­cza­ka, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 28 sierp­nia 2023 roku.

Więcej