recenzje / ESEJE

Notatki o nowej książce Wojtka Bonowicza

Jacek Gutorow

Recenzja Jacka Gutorowa z książki Wojciecha Bonowicza.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.

Spo­śród kil­ku naj­now­szych ksią­żek poetyc­kich wybie­ram Pol­skie zna­ki, kolej­ny tom Woj­cie­cha Bono­wi­cza. W trak­cie lek­tu­ry powta­rzam sobie sło­wa z jed­ne­go z wier­szy: „na wie­le spo­so­bów zazna­cza­łem już to co chcia­łem zapa­mię­tać i nie pamię­tam. Ale mam zazna­czo­ne” („Spo­sób”). Prze­pra­szam, czy mógł­bym napi­sać o takich zazna­cze­niach?

2.

Tytuł to osob­ny wiersz. Jak­by odłą­czo­ny od resz­ty, ale przez to może bar­dziej poru­sza­ją­cy. Pol­skie zna­ki. Pol­skie, nie­ła­twe zna­ki. Zna­ki trud­nej, a ostat­nio coraz trud­niej­szej wspól­no­ty, któ­rej wypa­tru­je­my z nie­cier­pli­wo­ścią cza­sem nazbyt natar­czy­wą i w try­bie nazbyt dosłow­nie, nachal­nie wspól­no­to­wym. Mógł­bym te zda­nia roz­wi­jać i nazy­wać, prze­kształ­ca­jąc je w nar­ra­cję, któ­ra dała­by sank­cję ist­nie­nia pozo­sta­łym tek­stom, tym zamiesz­czo­nym w środ­ku tomu. Powiem wię­cej: dało­by się z tych poetyc­kich ele­men­tów-żywio­łów zbu­do­wać nie­jed­ną książ­kę. I każ­dą z nich roz­po­zna­li­by­śmy bez­błęd­nie jako zbiór wier­szy tego wła­śnie poety.

3.

Pol­skie zna­ki mają posmak cierp­ko-nostal­gicz­ny. Zwra­ca­ją się ku sobie i ku prze­szło­ści, a raczej ku sobie w cza­sie prze­szłym. Cza­sa­mi jest to czas zaprze­szły, legen­dar­ny, a nawet, wyda­wa­ło­by się, nie­prze­ży­ty (a jeśli nawet prze­ży­ty, to za każ­dym razem ina­czej, pozo­sta­wia­ją­cy życie gdzieś z tyłu). Cza­sa­mi jest chwi­la teraź­niej­sza, ale teraź­niej­sza bez zbyt­nich pod­kre­śleń, zawie­szo­na pomię­dzy sło­wa­mi, któ­re albo już padły, albo dopie­ro zosta­ną zapi­sa­ne. I chy­ba nie prze­sa­dzę stwier­dza­jąc, że mamy tu do czy­nie­nia z czymś bar­dzo dla Wojt­ka Bono­wi­cza cha­rak­te­ry­stycz­nym. Obec­na w jego wier­szach nostal­gia jest wyco­fa­na i nie­peł­na. Wszyst­kie cza­sy są nie­do­ko­na­ne i ułom­ne. Tak było w debiu­tanc­kim Wybo­rze więk­szo­ści, książ­ce, któ­ra w mojej wyobraź­ni wciąż się skła­da, roz­kła­da i nakła­da, nie przy­bie­ra­jąc żad­nej osta­tecz­nej for­my i pozo­sta­jąc w sta­nie bło­go­sła­wio­nej płyn­no­ści. Ten i następ­ne tomy zaska­ki­wa­ły – ale tyl­ko w tym pierw­szym, pod­sta­wo­wym sen­sie sło­wa, bo nie było mowy o zasko­cze­niu w pra­cy poetyc­kich mecha­ni­zmów. Chcę przez to powie­dzieć, że wier­sze Wojt­ka są dla mnie przy­kła­dem wzor­co­we­go roz­re­gu­lo­wa­nia mowy lirycz­nej: pra­wie żad­ne­go moc­niej­sze­go zacze­pie­nia, pra­wie żad­ne­go nało­że­nia się słów wedle porząd­ku fra­zy. Wier­sze jako urzą­dze­nia i zam­ki, któ­re nie mogą zasko­czyć? W przy­pad­ku Bono­wi­czo­wej poezji były to zawsze momen­ty zasad­ni­cze­go szczę­ścia, kie­dy wpa­da­ło się w kolej­ne sekwen­cje lirycz­nych asy­me­trii i dyso­nan­sów, jak­że sku­tecz­nie wytrą­ca­ją­cych nas z rów­no­wa­gi i dają­cych nam porę­kę cze­goś naresz­cie nie­zmie­rzo­ne­go.

4.

Kie­dy w 2006 roku uka­zał się tom Peł­ne morze, zapew­ne naj­waż­niej­szy zbiór poetyc­ki Bono­wi­cza, obser­wo­wa­łem z boku czy­tel­ni­czą wrza­wę i kibi­co­wa­łem. Cie­szy­łem się, że książ­ka znaj­du­je zro­zu­mie­nie u kry­ty­ków, juro­rów i gre­miów. Kolej­ne prze­ta­so­wa­nie zna­ków i sen­sów, kolej­ne zasko­cze­nie bez zasko­cze­nia – wier­sze Wojt­ka wyobra­ża­ły coś, co mogło się rymo­wać z naszy­mi wła­sny­mi wyobra­że­nia­mi, zazwy­czaj jed­nak je prze­kra­cza­ło, pozo­sta­wia­jąc dużo luzu na sło­wa, któ­re nie padły, ale paść mogły. Moc­niej niż we wcze­śniej­szych tomach zaak­cen­to­wa­ny był moment wspól­no­ty, ale wspól­no­ty nie­po­skła­da­nej, nie do koń­ca roz­po­zna­nej i, by tak rzec, balan­su­ją­cej na wła­snym pro­gu. Wspól­no­ty w jakiś spo­sób cie­kaw­szej niż ta, któ­ra wyła­nia się z tych nie­po­etyc­kich tek­stów Wojt­ka, któ­re wyra­sta­ją z jego wybo­rów świa­to­po­glą­do­wych lub – pro­szę mi wyba­czyć dosłow­ność – reli­gij­nych.

5.

Bar­dzo osob­ne wier­sze, zapi­sa­ne jak­by roz­strze­lo­nym dru­kiem, choć wyczu­wa się prze­pły­wa­ją­cy przez nie pod­skór­ny nurt pamię­ci (tudzież prze­kleń­stwa nie­pa­mię­ci) i pra­gnie­nia wspól­no­ty. Bono­wicz chce być przede wszyst­kim obser­wa­to­rem, co pod­kre­ślo­ne zosta­je już na samym począt­ku książ­ki, w świet­nym wier­szu „Poeta”. Nie ma tu miej­sca na świa­ty wyobra­żo­ne. W na poły pro­gra­mo­wym utwo­rze „Co moż­na, co nie moż­na” czy­ta­my: „Wyobraź sobie/ dokład­nie tyle”. Ani odro­bi­nę wię­cej ponad to, co jest rze­czy­wi­sto­ścią – jej poten­cjał i tak jest nie­wy­czer­pa­ny.

6.

Nie wiem, czy ta nowa książ­ka jest lep­sza czy gor­sza od ksią­żek poprzed­nich. Nie widzę więk­sze­go sen­su w sta­wia­niu takich pytań. To kon­se­kwent­na kon­ty­nu­acja wąt­ków i pro­ble­mów, któ­re wyda­ją się led­wie zazna­czo­ne, ale w isto­cie two­rzą już skom­pli­ko­wa­ną siat­kę odnie­sień i roz­po­znań. Trud­no w tym przy­pad­ku mówić o jakim­kol­wiek pro­gra­mie czy pro­jek­cie. Jest nerw poetyc­ki i prze­ko­na­nie o sile słów, obec­ne u Bono­wi­cza od same­go począt­ku, w każ­dym wier­szu, w każ­dej zwrot­ce.

7.

Otwie­ra­ją­cy książ­kę wiersz nawią­zu­je do suk­ce­sów, jakie przy­pa­dły w udzia­le Bono­wi­czo­wi po uka­za­niu się Peł­ne­go morza (Gdy­nia, Nike): „Być może nigdy nie napi­szę już nic / lep­sze­go”. Cierp­ka jest prze­rzut­nia, cierp­ko sma­ku­je nawet to „być może”. Lek­ko zazna­czo­ny obrys sytu­acji, któ­ra zda­je się prze­bie­gać na pal­cach i zni­ka, zanim weź­mie­my ją sobie do ser­ca. Nowe wier­sze są w ogó­le bar­dziej nar­ra­cyj­ne; zda­nia połą­czo­ne są ści­ślej i dążą do stwo­rze­nia jed­no­rod­ne­go, kon­se­kwent­ne­go adieu, któ­rym poeta raz za razem żegna się z czy­tel­ni­kiem. Bo to książ­ka wie­lu zakoń­czeń i poże­gnań. Cierp­kość na języ­ku ustę­pu­je miej­sca nostal­gii, któ­rej smak prze­ni­ka wie­le wier­szy. Powrót pod­mio­tu? Jak naj­bar­dziej, choć oczy­wi­ście tyl­ko do pew­ne­go stop­nia, bo, jak pisze sam poeta, „nigdy nie wiesz czy będzie / za następ­nym zakrę­tem. Za następ­nym / sło­wem” („Nie­wie­dza”). To jak­by nostal­gia zwró­co­na w przy­szłość, wycho­wu­ją­ca swo­je mło­de. Jesz­cze ina­czej: to wier­sze o pew­niej­szych wią­za­niach, bar­dziej skon­cen­tro­wa­ne, choć nadal ujmu­ją­co dys­kret­ne. Nie mam wąt­pli­wo­ści, że pozo­sta­ną. W wyobraź­ni, na języ­ku, ku pamię­ci. I przede wszyst­kim pod adre­sem życia.

8.

Piszę skró­to­wo. Ale ina­czej nie potra­fię. Nie wobec wier­szy, któ­re zna­mio­nu­je taka eko­no­mia środ­ków i celów, któ­re tak szyb­ko docie­ra­ją do miejsc, wyda­wa­ło­by się, trud­no dostęp­nych. A wszyst­ko to w try­bie bynaj­mniej nie eks­pre­so­wym, lecz medy­ta­cyj­nym. Kwe­stia języ­ko­we­go wyro­bie­nia, doświad­cze­nia, opa­no­wa­nej tech­ni­ki, powie ktoś. Nie­wąt­pli­wie. Jest też u kra­kow­skie­go poety rzad­ka umie­jęt­ność prze­ska­ki­wa­nia łączy i media­cji pomię­dzy sło­wa­mi, języ­ka­mi, pozio­ma­mi wypo­wie­dzi. Choć trze­ba też przy­znać, że w Pol­skich zna­kach wię­cej mamy prób wypro­wa­dze­nia nar­ra­cji, któ­ra zysku­je spój­ność nie tyle poprzez wewnętrz­ną logi­kę, co przez grę powtó­rzeń i odwró­ceń. Mam wra­że­nie – nie­wy­klu­czo­ne, że jest to jedy­nie pierw­sze wra­że­nie – iż nowa książ­ka Bono­wi­cza napi­sa­na zosta­ła odro­bi­nę odmien­ną lirycz­ną czcion­ką i pod wezwa­niem nie­co innej reto­ry­ki. Bo czy kil­ka­na­ście lat temu poeta napi­sał­by taki wiersz jak „Dwa ruchy”?

Kie­dy patrzę na morze
ono cofa się wra­ca cofa
powta­rza nie­skoń­cze­nie te dwa ruchy

Kie­dy nie patrzę na morze
ono cofa się wra­ca cofa
powta­rza nie­skoń­cze­nie te dwa ruchy

W sumie tro­chę wię­cej w tym nowym tomie cią­że­nia, kle­isto­ści, nadziei na to, że jeśli dobrze przy­pa­trzeć się świa­tu, to odnaj­dzie­my w nas jakieś jego prze­dłu­że­nie, jakiś moment wspól­ny.

9.

To ład­na, wywa­żo­na, zdy­scy­pli­no­wa­na, dys­kret­na książ­ka. Nie ma w niej zbęd­nych słów. Jest za to wie­le powie­trza. Na stro­nie i w tak zwa­nym świe­cie przed­sta­wio­nym. Świe­cie, któ­ry nie narzu­ca się nam w trak­cie lek­tu­ry, za to bar­dzo powo­li odsła­nia swo­je zakąt­ki, miej­sca jaśniej­sze i ciem­niej­sze. Wcho­dzić weń trze­ba bar­dzo, bar­dzo ostroż­nie.

O autorze

Jacek Gutorow

Urodzony 12 września 1970 roku w Grodkowie. Poeta, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Opolskiego. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1998), Fundacji Kultury (2003) oraz Nagrody im. Ludwika Frydego (2003). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Mediów Publicznych Cogito za opublikowany w 2008 roku tom Inne tempo. Mieszka w Opolu.

Powiązania