recenzje / ESEJE

Nowe imiona

Anna Kałuża

Recenzja Anna Kałuży z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

W jed­nym z wier­szy Imie­nia i zna­mie­nia Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki pisze, że poezja „doma­ga się niczym modli­twa / za zmar­łych wciąż nowych imion”. Brzmi to jak wyzwa­nie rzu­co­ne „Róży” Tade­usza Róże­wi­cza.

Nie cho­dzi­ło tam prze­cież o „wciąż nowe imio­na”, ale o jedy­ne imię umar­łej dziew­czy­ny, któ­re – wpi­sa­ne w język – prze­sta­wa­ło być wła­sne. Być może tek­sty Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go wię­cej łączy (w kwe­stii imion) z Róże­wi­czem, niż dzie­li. Imię i zna­mię bar­dzo inten­syw­nie zwra­ca naszą uwa­gę wła­śnie na zwią­zek imie­nia (nazwi­ska) z toż­sa­mo­ścią, pamię­cią, wyko­rze­nie­niem, języ­kiem i przede wszyst­kim – z poezją. To cen­tral­ny pro­blem w tej książ­ce, zresz­tą do tej pory nie­pod­ję­ty przez Tka­czy­czy­na-Dyc­kie­go z taką dosłow­no­ścią. Poezja, któ­ra doma­ga się cią­gle nowych imion, w swo­jej afo­ry­stycz­nej for­mu­le, w serial­nych powtó­rze­niach, strze­że u tego auto­ra – zapo­ży­czam się u Jacques’a Der­ri­dy inter­pre­tu­ją­ce­go zagad­kę imion Romea i Julii – tego, „co już nigdy wię­cej nie ujrzy świa­tła dnia”.

Owo „świa­tło dnia” nabie­ra dodat­ko­wych zna­czeń w pisa­niu Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, dla któ­re­go wła­ści­wą prze­strze­nią są róż­ne odmia­ny mro­ku. Nie­wąt­pli­wie mrocz­na jest histo­ria rodzin­na, któ­rą w pierw­szym cyklu, „Gniaz­do”, poeta pró­bu­je oswo­ić. W przy­pi­sie do tego cyklu, zamiesz­czo­nym na koń­cu książ­ki, może­my prze­czy­tać, że wszy­scy człon­ko­wie jego rodzi­ny po kądzie­li byli człon­ka­mi Ukra­iń­skiej Armii Powstań­czej. Mat­kę poety nazy­wa­no cór­ką rezu­na (tj. mor­der­cy), ban­de­rów­ką. Jego spo­lo­ni­zo­wa­ny ojciec nato­miast „stał się agre­syw­nym pol­skim nacjo­na­li­stą”. Dla­te­go w wier­szach poeta czę­sto wra­ca do róż­nych imion mat­ki, imie­nia ojca nie wspo­mi­na nigdy, zastę­pu­jąc je figu­rą „wście­kłe­go psa pomy­lo­ne­go z innym psem”. I to ojciec odbie­ra mu imię: „odma­wia mi pięk­ne­go dwu­czło­no­we­go / nazwi­ska prze­to jestem Hebra­icus”.

Trau­mę, wywo­ła­ną imieniem/znamieniem, Tka­czy­szyn-Dyc­ki potę­gu­je żałob­ny­mi i jed­no­cze­śnie ero­tycz­ny­mi tona­mi innych wier­szy w zbio­rze. Sły­chać je, gdy poeta opo­wia­da o dzie­ciń­stwie na pogra­ni­czu pol­sko-ukra­iń­skim (o Wól­ce Kro­wic­kiej, Krow­ni­cy Hoło­dow­skiej) i na chwi­lę w cen­trum tej opo­wie­ści umiesz­cza Lubu­nię Hry­niaw­ską. Otrzy­my­wał od niej w nagro­dę jabłusz­ka: mia­ła go ona za „naj­lep­sze­go pastusz­ka”. Czy nadal jest tym samym pastusz­kiem, gdy pisze o barze Man­hat­tan na Laim­gru­ben­gas­se – homo­sek­su­al­nym raju poni­że­nia, upad­ku i sek­su? Jest nim na pew­no w wier­szach o „ukry­tym skar­bie poma­rań­czy”, któ­ry prze­mie­nia się w źró­dło roz­ko­szy ukry­te pod let­nią sukien­ką, ośmie­la i zachę­ca do kobie­ce­go cia­ła.


Recen­zja uka­za­ła się w ser­wi­sie onet.ksiazki.pl dn. 28.06.2012. Dzię­ku­je­my Autor­ce za wyra­że­nie zgo­dy na prze­druk.

O autorze

Anna Kałuża

Urodzona w 1977 roku. Krytyczka literacka. Pracownik Zakładu Literatury Współczesnej Uniwersytetu Śląskiego. Mieszka w Jaworznie.

Powiązania