„Tak jak jazz nie jest muzyką, ale sposobem grania, tak samo nowa poezja jest innym sposobem rozmawiania” – głosił krytyk towarzyszący działalności poetyckiej tzw. „poetów liverpoolskich”, bliskich niektórym twórcom z kręgu „brulionu”. Konstatacja ta dotyczy szczególnie Briana Pattena, przejętego ideą prostoty tekstu dającego się przedstawić w formie multimedialnego spektaklu, happeningu łączącego muzykę, plastykę i poezję. Na Pattena można natknąć się w poezji Podsiadły oraz w niektórych wypowiedziach Świetlickiego, na przykład w prawie wyznawczym tekście ogłoszonym w szesnastym numerze „brulionu”. Takie właśnie „inne sposoby rozmawiania” odnajdujemy w niektórych wierszach przedstawicieli pokolenia „bruLionu”, bezpośredniość wyrazu w naszej poezji rzadko spotykaną, charakterystyczną właśnie dla tekstów rockowych, estradowych, popowych. Odmienność idiomów poetyckich zaproponowanych przez „nowe języki” przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych brała się z innych jeszcze źródeł, raczej obcych naszej rodzimej tradycji. Wskazuje się np. na wpływ poezji amerykańskiego poety, Franka O’Hary.
Jeżeli przyjmiemy, że był jakikolwiek wpływ wzorca wiersza o’harystycznego na wiersze Świetlickiego, Podsiadły, Wilczyka, Biedrzyckiego, Jaworskiego, Śliwki i innych, to musimy spróbować odtworzyć chociaż w zarysie cechy takiego wiersza-wzorca. Umożliwi nam to lektura tomiku Franka O’Hary przetłumaczonego i wydanego przez Piotra Sommera w 1987 roku pod tytułem „Twoja pojedynczość”. Już po pierwszej lekturze zauważa się spore różnice między światem np. wczesnej poezji Świetlickiego a światem wykreowanym przez amerykańskiego poetę. Jedyne co narzuca się w pierwszej chwili jako wspólne, to dojmujące uczucie pustki i wyobcowania pośród zimnej, jakby nieludzkiej, przestrzeni wielkiego miasta. Być może stało się tak, że bardziej niż z samymi wierszami O’Hary utożsamiono ten jakiś wyimaginowany model „wiersza o’harystycznego” z manifestem „personizmu”, którego główne zasady pokrywają się w pewnym stopniu z cechami świata przedstawionego wierszy Świetlickiego. A więc ukonkretnienie języka, wyprowadzenie go ze sfery abstraktów i „symbolicznej wspólnoty” w stronę indywidualizmu, prywatności, pojedynczości, nasycenie wiersza wręcz katalogowym spisem przedmiotów otaczających podmiot oraz tworzenie sytuacji lirycznej w oparciu o bezpośrednio przeżywany szczegół, fakt wyrwany z codzienności. Opis własnej osoby współgrającej z najdrobniejszymi, nawet trywialnymi, uwarunkowaniami egzystencji ma się odbywać pod dyktando języka potocznego, nerwowej dykcji mówionej, w aurze drwiny, przekory i parodii stylu wysokiego.
Bardzo zabawną – ale jednocześnie na swój sposób celną – redefinicję tego typu wiersza i postawy (normy) lirycznej znajdujemy w „Parnasie bis” pod hasłem „o’haryzm”. „Zasadniczo jest to liryka osobista, prywatna, nie angażująca się raczej w sprawy społeczne. Jej podmiot liryczny nie znajduje zwykle oparcia w jakichkolwiek wartościach (kulturze, religii), oprócz samego siebie. Zgodnie z konwencją amerykańskiej poezji pop, wiersz o’harystyczny można poznać z zewnątrz po dużej szerokości wersów, nagromadzeniu obowiązkowych okoliczników miejsca i czasu (czasem dokładne daty i godziny), rekwizytach konsumpcyjnych i popkulturowych oraz wtrętach dialogowych w języku potocznym.„1 Autorzy „Chwilowego zawieszenia broni”, Jarosław Klejnocki i Jerzy Sosnowski, dorzucają jeszcze do tej charakterystyki, choć nie bez zastrzeżeń, takie cechy jak „wprowadzenie szczegółu biograficznego (lub wykreowanie go) w nastroju konfesyjności, żaru (…) odrzucenie (lub deklarowane odrzucenie) ‘wzorcowości’; podkreślanie prymatu egzystencji nad esencją”.2
W pierwszej fazie rozwoju nowa poezja po 1989 roku wikłała się w paradoks: miała zrywać z etosem i misją społeczną, a jednocześnie dawać świadectwo przemian kulturowych, czyli inaczej mówiąc odrywać się od rzeczywistości, a jednocześnie jakoś ją opisywać. Lata 1989 – 1994 to moim zdaniem czas dominacji wiersza o’harystycznego (reportażowego), zdającego sprawę z sytuacji podmiotu pośród otaczającej go, drobiazgowo odtwarzanej rzeczywistości. Poetą wybijającym się na tle swego pokolenia był wówczas Marcin Świetlicki i to jego wtedy naśladowano najczęściej. W tym kręgu wiersz był rozumiany jako lusterko (czy wręcz narcystyczne lustereczko) przechadzające się po gościńcach współczesności i jego liryczna akcja rozgrywała się w miejskiej scenerii knajp, dworców, ulic, wynajętych pokoi, bilboardów, hipermarketów, klubów młodzieżowych. Można było odnosić wrażenie, że rzeczywistość (zazwyczaj w opisie nacechowana ujemnie) jednak funkcjonowała jako rzeczywistość, nie sprawiając wielu kłopotów z jej rozpoznaniem i zakwalifikowaniem.
Po roku 1994 nasiliły się tendencje przeciwne i zaczęły pojawiać się wiersze sygnalizujące kłopoty ontologiczne, zaczęła zamazywać się nie tylko anarchistyczna pasja, ale również wyrazista kwalifikacja ontologiczna. Wraz z zanikaniem wpływu poetyki Świetlickiego zaznaczał się coraz większy wpływ poetyki Andrzeja Sosnowskiego. Moim zdaniem obecność tej właśnie poezji spowodowała modę na ontologiczną niejasność. Obecność tej poezji mitygowała i mityguje mimetyczne zapędy młodych poetów. Tak działo się w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych i moim zdaniem dzieje się nadal, dodatkowo łącząc się w tej chwili z wpływem nagle odrodzonego modelu poezji lingwistycznej. Stendhalowski gościniec stał się rzeczą niepewną i niejasną, a bezpośrednie referowanie zaczęło w niektórych kręgach symbolizować poetycką naiwność i nieudolność.
Bo co pozostawało debiutantowi, który wówczas zastał spolaryzowany krajobraz po bitwie barbarzyńców z klasycystami? Utożsamienie się z ideologią estetyczną którejś z grup bądź kontestowanie tak wąskiego wyboru. Większość – moim zdaniem – wybrała wolność rozumianą jako wolność wybierania najbardziej dla siebie ciekawych elementów z obydwu, przeciwstawiających się sobie, poetyk, przy tym wyjątkowo dużo atrakcyjnych elementów znajdując w „poetykach pobocznych”, poetykach nie zaangażowanych w pokoleniowy spór swoich poprzedników. Większość wybrała wolność, której wzór stylistyczny zapożyczano z różnie odczytywanych i rozumianych wierszy Andrzeja Sosnowskiego.
Jeżeli pierwsze lata przemian w młodej liryce można postrzegać w aurze wpływu poezji Franka O’Hary, to lata następne, lata dojrzalsze charakteryzują się piętnem poezji Johna Ashbery’ego. Specyficzny autotelizm wierszy Ashbery’ego nakłada się w pewnym stopniu na wiersze jego polskiego naśladowcy, Andrzeja Sosnowskiego. Słowo „naśladowca” użyte tu zostało z całą świadomością przesady. Nie ma mowy o dosłownym naśladownictwie. Mam tu na myśli raczej ideową kontynuację, której korzenie tkwią głęboko w tradycji amerykańskiego i europejskiego modernizmu. W tym sensie poezja Sosnowskiego wprost idealnie realizuje postulaty kręgu „bruLionu”, najgłębiej jak tylko można zrywając z tradycją wiersza obywatelskiego, zaangażowanego, dającego się przełożyć na język – zniewolonej czy już wolnej – wspólnoty. Można rzec nawet, że w świetle poetyckiej praktyki Sosnowskiego, gesty negacji w wykonaniu np. Świetlickiego i Podsiadły wydają się płytkie i powierzchowne, że większość wierszy pisanych pod dyktando sprzeciwu wobec zastanych form uczestnictwa w kulturze, w zasadzie poza tę kulturę nie wyszła, kontestując o tyle, o ile jej ta kultura pozwoliła. Odwrócono tylko znaki, z zaangażowania przechodząc do postawy outsidera, ale nie odwrócono porządku. O odwróceniu porządku można mówić dopiero w przypadku poezji Andrzeja Sosnowskiego. Tutaj demonstracji ideowej towarzyszyła jeszcze demonstracja w zakresie formy, nazwałbym ją „demonstracją strukturalną”. Stworzono wiersz, który nie tyle głosem swego bohatera wypowiada społeczne desinteressment, co raczej czyni to całą swą strukturą zagmatwania i niedocieczenia. Strukturę tę charakteryzuje – jak mi się wydaje – coś, co nazwałbym „odmową łatwego kontaktu”. W tym kontekście stara idea „sztuki dla sztuki” uzyskała nagle nową, drapieżną, ponowoczesną wymowę, współkreując odmowę udziału w budowaniu elementarnego sensu literatury, który w pewnym uproszczeniu określić by można jako adorację wspólnego znaczenia.
Bardzo trudno w tym modelu lirycznym o „wspólne znaczenie”. Bunt „brulionowców” w paradoksalny sposób wypełnił się całkowicie w poezji Sosnowskiego i doszedł tu do jakiegoś krańca, stał się totalnym zerwaniem więzi ze „wspólnym znaczeniem”. Paradoks ten polega również na tym, że mimo stylistyki zerwania, poezja ta utrwaliła, złapała w zastawione sidła szyderczego konceptyzmu polszczyznę końca XX wieku, zapisała ją prześmiewczo i opacznie według z góry założonego światopoglądu niewiary, ale zapisała na zawsze. Zapisała z wiarą. Tą jedyną, jaka pozostała w tym pokoleniu. Wiarą w naturalną siłę języka. Wiarę te oparto na wzorcu Ashbery’ego i Rousselowskim paradygmacie pozaempirycznych gier językowych, co w efekcie doprowadziło do stworzenia nowej normy lirycznej. Jej istotą jest przekonanie, że w poezji nie chodzi o zwykłą sprawozdawczość, o mimetyczne oddanie domniemanych właściwości rzeczy, spraw, ludzi itd. Chodzi o stworzenie rzeczywistości stricte językowej, która uwalnia to, co do tej pory jedynie czemuś służyło w społecznie uwarunkowanym obrazowaniu. „Rozważając tę ostatnią ewentualność, dodać trzeba, iż ‘znaczenie świata’ nie odbywa się już według reguł mimetycznych (naśladowczych), ale w ramach pewnej aury spowijającej kulturę. Zanurzając się w atmosferę współczesności mamy szansę odkryć, że poezja ‘trudna’ i ‘niezrozumiała’ lepiej do niej pasuje, niż poezja ‘zrozumiała’ i – no właśnie – ‘łatwa’.„3
Skąd bierze się owa trudność, jaka jest jej geneza? Być może stąd, że wiersz Sosnowskiego tak bardzo odstaje od „brulionowego” wzorca pewnej jednak łatwości poznawczej, wyrazistości w ocenach świata i ludzi. W tym wierszu trudno o dosłowność w relacjonowaniu egzystencji i to właśnie jest podstawową barierą odbiorczą. To nie są wiersze o czymś, konkretnie „życiowo” nakierowane komunikaty, lecz raczej wypowiedzi skierowane do wewnątrz, zagłębione w samych mechanizmach nazywania i mówienia. Być może prostodusznych odbiorców najbardziej martwi fakt, że te wiersze nie niosą jednoznacznego przesłania, że w pięknym, klasycznie zszytym, opakowaniu nie przechowuje się jakichś ważkich, pozytywnych treści. Sosnowski prawdopodobnie nie chce brać udziału w odwiecznym mitologizowaniu roli sztuki i artysty. Wraz z całym pokoleniem „brulionu” dzieli przekonanie o tym, że istotność „wiodącego głosu” literatury w zasadzie się wyczerpała. Pozostaje hobbistyczne wypełnianie bardzo prywatnych obowiązków hermetycznego komunikowania o niezwykłych przygodach języka w bardzo skomplikowanym świecie. „Samowystarczalność wiersza stanowi bowiem odpowiedź na samowystarczalność świata, który w swoim pojęciu niczego poezji nie zawdzięcza i niczego od niej nie oczekuje.„4
„Wiersz niemożliwy” – pojęcie Piotra Śliwińskiego – to utwór, w którym spełniają się przeciwieństwa chaosu i precyzji, obiektywności i subiektywności, zasadności i przypadkowości. Jak pisałem w szkicu „Precyzja chaosu” („Nowy Nurt” nr 21 ‚1995, s. 1,5,6,7) czytelnik ma do czynienia ze szczególnym paradoksem. Paradoks polegający na tym, że wiersz wydaje się empirycznie przeładowany, rzeczowo przejaskrawiony, więc cielesny, a jednocześnie, po bliższym przyjrzeniu, to rzeczywiste ciało można nazwać ciałem balonu. Cieleśnie bezcielesny. Masywnie zbudowany, a wypełniony pneumą, tchnieniem sztuki udawania, porywami niezliczonych sztuczek sugerujących, że coś w nim jest, że coś się dzieje, a to tylko poruszenia naszej gracko podkręconej imaginacji, rozanielonej wyobraźni.5
„Przedsięwzięcie epistemologiczne”, o którym mówił Sosnowski w wywiadzie drukowanym na łamach „Nowego Nurtu”, było pojęciem dotyczącym poezji Ashbery’ego. Do tej pory mogliśmy się jedynie domyślać, co to właściwie znaczy także jako autocharakterystyka czyli w odniesieniu do praktyki twórczej samego autora „Życia na Korei”. W 7/8 numerze (2001/2002) krakowskiego czasopisma „Nowy Wiek” natrafiamy na zapis rozmowy Michała Pawła Markowskiego z Andrzejem Sosnowskim, rozmowy, która ostatecznie rozprasza wiele niejasności narosłych do tej pory wobec tego typu postawy twórczej. Na pytanie Markowskiego o to, czy jest poetą ponowoczesnym, Sosnowski odpowiedział, że te wszystkie pojęcia nie są dla niego zbyt jasne i najważniejsze rzeczy rozgrywają się gdzieś pomiędzy nowoczesnością a ponowoczesnością, a on sam zainteresowany jest tym, co wspomaga „nawiązanie gry z tym, co pojawia się jako wyzwanie, które przychodzi ze strony języka.” Rzeczywistość języka jest dla niego pierwotna, prymarna, natomiast światu tylko się wydaje, że jest odwzorowywany w wierszach. „Nazwijmy to tak: nieudana schadzka języka i świata.(…) Dlatego słowo zawiedzione spotkaniem ze światem odwraca się ku innym słowom. I cała reszta, na przykład wiersz, rozgrywa się rzeczywiście tylko między słowami.„6
To oświadczenie autora pozbawia wszelkich złudzeń. Uzmysławia, z jakim rodzajem operacji przeprowadzanej na języku i schematach poznawczych mamy do czynienia, z jakim rodzajem przedsięwziętej konsekwencji artystycznej. I trzeba też zwrócić honor Krzysztofowi Karaskowi, który w nocie na okładce debiutanckiego tomiku Sosnowskiego sygnalizował pewne pokrewieństwo tej „przygody intelektualnej” z innymi tego typu projektami, kojarzącymi się na przykład z poezją Valery’ego. Ten trop wydaje się bardziej właściwy, bardziej pomocny dla zrozumienia fenomenu poezji Andrzeja Sosnowskiego. A więc nie przygoda egzystencjalna, a intelektualna właśnie. Położenie nacisku na kreację – jeżeli można tak rzec – wewnątrzjęzykową. Całkowite zaufanie rzeczywistości języka wyalienowanego, oderwanego od mechanizmu prostego desygnowania. W tym kontekście wiersz raczej nie jest odpowiedzią na wyzwania tak zwanej realności, a jawi się jako produkt zwątpienia w życiowo poznawcze możliwości języka. Jedynie wiarygodne stają się wyzwania nadchodzące ze strony języka, a światu wydaje się – i prawdopodobnie ma się wydawać – że jest odwzorowywany, że zachodzi wokół niego tajemnicze misterium pod hasłem „widzę i opisuję”. Czyżby chodziło o bunt języka, jakieś jego zwyrodnienie? To raczej radosne pójście języka na swoje albo – jak to nazwał autor w cytowanym wywiadów – „nieudana schadzka języka i świata”.
Czym jest autotelizm i czy ta kategoria ma jeszcze awangardowy sens, skoro poeci, i nie tylko ci pozostający w orbicie oddziaływania poezji Sosnowskiego, powszechnie akcentują tekstowość stwarzanego świata? Wydawać by się mogło, że to zwalnia od odpowiedzialności i kompetencji. Tak jakoś utarło się mniemać: ach, to tylko tekstowy świat, to my nie będziemy od niego wymagać solidnej referencyjności, to jakieś igraszki itd. I rzekomo nic poważnego z tych „zabaw” nie wynika. Jakbyśmy mieli do czynienia z jakimś wydrwigroszami i ich pokazami fajerwerków. Tekstowość dotyczy jednak wszystkich światów ukrytych za jakimikolwiek okładkami. I tylko rodzaj odwiecznej gry (także gatunkowej i stylistycznej) między autorem a czytelnikami określa wagę tekstowości. Jedna tekstowość chce samą siebie znosić, chce przekonywać o swojej powadze i wadze przesłania, mającego wyraźne, wręcz interwencyjne, odniesienia mimetyczne, druga zaś samą siebie eksponuje, samą sobą bawi się, czerpiąc sporo uciechy (co z kolei ma udzielać się czytelnikowi) z faktu balansowania na pograniczu prawdopodobnej i nieprawdopodobnej iluzji. Fakt uprawiania poezji „tekstocentrycznej” nie zwalnia twórcy od odpowiedzialności. On zapewne też bierze udział w międzyludzkiej dyskusji dotyczącej ducha czasu, człowieka i kultury, ale na sposób mniej zobowiązujący i nie tak dosłowny. To, co o tym wszystkim myśli, należy czytać „między wierszami”, czyli właśnie między niedosłownościami i pominięciami. I nic nie zwalnia także od odpowiedzialności literackiej, polegającej na rzetelnym rzemiośle, na estetycznej konsekwencji, na wierności strukturze: chodzi mi o odpowiedzialność za podjętą konwencję, za świadome i całkiem poważne w niej bycie.
Okazuje się więc, że lustro pozostaje lustrem (nie ma mowy o zwierciadle, tu mam na myśli rozsiane lusterka, prywatne, nieschodzące się ze sobą odbicia), natomiast z poczuciem istnienia gościńca bywa różnie. Niepewny gościniec jest symbolem sytuacji poznawczej, wedle której nie wiadomo co jest rzeczywistością i czym rzeczywistość jest. Na pograniczu dwóch technik radzenia sobie z problemem rzeczywistości wyrasta granica między paradygmatem Świetlickiego (O’Hary) a paradygmatem Sosnowskiego (Ashbery’ego). Spór o poezję niezrozumiałą bądź zrozumiałą ściśle wiąże się z tak zarysowanym zagadnieniem. Współczesny poeta już nie tyle „negocjuje rzeczywistość”, co rekonstruuje prawdopodobieństwo jej istnienia. Myślę, że jest to jedno ze źródeł nieporozumień między nim a czytelnikiem oczekującym wsparcia i pewności. W efekcie poezję czytają już tylko nieliczni, wtajemniczeni w tę prawdę, że jest coraz mniej elementów wspólnych, wspólnie zazębiających się w indywidualnych wizjach projektu o nazwie „rzeczywistość’.
Nazwisko Sosnowskiego potraktujmy więc symbolicznie, a hipostaza w postaci „skrzydła Sosnowskiego” niech oznacza nurt awangardowy i poszukujący, towarzyszący przygodom wolnego od ideologicznych powinności słowa. Wówczas w cieniu owego skrzydła będzie można postrzegać bardzo wiele zjawisk młodopoetyckich, łącznie z „nurtem wyzwolonej wyobraźni” a la Honet czy Majzel i z prężnie rozwijającym się neolingwizmem warszawskim, takimi autorami jak Joanna Mueller czy Paweł Kozioł. Centrum tak rozrysowanej sceny stylów i idei poetyckich będą zajmować pogrobowcy Świetlickiego, kontynuatorzy Foksa, uczniowie Jaworskiego, tak czy inaczej rozumiani „realiści”, poeci bezpośredni, często bardzo pomysłowi i dowcipni. Tutaj lista nazwisk byłaby najobszerniejsza, a gdybyśmy ją chcieli określić skrótowo, posłużylibyśmy się frazesem „od Macierzyńskiego do Kapeli”. I wreszcie na przeciwległej flance (obok „skrzydła Sosnowskiego” i centrowej „pop-poezji”) stać będą ci poeci, którzy poświadczają o udanych schadzkach języka ze światem i jako tacy są fetowani przez czcigodne gremia żądne poważnej poezji w starym stylu, poezji w pełni oznaczającej i pewnie stojącej na gruncie wyrażalności świata. To skrzydło nazwałbym hasłowo „kierunek klasycyzm!” i wskazał na bardzo zdolnego autora, Jacka Dehnela, nagrodzonego w tym roku Nagrodą Kościelskich, jako na tego, który umocni pozycję nurtu i spowoduje jeszcze większe zamieszanie wśród kryteriów i hierarchii.
[1] Parnas bis. Słownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku, Warszawa 1998, s. 157.
[2] J. Klejnocki, J. Sosnowski, Chwilowe zawieszenie broni. O twórczości tzw. pokolenia „brulionu” (1986–1996), Warszawa 1996, s. 91–92.
[3] A. Legeżyńska, P. Śliwiński, Poezja polska po 1968 roku, Warszawa 2000, s. 152.
[4] tamże; s. 153.
[5] por. K. Maliszewski, Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy, Bydgoszcz 1999, s. 39.
[6] A. Sosnowski, Czy jesteś w takim razie poetą ponowoczesnym – rozmawia M. P. Markowski (w: „Nowy Wiek” nr 7/8, zima 2001/2002, s. 53–61.