recenzje / IMPRESJE

Nowa poezja. Mały przewodnik po tendencjach i stylach

Karol Maliszewski

Esej Karola Maliszewskiego poświęcony twórczości Andrzeja Sosnowskiego.

„Tak jak jazz nie jest muzy­ką, ale spo­so­bem gra­nia, tak samo nowa poezja jest innym spo­so­bem roz­ma­wia­nia” – gło­sił kry­tyk towa­rzy­szą­cy dzia­łal­no­ści poetyc­kiej tzw. „poetów liver­po­ol­skich”, bli­skich nie­któ­rym twór­com z krę­gu „bru­lio­nu”. Kon­sta­ta­cja ta doty­czy szcze­gól­nie Bria­na Pat­te­na, prze­ję­te­go ideą pro­sto­ty tek­stu dają­ce­go się przed­sta­wić w for­mie mul­ti­me­dial­ne­go spek­ta­klu, hap­pe­nin­gu łączą­ce­go muzy­kę, pla­sty­kę i poezję. Na Pat­te­na moż­na natknąć się w poezji Pod­sia­dły oraz w nie­któ­rych wypo­wie­dziach Świe­tlic­kie­go, na przy­kład w pra­wie wyznaw­czym tek­ście ogło­szo­nym w szes­na­stym nume­rze „bru­lio­nu”. Takie wła­śnie „inne spo­so­by roz­ma­wia­nia” odnaj­du­je­my w nie­któ­rych wier­szach przed­sta­wi­cie­li poko­le­nia „bru­Lio­nu”, bez­po­śred­niość wyra­zu w naszej poezji rzad­ko spo­ty­ka­ną, cha­rak­te­ry­stycz­ną wła­śnie dla tek­stów roc­ko­wych, estra­do­wych, popo­wych. Odmien­ność idio­mów poetyc­kich zapro­po­no­wa­nych przez „nowe języ­ki” prze­ło­mu lat osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych bra­ła się z innych jesz­cze źró­deł, raczej obcych naszej rodzi­mej tra­dy­cji. Wska­zu­je się np. na wpływ poezji ame­ry­kań­skie­go poety, Fran­ka O’Ha­ry.

Jeże­li przyj­mie­my, że był jaki­kol­wiek wpływ wzor­ca wier­sza o’ha­ry­stycz­ne­go na wier­sze Świe­tlic­kie­go, Pod­sia­dły, Wil­czy­ka, Bie­drzyc­kie­go, Jawor­skie­go, Śliw­ki i innych, to musi­my spró­bo­wać odtwo­rzyć cho­ciaż w zary­sie cechy takie­go wier­sza-wzor­ca. Umoż­li­wi nam to lek­tu­ra tomi­ku Fran­ka O’Ha­ry prze­tłu­ma­czo­ne­go i wyda­ne­go przez Pio­tra Som­me­ra w 1987 roku pod tytu­łem „Two­ja poje­dyn­czość”. Już po pierw­szej lek­tu­rze zauwa­ża się spo­re róż­ni­ce mię­dzy świa­tem np. wcze­snej poezji Świe­tlic­kie­go a świa­tem wykre­owa­nym przez ame­ry­kań­skie­go poetę. Jedy­ne co narzu­ca się w pierw­szej chwi­li jako wspól­ne, to doj­mu­ją­ce uczu­cie pust­ki i wyob­co­wa­nia pośród zim­nej, jak­by nie­ludz­kiej, prze­strze­ni wiel­kie­go mia­sta. Być może sta­ło się tak, że bar­dziej niż z samy­mi wier­sza­mi O’Ha­ry utoż­sa­mio­no ten jakiś wyima­gi­no­wa­ny model „wier­sza o’ha­ry­stycz­ne­go” z mani­fe­stem „per­so­ni­zmu”, któ­re­go głów­ne zasa­dy pokry­wa­ją się w pew­nym stop­niu z cecha­mi świa­ta przed­sta­wio­ne­go wier­szy Świe­tlic­kie­go. A więc ukon­kret­nie­nie języ­ka, wypro­wa­dze­nie go ze sfe­ry abs­trak­tów i „sym­bo­licz­nej wspól­no­ty” w stro­nę indy­wi­du­ali­zmu, pry­wat­no­ści, poje­dyn­czo­ści, nasy­ce­nie wier­sza wręcz kata­lo­go­wym spi­sem przed­mio­tów ota­cza­ją­cych pod­miot oraz two­rze­nie sytu­acji lirycz­nej w opar­ciu o bez­po­śred­nio prze­ży­wa­ny szcze­gół, fakt wyrwa­ny z codzien­no­ści. Opis wła­snej oso­by współ­gra­ją­cej z naj­drob­niej­szy­mi, nawet try­wial­ny­mi, uwa­run­ko­wa­nia­mi egzy­sten­cji ma się odby­wać pod dyk­tan­do języ­ka potocz­ne­go, ner­wo­wej dyk­cji mówio­nej, w aurze drwi­ny, prze­ko­ry i paro­dii sty­lu wyso­kie­go.

Bar­dzo zabaw­ną – ale jed­no­cze­śnie na swój spo­sób cel­ną – rede­fi­ni­cję tego typu wier­sza i posta­wy (nor­my) lirycz­nej znaj­du­je­my w „Par­na­sie bis” pod hasłem „o’ha­ryzm”. „Zasad­ni­czo jest to liry­ka oso­bi­sta, pry­wat­na, nie anga­żu­ją­ca się raczej w spra­wy spo­łecz­ne. Jej pod­miot lirycz­ny nie znaj­du­je zwy­kle opar­cia w jakich­kol­wiek war­to­ściach (kul­tu­rze, reli­gii), oprócz same­go sie­bie. Zgod­nie z kon­wen­cją ame­ry­kań­skiej poezji pop, wiersz o’ha­ry­stycz­ny moż­na poznać z zewnątrz po dużej sze­ro­ko­ści wer­sów, nagro­ma­dze­niu obo­wiąz­ko­wych oko­licz­ni­ków miej­sca i cza­su (cza­sem dokład­ne daty i godzi­ny), rekwi­zy­tach kon­sump­cyj­nych i popkul­tu­ro­wych oraz wtrę­tach dia­lo­go­wych w języ­ku potocz­nym.„1 Auto­rzy „Chwi­lo­we­go zawie­sze­nia bro­ni”, Jaro­sław Klej­noc­ki i Jerzy Sosnow­ski, dorzu­ca­ją jesz­cze do tej cha­rak­te­ry­sty­ki, choć nie bez zastrze­żeń, takie cechy jak „wpro­wa­dze­nie szcze­gó­łu bio­gra­ficz­ne­go (lub wykre­owa­nie go) w nastro­ju kon­fe­syj­no­ści, żaru (…) odrzu­ce­nie (lub dekla­ro­wa­ne odrzu­ce­nie) ‘wzor­co­wo­ści’; pod­kre­śla­nie pry­ma­tu egzy­sten­cji nad esen­cją”.2

W pierw­szej fazie roz­wo­ju nowa poezja po 1989 roku wikła­ła się w para­doks: mia­ła zry­wać z eto­sem i misją spo­łecz­ną, a jed­no­cze­śnie dawać świa­dec­two prze­mian kul­tu­ro­wych, czy­li ina­czej mówiąc odry­wać się od rze­czy­wi­sto­ści, a jed­no­cze­śnie jakoś ją opi­sy­wać. Lata 1989 – 1994 to moim zda­niem czas domi­na­cji wier­sza o’ha­ry­stycz­ne­go (repor­ta­żo­we­go), zda­ją­ce­go spra­wę z sytu­acji pod­mio­tu pośród ota­cza­ją­cej go, dro­bia­zgo­wo odtwa­rza­nej rze­czy­wi­sto­ści. Poetą wybi­ja­ją­cym się na tle swe­go poko­le­nia był wów­czas Mar­cin Świe­tlic­ki i to jego wte­dy naśla­do­wa­no naj­czę­ściej. W tym krę­gu wiersz był rozu­mia­ny jako luster­ko (czy wręcz nar­cy­stycz­ne luste­recz­ko) prze­cha­dza­ją­ce się po gościń­cach współ­cze­sno­ści i jego lirycz­na akcja roz­gry­wa­ła się w miej­skiej sce­ne­rii knajp, dwor­ców, ulic, wyna­ję­tych pokoi, bil­bo­ar­dów, hiper­mar­ke­tów, klu­bów mło­dzie­żo­wych. Moż­na było odno­sić wra­że­nie, że rze­czy­wi­stość (zazwy­czaj w opi­sie nace­cho­wa­na ujem­nie) jed­nak funk­cjo­no­wa­ła jako rze­czy­wi­stość, nie spra­wia­jąc wie­lu kło­po­tów z jej roz­po­zna­niem i zakwa­li­fi­ko­wa­niem.

Po roku 1994 nasi­li­ły się ten­den­cje prze­ciw­ne i zaczę­ły poja­wiać się wier­sze sygna­li­zu­ją­ce kło­po­ty onto­lo­gicz­ne, zaczę­ła zama­zy­wać się nie tyl­ko anar­chi­stycz­na pasja, ale rów­nież wyra­zi­sta kwa­li­fi­ka­cja onto­lo­gicz­na. Wraz z zani­ka­niem wpły­wu poety­ki Świe­tlic­kie­go zazna­czał się coraz więk­szy wpływ poety­ki Andrze­ja Sosnow­skie­go. Moim zda­niem obec­ność tej wła­śnie poezji spo­wo­do­wa­ła modę na onto­lo­gicz­ną nie­ja­sność. Obec­ność tej poezji mity­go­wa­ła i mity­gu­je mime­tycz­ne zapę­dy mło­dych poetów. Tak dzia­ło się w dru­giej poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych i moim zda­niem dzie­je się nadal, dodat­ko­wo łącząc się w tej chwi­li z wpły­wem nagle odro­dzo­ne­go mode­lu poezji lin­gwi­stycz­nej. Sten­dha­low­ski gości­niec stał się rze­czą nie­pew­ną i nie­ja­sną, a bez­po­śred­nie refe­ro­wa­nie zaczę­ło w nie­któ­rych krę­gach sym­bo­li­zo­wać poetyc­ką naiw­ność i nie­udol­ność.

Bo co pozo­sta­wa­ło debiu­tan­to­wi, któ­ry wów­czas zastał spo­la­ry­zo­wa­ny kra­jo­braz po bitwie bar­ba­rzyń­ców z kla­sy­cy­sta­mi? Utoż­sa­mie­nie się z ide­olo­gią este­tycz­ną któ­rejś z grup bądź kon­te­sto­wa­nie tak wąskie­go wybo­ru. Więk­szość – moim zda­niem – wybra­ła wol­ność rozu­mia­ną jako wol­ność wybie­ra­nia naj­bar­dziej dla sie­bie cie­ka­wych ele­men­tów z oby­dwu, prze­ciw­sta­wia­ją­cych się sobie, poetyk, przy tym wyjąt­ko­wo dużo atrak­cyj­nych ele­men­tów znaj­du­jąc w „poety­kach pobocz­nych”, poety­kach nie zaan­ga­żo­wa­nych w poko­le­nio­wy spór swo­ich poprzed­ni­ków. Więk­szość wybra­ła wol­ność, któ­rej wzór sty­li­stycz­ny zapo­ży­cza­no z róż­nie odczy­ty­wa­nych i rozu­mia­nych wier­szy Andrze­ja Sosnow­skie­go.

Jeże­li pierw­sze lata prze­mian w mło­dej liry­ce moż­na postrze­gać w aurze wpły­wu poezji Fran­ka O’Ha­ry, to lata następ­ne, lata doj­rzal­sze cha­rak­te­ry­zu­ją się pięt­nem poezji Joh­na Ash­be­ry­’e­go. Spe­cy­ficz­ny auto­te­lizm wier­szy Ash­be­ry­’e­go nakła­da się w pew­nym stop­niu na wier­sze jego pol­skie­go naśla­dow­cy, Andrze­ja Sosnow­skie­go. Sło­wo „naśla­dow­ca” uży­te tu zosta­ło z całą świa­do­mo­ścią prze­sa­dy. Nie ma mowy o dosłow­nym naśla­dow­nic­twie. Mam tu na myśli raczej ide­ową kon­ty­nu­ację, któ­rej korze­nie tkwią głę­bo­ko w tra­dy­cji ame­ry­kań­skie­go i euro­pej­skie­go moder­ni­zmu. W tym sen­sie poezja Sosnow­skie­go wprost ide­al­nie reali­zu­je postu­la­ty krę­gu „bru­Lio­nu”, naj­głę­biej jak tyl­ko moż­na zry­wa­jąc z tra­dy­cją wier­sza oby­wa­tel­skie­go, zaan­ga­żo­wa­ne­go, dają­ce­go się prze­ło­żyć na język – znie­wo­lo­nej czy już wol­nej – wspól­no­ty. Moż­na rzec nawet, że w świe­tle poetyc­kiej prak­ty­ki Sosnow­skie­go, gesty nega­cji w wyko­na­niu np. Świe­tlic­kie­go i Pod­sia­dły wyda­ją się płyt­kie i powierz­chow­ne, że więk­szość wier­szy pisa­nych pod dyk­tan­do sprze­ci­wu wobec zasta­nych form uczest­nic­twa w kul­tu­rze, w zasa­dzie poza tę kul­tu­rę nie wyszła, kon­te­stu­jąc o tyle, o ile jej ta kul­tu­ra pozwo­li­ła. Odwró­co­no tyl­ko zna­ki, z zaan­ga­żo­wa­nia prze­cho­dząc do posta­wy out­si­de­ra, ale nie odwró­co­no porząd­ku. O odwró­ce­niu porząd­ku moż­na mówić dopie­ro w przy­pad­ku poezji Andrze­ja Sosnow­skie­go. Tutaj demon­stra­cji ide­owej towa­rzy­szy­ła jesz­cze demon­stra­cja w zakre­sie for­my, nazwał­bym ją „demon­stra­cją struk­tu­ral­ną”. Stwo­rzo­no wiersz, któ­ry nie tyle gło­sem swe­go boha­te­ra wypo­wia­da spo­łecz­ne desin­te­res­sment, co raczej czy­ni to całą swą struk­tu­rą zagma­twa­nia i nie­do­cie­cze­nia. Struk­tu­rę tę cha­rak­te­ry­zu­je – jak mi się wyda­je – coś, co nazwał­bym „odmo­wą łatwe­go kon­tak­tu”. W tym kon­tek­ście sta­ra idea „sztu­ki dla sztu­ki” uzy­ska­ła nagle nową, dra­pież­ną, pono­wo­cze­sną wymo­wę, współ­kreu­jąc odmo­wę udzia­łu w budo­wa­niu ele­men­tar­ne­go sen­su lite­ra­tu­ry, któ­ry w pew­nym uprosz­cze­niu okre­ślić by moż­na jako ado­ra­cję wspól­ne­go zna­cze­nia.

Bar­dzo trud­no w tym mode­lu lirycz­nym o „wspól­ne zna­cze­nie”. Bunt „bru­lio­now­ców” w para­dok­sal­ny spo­sób wypeł­nił się cał­ko­wi­cie w poezji Sosnow­skie­go i doszedł tu do jakie­goś krań­ca, stał się total­nym zerwa­niem wię­zi ze „wspól­nym zna­cze­niem”. Para­doks ten pole­ga rów­nież na tym, że mimo sty­li­sty­ki zerwa­nia, poezja ta utrwa­li­ła, zła­pa­ła w zasta­wio­ne sidła szy­der­cze­go kon­cep­ty­zmu pol­sz­czy­znę koń­ca XX wie­ku, zapi­sa­ła ją prze­śmiew­czo i opacz­nie według z góry zało­żo­ne­go świa­to­po­glą­du nie­wia­ry, ale zapi­sa­ła na zawsze. Zapi­sa­ła z wia­rą. Tą jedy­ną, jaka pozo­sta­ła w tym poko­le­niu. Wia­rą w natu­ral­ną siłę języ­ka. Wia­rę te opar­to na wzor­cu Ash­be­ry­’e­go i Rous­se­low­skim para­dyg­ma­cie poza­em­pi­rycz­nych gier języ­ko­wych, co w efek­cie dopro­wa­dzi­ło do stwo­rze­nia nowej nor­my lirycz­nej. Jej isto­tą jest prze­ko­na­nie, że w poezji nie cho­dzi o zwy­kłą spra­woz­daw­czość, o mime­tycz­ne odda­nie domnie­ma­nych wła­ści­wo­ści rze­czy, spraw, ludzi itd. Cho­dzi o stwo­rze­nie rze­czy­wi­sto­ści stric­te języ­ko­wej, któ­ra uwal­nia to, co do tej pory jedy­nie cze­muś słu­ży­ło w spo­łecz­nie uwa­run­ko­wa­nym obra­zo­wa­niu. „Roz­wa­ża­jąc tę ostat­nią ewen­tu­al­ność, dodać trze­ba, iż ‘zna­cze­nie świa­ta’ nie odby­wa się już według reguł mime­tycz­nych (naśla­dow­czych), ale w ramach pew­nej aury spo­wi­ja­ją­cej kul­tu­rę. Zanu­rza­jąc się w atmos­fe­rę współ­cze­sno­ści mamy szan­sę odkryć, że poezja ‘trud­na’ i ‘nie­zro­zu­mia­ła’ lepiej do niej pasu­je, niż poezja ‘zro­zu­mia­ła’ i – no wła­śnie – ‘łatwa’.„3

Skąd bie­rze się owa trud­ność, jaka jest jej gene­za? Być może stąd, że wiersz Sosnow­skie­go tak bar­dzo odsta­je od „bru­lio­no­we­go” wzor­ca pew­nej jed­nak łatwo­ści poznaw­czej, wyra­zi­sto­ści w oce­nach świa­ta i ludzi. W tym wier­szu trud­no o dosłow­ność w rela­cjo­no­wa­niu egzy­sten­cji i to wła­śnie jest pod­sta­wo­wą barie­rą odbior­czą. To nie są wier­sze o czymś, kon­kret­nie „życio­wo” nakie­ro­wa­ne komu­ni­ka­ty, lecz raczej wypo­wie­dzi skie­ro­wa­ne do wewnątrz, zagłę­bio­ne w samych mecha­ni­zmach nazy­wa­nia i mówie­nia. Być może pro­sto­dusz­nych odbior­ców naj­bar­dziej mar­twi fakt, że te wier­sze nie nio­są jed­no­znacz­ne­go prze­sła­nia, że w pięk­nym, kla­sycz­nie zszy­tym, opa­ko­wa­niu nie prze­cho­wu­je się jakichś waż­kich, pozy­tyw­nych tre­ści. Sosnow­ski praw­do­po­dob­nie nie chce brać udzia­łu w odwiecz­nym mito­lo­gi­zo­wa­niu roli sztu­ki i arty­sty. Wraz z całym poko­le­niem „bru­lio­nu” dzie­li prze­ko­na­nie o tym, że istot­ność „wio­dą­ce­go gło­su” lite­ra­tu­ry w zasa­dzie się wyczer­pa­ła. Pozo­sta­je hob­bi­stycz­ne wypeł­nia­nie bar­dzo pry­wat­nych obo­wiąz­ków her­me­tycz­ne­go komu­ni­ko­wa­nia o nie­zwy­kłych przy­go­dach języ­ka w bar­dzo skom­pli­ko­wa­nym świe­cie. „Samo­wy­star­czal­ność wier­sza sta­no­wi bowiem odpo­wiedź na samo­wy­star­czal­ność świa­ta, któ­ry w swo­im poję­ciu nicze­go poezji nie zawdzię­cza i nicze­go od niej nie ocze­ku­je.„4

„Wiersz nie­moż­li­wy” – poję­cie Pio­tra Śli­wiń­skie­go – to utwór, w któ­rym speł­nia­ją się prze­ci­wień­stwa cha­osu i pre­cy­zji, obiek­tyw­no­ści i subiek­tyw­no­ści, zasad­no­ści i przy­pad­ko­wo­ści. Jak pisa­łem w szki­cu „Pre­cy­zja cha­osu” („Nowy Nurt” nr 21 ‚1995, s. 1,5,6,7) czy­tel­nik ma do czy­nie­nia ze szcze­gól­nym para­dok­sem. Para­doks pole­ga­ją­cy na tym, że wiersz wyda­je się empi­rycz­nie prze­ła­do­wa­ny, rze­czo­wo prze­ja­skra­wio­ny, więc cie­le­sny, a jed­no­cze­śnie, po bliż­szym przyj­rze­niu, to rze­czy­wi­ste cia­ło moż­na nazwać cia­łem balo­nu. Cie­le­śnie bez­cie­le­sny. Masyw­nie zbu­do­wa­ny, a wypeł­nio­ny pneu­mą, tchnie­niem sztu­ki uda­wa­nia, pory­wa­mi nie­zli­czo­nych sztu­czek suge­ru­ją­cych, że coś w nim jest, że coś się dzie­je, a to tyl­ko poru­sze­nia naszej grac­ko pod­krę­co­nej ima­gi­na­cji, roz­anie­lo­nej wyobraź­ni.5

„Przed­się­wzię­cie epi­ste­mo­lo­gicz­ne”, o któ­rym mówił Sosnow­ski w wywia­dzie dru­ko­wa­nym na łamach „Nowe­go Nur­tu”, było poję­ciem doty­czą­cym poezji Ash­be­ry­’e­go. Do tej pory mogli­śmy się jedy­nie domy­ślać, co to wła­ści­wie zna­czy tak­że jako auto­cha­rak­te­ry­sty­ka czy­li w odnie­sie­niu do prak­ty­ki twór­czej same­go auto­ra „Życia na Korei”. W 7/8 nume­rze (2001/2002) kra­kow­skie­go cza­so­pi­sma „Nowy Wiek” natra­fia­my na zapis roz­mo­wy Micha­ła Paw­ła Mar­kow­skie­go z Andrze­jem Sosnow­skim, roz­mo­wy, któ­ra osta­tecz­nie roz­pra­sza wie­le nie­ja­sno­ści naro­słych do tej pory wobec tego typu posta­wy twór­czej. Na pyta­nie Mar­kow­skie­go o to, czy jest poetą pono­wo­cze­snym, Sosnow­ski odpo­wie­dział, że te wszyst­kie poję­cia nie są dla nie­go zbyt jasne i naj­waż­niej­sze rze­czy roz­gry­wa­ją się gdzieś pomię­dzy nowo­cze­sno­ścią a pono­wo­cze­sno­ścią, a on sam zain­te­re­so­wa­ny jest tym, co wspo­ma­ga „nawią­za­nie gry z tym, co poja­wia się jako wyzwa­nie, któ­re przy­cho­dzi ze stro­ny języ­ka.” Rze­czy­wi­stość języ­ka jest dla nie­go pier­wot­na, pry­mar­na, nato­miast świa­tu tyl­ko się wyda­je, że jest odwzo­ro­wy­wa­ny w wier­szach. „Nazwij­my to tak: nie­uda­na schadz­ka języ­ka i świa­ta.(…) Dla­te­go sło­wo zawie­dzio­ne spo­tka­niem ze świa­tem odwra­ca się ku innym sło­wom. I cała resz­ta, na przy­kład wiersz, roz­gry­wa się rze­czy­wi­ście tyl­ko mię­dzy sło­wa­mi.„6

To oświad­cze­nie auto­ra pozba­wia wszel­kich złu­dzeń. Uzmy­sła­wia, z jakim rodza­jem ope­ra­cji prze­pro­wa­dza­nej na języ­ku i sche­ma­tach poznaw­czych mamy do czy­nie­nia, z jakim rodza­jem przed­się­wzię­tej kon­se­kwen­cji arty­stycz­nej. I trze­ba też zwró­cić honor Krzysz­to­fo­wi Kara­sko­wi, któ­ry w nocie na okład­ce debiu­tanc­kie­go tomi­ku Sosnow­skie­go sygna­li­zo­wał pew­ne pokre­wień­stwo tej „przy­go­dy inte­lek­tu­al­nej” z inny­mi tego typu pro­jek­ta­mi, koja­rzą­cy­mi się na przy­kład z poezją Vale­ry­’e­go. Ten trop wyda­je się bar­dziej wła­ści­wy, bar­dziej pomoc­ny dla zro­zu­mie­nia feno­me­nu poezji Andrze­ja Sosnow­skie­go. A więc nie przy­go­da egzy­sten­cjal­na, a inte­lek­tu­al­na wła­śnie. Poło­że­nie naci­sku na kre­ację – jeże­li moż­na tak rzec – wewnątrz­ję­zy­ko­wą. Cał­ko­wi­te zaufa­nie rze­czy­wi­sto­ści języ­ka wyalie­no­wa­ne­go, ode­rwa­ne­go od mecha­ni­zmu pro­ste­go desy­gno­wa­nia. W tym kon­tek­ście wiersz raczej nie jest odpo­wie­dzią na wyzwa­nia tak zwa­nej real­no­ści, a jawi się jako pro­dukt zwąt­pie­nia w życio­wo poznaw­cze moż­li­wo­ści języ­ka. Jedy­nie wia­ry­god­ne sta­ją się wyzwa­nia nad­cho­dzą­ce ze stro­ny języ­ka, a świa­tu wyda­je się – i praw­do­po­dob­nie ma się wyda­wać – że jest odwzo­ro­wy­wa­ny, że zacho­dzi wokół nie­go tajem­ni­cze miste­rium pod hasłem „widzę i opi­su­ję”. Czyż­by cho­dzi­ło o bunt języ­ka, jakieś jego zwy­rod­nie­nie? To raczej rado­sne pój­ście języ­ka na swo­je albo – jak to nazwał autor w cyto­wa­nym wywia­dów – „nie­uda­na schadz­ka języ­ka i świa­ta”.

Czym jest auto­te­lizm i czy ta kate­go­ria ma jesz­cze awan­gar­do­wy sens, sko­ro poeci, i nie tyl­ko ci pozo­sta­ją­cy w orbi­cie oddzia­ły­wa­nia poezji Sosnow­skie­go, powszech­nie akcen­tu­ją tek­sto­wość stwa­rza­ne­go świa­ta? Wyda­wać by się mogło, że to zwal­nia od odpo­wie­dzial­no­ści i kom­pe­ten­cji. Tak jakoś utar­ło się mnie­mać: ach, to tyl­ko tek­sto­wy świat, to my nie będzie­my od nie­go wyma­gać solid­nej refe­ren­cyj­no­ści, to jakieś igrasz­ki itd. I rze­ko­mo nic poważ­ne­go z tych „zabaw” nie wyni­ka. Jak­by­śmy mie­li do czy­nie­nia z jakimś wydrwi­gro­sza­mi i ich poka­za­mi fajer­wer­ków. Tek­sto­wość doty­czy jed­nak wszyst­kich świa­tów ukry­tych za jaki­mi­kol­wiek okład­ka­mi. I tyl­ko rodzaj odwiecz­nej gry (tak­że gatun­ko­wej i sty­li­stycz­nej) mię­dzy auto­rem a czy­tel­ni­ka­mi okre­śla wagę tek­sto­wo­ści. Jed­na tek­sto­wość chce samą sie­bie zno­sić, chce prze­ko­ny­wać o swo­jej powa­dze i wadze prze­sła­nia, mają­ce­go wyraź­ne, wręcz inter­wen­cyj­ne, odnie­sie­nia mime­tycz­ne, dru­ga zaś samą sie­bie eks­po­nu­je, samą sobą bawi się, czer­piąc spo­ro ucie­chy (co z kolei ma udzie­lać się czy­tel­ni­ko­wi) z fak­tu balan­so­wa­nia na pogra­ni­czu praw­do­po­dob­nej i nie­praw­do­po­dob­nej ilu­zji. Fakt upra­wia­nia poezji „tek­sto­cen­trycz­nej” nie zwal­nia twór­cy od odpo­wie­dzial­no­ści. On zapew­ne też bie­rze udział w mię­dzy­ludz­kiej dys­ku­sji doty­czą­cej ducha cza­su, czło­wie­ka i kul­tu­ry, ale na spo­sób mniej zobo­wią­zu­ją­cy i nie tak dosłow­ny. To, co o tym wszyst­kim myśli, nale­ży czy­tać „mię­dzy wier­sza­mi”, czy­li wła­śnie mię­dzy nie­do­słow­no­ścia­mi i pomi­nię­cia­mi. I nic nie zwal­nia tak­że od odpo­wie­dzial­no­ści lite­rac­kiej, pole­ga­ją­cej na rze­tel­nym rze­mio­śle, na este­tycz­nej kon­se­kwen­cji, na wier­no­ści struk­tu­rze: cho­dzi mi o odpo­wie­dzial­ność za pod­ję­tą kon­wen­cję, za świa­do­me i cał­kiem poważ­ne w niej bycie.

Oka­zu­je się więc, że lustro pozo­sta­je lustrem (nie ma mowy o zwier­cia­dle, tu mam na myśli roz­sia­ne luster­ka, pry­wat­ne, nie­scho­dzą­ce się ze sobą odbi­cia), nato­miast z poczu­ciem ist­nie­nia gościń­ca bywa róż­nie. Nie­pew­ny gości­niec jest sym­bo­lem sytu­acji poznaw­czej, wedle któ­rej nie wia­do­mo co jest rze­czy­wi­sto­ścią i czym rze­czy­wi­stość jest. Na pogra­ni­czu dwóch tech­nik radze­nia sobie z pro­ble­mem rze­czy­wi­sto­ści wyra­sta gra­ni­ca mię­dzy para­dyg­ma­tem Świe­tlic­kie­go (O’Ha­ry) a para­dyg­ma­tem Sosnow­skie­go (Ash­be­ry­’e­go). Spór o poezję nie­zro­zu­mia­łą bądź zro­zu­mia­łą ści­śle wią­że się z tak zary­so­wa­nym zagad­nie­niem. Współ­cze­sny poeta już nie tyle „nego­cju­je rze­czy­wi­stość”, co rekon­stru­uje praw­do­po­do­bień­stwo jej ist­nie­nia. Myślę, że jest to jed­no ze źró­deł nie­po­ro­zu­mień mię­dzy nim a czy­tel­ni­kiem ocze­ku­ją­cym wspar­cia i pew­no­ści. W efek­cie poezję czy­ta­ją już tyl­ko nie­licz­ni, wta­jem­ni­cze­ni w tę praw­dę, że jest coraz mniej ele­men­tów wspól­nych, wspól­nie zazę­bia­ją­cych się w indy­wi­du­al­nych wizjach pro­jek­tu o nazwie „rze­czy­wi­stość’.

Nazwi­sko Sosnow­skie­go potrak­tuj­my więc sym­bo­licz­nie, a hipo­sta­za w posta­ci „skrzy­dła Sosnow­skie­go” niech ozna­cza nurt awan­gar­do­wy i poszu­ku­ją­cy, towa­rzy­szą­cy przy­go­dom wol­ne­go od ide­olo­gicz­nych powin­no­ści sło­wa. Wów­czas w cie­niu owe­go skrzy­dła będzie moż­na postrze­gać bar­dzo wie­le zja­wisk mło­do­po­etyc­kich, łącz­nie z „nur­tem wyzwo­lo­nej wyobraź­ni” a la Honet czy Maj­zel i z pręż­nie roz­wi­ja­ją­cym się neo­lin­gwi­zmem war­szaw­skim, taki­mi auto­ra­mi jak Joan­na Muel­ler czy Paweł Kozioł. Cen­trum tak roz­ry­so­wa­nej sce­ny sty­lów i idei poetyc­kich będą zaj­mo­wać pogro­bow­cy Świe­tlic­kie­go, kon­ty­nu­ato­rzy Fok­sa, ucznio­wie Jawor­skie­go, tak czy ina­czej rozu­mia­ni „reali­ści”, poeci bez­po­śred­ni, czę­sto bar­dzo pomy­sło­wi i dow­cip­ni. Tutaj lista nazwisk była­by naj­ob­szer­niej­sza, a gdy­by­śmy ją chcie­li okre­ślić skró­to­wo, posłu­ży­li­by­śmy się fra­ze­sem „od Macie­rzyń­skie­go do Kape­li”. I wresz­cie na prze­ciw­le­głej flan­ce (obok „skrzy­dła Sosnow­skie­go” i cen­tro­wej „pop-poezji”) stać będą ci poeci, któ­rzy poświad­cza­ją o uda­nych schadz­kach języ­ka ze świa­tem i jako tacy są feto­wa­ni przez czci­god­ne gre­mia żąd­ne poważ­nej poezji w sta­rym sty­lu, poezji w peł­ni ozna­cza­ją­cej i pew­nie sto­ją­cej na grun­cie wyra­żal­no­ści świa­ta. To skrzy­dło nazwał­bym hasło­wo „kie­ru­nek kla­sy­cyzm!” i wska­zał na bar­dzo zdol­ne­go auto­ra, Jac­ka Deh­ne­la, nagro­dzo­ne­go w tym roku Nagro­dą Kościel­skich, jako na tego, któ­ry umoc­ni pozy­cję nur­tu i spo­wo­du­je jesz­cze więk­sze zamie­sza­nie wśród kry­te­riów i hie­rar­chii.


[1] Par­nas bis. Słow­nik lite­ra­tu­ry pol­skiej uro­dzo­nej po 1960 roku, War­sza­wa 1998, s. 157.
[2] J. Klej­noc­ki, J. Sosnow­ski, Chwi­lo­we zawie­sze­nie bro­ni. O twór­czo­ści tzw. poko­le­nia „bru­lio­nu” (1986–1996), War­sza­wa 1996, s. 91–92.
[3] A. Lege­żyń­ska, P. Śli­wiń­ski, Poezja pol­ska po 1968 roku, War­sza­wa 2000, s. 152.
[4] tam­że; s. 153.
[5] por. K. Mali­szew­ski, Nasi kla­sy­cy­ści, nasi bar­ba­rzyń­cy, Byd­goszcz 1999, s. 39.
[6] A. Sosnow­ski, Czy jesteś w takim razie poetą pono­wo­cze­snym – roz­ma­wia M. P. Mar­kow­ski (w: „Nowy Wiek” nr 7/8, zima 2001/2002, s. 53–61.

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania