recenzje / ESEJE

Nienostalgiczna gramatyka scrollingu

Przemysław Rojek

Recenzja Przemysława Rojka towarzysząca premierze książki Real Jan Škroba w tłumaczeniu Zofii Bałdygi, wydanej w Biurze Literackim 3 kwietnia 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.

Naj­bar­dziej oczy­wi­ste sko­ja­rze­nie zwią­za­ne z tytu­łem książ­ki Jana Škro­ba: „real” (sło­wo zapew­ne angiel­skie; mój słow­nik języ­ka cze­skie­go nie odno­to­wu­je ist­nie­nia takie­go wyra­zu), czy­li to, co ist­nie­je poza sie­cią, w opo­zy­cji do wir­tu­al­ne­go. Wia­do­ma spra­wa, w zasa­dzie banał: żyje­my w cza­sach, gdy coraz wię­cej życia prze­no­si się na ser­we­ry: to tutaj robi­my zaku­py i poma­ga­my potrze­bu­ją­cym, gada­my o niczym i pro­wa­dzi­my dys­ku­sje na tema­ty fun­da­men­tal­ne, tu się uwo­dzi­my i tu zaczy­na­my wiel­kie i małe rewo­lu­cje. I jakoś tak nie­po­strze­że­nie zaczy­na­my w wir­tu­alu żyć w pew­nym sen­sie praw­dzi­wiej niż w realu – praw­dzi­wiej oczy­wi­ście w sen­sie, któ­ry bli­ski był­by kla­sycz­nej dla filo­zo­fii pono­wo­cze­snej kon­cep­cji symu­la­krum Jeana Bau­dril­lar­da: sta­je­my się dosko­nal­szy­mi (pięk­niej­szy­mi, mądrzej­szy­mi, bogat­szy­mi, bar­dziej zaan­ga­żo­wa­ny­mi) symu­la­cja­mi sie­bie samych, obra­za­mi coraz odle­glej­szy­mi od mode­lu, kopia­mi udo­sko­na­la­ją­cy­mi ory­gi­na­ły, pozo­ra­mi nie­od­sy­ła­ją­cy­mi już w świat jakiej­kol­wiek idei. A prze­cież – jak by to ujął Sta­ni­sław Wyspiań­ski w swo­im Wese­lu, wiel­kiej nie­tz­sche­ań­skiej szar­ży prze­ciw­ko mło­do­pol­skie­mu wir­tu­alo­wi wspól­no­to­we­go śnie­nia, upięk­sza­ją­cej ilu­zji, krze­pią­cej fan­ta­zji, uwznio­ślo­nej nie­mo­cy – „rze­czy­wi­stość skrze­czy”. Co rusz przy­po­mi­na o swo­im ist­nie­niu, sta­wia opór.

I tu wkra­cza­ją dal­sze – wca­le nie opo­zy­cyj­ne; kon­tek­stu­ali­zu­ją­ce i kom­ple­men­tar­ne – sko­ja­rze­nia z „realem” z tytu­łu książ­ki Škro­ba. Takie pro­wa­dzą­ce w stro­nę dys­kur­su psy­cho­ana­li­tycz­ne­go, w któ­rym (moc­no uogól­nia­jąc i skan­da­licz­nie uprasz­cza­jąc poję­cia już to Reali­tät­sprin­zip Sig­mun­da Freu­da, już to Réel Jacqu­esa Laca­na) to, co rze­czy­wi­ste, defi­niu­je się wła­śnie jako to, co sta­wia opór – już to nie­skrę­po­wa­nej reali­za­cji pod­su­wa­nych przez nie­świa­do­mość i zasa­dę przy­jem­no­ści popę­dów (Freud), już to spój­nej nar­ra­cji pod­mio­tu o nim samym (Lacan).

Czy to jed­nak zna­czy, że w książ­ce cze­skie­go poety będzie­my mieć do czy­nie­nia z zapi­sem prób przy­wró­ce­nia wagi tego, co rze­czy­wi­ste, w coraz bar­dziej wir­tu­ali­zu­ją­cym się świe­cie? Z tema­ty­za­cją dia­lek­ty­ki tych dwóch porząd­ków? Z mani­fe­stem pra­gnie­nia dezer­cji z porząd­ku trans­hu­ma­ni­zu­ją­cych teo­re­tycz­nie twar­dą („real­ną”) toż­sa­mość symu­la­krów? Oczy­wi­ście tak. Oczy­wi­ście nie.

2.

Scrol­ling jest bar­dzo spe­cy­ficz­nym spo­so­bem bycia-w-necie. A w zasa­dzie – jak­by się tak nad tym dobrze zasta­no­wić – być może spo­so­bem dosko­na­łym, ide­al­ną reali­za­cją zapro­jek­to­wa­nej przez bez­oso­bo­wą wir­tu­al­ność stra­te­gii par­ty­cy­po­wa­nia odbior­cy w sie­ci. Scrol­lu­jąc – coraz szyb­ciej, coraz nie­uważ­niej, pod­da­jąc się trans­owej syn­chro­ni­za­cji ruchu pal­ca na rol­ce mysz­ki (lub na ekra­nie doty­ko­wym) i wzro­ku po tre­ściach prze­wi­ja­ją­cych się przez ekran; aktyw­ność dosko­na­le zna­na każ­de­mu, kto z nudów, pod­czas przy­dłu­giej jaz­dy tram­wa­jem lub po cięż­kim dniu w pra­cy, bez­re­flek­syj­nie, w otę­pie­niu logu­je się do medium spo­łecz­no­ścio­we­go czy też prze­wi­ja nagłów­ki w sor­tow­ni­ku new­sów – stop­nio­wo uwal­nia­my się od potrze­by dłuż­sze­go zatrzy­my­wa­nia się na jakim­kol­wiek kon­kret­nym poście, arty­ku­le, zdję­ciu czy komen­ta­rzu. Sta­je­my się czy­stym ruchem – dostra­ja­my się do tego, co sta­no­wi isto­tę sie­ci, a ta isto­ta to nie­po­wstrzy­ma­ny, zawrot­ny pęd infor­ma­cyj­nych bodź­ców, szyb­kość prze­mno­żo­na przez ilość, któ­re unie­waż­nia­ją jakość poje­dyn­czych wią­zek sen­sów. W scrol­lin­gu wszyst­ko sta­je się jed­na­ko nie­istot­ne: foto­gra­fia sushi i donie­sie­nia z Bach­mu­tu, zbiór­ka na bez­dom­ne koty i pro­mo­cja w dys­kon­cie odzie­żo­wym, zapro­sze­nie na anty­rzą­do­wy pro­test i trans­mi­sja live z gali MMA, ofer­ta por­ta­lu rand­ko­we­go i mem z posłem Janu­szem Kowal­skim. Sku­pia­jąc się tyl­ko na jed­nym wycin­ku pod­su­wa­nej przez sieć rze­czy­wi­sto­ści, w pew­nym sen­sie zdra­dza­my sieć jako taką, bo odci­na­my się od całej resz­ty tego, co w zawrot­nym pędzie prze­la­tu­je przez ser­we­ry i łącza.

Czy­ta­jąc Real, nie mogłem się oprzeć wra­że­niu, że książ­ka ta jest prze­kła­dem na mate­rię poetyc­kie­go sło­wa wła­śnie dyna­mi­ki scrol­lin­gu – z jed­nym wszak­że fun­da­men­tal­nym prze­su­nię­ciem. Bo scrol­ling – jak przed chwi­lą wspo­mnia­łem – zmie­rza do final­ne­go zrów­na­nia wszyst­kie­go, co poja­wia­ją­ce się i zni­ka­ją­ce na ekra­nie, jako jed­na­ko­wo nie­istot­ne­go, nie­waż­kie­go; uprzy­wi­le­jo­wa­nie jakiejś poje­dyn­czej tre­ści to prze­cież koniec scrol­lo­wa­nia: zatrzy­mu­je­my się, by coś prze­czy­tać, zalaj­ko­wać, sko­men­to­wać. Tym­cza­sem Škrob, mam wra­że­nie, postę­pu­je dokład­nie na odwrót: za wszel­ką cenę pra­gnie wszyst­ko, co w może nie zawrot­nym, ale jed­nak wyraź­nie przy­spie­szo­nym tem­pie prze­su­wa się przez jego wier­sze, uczy­nić bez­względ­nie waż­nym. Pro­ste (choć oczy­wi­ście głę­bo­ko skom­pli­ko­wa­ne, pod­da­ne suro­we­mu reżi­mo­wi w peł­ni prze­my­śla­ne­go pro­jek­tu wytwór­cze­go) prze­ciw­sta­wie­nie: w scrol­lin­gu nie ma nic waż­niej­sze­go niż scrol­ling sam w sobie – w scrol­lin­gu Jana Škro­ba nie ma nic waż­niej­sze­go niż to, co się scrol­lu­je.

W ten wła­śnie spo­sób – pozwo­lę sobie już teraz poczy­nić uwa­gę, któ­ra w pew­nym sen­sie mogła­by być kon­klu­zją całe­go tego roz­wa­ża­nia o książ­ce poety z Pra­gi – zro­zu­mia­łym sta­je się, jak dywer­syj­ny sens ma mani­fe­sto­wa­ny tytu­łem zbio­ru „real”. Dywer­syj­ny – bo to, co robi Škrob, w pew­nym sen­sie przy­po­mi­na stra­te­gię zna­ną w lewi­co­wym, sytu­acjo­ni­stycz­nym słow­ni­ku poję­cio­wym jako prze­chwy­ty­wa­nie. Dys­kur­sem domi­nu­ją­cym jest w ana­li­zo­wa­nym tu przy­pad­ku dyna­mi­ka scrol­lin­gu – doszczęt­nie wir­tu­ali­zu­ją­ce jakie­kol­wiek osa­dy twar­de­go realu. Prze­ciw­sta­wia się jej (sta­wia opór, niczym u Freu­da i Laca­na) to, co rze­czy­wi­ste – powstrzy­mu­ją­ce symu­la­krycz­ną płyn­ność fik­cji wir­tu­al­nej opo­wie­ści. Škrob sta­je po stro­nie tego, co rze­czy­wi­ste – ale po par­ty­zanc­ku, ope­ru­jąc na głę­bo­kich tyłach oku­po­wa­ne­go tery­to­rium, doko­nu­jąc rabun­ko­wej rekwi­zy­cji nie­swo­je­go arse­na­łu, nie­swo­ich tech­nik wal­ki. Prze­chwy­tu­je scrol­lo­wa­nie, by uniesz­ko­dli­wić je w samym jego sed­nie, w samej isto­cie – by iro­nicz­nie prze­ni­co­wać jego symu­la­cyj­ną jakość.

3.

Skąd jed­nak wra­że­nie, że Jan Škrob pisze tak, jak­by scrol­lo­wał? Naj­kró­cej rzecz ujmu­jąc: z pew­nych wła­ści­wo­ści wer­sy­fi­ka­cyj­nych i gra­ma­tycz­nych. Wiem – brzmi to bez­na­dziej­nie banal­nie, spró­bu­ję więc wyja­śnić.

Pierw­sze wra­że­nie z lek­tu­ry tomu (im bar­dziej pośpiesz­ne i nie­uważ­ne, tym ponie­kąd lepiej; bywa, że w takim śli­zga­ją­cym się czy­ta­niu pew­ne wła­ści­wo­ści orga­ni­zo­wa­nia tek­stu widać lepiej niż w lek­tu­rze sku­pio­nej i uważ­nej – a inna spra­wa, że tem­po obra­zo­wa­nia w wier­szach Škro­ba wręcz pro­wo­ku­je do gra­ni­czą­ce­go z zadysz­ką pośpie­chu) jest takie, jak­by to był wiersz róże­wi­czow­ski. Krót­kie wer­sy, brak zna­ków inter­punk­cyj­nych i wiel­kich liter, brak upo­rząd­ko­wa­nia stro­ficz­ne­go, któ­re wyni­ka­ło­by z pod­po­rząd­ko­wa­nia jakiej­kol­wiek poety­ce nor­ma­tyw­nej. Jest jed­nak pew­na fun­da­men­tal­na róż­ni­ca: otóż, wiersz róże­wi­czow­ski, jak wia­do­mo choć­by z pozio­mu zawsze z koniecz­no­ści pobież­nej wie­dzy szkol­nej, jest wier­szem, któ­ry zwy­kło się okre­ślać meta­fo­rycz­nie jako „odde­cho­wy”, jako ope­ru­ją­cy wer­sem wydo­by­wa­nym ze „ści­śnię­te­go gar­dła”. Wia­do­mo z grub­sza, o co cho­dzi: pod­miot poezji Tade­usza Róże­wi­cza skan­du­je, szat­ku­je rze­czy­wi­stość na wyod­ręb­nio­ne frag­men­ty o szcze­gól­nym poten­cja­le zna­cze­nia, punk­tu­je i zawie­sza głos.

I o ile wier­sze Róże­wi­cza, choć na pozór pisa­ne spe­cy­ficz­ną scrip­tio con­ti­nua tek­stu pozba­wio­ne­go skła­dnio­wych zna­ków wyod­ręb­nie­nia, w isto­cie ope­ru­ją poety­ką moc­no odgra­ni­czo­nych, zde­rza­nych ze sobą w dużym roz­pę­dzie obra­zów i skon­den­so­wa­nych zbi­tek sen­sów, o tyle poezja Jana Škro­ba pro­po­nu­je auten­tycz­ny scrol­lin­go­wy flow, nie­po­wstrzy­ma­ny ruch zna­czeń i sko­ja­rzeń prze­pły­wa­ją­cych we wciąż następ­ne nie­ja­ko na jed­nym odde­chu. Z pozio­mu czy­sto tech­nicz­ne­go – gdy­by chcieć kon­ty­nu­ować roz­po­czę­te powy­żej, cokol­wiek może gru­bo­skór­ne porów­na­nie z wier­szem róże­wi­czow­skim – jed­ną z pod­sta­wo­wych róż­nic tech­nik zapi­su Róże­wi­cza i Škro­ba (róż­ni­cą na pozór tyl­ko nie­wie­le zna­czą­cą, a w isto­cie brze­mien­ną w kon­se­kwen­cje) było­by osten­ta­cyj­ne wyko­rzy­sty­wa­nie przez tego dru­gie­go zabie­gu, któ­ry u pierw­sze­go z porów­ny­wa­nych poetów uży­wa­ny jest chy­ba dale­ce bar­dziej oszczęd­nie, a mia­no­wi­cie prze­rzut­ni. Bo to wła­śnie prze­rzut­nia – tak natar­czy­wie nado­bec­na w Realu – wpro­wa­dza ów efekt nie­ro­ze­rwal­nej cią­gło­ści, gład­kie­go śli­zgu, wewnętrz­nie nie­zróż­ni­co­wa­ne­go, oso­bli­wie demo­kra­tycz­ne­go w kon­cen­tro­wa­niu uwa­gi na poszcze­gól­nych ogni­wach sen­su prze­su­wu. Tu mało co koń­czy się wraz z klau­zu­lą wer­su – w związ­ku z tym podział wer­so­wy (a prze­cież jakoś tam koja­rzy się on z tak­to­wa­niem zna­czeń i/lub ryt­mów, chcia­ło­by się, żeby wpro­wa­dzał pewien frag­men­tu­ją­cy porzą­dek obra­zu poetyc­kie­go) pod­kre­śla swo­ją iro­nicz­ną umow­ność: ponie­waż nie prze­ry­wa prze­pły­wu sen­su, więc tym bar­dziej pod­kre­śla, że tu się nic nie koń­czy, że kolej­ne pacior­ki zna­czą­ce­go niza­ne są tu na zasa­dzie peł­nej rów­no­praw­no­ści i rów­no­waż­no­ści.

4.

Ale co kon­kret­nie – wypa­da wresz­cie zadać pyta­nie – prze­pły­wa po ekra­nie wier­szy Jana Škro­ba, po czym prze­śli­zgu­je się kur­sor wpra­wio­ny w posu­wi­sty ruch scrol­lin­gu? Weź­my pierw­szy wiersz z tomu, zaty­tu­ło­wa­ny „4–2‑3–1”; mniej wię­cej w kolej­no­ści poja­wia­nia się mamy: graf­fi­ti na murach blo­ko­wi­ska (treść napi­sów taka, jak zazwy­czaj w graf­fi­ti, czy­li „poli­ty­ka miłość i fut­bol”), zwią­zek uczu­cio­wy z dru­gą oso­bą, sport, wio­snę, danie z fast-foodu, pla­no­wa­nie (zarów­no w kon­tek­ście pry­wat­nym, jak i zawo­do­wym), woj­nę, sztu­kę, poezję, muzy­kę, krok bale­to­wy… Oczy­wi­ście – wszyst­ko to jest zapę­tlo­ne, zawra­ca­ją­ce, zde­rza­ne we wciąż nowych kon­fi­gu­ra­cjach (cyto­wa­na powy­żej, spro­wa­dzo­na do trzech wspól­nych mia­now­ni­ków treść napi­sów na budyn­kach, jest ponie­kąd moty­wem wyj­ścio­wym prze­twa­rza­nym w kolej­nych waria­cjach tej nie­sko­or­dy­no­wa­nej, ato­nal­nej fugi, za jaką moż­na uznać wiersz „4–2‑3–1”), czę­sto zesta­wia­ne na pra­wach wyjąt­ko­wo ostrej juk­sta­po­zy­cji (przy­kła­do­wo: w jed­nym krót­kim wer­sie Škrob mon­tu­je accu­mu­la­tio z przy­wo­ły­wa­nych abso­lut­nie bez­kon­tek­sto­wo ope­ry, bale­tu i pił­ki noż­nej: „uwer­tu­ra bal­lon­né roż­ny”). I dopie­ro w tym zmie­sza­niu odsła­nia się zamysł, któ­ry pozwa­lam sobie uznać z kon­sty­tu­tyw­ny dla logi­ki całe­go tomu: inten­sy­fi­ko­wa­nie, wyostrza­nie (na róż­nych pozio­mach: od per­cep­cji pod­mio­tu piszą­ce­go, przez agre­syw­ną aso­cja­cyj­ność sąsiedz­twa poszcze­gól­nych zna­czą­cych kom­po­nen­tów, aż po bom­bar­do­wa­nie czy­tel­nicz­ki rzu­ca­ny­mi w pośpie­chu sło­wa­mi i zda­nia­mi) danych doświad­cze­nio­wych wyzwa­la­ją­cych pra­cę wier­sza i jed­no­cze­śnie rów­no­wa­żą­cy owo inten­sy­fi­ko­wa­nie gest kon­tro­lo­wa­ne­go mące­nia, obli­czo­ne­go na to, by nic z tego, co wyostrzo­ne, zanad­to nie domi­no­wa­ło, nie budo­wa­ło nie­po­trzeb­nych hie­rar­chii. Lub też – ina­czej nie­co rzecz ujmu­jąc – zna­cze­nie w wier­szach Škro­ba to dwa ruchy, pozo­sta­ją­ce wzglę­dem sie­bie w rela­cji ponie­kąd dia­lek­tycz­nej: ruch dośrod­ko­wy ozna­cza kon­den­so­wa­nie sen­sów, orga­ni­zu­je się podług zasa­dy mak­sy­mal­ne­go sku­pie­nia, kon­cen­tra­cji; ruch odśrod­ko­wy te same sen­sy roz­rzu­ca na prze­strze­ni całe­go tomu tak, by wszyst­kie one były rów­no­praw­nie dostęp­ne, iden­tycz­nie waż­ne, tak samo suwe­ren­ne.

4.

Podob­nie jak w pierw­szym wier­szu – potrak­to­wa­nym powy­żej jako ponie­kąd egzem­pla­rycz­ny dla całe­go tomu – postę­pu­je Škrob w pozo­sta­łych. Scrol­lu­je to, co przy­cho­dzi doń z zewnątrz, z prze­strze­ni spo­łecz­no-poli­tycz­ne­go zanie­po­ko­je­nia, jak i to, co sta­no­wi wypo­sa­że­nie jego naj­ba­nal­niej pry­wat­ne­go wnę­trza. Pił­ka noż­na sąsia­du­je tu z kry­zy­sem migra­cyj­nym, pogło­sy słyn­nych zdań Vác­la­va Havla z opo­wie­ścia­mi o rela­cjach dam­sko-męskich (o nader róż­nym stop­niu wza­jem­ne­go emo­cjo­nal­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia), dale­kie od taniej rewo­lu­cyj­no­ści roz­sz­czel­nia­nie dys­kur­sów kor­po­ra­cyj­nej eko­no­mii z głę­bo­ko nie­jed­no­znacz­ny­mi reflek­sja­mi na temat meta­fi­zy­ki chrze­ści­jań­skiej. A wszyst­ko to – raz jesz­cze pod­kre­ślam – nie słu­ży cele­bro­wa­niu jouis­san­ce egzy­sto­wa­nia w nie­zno­śnej lek­ko­ści symu­la­krycz­ne­go bytu wir­tu­al­ne­go awa­ta­ra; wręcz prze­ciw­nie: tu wszyst­ko jest nie­moż­li­wie waż­ne, gra­ma­tycz­ny scrol­ling wier­szy z Realu to zde­mo­kra­ty­zo­wa­ny ciąg punk­tów pierw­szo­rzęd­nej istot­no­ści.

Czy ozna­cza to, że Jan Škrob wpi­su­je się swo­ją poezją w mgła­wi­co­wy (i doszczęt­nie już ska­pi­ta­li­zo­wa­ny przez biz­nes coachin­go­wy) pro­jekt mięk­kie­go kon­te­sto­wa­nia świa­to­we­go sys­te­mu wir­tu­al­ne­go przy­spie­sze­nia w imię jakiejś odmia­ny mind­ful­nes­so­wo-uważ­no­ścio­we­go powro­tu do rze­czy­wi­ste­go – zawsze jed­no­krot­ne­go, a w związ­ku z tym zawsze bez­cen­ne­go i zawsze dosko­na­le sen­sow­ne­go? Oczy­wi­ście – nie.

Stra­te­gii pisar­skiej cze­skie­go poety zde­cy­do­wa­nie bli­żej było­by – choć oczy­wi­ście mam świa­do­mość, że to, co teraz tu napi­szę, powin­no być potrak­to­wa­ne wyłącz­nie jako skan­da­licz­ne uprosz­cze­nie, jako moc­no pro­te­zo­wa meta­fo­ra – do pra­cy mole­ku­lar­nej maszy­ny pra­gnie­nia, zapro­jek­to­wa­nej ongiś w schi­zo­ana­li­zie Gil­le­sa Deleuze’a i Félik­sa Guat­ta­rie­go. Jeśli przy­jąć, że zawłasz­cza­ją­cy porzą­dek scrol­lin­gu (scrol­lin­gu ide­al­ne­go, o któ­rym pisa­łem powy­żej: takie­go, w któ­rym nie jeste­śmy sobą, zain­te­re­so­wa­nym taką czy inną pod­su­wa­ną przez sieć tre­ścią, ale bez­re­flek­syj­nym prze­dłu­że­niem nie­po­wstrzy­ma­ne­go, nie­zróż­ni­co­wa­ne­go prze­pły­wu danych, któ­rych jedy­nym sen­sem jest sam prze­pływ) moż­na potrak­to­wać jako jed­no z wcie­leń maszy­ny molo­wej, nada­ją­cej wszel­kim pra­gnie­niom cią­gły i kon­se­kwent­ny cha­rak­ter zabu­rze­nia para­no­icz­ne­go, unie­waż­nia­ją­ce­go poje­dyn­czość w imię uto­pij­nej cało­ści, to wier­sze Škro­ba były­by pra­gną­cą mole­ku­łą, schi­zo­tycz­nie tną­cą ową zło­wiesz­czą, ilu­zo­rycz­ną, para­no­idal­ną całość na nie­skoń­cze­nie drob­ne, samo­ist­ne ato­my sen­sów, by tak rzec, fak­tycz­nie sen­sow­nych. Wir­tu­al­ność to – kon­ty­nu­uję nie­od­po­wie­dzial­ną zaba­wę ter­mi­no­lo­gią auto­rów Anty-Edy­pa – samo­wy­ja­śnia­ją­ce się tery­to­rium, mega­struk­tu­ra, któ­ra w isto­cie nie wyja­śnia nicze­go, namna­ża­jąc jedy­nie, zgod­nie z logi­ką para­noi, kolej­ne coraz bar­dziej ulot­ne symu­la­kra wyja­śnia­ją­ce symu­la­kra poprze­dza­ją­ce (zaba­wa w sumie rów­nie nie­od­po­wie­dzial­na co pom­po­wa­nie bań­ki kolej­nych instru­men­tów obsłu­gi zadłu­że­nia, któ­re dopro­wa­dzi­ło do pamięt­ne­go kry­zy­su eko­no­micz­ne­go sprzed kil­ku­na­stu lat); real­ność zaś – tu aku­rat kon­kret­nie „real” Jana Škro­ba – to kontr­ują­cy ruch dete­ry­to­ria­li­za­cji, prze­chwy­ty­wa­nie dyna­mi­ki scrol­lin­gu, któ­re ma dopro­wa­dzić do roz­bi­cia para­no­icz­nej symu­la­cji, do prze­cię­cia wypły­wu sen­su zasy­sa­ne­go niczym stru­mień danych przez nie­na­żar­te­go molo­cha sie­ci, i zapro­wa­dzić na powrót porzą­dek tych dro­bin rze­czy­wi­sto­ści, któ­rych wiru­ją­cy, wewnętrz­nie nie­uzgad­nial­ny ruch (przy­wo­dzą­cy na myśl zna­ne z fizy­ki, czą­stecz­ko­we „ruchy Brow­na”) skła­da się na naszą fak­tycz­ną – jedy­ną – kon­dy­cję.

5.

W moż­li­wej (choć oczy­wi­ście nie­ko­niecz­nej) zasad­no­ści przed­sta­wio­nej powy­żej inter­pre­ta­cyj­nej intu­icji – że iro­nicz­nie prze­chwy­co­na przez Škro­ba stra­te­gia scrol­lo­wa­nia, prze­ło­żo­na na gra­ma­ty­kę jego wier­szy, jest zabie­giem obli­czo­nym na cię­cie wir­tu­al­ne­go wycie­ku sen­sów ustruk­tu­ry­zo­wa­ne­go jak para­no­icz­nie gład­ka opo­wieść symu­la­krycz­ne­go awa­ta­ra, na odzy­ski­wa­nie rze­czy­wi­ste­go w całej jego nie­lo­gicz­no­ści, nie­prze­wi­dy­wal­no­ści, w całym jego mole­ku­lar­nym pofał­do­wa­niu – utwier­dza mnie dodat­ko­wo tyleż trud­no pochwyt­ne (więc nie­ła­twe do opi­sa­nia), co prze­moż­ne wra­że­nie, że Real to pro­jekt poetyc­ki, któ­ry w bra­ku lep­sze­go okre­śle­nia nazwał­bym nie­no­stal­gicz­nym.

Tru­izmem było­by powie­dzieć, że poezja – nie tyl­ko naj­now­sza prze­cież – czę­sto­kroć napę­dza­na jest pra­gnie­niem (nie­skoń­cze­nie róż­no­ra­ko moty­wo­wa­nym) odzy­ski­wa­nia rze­czy­wi­ste­go. Ale pra­gnie­nie takie może bywać nie­bez­piecz­ne – o ile, jako pra­gnie­nie wła­śnie, ska­żo­ne jest nad­mia­rem nostal­gii. A cze­mu nostal­gia mia­ła­by być nie­bez­piecz­na? Bo w opi­sa­nym powy­żej para­dyg­ma­cie poję­cio­wym – uzur­pa­tor­sko i uprasz­cza­ją­co zaczerp­nię­tym prze­ze mnie od Deleuze’a i Guat­ta­rie­go – nostal­gia była­by typo­wym prze­ja­wem dzia­ła­nia źró­dło­we­go bra­ku, obez­wład­nia­ją­ce­go pro­duk­cyj­ne poten­cje pod­mio­tu para­li­żo­wa­ne­go opre­sją bur­żu­azyj­nej odmia­ny freu­dy­zmu na usłu­gach kapi­ta­łu. Z tego punk­tu widze­nia – bynaj­mniej nie jedy­ne­go moż­li­we­go do przy­ję­cia, ale aku­rat w odnie­sie­niu do Realu, jak sądzę, po czę­ści eks­pli­ka­cyj­nie nośne­go – poezja, któ­ra pró­bu­je odzy­ski­wać rze­czy­wi­ste w imię nostal­gii za nim, w isto­cie nie jest wład­na cze­go­kol­wiek odzy­skać: wszak z bra­ku moż­na wytwo­rzyć tyl­ko brak. Owszem, może wytwór­czość pozo­ro­wać, ale w isto­cie sta­je po stro­nie wir­tu­al­nej symu­la­cji, kreu­jąc – raz tyl­ko sen­ty­men­tal­nie, kie­dy indziej jed­nak resen­ty­men­tal­nie; cza­sem agre­syw­nie i mania­kal­nie, cza­sem znów auto­de­struk­cyj­nie i depre­syj­nie – udo­sko­na­lo­ne pozo­ry nigdy nie­ist­nie­ją­ce­go ide­ału.

Tym­cza­sem Škrob jest świa­do­mie, pro­wo­ka­cyj­nie, może nawet osten­ta­cyj­nie – nie­no­stal­gicz­ny wła­śnie. W tym sen­sie, że jego opo­wie­ści o tra­co­nej w wir­tu­al­nym roz­pę­dzie real­no­ści nie kie­ru­ją się wstecz, nie zasty­ga­ją w jało­wej kon­tem­pla­cji tego, co bez­pow­rot­nie minio­ne. Prze­strzeń tych wier­szy jest – co oczy­wi­ste – zbu­do­wa­na z okru­szyn tego, co już się wyda­rzy­ło, bądź już się wyda­rza (a może nie tyle zbu­do­wa­na, co zla­na w jeden celo­wo męt­ny, choć jed­no­rod­ny roz­twór), ale prze­ma­wia­ją­cy tu pod­miot rzad­ko kie­ru­je się ku prze­szło­ści: nie roz­pa­mię­tu­je, nie żału­je, nie pró­bu­je reak­ty­wo­wać minio­ne­go. Znacz­nie czę­ściej zwra­ca się w przód, w przy­szłość, nie chce wcią­gać czy­tel­ni­ka w żywioł wspo­mi­na­nia, raczej zapo­wia­da, co będzie robił. Jest w tym oczy­wi­ście nuta spe­cy­ficz­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia, ale nie obej­mu­je ono wyłącz­nie (naj­ła­twiej koja­rzą­ce­go się z poję­ciem zaan­ga­żo­wa­nia) wymia­ru nie­obo­jęt­no­ści spo­łecz­no-poli­tycz­nej, lecz rów­nież ten naj­bar­dziej pry­wat­ny.

Bo prze­cież mode­lo­wy scrol­ling to tak­że doświad­cze­nie cza­su puste­go, mar­no­tra­wio­ne­go na bier­ne wpra­wia­nie w ruch stru­mie­ni danych pozba­wio­nych zna­cze­nia, kon­tem­pla­cja nie­ustan­ne­go odcho­dze­nia w prze­szłość, któ­rej śmier­tel­ny, nice­stwią­cy hory­zont wyzna­cza gór­na kra­wędź ekra­nu – a Škrob ten wła­śnie ruch chce prze­ciąć w imię zatrzy­mu­ją­ce­go uwa­gę szcze­gó­łu, któ­ry zawsze wzy­wa do tego, żeby coś zro­bić, żeby pró­bą dzia­ła­nia prze­te­sto­wać jego moż­li­wą real­ność. Bo dzia­ła­nie odci­ska znak tyl­ko na tym, co ist­nie­je rze­czy­wi­ście.

6.

Dla­te­go wła­śnie tak aku­rat­nym wyda­je mi się ostat­ni wiersz tomu, „na wybrze­żu” – nie bez powo­du, jak sądzę, wyróż­nio­ny tym tak pocze­snym miej­scem, jakim zawsze jest stro­na koń­czą­ca każ­dą książ­kę. Zaczy­na się od obra­zu ogni­ska roz­pa­lo­ne­go nad brze­giem – nie wie­my: morza, jezio­ra czy rze­ki. I trud­no chy­ba o coś moc­niej powstrzy­mu­ją­ce­go wszel­ki (scrol­lu­ją­cy i nie) ruch, niż taki widok: jasna pla­ma ognia sku­pia­ją­ca wzrok zagu­bio­ny „w środ­ku nocy”. Ale jedy­na reflek­sja, jaka tutaj temu momen­to­wi wstrzy­ma­nia towa­rzy­szy, natych­miast kie­ru­je nas – no wła­śnie – w przy­szłość: ogień został roz­pa­lo­ny przez kogoś, kto „jakby/ potrze­bo­wał podać dalej/ coś waż­ne­go”. Nie­waż­ne co – ale ten gest sła­nia komu­ni­ka­tu ku cze­muś jesz­cze nie­na­de­szłe­mu, doma­ga się odpo­wie­dzi, dla­te­go kolej­na stro­fa jest głę­bo­ko pod­szy­tym donio­sły­mi etycz­ny­mi (choć rady­kal­nie nie­do­pre­cy­zo­wa­ny­mi – ale może wła­śnie dla­te­go tym donio­ślej­szy­mi, pry­mar­ny­mi i nie­roz­kła­dal­ny­mi na spe­ku­la­cję) sen­sa­mi, nie­zwłocz­nym powtó­rze­niem tego gestu otwar­cia: „tym­cza­sem / dziew­czy­na z bli­zną koło oka / wró­ży mi przy­szłość / z roz­rzu­co­nych zapa­łek”.

Oto rze­czy­wi­stość: punkt, któ­ry dopie­ro wte­dy, kie­dy wyjąć go z unie­waż­nia­ją­ce­go ruchu, obja­wi swą isto­tę, któ­rą jest eks­ta­tycz­ne otwar­cie na to, cze­go jesz­cze nie ma. I choć „na/ wszel­ki wypa­dek” zawsze war­to mieć ze sobą „bazy­lię i/ cyna­mon”, to ten stan posia­da­nia moż­na napraw­dę doce­nić tyl­ko wte­dy, kie­dy zauwa­ży­my blask ognia i na nie­go – praw­dzi­wie zauwa­żo­ne­go – odpo­wie­my, włą­cza­jąc się w ruch naprzód.

 

belka_2

O autorze

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.

Powiązania