recenzje / ESEJE

Nigdy nie oddzielaj

Paweł Kaczmarski

Szkic Pawła Kaczmarskiego o poezji Szymona Domagały-Jakucia. Prezentacja w ramach cyklu tekstów zapowiadających antologię Zebrało się śliny. Nowe głosy z Polski, która ukaże się w Biurze Literackim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kon­rad Góra napi­sał o debiu­cie Szy­mo­na Doma­ga­ły-Jaku­cia (okład­ko­wy blurb jest zawsze dobrym punk­tem wyj­ścia, szcze­gól­nie gdy pisze go Kon­rad Góra), że jego zaan­ga­żo­wa­nie jest „nie od Puł­ki, Kopy­ta czy Pod­sia­dły, a od Borow­skie­go, Bro­niew­skie­go i Tuwi­ma”. Cie­ka­we to zesta­wie­nie – cie­ka­we szcze­gól­nie o tyle, że Góra prze­mil­cza bar­dziej bez­po­śred­nie inspi­ra­cje Jaku­cia: Wata, z któ­rym Jaku­cia łączy doświad­cze­nie bólu, gorącz­ki i cho­ro­by pro­wa­dzą­cej na skraj obłę­du, i bluź­nier­czo ero­tycz­ne­go Wojacz­ka – Wojacz­ka od wier­szy, nie od auto­kre­acji – do któ­re­go Jakuć się­ga zresz­tą spa­ra­fra­zo­wa­nym kryp­to­cy­ta­tem („Ty jesteś Góra ja jestem Dół” moż­na czy­tać jako nawią­za­nie do Krzy­ża auto­ra Innej baj­ki: „Ja jestem pozio­ma / Ty jesteś pio­no­wy / Ty jesteś góra / Ja jestem doli­na”]. Jest tu gniew­na reli­gij­ność Gro­cho­wia­ka i Waży­ka głę­bo­kie, wręcz cie­le­sne zespo­le­nie z  kon­kret­nym mia­stem. Jest wresz­cie sam Góra, któ­re­go anar­chi­zu­ją­ca poety­ka sta­no­wi wyraź­ną inspi­ra­cję dla Hote­lu Jah­we i któ­re­go Doma­ga­ła-Jakuć przy­wo­łu­je z imie­nia w tytu­le wier­sza Kon­rad (praw­dzi­wy boha­ter wobec wro­gów roz­po­zna­je los swój i los ich lecz to nie czy­ni z nie­go tru­pa prze­ciw­nie oży­wia bar­dziej niż trwa­nie w sła­bo­ści chłod­ne widze­nie).

Ale nie tyl­ko ze wzglę­du na Górę odci­na­nie Doma­ga­ły-Jaku­cia od „mło­dych zaan­ga­żo­wa­nych” było­by prze­sa­dą. Im dłu­żej myślę o Hote­lu Jah­we, im wię­cej cza­su upły­nę­ło od pierw­sze­go kon­tak­tu z tą książ­ką, tym wyraź­niej widzę Doma­ga­łę-Jaku­cia jako koniecz­ne dopeł­nie­nie tego, co w pierw­szej deka­dzie nowe­go wie­ku wyło­ni­ło się wła­śnie jako „poezja zaan­ga­żo­wa­na mło­de­go poko­le­nia”. Cho­dzi o to, że z każ­dą chwi­lą coraz trud­niej pomy­śleć „mło­dą poezję zaan­ga­żo­wa­ną” bez Jaku­cia; coraz trud­niej wyobra­zić sobie sytu­ację, w któ­rej głos tego poety mógł­by się w ogó­le nie ujaw­nić. Te wier­sze – otwar­cie rady­kal­ne, mówią­ce w spo­sób zupeł­nie dys­kur­syw­ny o poli­ty­ce i spo­łe­czeń­stwie, anar­chi­zu­ją­ce i chrze­ści­jań­skie, bez­u­stan­nie odwo­łu­ją­ce się do reli­gii, na doświad­cze­niu reli­gii osa­dzo­ne – dopeł­nia­ją jak­by spek­trum poli­tycz­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia mło­dych poetów i kon­sty­tu­ują tego spek­trum dru­gi, dotąd nie­wi­docz­ny bie­gun. Mamy więc poezję Szcze­pa­na Kopy­ta (to był­by pierw­szy bie­gun) – napę­dza­ne spe­cy­ficz­ną egzal­ta­cją i spo­ken-wor­do­wym flow wier­sze upar­te­go rewo­lu­cjo­ni­sty, któ­ry dąży do mówie­nia wprost, w spo­sób bez­po­śred­ni i przej­rzy­sty, w języ­ku, któ­ry nie wsty­dził­by się ani swo­je­go gnie­wu, ani swo­ich (poli­tycz­nych) źró­deł, ani pod­nio­sło­ści. Mamy poezję Kiry Pie­trek, prze­chwy­tu­ją­cą język kor­po­ra­cji, dzia­ła­ją­cą „na tyłach” kapi­ta­li­stycz­nej nowo­mo­wy poezję dywer­syj­ną. Mamy Kon­ra­da Górę mówią­ce­go o gło­dzie i gnie­wie wie­lo­ma języ­ka­mi zapo­śred­ni­czo­ny­mi w lite­rac­kiej tra­dy­cji i zasły­sza­ny­mi na uli­cy. Mamy wier­sze nie­od­ża­ło­wa­ne­go Tom­ka Puł­ki, wychy­la­ją­ce się na prze­mian ku przej­rzy­sto­ści afo­ry­zmu i ku nar­ko­tycz­ne­mu beł­ko­to­wi. A teraz mamy też Szy­mo­na Doma­ga­łę-Jaku­cia – dru­gi bie­gun – któ­re­go zaan­ga­żo­wa­nie defi­niu­je się przez zespo­le­nie języ­ka reli­gii, ero­ty­ki i poli­ty­ki – przez holi­stycz­ną per­spek­ty­wę, w któ­rej te trzy idio­my zda­ją się osta­tecz­nie ide­al­nie pokry­wać, mówić wspól­nie o tych samych spra­wach. On i Kopyt poru­sza­ją się w zupeł­nie róż­nych reje­strach języ­ka – na pierw­szy rzut oka nie mogli­by się bar­dziej róż­nić – jed­nak obaj szu­ka­ją przede wszyst­kim miej­sca, z któ­re­go moż­na by mówić o całej rze­czy­wi­sto­ści jed­nym języ­kiem, nie pod­da­jąc się widzial­nym kon­wen­cjom i nie­wi­dzial­nym podzia­łom, któ­re wymu­sza­ją na jed­no­st­ce sta­łe zmia­ny tonów, idio­mów i ról.

To, że w Hote­lu Jah­we domi­nu­je i wybi­ja się na pierw­szy plan język reli­gij­ny, zapo­śred­ni­czo­ny w Biblii i chrze­ści­jań­skiej tra­dy­cji, nie zna­czy, że doświad­cze­nie reli­gij­ne jest dla Doma­ga­ły-Jaku­cia „nad­rzęd­ne” wobec jakichś pozo­sta­łych. Prze­ciw­nie, moż­na by powie­dzieć, że tu wszyst­ko wią­że się ze wszyst­kim – ale w tym sen­sie, że wszyst­ko jest reli­gij­ne, wszyst­ko jest ero­tycz­ne, wszyst­ko jest poli­tycz­ne. I cho­dzi nie tyl­ko o ogól­ny ton książ­ki, o splot jej naj­waż­niej­szych wąt­ków, ale o poziom bar­dzo dosłow­ny: figu­ry Mia­sta (Łodzi), Boga (Jah­we, Chry­stu­sa, Zba­wi­cie­la) i kobie­ty (róż­nie) funk­cjo­nu­ją w zasa­dzie wymien­nie, prze­cho­dzą jed­na w dru­gą, zosta­ją opi­sa­ne jed­nym języ­kiem, tymi samy­mi bądź bliź­nia­czo podob­ny­mi meta­fo­ra­mi. Jeden z naj­czę­ściej powra­ca­ją­cych w książ­ce obra­zów – sta­no­wią­cych źró­dło zara­zem naj­bar­dziej sub­tel­nych, jak i naj­bar­dziej nie­smacz­nych (co nie zna­czy, rzecz jasna, że złych) ero­ty­ków Jaku­cia – porów­nu­je fel­la­tio do Eucha­ry­stii. I moż­na by to uznać za tanią i nie­no­wą pro­wo­ka­cję (już nie­za­leż­nie od tego, co z takie­go obra­zu wyni­ka dla poety), gdy­by nie fakt, że w poetyc­kiej nar­ra­cji Hote­lu Jah­we ta meta­fo­ra osa­dza się zupeł­nie natu­ral­nie: nie jest ani naj­bar­dziej dosad­na, ani naj­bar­dziej eks­ta­tycz­na. Każ­dy wiersz Doma­ga­ły-Jaku­cia moż­na prze­czy­tać jako wiersz reli­gij­ny i jako ero­tyk – chwy­ta­jąc się tyl­ko naj­bar­dziej oczy­wi­stych, naj­bar­dziej przej­rzy­stych frag­men­tów. A jed­no­cze­śnie zaan­ga­żo­wa­nie poli­tycz­ne poety bywa z tych naj­bar­dziej dosłow­nych – czy­tel­nik znaj­dzie w Hote­lu Jah­we wier­sze o zna­nej z mediów Kata­rzy­nie W., o kata­stro­fie smo­leń­skiej, etc. – przy czym są to wier­sze-komen­ta­rze, wier­sze kry­tycz­ne, bio­rą­ce kon­kret­ne zda­rze­nia za swój głów­ny przed­miot namy­słu, a nie tyl­ko wpla­ta­ją­ce je w jed­nost­ko­we doświad­cze­nie poety, któ­ry miał­by być „bio­gra­fi­stą codzien­no­ści”. Są to jed­no­cze­śnie utwo­ry bar­dzo emo­cjo­nal­ne, moc­no prze­ży­wa­ne przez tego, kto mówi:

Ty jesteś Abra­ha­mem, ręka nie zadrży ci nad Iza­akiem,
mogłaś zanie­chać w jakie­kol­wiek imię, zaprzeć się demo­na dusz­ne­go jak szklar­nia,
zaprzeć się wra­że­nia, że to, co jest z cie­bie, jest prze­ciw tobie.

Two­ja nie­wo­la nie w dziec­ku, jesteś doj­ściem do źró­deł depre­sji,
jesteś jej okiem i uchem, ude­rzasz jej pię­ścią, jesteś dło­nią, któ­ra pocią­ga za sznur­ki.
Nie wiesz, co masz z tym zro­bić? Wypuść to z dło­ni, przy­ci­śnij podusz­kę do twa­rzy dziec­ka,
aż wypły­nie bli­zna, takich jak ty wie­le tutaj, Mat­ko Polko.

[Współ­czu­cie dla Kata­rzy­ny W. (modli­twa za Mat­kę Polkę)]

To, co reli­gij­ne, jest dla Doma­ga­ły-Jaku­cia oczy­wi­stą, nie­od­łącz­ną czę­ścią rze­czy­wi­sto­ści; ale, co chy­ba istot­niej­sze, całą tę rze­czy­wi­stość prze­ni­ka, jest w ści­słym sen­sie wszech­obec­ne. I tutaj, a nie w lewi­co­wych dekla­ra­cjach poety jego reli­gij­ność obja­wia swój anar­chi­stycz­ny (i anar­chicz­ny) cha­rak­ter – jeże­li reli­gia fak­tycz­nie opie­ra się na oddzie­le­niu pew­ne­go obsza­ru życia (jak wska­zu­je ponoć łaciń­ska ety­mo­lo­gia, odsy­ła­ją­ca nie do reli­ga­re, a do rele­ga­re), to Jakuć zde­cy­do­wa­nie wal­czy z roz­dzie­le­niem tego, co reli­gij­ne, ero­tycz­ne i poli­tycz­ne (a tak­że z oddzie­le­niem tych obsza­rów od pew­nej nie­okre­ślo­nej „jed­nost­ko­wej codzien­no­ści”). Co jed­nak waż­niej­sze, jego obse­syj­na reli­gij­ność nie daje reli­gii w ści­słym rozu­mie­niu żad­ne­go uprzy­wi­le­jo­wa­ne­go sta­tu­su (podob­nie jak nie daje go poli­ty­ce ani żad­ne­mu z tych pod­sta­wo­wych, dają­cych się nazwać porząd­ków). Łódź nie sta­je się pięk­niej­sza (ani łatwiej­sza do zba­wie­nia) dla­te­go, że „war­te jest mia­sto krwi Two­jej” ani dla­te­go, że Jakuć bez iro­nii cytu­je R. S. Tho­ma­sa.

Dla­te­go tak czę­sto czy­ta­jąc wier­sze Jaku­cia czy­tel­nik ma para­dok­sal­ne wra­że­nie, że reli­gij­ność poety jest zupeł­nie szcze­ra i gor­li­wa, a zara­zem bluź­nier­cza. Tak wła­śnie jest – gor­li­wość i szcze­rość pro­wa­dzą poetę do bluź­nier­stwa, i jest to bluź­nier­stwo zara­zem głę­bo­ko lite­rac­kie, jak i głę­bo­ko poli­tycz­ne. Reli­gij­na gor­li­wość Jaku­cia prze­ja­wia się w języ­ku, jakim mówi (czy nazwie­my go języ­kiem chrze­ści­ja­ni­na, pro­ro­ka czy ewan­ge­li­sty) – w chę­ci wyra­że­nia w tym języ­ku róż­nych innych, nie­re­li­gij­nych doświad­czeń. Co jed­nak waż­ne – wyra­ża­nie nie­re­li­gij­ne­go w reli­gij­nym nie ma cha­rak­te­ru zapo­śred­ni­cze­nia, nie jest alie­nu­ją­ce. Albo ina­czej: doświad­cze­nie wyra­żo­ne w reli­gij­nym języ­ku (któ­ry na tym eta­pie pew­nie nale­ża­ło­by zapi­sy­wać w cudzy­sło­wie, jako „reli­gij­ny język”, bo coraz moc­niej prze­kra­cza on wła­ści­we rozu­mie­nie reli­gii) nie zosta­je pod­po­rząd­ko­wa­ne reli­gii jako osob­ne­mu, wydzie­lo­ne­mu rodza­jo­wi ludz­kiej dzia­łal­no­ści; dąży raczej do roz­my­cia reli­gii, do unie­waż­nie­nia jej jako cze­goś, co ma osob­ną nazwę (stąd potrze­ba mówie­nia cudzy­sło­wa­mi, stąd wra­że­nie, że do wie­lu wła­snych „reli­gij­nych” meta­for Jakuć nie jest do koń­ca prze­ko­na­ny, że korzy­sta z nich nie­ja­ko z przy­mu­su, a jego „reli­gij­ność” w nie­wiel­kim stop­niu jest tak napraw­dę dobro­wol­na; stąd w Hote­lu Jah­we kil­ka wier­szy iro­nicz­nych, dają­cych poecie oddech). Reli­gij­ność nie rzą­dzi wier­sza­mi poety, ale je wła­śnie prze­ni­ka; nie przy­cho­dzi z góry, jako narzu­co­na zasa­da, ale roz­my­wa się w świe­cie. I to wła­śnie bluź­nier­stwo Jaku­cia – to, że nisz­cząc kon­sty­tu­tyw­ne dla reli­gii oddzie­le­nie, nie rezy­gnu­je z biblij­nych meta­for, z modli­twy, z języ­ka, któ­re­go reli­gia go nauczy­ła. Do takie­go bluź­nier­stwa, tak prze­wrot­ne­go, nie­ja­sne­go i prze­kor­ne­go, potrze­ba zapew­ne (by wiersz nie stał się gra­fo­mań­ski ani kiczo­wa­ty) odro­bi­ny sza­leń­stwa, albo wręcz obłę­du – i u Jaku­cia obłęd (sza­leń­stwo w oku, gorącz­ko­wy ton, glo­so­la­lia) poja­wia się w wie­lu wier­szach:

Nie pozwo­lę byś zsu­nę­ła się do mnie
na miej­sce prze­zna­czo­ne schi­zo­fre­ni­kom dozor­com gra­ba­rzom
z zepsu­ty­mi zęba­mi i śred­nim peł­nym
nie aresz­tu­je­my się nawza­jem ani jed­no dru­gie­go nie znisz­czy
patrzę na cie­bie ocza­mi two­jej mat­ki
(…)
bo lek na podej­rze­nia spa­la mi gło­wę razem z aure­olą
chcę pisać bar­dziej przy­ziem­nie bo wyżej wszyst­ko jest pozba­wio­ne chrzą­stek

[Pierw­sze sło­wo do Justy­ny Fru­ziń­skiej]

Wszy­scy to zna­my: mło­dy woju­ją­cy lewak z (praw­do­po­dob­nie) chrze­ści­jań­skie­go domu, któ­ry stwier­dza, że „Jezus tak napraw­dę był anar­chi­stą” (albo komu­ni­stą, albo anar­cho­syn­dy­ka­li­stą, albo, albo, albo). Rzecz – a dla nie­któ­rych zapew­ne i pro­blem – w tym, że dla Doma­ga­ły, któ­re­go wier­sze są do pew­ne­go stop­nia wnio­ska­mi wycią­gnię­ty­mi z takiej tezy, wzy­wa ona nie do „łącze­nia” róż­nych porząd­ków i stron bary­ka­dy, ale do powstrzy­ma­nia się od ich „roz­łą­cza­nia”. Impli­cyt­nie (i być może nie­świa­do­mie) Doma­ga­ła wyra­ża więc tęsk­no­tę za pew­ne­go rodza­ju źró­dło­wym, pier­wot­nym, bar­dziej auten­tycz­nym doświad­cze­niem sprzed tego fun­da­men­tal­ne­go „roz­łą­cze­nia”. I gdy­by nie to, że poeta czę­sto spo­glą­da w przy­szłość – modląc się, wzy­wa­jąc przyj­ścia Zba­wi­cie­la; ku przy­szło­ści skie­ro­wa­ny jest też gniew roz­cza­ro­wa­ne­go rewo­lu­cjo­ni­sty, łączą­cy go z Kopy­tem i Górą – moż­na by powie­dzieć, że jego poety­ka jest wyraź­nie retro­spek­tyw­na.

A że znaj­dą się tacy – „pro­fe­sjo­nal­ni” i „nie­pro­fe­sjo­nal­ni” – czy­tel­ni­cy, dla któ­rych Hotel Jah­we jest do szczę­tu kpiar­ski, iro­nicz­ny, saty­rycz­ny? Taka inter­pre­ta­cja wyma­ga­ła­by dużej ekwi­li­bry­sty­ki sty­li­stycz­nej – a nawet, jeśli eks­pe­ry­ment by się powiódł, to jest to ryzy­ko, któ­re poezja Jaku­cia wymu­sza, któ­re przyj­mu­je otwar­cie i świa­do­mie; szcze­gól­nie, że chwi­la­mi rze­czy­wi­ście wybi­ja się w niej na pierw­szy plan (auto)ironia, jak choć­by w wier­szu Głos Anio­ła Boże­go, orę­dzie idą­ce jak bły­ska­wi­ca od Pana Boga Świę­te­go, a dane do roz­gło­sze­nia w mie­ście Łodzi: „Jan Paweł II dopie­ro po śmier­ci stał się czło­wie­kiem praw­dzi­wie posą­go­wym. / Papież-czło­wiek. Papież-kalen­darz”.

„Mło­dzi zaan­ga­żo­wa­ni” poeci powta­rza­ją czę­sto – jest to zresz­tą intu­icja nie­no­wa, z tych fun­da­men­tal­nych – że ich poli­tycz­ność wyni­ka nie z przy­wią­zy­wa­nia szcze­gól­nej wagi do tego, co spo­łecz­ne, ale z same­go fak­tu nie­wy­ru­go­wa­nia poli­ty­ki i spo­łe­czeń­stwa z wier­sza. To brak zaan­ga­żo­wa­nia jest w rze­czy­wi­sto­ści czymś wtór­nym, efek­tem prze­sło­nię­cia jed­ne­go z obsza­rów życia, stłu­mie­nia jed­ne­go spo­śród dostęp­nych nam doświad­czeń. Jakuć prze­chwy­tu­je tę intu­icję, ale idzie o krok dalej (a może raczej o parę kro­ków w bok), by poka­zać oddzie­le­nie kil­ku róż­nych obsza­rów życia, żeby dostrzec (tę bar­dzo spe­cy­ficz­ną) lite­rac­ką poli­tycz­ność w ero­ty­ce i reli­gii. Jego reflek­sja jed­nak nie uspo­ka­ja: ten pro­rok nie opi­su­je i nie wska­zu­je, a wzy­wa.


Tekst uka­zał się pier­wot­nie w „Odrze” (2014, nr 4) pod tytu­łem Mło­da poezja i pro­blem oddzie­le­nia. Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi i Redak­cji za wyra­że­nie zgo­dy na ponow­ne wyko­rzy­sta­nie.

O autorze

Paweł Kaczmarski

Urodzony w 1991 roku. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji współczesnej. Redaktor działu recenzji książkowych w „Ricie Baum” oraz „8. Arkusza”, dodatku młodopoetyckiego do miesięcznika „Odra”. Współpracownik czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania