recenzje / ESEJE

Niespodziewane

Eliza Kącka

Recenzja Elizy Kąckiej towarzysząca premierze książki Jacka Dehnela Najdziwniejsze, wydanej w Biurze Literackim 28 października 2019 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Te stry­chy, gdzie mnie nie ma! Te nie­obec­no­ści!
P. Lar­kin, Nie­bec­no­ści (przeł. J. Deh­nel)

Pozwól­cie pań­stwo, że w wiel­kim skró­cie przed­sta­wię jego dro­gę. Przed ćwierć wie­kiem poezjo­wa­nie Deh­ne­la trak­to­wa­ło świat jako obfi­cie zasta­wio­ny szwedz­ki stół. Gdzie nie rzu­cić okiem, coś sma­ko­wi­te­go; gdzie nie się­gnąć, coś god­ne­go posma­ko­wa­nia – i zapa­mię­ta­nia. Weź­my jeden z dzie­siąt­ków obra­zów:

Wiem – teraz nie dość jesz­cze cie­bie, pani, kocham
opa­lu dro­go­cen­ny. Wene­cjan­ko, per­łą
Samot­ną uwień­czo­na w won­nych ambrą wło­sach,
Któ­re dla mnie roz­pusz­czasz – zło­to­spad­ne – w ciem­ność.
(„Kur­ty­za­nie wenec­kiej”, 2000)

Kto taki madry­gał prze­czy­ta, myśli sobie: „O, kur­ty­za­na, ależ cham jestem, i plebs nie­skro­ba­ny, ple­mię gom­bro­wi­czow­skie” (tu eks­ku­zu­ję tych kil­ku­na­stu auten­tycz­nych este­tów, uczest­ni­ków kul­tu­ry śród­ziem­no­mor­skiej, co prze­kła­da się bynaj­mniej nie na podziw dla auto­ra wier­sza, lecz na łatwo zro­zu­mia­łe poczu­cie niż­szo­ści). Na szczę­ście autor Naj­dziw­niej­sze­go wyco­fał się z tych nie­zno­śnych pozy­cji. Tak, na szczę­ście stan rze­czy, jaki poświad­cza­ją jego pierw­sze zbio­ry – któ­ry zresz­tą został nagro­dzo­ny m.in. waw­rzy­nem im. Kościel­skich – ustą­pił miej­sca kul­ty­wo­wa­niu pew­nej fine­zji. Naj­pro­ściej mówiąc, Deh­nel wpadł na pomysł wybie­ra­nia w swo­ich obser­wa­cjach – czy­li pomy­słach na wier­sze – chwil, w któ­rych natu­ra naśla­du­je sztu­kę. Jest to kon­cept, któ­ry od cza­sów Oska­ra Wilde’a wca­le się nie zesta­rzał. Na przy­kład pew­ne­go razu we Flo­ren­cji tzw. pod­miot lirycz­ny wcho­dzi na pagó­rek i oto, co widzi: „sta­ną­łem / oko / w oko / z takim pra­daw­nym, suro­wym pej­za­żem / (zamek, dro­ga, win­ni­ce, siwe pasma roli), / że chcia­łem pukać w nie­bo, żeby się prze­ko­nać / czy nie jest, pod błę­ki­tem, cedro­wą desecz­ką” („Topo­le”, 2004). To bar­dzo dow­cip­ne, i napraw­dę świe­że. W taki spo­sób rela­cji rze­czy­wi­sto­ści z jej arty­stycz­nym odbi­ciem nie opu­ki­wał­by nawet autor „Kołat­ki”, Zbi­gniew Her­bert. Ina­czej mówiąc, w tym miej­scu zaczy­na się, moim zda­niem, praw­dzi­wa dro­ga poetyc­ka Jac­ka Deh­ne­la. W jego wier­szach obja­wi­ła się bowiem – począw­szy od tomu Języ­ki obce – iro­nia. Wychy­nę­ła, ale w bar­dzo szcze­gól­nej posta­ci. Tu nale­ży, dla wyja­śnie­nia, zwol­nić tem­po prze­chadz­ki i na chwi­lę przy­sta­nąć. Taki tryb iro­nicz­ny nazy­wam sobie „teo­rią klek­sa”. Jak pamię­ta­my, u Mila­na Kun­de­ry w Nie­zno­śnej lek­ko­ści bytu poja­wia się pew­na malar­ka Sabi­na. A cza­sy są socre­ali­stycz­ne, i musi ona wyma­lo­wać hutę. A w tej hucie hut­ni­ków uśmiech­nię­tych, bo prze­kra­cza­ją plan. Tyle że z Sabi­no­we­go pędz­la skap­nę­ła i wzdłuż całe­go obra­zu pocie­kła czer­wo­na struż­ka. Powsta­ło „pęk­nię­cie, jak gdy­by huta nie była hutą, ale pęk­nię­tą deko­ra­cją teatral­ną, na któ­rej huta jest tyl­ko nama­lo­wa­ną ilu­zją. […] Na pierw­szym pla­nie zro­zu­mia­łe kłam­stwo, a w tle nie­zro­zu­mia­ła praw­da”. Wła­śnie tak, zakła­dam, Jacek Deh­nel zaczął postrze­gać upra­wia­ny przez sie­bie este­tyzm. I to się chy­ba nazy­wa doj­rza­łość: „Zami­no­wa­li­śmy pra­wie całe pięk­no, / kto wcho­dzi na to pole, może stra­cić twarz” („Wra­ca­ją do mnie jak ludzie”, 2018).

Zacy­to­wa­ny dopie­ro co drob­ny frag­ment pocho­dzi z tek­su, w któ­rym Deh­nel zda­je się testo­wać (choć nie bez zapo­wie­dzi w poprzed­nich tomi­kach) kolej­ną poety­kę. To bowiem, co odby­wa się na prze­strze­ni tomu, ma swo­ją nazwę (a nawet pew­ną reno­mę) i zwie się z porę­ki Jacques’a Der­ri­dy haun­to­lo­gią (acz­kol­wiek oswo­ili­śmy prze­zwy wid­mon­to­lo­gia czy ducho­lo­gia). Mam na myśli przy­wo­ły­wa­nie gło­sów prze­szło­ści – aż po uży­cza­nie isto­tom i kształ­tom minio­nym wła­sne­go gło­su, ust, cia­ła, odczuć. Moż­na by wręcz mówić o feno­me­no­lo­gii duchów w nie­któ­rych wier­szach z Naj­dziw­niej­sze­go. Tak oto moment este­tycz­ny zmie­nia się w her­me­neu­tycz­ny (a od stro­ny czy­tel­ni­ka, ma się rozu­mieć, w inter­tek­stu­al­ny). Gdyż poeta prze­ni­ka do swo­ich wier­szy jako medium, doko­nu­jąc na chwi­lę wskrze­sze­nia, przy­wró­ce­nia minio­ne­go – acz wskrze­sza nie wszyst­ko, jak leci, a tyl­ko to, co roz­po­zna­je jako u‑duchowione. To dar, któ­ry otrzy­mu­je. I ofia­ra, któ­rą skła­da. Łazarz minio­ne­go cza­su nie zosta­je wypro­wa­dzo­ny z gro­bu raz a dobrze, ale na moment dozna­je łaski odpo­mnie­nia, powro­tu do żywych – a cza­sem i z Kawa­fi­sow­ską rado­ścią ist­nie­nia:

A oko idzie dalej, zamknię­te – i w sobie
szu­ka tych scen, gdzie leżą, zmę­cze­ni, w poście­li,
śmie­ją się nad gli­nia­nym garn­kiem, śpią. Tasu­je
twa­rze, wnę­trza i świa­tło od czer­ni do bie­li.
(„Kochan­ko­wie z Mode­ny”, 2019)

Oczy­wi­ście, wszyst­ko, co tu piszę, nie kwe­stio­nu­je prze­mi­ja­nia świa­ta, odcho­dze­nia, cza­sem i cał­ko­wi­te­go („Miłość z nas zosta­nie, / ale tyl­ko z nie­któ­rych” ‒ „Kochan­ko­wie z Mode­ny”, 2019). Zosta­je nam to, co zaklę­te w wazach czar­no­fi­gu­ro­wych, wyry­te, zakre­ślo­ne, odzna­czo­ne na ław­kach, futry­nach, zamknię­te w nagrob­kach, odci­śnię­te w war­stwach geo­lo­gicz­nych – z tą jed­ną uwa­gą, że widze­nie poetyc­kie może przy­wró­cić może temu, co już nie rusza się – ruch; temu, co już nie płacz – płacz; kre­sce na fra­mu­dze – rysu­ją­cą ją rękę. I nie cho­dzi mi o świa­dec­two, ale o duchów obco­wa­nie. Nie w obrząd­kach reli­gii, lecz obrząd­kach kul­tu­ry.

Krót­ko mówiąc, takich mod­nych i spo­spo­li­to­wa­nych haseł, jak śmierć pięk­na i śmierć poezji, Jacek Deh­nel zwy­czaj­nie nie uzna­je. Moż­na by tu zacząć dłu­gą enu­me­ra­cję poten­cjal­nych i fak­tycz­nych patro­nów takiej posta­wy, lecz tę sobie daru­ję. Oczy­wi­ste, że dla auto­ra Języ­ków obcych waż­niej­szy będzie poetyc­ki dia­log z Phi­li­pem Lar­ki­nem niż pole­mi­zo­wa­nie w wier­szu z wie­lo­ma współ­cze­sny­mi mu auto­ra­mi. Tu znów jed­nak muszę, ilu­stra­cyj­nie, odwo­łać się do pew­nej kon­cep­cji. Otóż gdzieś u psy­cho­lo­gów prze­czy­ta­łam, że ist­nie­je coś takie­go, jak syn­drom kap­tu­ra. Ktoś, kto chce się odgro­dzić od świa­ta, nacią­ga na gło­wę kap­tur i sia­da na zie­mi, obej­mu­jąc nogi. To posta­wa wca­le nie­ma­łej gru­py poetów współ­cze­snych. Deh­nel jed­nak do nich nie nale­ży. Mało tego, jest ich prze­ci­wień­stwem. Nie przy­pad­kiem tyle jego wier­szy sygno­wa­nych jest jako pisa­ne w pocią­gu, w auto­bu­sie, a nawet i w pośled­niej­szych środ­kach komu­ni­ka­cji. W jego poezji wyobra­że­nie dro­gi wią­że się z misją: świat musi zostać odtwo­rzo­ny na nowo. A jeśli nie odtwo­rzo­ny, to cho­ciaż zoba­czo­ny, muśnię­ty, posma­ko­wa­ny. Ina­czej mówiąc, sta­no­wi zbiór obra­zów utra­co­ne­go szczę­ścia. I to Deh­ne­la spo­krew­nia z Lar­ki­nem, któ­re­go świet­nie tłu­ma­czył, i z Josi­fem Brod­skim, któ­re­go nie tłu­ma­czył (jak pamię­ta­my, poezja tego ostat­nie­go nasta­wio­na jest na ton wybit­nie anglo­sa­ski). Syn­te­tycz­ne pej­za­że Deh­ne­la przy­wo­dzą na myśl Wysta­na H. Aude­na i Lar­ki­na jako jego ucznia oraz Brod­skie­go i Bory­sa Paster­na­ka jako jego mistrza. Spo­ra część wier­szy poprze­dza­ją­cych naj­now­szy zbiór przy­po­mi­na z kolei Nowe Stan­ce do Augu­sty Brod­skie­go, będą­ce, jak wia­do­mo, odpo­wie­dzią na Epi­stle to Augu­sta lor­da Byro­na. Ów, zmu­szo­ny do emi­gra­cji i roz­sta­nia z jedy­ną praw­dzi­wą miło­ścią – zło­ży­ło się, sio­strą – szu­kał pocie­chy w pięk­nie przy­ro­dy.

Zami­ło­wa­nie do pery­fraz, prze­rzut­ni, dłu­gich zdań spo­krew­nia ten środ­ko­wy etap roz­wo­ju poezji Deh­ne­la z poema­ta­mi Brod­skie­go, taki­mi jak „Gor­bu­now i Gor­cza­kow”. Dla przy­po­mnie­nia: utwór ten ulo­ko­wa­ny został w jak naj­praw­dziw­szej tzw. psy­chusz­ce nad lenin­gradz­ką rze­ką Priaż­ką, gdzie prze­trzy­my­wa­no dysy­den­tów. Rzecz skła­da się z dia­lo­gów o isto­cie wia­ry (oraz czy nie­bo nie jest puste) mię­dzy poetą Gor­bu­no­wem i zasa­dzo­nym na nie­go dono­si­cie­lem Gor­cza­ko­wem; w wyni­ku dys­put jeden z nich umie­ra, nie wia­do­mo jed­nak któ­ry. Tak wła­śnie przed­sta­wia­ją się pró­by odzy­ska­nia przez Deh­ne­la wspól­no­ty z czymś odpy­cha­ją­cym, cze­go sym­bol sta­no­wi ulo­ko­wa­ne w tytu­le Ser­ce Cho­pi­na. Pró­ba rów­nie darem­na, jak usi­ło­wa­nie pogo­dze­nia się boha­te­ra Paster­na­ka z odra­ża­ją­cą rze­czy­wi­sto­ścią w Wier­szach dok­to­ra Żywa­go.

Na tym eta­pie – od mot­ta z Miło­sza (ze zbyt póź­no wychwy­co­nym błę­dem) w „De revo­lu­tio­ni­bus orbium coele­stium”, w miej­sce Klio odda­ją­ce­go hołd Ura­nii – rysu­je się przej­ście Deh­ne­la ku nowym hory­zon­tom poetyc­kim w naj­now­szym tomie. Łatwo roz­po­znać, że wiersz „Kochan­ko­wie z Mode­ny” sta­no­wi – co naj­mniej w jed­nym z pla­nów zna­czeń – hołd dla Miło­sza. Podob­nie zna­ko­mi­ty „Drze­wo­ryt”, przy­wo­łu­ją­cy na myśl Świat poema naiw­ne – z takim cre­do:

I samo to, że jest, star­cza, żeby ślę­czeć
godzi­na­mi nad kloc­kiem drew­na i wyci­nać
wió­ry, drza­zgi, stru­ży­ny, czuć, jak dłu­to w mię­sie
drą­ży odcisk, prze­ry­wać, kląć i wra­cać. Żad­nych
innych uspra­wie­dli­wień do tego nie trze­ba.
(„Drze­wo­ryt”, 2018)

Deh­nel zresz­tą jest poetą, któ­ry – podob­nie jak Miłosz – ma ambi­cję kon­tak­tu z całym spek­trum poezji świa­to­wej (owszem, z wyklu­cze­niem awan­gar­dy, a na pew­no z mniej­szym dla tej­że powa­ża­niem). I podob­nie jak on – i wie­lu innych – ma wiel­ki sza­cu­nek dla tego, co mate­rial­ne. Cza­sem odda­je mu hołd prze­wrot­ny, jak w wier­szu „St. Wyspiań­ski, kar­ton do witra­ża »Bóg ojciec«”, gdzie bóg (tak, z małej lite­ry) jest wszyst­kim, bo roz­pa­da się na barw­ne skła­do­we, na sub­stan­cje wzię­te skąd­inąd, „od kopalń” „po łąki poro­śnię­te urze­tem”. Wszech­moc zastę­pu­je wszech­ma­te­rial­ność przed­sta­wień, tak łatwo roz­bi­jal­nych na proch, na mia­zgę, idą­cych w drza­zgi, w roz­kurz – by wto­pić się w inne wszyst­ko, w rzą­dzą­cą nami wszyst­kość ist­nie­nia. Tekst „Sand­bur­gia­na I. Nega­tyw” zda­je spra­wę z nie­chę­ci do zbyt łatwych zawłasz­czeń, do roz­pa­no­sze­nia w świe­cie pamię­ci – tak jak­by w miej­sce „nie ma” wol­no było w‑mówić, wło­żyć wszyst­ko – to awers. A rewers – póki dziu­ra, prze­rwa, brak zatrzy­mu­ją naszą czu­łą uwa­gę, przy­cią­ga­ją spoj­rze­nie etycz­ne, póty test na czło­wie­ka zali­czo­ny:

My już nie wie­my, skąd wzię­ły się drew­no, kamień, żwir, przy­cho­dzą
same, jak w śre­dnio­wiecz­nych legen­dach o świę­tych, któ­rym anio­ły
lub dia­bły budo­wa­ły pustel­nię. Kto nie widzi dziu­ry w zie­mi po tym,
co z niej wyję­to, ten jest ska­za­ny, by być głu­pim i brać bez umia­ru.
(„Sand­bur­gia­na I. Nega­tyw”, 2018)

Świat pełen luk po tym, co prze­mi­nę­ło, wypa­dło, rymu­je się w tym tomi­ku ze świa­tem powro­tów, prze­bi­tek, pono­wień. „Pchli targ. Kier­gar­ten” (2018) koń­czy się obra­zem: „roz­pra­sza­ją się domy i życia, by na tro­chę stać się czę­ścią innych żyć, innych domów. Zaafe­ro­wa­ne lar­wy, mrów­ki, gru­be czer­wie w czap­kach-spusz­czan­kach. Rodzi­na dżdżow­nic wsia­da do gol­fa. Samot­ny tur­kuć poje­dzie S‑Bahnem”. War­stwy ludzi i rze­czy na pchlim tar­gu nakła­da­ją się na sie­bie, two­rząc żywy, migru­ją­cy, nie­awan­ta­żow­ny palimp­sest. To obraz nie­mal­że natu­ra­li­stycz­ny – o włos, o drgnie­nie meta­fo­ry. Tym, co w nim jed­nak naj­istot­niej­sze, nie jest samo roz­ple­nie­nie żywio­łów mate­rial­no-spo­łecz­nych, sama przy­jem­ność obser­wa­cji, lecz napię­cie mię­dzy tym, co bez­pow­rot­ne i jed­nost­ko­we, oraz tym, co powra­ca, powta­rza się, trwa w innych życiach. Opra­co­wu­jąc to napię­cie, nie­któ­re z wier­szy przyj­mu­ją poznaw­czo-mora­li­zu­ją­cą per­spek­ty­wę poezji Miło­sza (i nie mam tu na myśli dętej mora­li­sty­ki). Egzem­pla­rycz­ny zda­je mi się tekst „Co widzia­ły?” (2018), z któ­re­go przy­to­czę pokaź­ne frag­men­ty:

Po jed­nej twa­rzy na gło­wę. Ską­pa­wo.
Nie zasza­la­ły odpo­wied­nie czyn­ni­ki.
I teraz się je widu­je w muze­ach, z nagłym
szarp­nię­ciem roz­po­zna­nia:

świę­ty Jan Boscha wbi­jał mi pie­cząt­kę
na lot­ni­sku w Ham­bur­gu (…)

Rozum mówi, że wachlarz kształ­tów jest ogra­ni­czo­ny:
wykro­je powiek i ust,
kolo­ry wło­sów i tęczó­wek
jak ze skrom­ne­go wzor­ni­ka pro­win­cjo­nal­nej fry­zjer­ki.

Ale
inny głos pyta:
co widzia­ły? Co im się śni
za tymi źre­ni­ca­mi, w pie­cza­rach głów?
Gdzie nama­lo­wa­no moją gło­wę,
w jakim wisi muzeum, na co patrzy, bez prze­rwy? (…)
(„Co widzia­ły?”, 2018)

Wiersz koń­czy się pyta­niem „Czy­ja jest napraw­dę, czy­ja?”, któ­re czy­ni z gło­wy przed­miot zakła­du z cza­sem – zakła­du, któ­ry prze­gry­wa­my wszy­scy, a wygry­wa­my tyl­ko nie­któ­rzy – dzię­ki poezji. Nie w sen­sie sen­ty­men­tal­no-naiw­nym, lecz dzię­ki temu spe­cjal­ne­mu widze­niu, któ­re pozwa­la rze­czom, twa­rzom na momen­tal­ny powrót – utrwa­lo­ny w wiersz, pochwy­co­ny w siat­kę słów. Tak, Deh­nel nie notu­je symu­la­krów, a poetyc­ko roz­pra­co­wu­je dia­lek­ty­kę rze­czy­wi­sto­ści. I jak to było w przy­pad­ku Kun­de­row­skiej szcze­li­ny – rze­czy­wi­stość zysku­je tu pewien (nie­na­tręt­ny) wymiar meta­fi­zycz­ny. Bo jeśli sta­je się tyl­ko deko­ra­cją – co poecie wie­lo­krot­nie zarzu­ca­no – to źle. Jeśli jed­nak odsła­nia swój ste­laż i daje się opo­wie­dzieć głę­bo­ko – nie­za­leż­nie od tego, jaką powierzch­nię odkry­wasz – to lepiej. Dro­ga wyzwa­la­nia się Deh­ne­la od epi­go­ni­zmu poetyc­kich gestów ku tonom bar­dziej pry­wat­nym i wła­snym jest bar­dzo cie­ka­wa. I nie pole­ga na naśla­do­wa­niu kon­kret­ne­go sce­na­riu­sza, lecz na prze­cho­dze­niu przez kolej­ne sta­cje poetyc­kie prze­ło­mu wie­ków w stro­nę wyzwa­la­ją­cej iro­nii, któ­ra dała jego poezji – poezji kon­cep­tu – wymiar dra­ma­tu.

Dużo moż­na by o tym tomi­ku jesz­cze powie­dzieć. O kul­tu­rze jako źró­dle cier­pień i – w grun­cie rze­czy – wyklu­cze­nia (ale ktoś musi być kul­tu­ral­ny w tym kra­ju). O grach poetyc­kich z Gał­czyń­skim, Szym­bor­ską i Her­ber­tem („CLAUDIUS REX DANIAE DIXIT”, gdzie po pół wie­ku ktoś wresz­cie roz­pra­wia się z „Tre­nem For­tyn­bra­sa”). Koń­cząc, przy­wo­łam zło­wróżb­ne „Pra­wa New­to­na II”, roz­pi­sa­ne na pozy­tyw i nega­tyw, z zakoń­cze­niem: „Niech nie liczy na litość, kto cia­ła zamie­nia w posą­gi / Im jaśniej błysz­czą bie­le, tym czer­nie robią się głęb­sze”. I szy­der­czy trak­tat pro­zą „Pałac TM. Instruk­cja skła­da­nia” – rzecz, któ­rej po Deh­ne­lu bym się nie spo­dzie­wa­ła, z nie­przy­pad­ko­wą alu­zją do powie­ści Pere­ca. „Pro­ces skła­da­nia. Nie koń­czy się nigdy” – jak nie koń­czy się pro­ces uty­li­za­cji naszych wyobra­żeń, pro­ces dewa­sta­cji i odbu­do­wy. Jak nie ma gra­nic śmiet­ni­sko kul­tu­ry. Tu już nie o wskrze­sze­niu mowa, tu gra­my inną meta­fo­rą (acz i wskrze­sze­nia mają swo­je, zabaw­ne cza­sem, skut­ki ubocz­ne: „Było z moje­go wskrze­sze­nia wie­le rado­ści. Ale śmier­dzieć nie prze­sta­łem” ‒ „Seba­stia­no del Piom­bo – »Wskrze­sze­nie Łaza­rza«”, 2012, Języ­ki obce). Meta­fo­rą, któ­ra wysta­wia tekst na nowe eks­plo­ra­cje, nowe pró­by.

O autorze

Eliza Kącka

Urodzona w 1982 roku. Absolwentka polonistyki i międzyuczelnianych studiów humanistycznych. Współredaktorka antologii poezji najnowszej Poeci i poetki przekraczają granice (FA-art, 2011). Opublikowała książkę Stanisław Brzozowski wobec Cypriana Norwida (Warszawa 2012). W maju ukaże się jej debiut prozatorski - Elizje (wyd. Lokator). Stypendystka MNiSW, finalistka Nagród Naukowych „Polityki”. Doktor nauk humanistycznych (Nagroda Główna w Konkursie im. Inki Brodzkiej, 2016). Asystentka na Wydziale Polonistyki UW. Członkini Zarządu Głównego TLiAM. Recenzentka i czytelniczka literatury najnowszej. Występowała w Tygodniku Kulturalnym.

Powiązania

Jedzenie staje się tu budulcem świata

recenzje / ESEJE Eliza Kącka

Impre­sja Eli­zy Kąc­kiej na temat pro­zy Alek­san­dry Paduch, wyróż­nio­nej w ramach pro­jek­tu „Pra­cow­nia przed debiu­tem pro­zą 2024”.

Więcej

Zalążek mitologii miejskiej

recenzje / ESEJE Eliza Kącka

Impre­sja Eli­zy Kąc­kiej na temat pro­zy Woj­cie­cha Świercz­ka, wyróż­nio­ne­go w ramach pro­jek­tu „Pra­cow­nie otwar­te pro­zą 2023”.

Więcej

Sowa, córka śmierci

wywiady / o książce Eliza Kącka Grzegorz Kwiatkowski

Roz­mo­wa Eli­zy Kąc­kiej z Grze­go­rzem Kwiat­kow­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Sową, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 6 listo­pa­da 2017 roku.

Więcej

W narzędniku

recenzje / ESEJE Eliza Kącka

Recen­zja Eli­zy Kąc­kiej książ­ki Sową Grze­go­rza Kwiat­kow­skie­go, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 6 listo­pa­da 2017 roku.

Więcej

Wiek żelazny

wywiady / o książce Eliza Kącka Piotr Matywiecki

Roz­mo­wa Eli­zy Kąc­kiej z Pio­trem Maty­wiec­kim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Pala­me­des, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 1 maja 2017 roku.

Więcej

Głosy żywych ludzi

wywiady / o książce Eliza Kącka Grzegorz Kwiatkowski

Roz­mo­wa Eli­zy Kąc­kiej z Grze­go­rzem Kwiat­kow­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Powin­ni się nie uro­dzić revi­si­ted – Uro­dzić, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 1 lute­go 2016 roku.

Więcej

Wyławianie słów i fraz, które mnie uruchamiają

wywiady / o książce Eliza Kącka Grzegorz Kwiatkowski

Roz­mo­wa Eli­zy Kąc­kiej z Grze­go­rzem Kwiat­kow­skim towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Spa­la­nie, któ­ra uka­za­ła się 10 sierp­nia 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Najdziwniejsze

nagrania / stacja Literatura Jacek Dehnel

Czy­ta­nie z książ­ki Naj­dziw­niej­sze z udzia­łem Jac­ka Deh­ne­la w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Telegrafista i jego meldunki

wywiady / o książce Artur Burszta Jacek Dehnel

Roz­mo­wa Artu­ra Bursz­ty z Jac­kiem Deh­ne­lem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Naj­dziw­niej­sze, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 28 paź­dzier­ni­ka 2019 roku.

Więcej

O wierszu „Clavdivs Rex Daniæ Dixit”

recenzje / KOMENTARZE Jacek Dehnel

Autor­ski komen­tarz Jac­ka Deh­ne­la towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Naj­dziw­niej­sze, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 28 paź­dzier­ni­ka 2019 roku.

Więcej

Najdziwniejsze

utwory / zapowiedzi książek Jacek Dehnel

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Naj­dziw­niej­sze Jac­ka Deh­ne­la, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 28 paź­dzier­ni­ka 2019 roku.

Więcej