Burzliwy strumień wrażeń, który ogarnął mnie podczas pierwszych kilku dni pobytu na Marsie, dał mi pewne wyobrażenie o monstrualności zadania, przed którym stanąłem. Przede wszystkim musiałem zrozumieć ten świat i jego niezwykle bogatą, oryginalną i żywotną harmonię. Musiałem wejść do tego świata, ale nie jako osobliwy obiekt muzealny, lecz jako człowiek pośród ludzi, robotnik pośród robotników. Tylko wtedy mogłem wypełnić swoją misję, tylko wtedy mogłem posłużyć jako pierwsze złącze między naszymi dwoma światami. Jako socjalista stanąłem na granicy między nimi, jak ułamek sekundy teraźniejszości stoi między przeszłością a przyszłością [1].
Aleksandr Bogdanow, Czerwona Gwiazda
Dwie książki poetyckie to rzecz jasna jeszcze za mało, by mówić o „tendencji”, a jednak wspomnieć muszę na wstępie, że bardzo cieszą mnie gesty wydawnicze Biura Literackiego z ostatnich tygodni – zaraz po Zakładach holenderskich Radosława Jurczaka dostajemy do rąk kolejną książkę, w której główną rolę odgrywają intuicje futurologiczne, kreślone na tle potraktowanej zupełnie serio troski o życie. Nebula Anny Adamowicz, jej trzeci autorski tom, jest przede wszystkim solidną propozycją poetycką i jako taki powinien być scharakteryzowany, a jednak warto wcześniej zwrócić uwagę również na to, jak wiele dobrego może on zrobić dla całego tzw. pola literackiego. Mamy wszak do czynienia z dziełem, w którym nie odrzuca się poczynionych już rozpoznań na temat polityczności wiersza, lecz wpisuje się w ramy owych rozpoznań bardzo precyzyjnie zdefiniowane problemy zastanej rzeczywistości. W działaniu tym widzę więc kolejną jaskółkę zmiany: być może po latach wychodzimy wreszcie z fazy, w której polityczność była nie tyle pewnym modi istnienia wiersza, ile przedmiotem płytkiego tematyzowana i obiektem nieustającego brandzlowania się krytyki literackiej. Jednym słowem, polityczność poezji zaczyna wreszcie znaczyć tyle, co estetyczne przepracowywanie możliwych scenariuszy jutra – i za to Adamowicz już na starcie ma u mnie ogromny plus.
Zacząć wypada od możliwie szerokiego nakreślenia kontekstualnych ram książki: w Nebuli poetkę interesują przede wszystkim kwestie – ściśle ze sobą powiązane – życia w nieustającym zagrożeniu kryzysem klimatycznym, rozwoju technologicznego oraz kolonizacji kosmosu. Ale nie to czyni interesującą nas propozycję wyjątkową – szczególnie przemawia do mnie fakt, że wrocławska autorka spogląda na te zagadnienia przez pryzmat dwóch przyszłości: komunistycznej, związanej z radzieckim projektem modernizacyjnym (a zatem retro-przyszłości, przyszłości utraconej i towarzyszącej nam dziś już tylko w postaci hauntologicznej) oraz korporacyjno-neofeudalnej (która prawdopodobnie nas czeka, co sprawia, że w czasie lektury nad czytelniczką permanentnie gromadzą się czarne chmury; brak nadziei na ocalenie jest tu czymś absolutnie oczywistym). Sam pomysł zderzenia tych dwóch wizji „panowania człowieka” nie tylko doskonale oddaje ducha naszych czasów. Widzę w nim też nad wyraz oryginalną bazę dla projektu poetyckiego, bo choć podobne ujęcia spotykamy co rusz we współczesnej filozofii politycznej, naukach społecznych i lewicowej publicystyce (Jodi Dean, Nick Srnicek i Alex William, Aaron Bastani i inni), to do tej pory nikt – przynajmniej w Polsce – nie wydobył jeszcze tak skutecznie tkwiącego w nich potencjału estetycznego. Żeby nie pozostawać gołosłownym:
zawsze warto inwestować
dzień dobry nazywam się Elon Musk i jestem wizjonerem
obdaruj mnie droga hasłem do wi-fi
dzień dobry nazywam się Elon Musk i jestem
obdaruj mnie droga passami do konta
dzień dobry nazywam się
obdaruj mnie drogą do drogi do drogi
(s. 7)
Kreskówkowa postać miliardera, który niedawno publicznie przyznał, że wraz ze swoimi współpracownikami może „robić pucz, gdzie mu się tylko podoba”, perfekcyjnie ogniskuje w sobie wszystkie towarzyszące nam dziś społeczne lęki: od niepokojów związanych z rosnącym rozwarstwieniem ekonomicznym aż po paranoiczny strach przed rzeczywistością, w której porządku pilnować będą prywatne siły militarne na usługach korporacyjnych technokratów. Z drugiej strony mamy pocieszną postać, o której większość z nas myśli z nostalgią – Jurija Gagarina, working class hero milionów prostych ludzi, który u Adamowicz w chwilach największego strachu marzy o tym, by „być niesporczakiem” albo zjeść „jajko faszerowane”. To jego twarz stała się przed laty symbolem nieograniczonych możliwości ludzkiego rozwoju. Rozwoju, który może i był dyktowany zimnowojenną rywalizacją między dwoma globalnymi mocarstwami (w celny i przezabawny sposób Adamowicz oddaje tę kwestię, cytując Nas ne dogonyat zespołu t.A.T.u.), ale mimo to służyć miał przecież ludziom pracy, a nie nieustającej akumulacji kapitału. Ta ostatnia wytycza nam obecnie prostą drogę ku planetarnemu unicestwieniu, a poetka nie ma najmniejszych wątpliwości, że już teraz widzimy tego wyraźną zapowiedź:
roku 2020
klęska za klęską, wszystkie sposoby trawienia:
wirus żuje płuco
woda żuje ziemię
bomba żuje ciało
zamiast tego
zamieszkaj w duchówce
zamieszkaj w szklarni
zamieszkaj w piecyku
pozwól by żółwie z Gangesu posprzątały
(s. 22)
Naturalnie, dwie opisane wyżej wizje przyszłości nie reprezentują manichejskiej walki dobra ze złem, nie są one też wpisane w prostą relację dialektyczną – istnieją między nimi znacznie bardziej skomplikowane zależności. W utworze „technique is everything”, inspirowanym krótkometrażowym filmem dokumentalnym Experiments in the Revival of Organisms, przypomina się nam o radzieckich eksperymentach z resuscytacją organizmów znajdujących się w stanie śmierci klinicznej. Te próby „zapanowania nad naturą” w ujęciu Adamowicz nie są wcale prezentowane jako jasna strona innowacji technologicznych, lecz jako antycypacja współczesnych form destrukcji przez akumulację. (Trudno stwierdzić, czy poetka świadomie nawiązuje w tym miejscu do Wisławy Szymborskiej i jej wiersza „Eksperyment” z roku 1967 – choć niewiele łączy te dwie autorki, to z pewnością obydwie są raczej poetkami tematu niż ekspresji językowej). Przypomina mi się tu rozpoznanie Benjamina Noysa (Malign Velocities, Zero Books 2014), który początków akceleracjonistycznej tendencji neoliberalizmu szukał już w radzieckiej estetyce futuryzmu – musimy więc pamiętać, że nasza nostalgia za państwami bloku wschodniego niemal zawsze prowadzi do przesadnego idealizowania radzieckiej modernizacji.
Adamowicz doskonale rozumie jednak stawki toczących się dziś debat na temat rozwoju technologicznego – i nie sprowadza ich wyłącznie do kwestii podboju kosmosu. W utworze „sci-fi [2]” (dedykowanym Radosławowi Jurczakowi, a jakżeby inaczej!) napotykamy nieco prześmiewcze rozważana nad rolą automatyzacji pracy w najbliższej przyszłości. Aaron Benanav w wydanej niedawno książce Automation and the Future of Work (Verso 2020) zwraca uwagę na fakt, że automatyzacja budzi jednoznaczny entuzjazm tylko w tych krajach, w których interesy pracownicze są świetnie zabezpieczone, a ze szczególnym niepokojem lub sprzeciwem spotyka się ona tam, gdzie związki zawodowe mają niewiele do powiedzenia i gdzie postępuje prekaryzacja. Pytanie o to, czy roboty zwolnią nas z obowiązku pracy, czy raczej odbiorą nam pracę, jest pytaniem, na które – to chyba sugeruje Adamowicz – nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie poza kontekstem walk toczonych na froncie praca/kapitał. A jednak tak właśnie, czyli bez uwzględnienia zasadniczego tła politycznego, jest ono zwykle stawiane w kulturze popularnej i dyskursach popularnonaukowych – stąd, prawdopodobnie, humorystyczna mgiełka unosząca się nad utworem: „roboty zabiorą nasze samochody i zaczną nimi jeździć / bezpieczniej niż my kiedykolwiek / […] / roboty zmienią konstytucję / roboty powiedzą że zamiast zużywać zasoby / powinniśmy się zabić” (s. 23).
Co prawda wspomniałem wyżej o całkowitym braku nadziei, z jakim zostawia nas Nebula, ale jednocześnie trudno byłoby mi z pełnym przekonaniem określić ten tom jako mroczny czy depresyjny – sam nie do końca rozumiem, dlaczego tak perwersyjną przyjemność sprawia mi równoległe czytanie dwóch utworów z książki: „idę z tyłu, bo chodnik jest za wąski” oraz „sci-fi [3]”. W tle pierwszego, krótszego tekstu, majaczą szalone koncepcje Juana Posadasa, postaci do niedawna niemal zupełnie zapomnianej, ale mniej więcej od roku 2015 zadziwiająco „memicznej”, bardzo popularnej w kręgach internetowych nerdów. W wierszu Adamowicz układ wypowiedzenia deklaruje gotowość do bycia porwanym przez kosmitów, tak jakby ratunek przed okrutnym, zbliżającym się wielkimi krokami technofeudalizmem mógł przyjść tylko spoza orbity ziemskiej (przypomnijmy, że przywódca Latynoamerykańskiego Sekretariatu IV Międzynarodówki ogłaszał możliwość sojuszu robotniczo-ufolskiego już w roku 1968). Chwilę później dostajemy w twarz frazą, która w jeszcze większym stopniu przywodzi na myśl Posadasa: „jedyna zbrojna rewolucja, jakiej pragnę, / to koniec świata, który wszystkich zmiecie z planszy” (s. 12). Argentyński trockista, jak pamiętamy, nadzieję na zbudowanie socjalistycznego społeczeństwa wiązał z… wojną nuklearną, która miała „zaorać” panujące stosunki produkcji, by to na ich zgliszczach powstał zupełnie nowy świat bez wyzysku. Jak mógłby wyglądać taki świat? Jedną z jego wersji znajdujemy w wierszu „sci-fi [3]”, tęsknym, ale też jasnym i zadziwiająco optymistycznym: otóż wyczekiwany koniec świata, Wielki Zrównywacz na miarę naszych czasów, zostawia przy życiu tylko czarujące i cholernie odporne na warunki zewnętrzne niesporczaki, ubrane w brokatowe skafandry i błyszczące hełmofony, z nostalgią wspominające czasy ZSRR, głęboko zasłuchane we wzniosłych sovietwave’ach; nad nimi unosi się dostojny duch Łajki, suni poświęconej w imię postępu… Nie wiem, czy to wyobrażenie może zniwelować skalę depresji klimatycznej, ale przyznam szczerze, że ja po lekturze tego wiersza czuję się lepiej.
Mam wrażenie, że powyższe intuicje wciąż nie są wystarczająco przewrotne, by mogły dobrze korespondować z osobliwością Nebuli – dlatego na koniec zostawiam wątek znakomitego otwarcia tomu. W utworze „small talk” Adamowicz bardzo efektownie dialoguje z Andrzejem Sosnowskim i jego słynnym wierszem, który „wychodzi z domu i nigdy nie wraca”; o ile twórca poems i towarzyszący mu krytycznoliteracki dwór dwadzieścia lat temu zgodnie mówili o konieczności uwolnienia wiersza od petryfikujących go gestów hermeneutycznych, o tyle Adamowicz idzie jeszcze dalej – każe nam uwolnić wiersz przede wszystkim jako fakt społeczny:
wiersz to potężny hrabonszcz,
którego ubierasz w brokatową piżamkę typu pajacyk
i przykrywasz kocykiem, a on ucieka z domu,
wsiada do tramwaju bez biletu, rzuca chujami
w mężczyzn, kobiety, dzieci
(s. 5)
W praktyce oznaczałoby to mniej więcej tyle, że interpretacyjne rozpasanie, kojarzone dziś głównie z reakcyjnymi tendencjami postmodernizmu, to dla poetki o wiele za mało. Odnosząc się krytycznie do wszelkich prób kontrolowania percepcyjnego doświadczenia czytelnika (jakiś czas temu Adamowicz niezbyt pochlebnie odnosiła się do intencjonalistycznej orientacji pewnej części młodej krytyki), wrocławska autorka sugeruje chyba, że powinniśmy zrobić jeszcze jeden krok – wyraźnie opowiedzieć się za taką ontologią wiersza, która pozwalałaby mu na własnych warunkach przekształcać plastyczną świadomość odbiorcy. Pod tym względem Adamowicz wydaje mi się bardzo dojrzała: nie godzi się na specjalistyczne skostnienie literatury, ale też nie przecenia jej politycznych predyspozycji; doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wiersz może zmieniać polityczny obraz rzeczywistości, ale sam w sobie nie jest żadnym narzędziem rewolucji.
Od pierwszej książki poetka idzie pod prąd, całkowicie lekceważąc panujące trendy i predylekcje gremiów jurorskich – z przyjemnością będę obserwował, jak w najbliższej przyszłości zmieniał się będzie sam główny nurt, czyniąc z autorki Nebuli jeden z najważniejszych punktów odniesienia dla debiutujących twórców. Oczywiście – jeśli jakaś przyszłość jeszcze nam została.
Przypisy:
[1] Na podstawie wydania anglojęzycznego: A. Bogdanov, Red Star: The First Bolshevik Utopia, trans. Ch. Rougle, Indiana University Press, Bloomington–Indianapolis 1984, s. 86.