recenzje / ESEJE

„Nowy” Różewicz: „Trzeba żyć bez Ojca”

Karol Maliszewski

Recenzja Karola Maliszewskiego, towarzysząca premierze książki Credo Tadeusza Różewicza w opracowaniu Jana Stolarczyka, która ukazała się w Biurze Literackim 29 stycznia 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.

„Piszą­cy wier­sze mimo wszyst­ko” – pomy­śla­łem, czy­ta­jąc kolej­ny wiersz Róże­wi­cza wypeł­nio­ny scep­ty­cy­zmem wobec poezji i obo­wiąz­ków z nią zwią­za­nych. Tak pomy­śla­łem o reto­rycz­nej figu­rze, ale i żywym czło­wie­ku, jego codzien­nych spa­ce­rach, w oko­li­cach Par­ku Połu­dnio­we­go i uli­cy Janu­szo­wic­kiej, w poszu­ki­wa­niu „natchnie­nia”, z któ­rym moż­na było­by się zaraz pokłó­cić, któ­re moż­na by w gorz­ki bądź kaba­re­to­wy spo­sób prze­ni­co­wać. Z jed­nej stro­ny czy­tam w Appen­di­xie (Sza­ra stre­fa) wyzna­nie nawią­zu­ją­ce do zaży­ło­ści z Leopol­dem Staf­fem, a raczej już jego duchem: „Jeśli genus irri­ta­ble poeta­rum będzie się uśmie­chał, to może świat nie zakoń­czy swe­go ist­nie­nia jękiem, wyciem i szczekaniem”[1], a z dru­giej stro­ny poja­wia się sub­tel­ne zaprze­cze­nie wcze­śniej wyra­żo­nej nadziei: „za tą bramą/ nie będzie historii/ ani dobra ani poezji// a co będzie/ nie­zna­jo­my panie?// będą kamienie”[2]. I ten roz­dź­więk towa­rzy­szył mi przy lek­tu­rze Cre­da, nowe­go wybo­ru wier­szy Tade­usza Róże­wi­cza, doko­na­ne­go przez Jana Sto­lar­czy­ka. Poczu­cie nie­usta­ją­ce­go napię­cia mię­dzy chę­cią afir­mo­wa­nia poetyc­kie­go gestu a potrze­bą iro­ni­zo­wa­nia na jego temat, nego­wa­nia jego istot­ne­go sen­su. Oto ciem­na ener­gia, któ­rej obec­no­ści doświad­cza­łem przy czy­ta­niu. W tym Róże­wicz jest cią­gle żywy, żywot­ny, współ­cze­sny, wła­śnie jako świa­dek wiecz­nie sta­ją­ce­go się koń­ca poezji, pro­ce­su pisa­nia pod­le­ga­ją­ce­go temu mrocz­ne­mu cie­nio­wi i jed­no­cze­śnie mu zaprze­cza­ją­ce­go. Ta szar­pa­ni­na jest wciąż płod­na i na swój spo­sób nowo­cze­sna.

(…………………………)
w paź­dzier­ni­ku roku 2000
byłem na Tar­gach Książ­ki we Frank­fur­cie
(Frank­furt am Main)
ośmiu­set wydaw­ców
a może osiem tysię­cy wydaw­ców
wysta­wi­ło sto tysię­cy nowych tytu­łów
milion ksią­żek
poja­wił się tam nie tyl­ko
„papież lite­ra­tu­ry i kry­ty­ki nie­miec­kiej”
pię­ciu­set poetów (płci oboj­ga)
czy­ta­ło swo­je wier­sze
ja ja lesen macht schöon
(schre­iben macht haßlich)
ale naj­więk­szy suk­ces odniósł
Borys Jel­cyn ze swo­im best­sel­le­rem
szam­pa­nem wód­ką i kawiorem[3]

I zaraz kart­kę dalej „Deszcz w Kra­ko­wie” koń­czą­cy się sło­wa­mi: „dobra­noc moi mili/ dobranoc/ żywi i umar­li poeci/ dobra­noc poezjo”[4].

Zatem, dobra­noc.

2.

Halo, chwi­lę! Pora się obu­dzić. Prze­cież tego frag­men­tu nie ma w Cre­dzie. Jest jed­nak „Nożyk pro­fe­so­ra”, poemat poda­ny w cało­ści, bez żad­nych skró­tów. Naj­dłuż­szy tekst w całym zbio­rze, a więc wyjąt­ko­wo waż­ny w nowym ukła­dzie Róże­wi­czow­skie­go prze­sła­nia. A ja wła­śnie z książ­ki, w któ­rej po raz pierw­szy poka­za­no go świa­tu, wybie­ram inne frag­men­ty, skrom­ne i obok nie­go umiesz­czo­ne. Zostaw­my frag­men­ty, przy­pa­trz­my się cało­ści, pamię­taj­my o prze­sła­niu. W pierw­szej chwi­li jawi się nastę­pu­ją­co: poezja nie ma wła­snych celów. Albo ina­czej – stra­ci­ła je po dro­dze przez tysiąc­le­cia, wyzby­ła się. Sta­ry poeta odrzu­ca jej uzur­pa­cje, nad­uży­cia, prze­kom­bi­no­wa­nie, nad­pro­gra­mo­we stro­je­nie się w zbęd­ne sza­ty. Zosta­je świa­dec­two. Doku­men­tal­ny zapis tego, co prze­ży­ło się z inny­mi ludź­mi. Pośród ludzi. Jeże­li ktoś w nowym wybo­rze wier­szy Róże­wi­cza rzu­ca ostry snop świa­tła na Nożyk pro­fe­so­ra, to daje nam pra­wo do takie­go czy­ta­nia, do takich wra­żeń. „Hania ode­szła”, „Po latach sie­dzi­my z Mie­czy­sła­wem”, „Przy­je­cha­łem do Ustronia/ w lip­cu roku 2000 z Wrocławia”[5], i tak dalej. Mono­ton­ne mam­ro­ta­nie, wyli­cza­nie rze­czy bole­śnie ele­men­tar­nych, zwy­kłych, żmud­ne opi­sy­wa­nie jedy­ne­go przed­mio­tu, jaki pozo­stał, zardze­wia­łe­go, znisz­czo­ne­go noży­ka. On wyda­je się pew­ny, trwa­ły, nie­pod­le­ga­ją­cy prze­kła­ma­niom poezji. Jak­by sam był poezją. Obiekt pamię­ci. Obiekt arty­stycz­ny. Obiekt koniecz­ny. „Wła­ści­wie po co napi­sa­łem o nim wiersz…” – to echo, któ­re sam sobie wyobra­żam.

A napi­sał po to, żeby przy oka­zji, jak­by mimo­cho­dem, pod­su­mo­wać pew­ną epo­kę w dzie­jach ludz­ko­ści z punk­tu widze­nia poje­dyn­cze­go czło­wie­ka i ota­cza­ją­cych go rze­czy drob­nych. Epo­kę tę okre­śla się jako „żela­zną” i cytu­je się frag­men­ty Prze­mianOwi­diu­sza (w prze­kła­dzie Anny Kamień­skiej), znaj­du­jąc para­le­le mię­dzy mitycz­nym „wie­kiem żela­znym” a wie­kiem XX. Motyw „żela­za”, sym­bo­lu zła i okru­cień­stwa, prze­wi­ja się przez cały poemat: „ucie­kły wstyd praw­da uczciwość/ na ich miej­sce weszły/ zdra­da pod­stęp oszu­stwo przemoc/ i zbrod­ni­cza chęć posiadania…”[6] – taką defi­ni­cję cza­sów „okrut­ne­go żela­za” znaj­dzie­my u Owi­diu­sza. Nato­miast u Róże­wi­cza sym­bo­lem para­dok­sal­ne­go pomie­sza­nia w czło­wie­ku dobra i zła, wiel­ko­ści i pod­ło­ści sta­je się wyko­na­ny w obo­zie nożyk, do dzi­siaj leżą­cy na biur­ku przy­ja­cie­la, pro­fe­so­ra Mie­czy­sła­wa Poręb­skie­go. Leży tam mię­dzy papie­ra­mi i „upior­nie” kon­tra­stu­je z tym, co go ota­cza. Z Matej­ką, Roda­kow­skim, Kan­to­rem, Jare­mian­ką, Ster­nem, Sza­pocz­ni­kow, Brzo­zow­skim, Nowo­siel­skim. Z refe­ra­ta­mi i wykła­da­mi, z filo­zo­fią, logi­ką i misty­ką. Z naj­więk­szy­mi doko­na­nia­mi czło­wie­ka, ze wzlo­ta­mi w sfe­ry ducha sąsia­du­je rdze­wie­ją­cy nożyk zro­bio­ny z obrę­czy od becz­ki w obo­zie zagła­dy. Przy­po­mi­na o tym, co w ludz­kiej natu­rze ciem­ne i brud­ne, o tym, kim się było, i co robi­ło pośród ludzi codzien­nie prze­ra­bia­nych na mydło.

 

Róże­wicz dorzu­ca kolej­ny eks­po­nat do zbio­rów muzeum swej pamię­ci. Za gru­bą szy­bą  nożyk pokry­ty rdzą. Ta rdza ma wymiar meta­fi­zycz­ny. Zapo­mi­na­nie jest cechą umoż­li­wia­ją­cą dal­sze trwa­nie, bez­re­flek­syj­ną wege­ta­cję. Prze­wod­nik po muzeum zbrod­ni chce wstrzą­sać, budzić, wyry­wać z nie­pa­mię­ci. Wal­czy z „rdzą” wszel­ki­mi dostęp­ny­mi środ­ka­mi. Nie waha się przed uży­ciem tak zwa­ne­go zaan­ga­żo­wa­ne­go wier­sza publi­cy­stycz­ne­go, wymie­rzo­ne­go w faszy­stów, rasi­stów, fun­da­men­ta­li­stów. Rdze­wie­ją­ce na bocz­ni­cach histo­rii „skła­dy towa­ro­we Zła” znów mogą ruszyć, ożyć.

(.….….….….….….….….…..)
Robi­gus pra­wie nie­zna­ny
demon rdzy – z dru­gie­go rzę­du bogów –
poże­ra tory szy­ny
paro­wo­zy

pió­ro rdze­wie­je
odla­tu­je koły­sze się wzno­si
nad zie­mię skow­ron­kiem
rdza­wa
plam­ka na błę­ki­cie
osy­pu­je się
przy­pa­da do ziemi[7]

3.

A jed­nak Jan Sto­lar­czyk wybo­rem tytu­łu chce skie­ro­wać naszą uwa­gę na inny poemat, na „Cre­do”, z mot­tem z Heideg­ge­ra celo­wo i trium­fal­nie nie­prze­tłu­ma­czo­nym; jak­by mia­ło grzmieć i chrzę­ścić kate­go­rycz­ną niem­czy­zną trak­tu­ją­ca o zło­cie, o praw­dzi­wej i fał­szy­wej war­to­ści. I to „zło­to” powta­rza się potem wie­lo­krot­nie, przy­po­mi­na­jąc ana­lo­gicz­ną obse­sję Ezry Poun­da. Róże­wicz kie­dyś nazwał go zdraj­cą, ale potem obda­rzył mia­nem „jed­ne­go z Ojców kościo­ła poezji”[8]. Potrak­to­wał jako wręcz mode­lo­wy przy­kład poety zaan­ga­żo­wa­ne­go, nie­na­wi­dzą­ce­go „złota/ ban­ków gieł­dy lichwy”[9], poety zgu­bio­ne­go przez ide­olo­gicz­ne zacie­trze­wie­nie, „wście­kłe uja­da­nie”. Praw­da o nim, czy­stość jego gło­su, genial­ność wier­szy dotar­ła do świa­do­mo­ści Róże­wi­cza o wie­le póź­niej: „kie­dy prze­stał szczekać/ wsłu­cha­łem się w ciszę/ usły­sza­łem głos poety/ tego same­go człowieka”[10]. Poun­da – jego zda­niem – znisz­czy­ła histo­ria, „Klio z ryl­cem w dło­ni” prze­mie­ni­ła go w świ­nię. Ten przy­kład potwier­dza jego pogląd, że zbyt­nie uwi­kła­nie w rze­czy­wi­stość i jej poli­tycz­no-ide­olo­gicz­ną stro­nę nie­zbyt słu­ży poetom. Tyle tyl­ko że nisz­czą­ca ich histo­ria była nie­gdyś „Nauczy­ciel­ką Życia”, zaś współ­cze­śnie jawi się jako „bur­del­ma­ma i ciot­ka medial­nych rewolucji”[11]. To kolej­ny w tych utwo­rach zja­dli­wy pseu­do­nim zde­gra­do­wa­nej, nija­kiej rze­czy­wi­sto­ści, o któ­rej nawet porząd­ne­go wier­sza nie da się napi­sać.

To, co uwie­ra­ło Poun­da, było zale­d­wie począt­kiem roz­wi­ja­ją­ce­go się fał­szu kul­tu­ry opar­tej na pie­nią­dzu, wyzy­sku, rywa­li­za­cji i prze­mo­cy. Pound wie­le prze­czu­wał, Róże­wicz już wię­cej widzi. I naj­gor­sze dla nie­go jest to, że czę­ścią prze­my­słu fał­szu, pro­du­ku­ją­ce­go erza­ce w miej­sce tego, co kie­dyś było rze­czą i rze­czy­wi­sto­ścią, czę­ścią tej glo­bal­nej ope­ra­cji jest rów­nież poezja, aktyw­nie bio­rą­ca udział w pro­ce­de­rze. Stąd jego tęsk­no­ta za tym, co kie­dyś wyzna­cza­ło kla­sę tek­stu i sto­ją­ce­go za nim świa­ta, stąd sza­cu­nek dla bied­nych, zapo­mnia­nych i wyklu­czo­nych poetów, sym­bo­li­zu­ją­cych nie­gdy­siej­szą nie­pod­le­głość arty­sty i sztu­ki.

(.….….….….….….….….….….….….…)
Pro­du­cen­ci śmier­ci popro­mien­nej
che­micz­nej i bio­lo­gicz­nej
pro­du­cen­ci stra­chu
Spon­so­rzy kul­tu­ry wyso­kiej
wrzu­ca­ją do cylin­dra
albo dają „w łapę” (podaj łapę)
„ulu­bień­com bogów” co to
nie chcą umrzeć mło­do
twór­com kul­tu­ry i nauki
męczen­ni­kom sztu­ki
wci­ska­ją na gło­wę lau­ry
wci­ska­ją nagro­dy mis­skom
matro­nom panien­kom sta­tyst­kom
bur­del-mamom kur­we­na­liom
jak mawiał Wit­ka­cy
wci­ska­ją za pod­wiąz­kę do maj­tek
mię­dzy cyc­ki w szpar­kę
w zęby mię­dzy war­gi
nagro­dy nagro­dy nagro­dy oska­ry ekra­ny
roz­dzia­wia­ją ludzie pro­ści gęby
ogło­si­li w Nowym Jor­ku
dzień King-Kon­ga
dzień poezji dzień mole­sto­wa­nia
wyssa­li z nas duszę rozum
przez rok cały rok okrą­gły
obo­wią­zu­je strój karnawałowy[12]

W każ­dej chwi­li moż­na zacząć od nowa, omi­ja­jąc roz­ra­sta­ją­ce się bagno wszech­ogar­nia­ją­cej kapi­ta­li­stycz­nej korup­cji. Ta nadzie­ja jest pod­sta­wą uto­pii, któ­rej – jak się zda­je – Róże­wicz ufał do koń­ca. Dla­te­go teraz Jan Sto­lar­czyk wybi­ja ją na plan pierw­szy i wska­zu­je na myśl, że zawsze moż­na prze­ciw­sta­wić się pro­gra­mo­wej „uciecz­ce” świa­ta, a raczej, jak chce poeta, jego „kra­dzie­ży”. W miej­sce tak rozu­mia­nej „trwa­łej rze­czy­wi­sto­ści” ktoś umie­ścił fal­sy­fi­kat, atra­pę, „świat fałszywy/ ocie­ka­ją­cy zło­tem krwią ropą”[13].

A teraz naj­waż­niej­szy postu­lat: „w takim świecie/ zostać poszu­ki­wa­czem poezji”[14]. Zostań nim, mło­dy poeto, gdy już odro­bisz zada­nie domo­we wcze­śniej suge­ro­wa­ne przez sta­re­go mistrza, a pole­ga­ją­ce na odtwo­rze­niu wła­snej twa­rzy i „podzie­le­niu się jej zmien­nym wyra­zem” oraz „opi­sa­niu człowieka/ któ­re­go miną­łeś wczoraj”[15]. I nawet jeże­li sam Róże­wicz spie­ra się z sen­sow­no­ścią utoż­sa­mia­nia poezji i praw­dy, to prze­cież „Cre­do” koń­czy obra­zem wyraź­nie pod­kre­śla­ją­cym rolę poety, trud pisa­nia, te momen­ty, któ­re doty­czą chwy­ta­nia w puste dło­nie praw­dy o życiu i świe­cie: „pochy­lo­ny nad mętną/ gnu­śną peł­ną odchodów/ rze­ką życia i śmierci/ pró­bu­ję (…) budzę się z grud­ką bło­ta w zaci­śnię­tej dło­ni”. Poza wia­rę w rze­czy­wi­stość i jakąś praw­dę o niej nie da się wyjść. Czyż­by?

4.

Wybór Jana Sto­lar­czy­ka prze­su­wa akcen­ty w innej jesz­cze kwe­stii. I czy­ni to jak­by wbrew Róże­wi­czo­wi. A raczej wbrew przy­kle­jo­nej twór­cy „mate­ria­li­stycz­nej” ety­kie­cie. Cho­dzi o stop­nio­we nasy­ca­nie „mate­ria­li­zmu” i „ate­izmu” tre­ścia­mi meta­fi­zycz­ny­mi. To, co ludz­kie, pro­ste, zwy­czaj­ne znaj­du­je w tym wybo­rze, w tak spro­fi­lo­wa­nym kształ­cie prze­sła­nia, sprzy­mie­rzeń­ca w posta­ci cze­goś już pra­wie reli­gij­ne­go. Oczy­wi­ście nie ma w tym osten­ta­cji i prze­sa­dy, bo jest prze­cież sub­tel­na gra­ni­ca mię­dzy wia­rą a jej pozo­ra­mi, A jed­nak…

Dys­kret­nie porów­naj­my wcze­sną wypo­wiedź Róże­wi­cza z trze­ma ostat­ni­mi utwo­ra­mi nowe­go wybo­ru, jego nie­gdy­siej­sze prze­ko­na­nie doty­czą­ce świa­do­me­go odci­na­nia się od meta­fi­zy­ki z osta­tecz­ną zgo­dą na umiesz­cze­nie jej w hory­zon­cie egzy­sten­cji.

To pierw­sze:

Źró­dła meta­fi­zycz­ne, któ­re kar­mi­ły poezję od jej począt­ków, prze­sta­ły bić dla mnie. Źró­dła este­tycz­ne rów­nież wyschły. Doświad­cze­nie histo­rycz­ne, któ­re wynio­słem z woj­ny, oku­pa­cji, bez­po­śred­nie­go zetknię­cia się hitle­ry­zmem, faszy­zmem, to doświad­cze­nie pcha­ło mnie w kie­run­ku mate­ria­li­zmu, reali­zmu, socja­li­zmu, a nie w kie­run­ku meta­fi­zy­ki. Wnio­ski, któ­re wycią­gną­łem z tego doświad­cze­nia, kształ­to­wa­ły rów­nież moją twór­czość poetyc­ką. Koniecz­ność wyrze­cze­nia. Pępo­wi­na, któ­ra łączy­ła poezję z meta­fi­zy­ką, zosta­ła przecięta[16].

Teraz to dru­gie:

(……………………)
szedł za Chry­stu­sem
naśla­do­wał Chry­stu­sa

szedł polną dro­gą z inny­mi
ucznia­mi głod­ni rwa­li
doj­rza­łe kło­sy
łuska­li ziar­no jedli
z dło­ni
łuska­li ziar­no pal­ca­mi
pró­bo­wa­łem ich dogo­nić
i zna­la­złem się nagle w świe­tle
w kra­inie mło­do­ści
ziem­skim raju odna­la­złem
oczy i usta
mojej dziew­czy­ny i cha­bry
i obłoki[17]

Oto frag­ment wyrwa­ny z poema­tu „Nauka cho­dze­nia”, któ­ry wraz z dwo­ma krót­ki­mi liry­ka­mi, wypa­tru­ją­cy­mi – mimo wszyst­ko – escha­to­lo­gicz­nej nadziei, koń­czy tak pomy­śla­ne cre­do Róże­wi­cza. A w poema­cie mowa o tym, że trze­ba zacząć od nowa i że to zawsze jest moż­li­we przy pew­nym natę­że­niu woli. To „od nowa” może dla każ­de­go zna­czyć zupeł­nie coś inne­go. W tym przy­pad­ku cho­dzi o życie i poezję. Sta­ry poeta prze­no­si się duchem do celi cze­ka­ją­ce­go na egze­ku­cję pasto­ra Die­tri­cha Bon­ho­ef­fe­ra, utoż­sa­mia­jąc się nie tyl­ko z roz­ter­ka­mi nie­miec­kie­go kapła­na, ale tak­że z jego wia­rą. Wia­rą nie­spo­dzie­wa­nie współ­cze­sną, roz­dar­tą, trud­ną, wręcz kore­spon­du­ją­cą z gno­styc­ki­mi here­zja­mi.

W tym ducho­wym teatrze wszyst­ko jest moż­li­we. Bon­ho­ef­fer gorącz­ko­wo tłu­ma­czy Róże­wi­czo­wi, że ten może stać się dziec­kiem, któ­re dopie­ro doj­dzie do pierw­sze­go kro­ku, pierw­sze­go sło­wa i pierw­szej myśli. I po dro­dze, trud­nej i cięż­kiej, wca­le nie musi obra­żać się na Boga, a wła­ści­wie dotkli­wą pust­kę po Nim, gdyż owa pust­ka jest jak naj­bar­dziej celo­wa. Dzię­ki niej moż­li­we jest ujaw­nie­nie się praw­dzi­we­go czło­wie­czeń­stwa, skom­pli­ko­wa­nej praw­dy o czło­wie­ku, któ­ry, jeśli ma taką potrze­bę, wypra­co­wu­je sobie sam – mniej czy bar­dziej kon­so­la­cyj­ną – ideę obec­no­ści Boga.

To spo­re osią­gnię­cie redak­to­ra: zosta­wić mnie, czy­tel­ni­ka, z koń­co­wym obra­zem Róże­wi­cza utoż­sa­mia­ją­ce­go się z Bon­ho­ef­fe­row­ską tezą, z prze­ko­na­niem o tym, że „że Bóg odszedł z tego świata/ nie umarł!/ trze­ba się z tym zgodzić/ że jest się dorosłym/ że trze­ba żyć/ bez Ojca”[18].

Przy­pi­sy:
[1] T. Róże­wicz, Sza­ra stre­fa, Wro­cław 2002, s. 90.
[2] T. Róże­wicz, Nożyk pro­fe­so­ra, Wro­cław 2001, s. 32.
[3] Tam­że, s. 38.
[4] Tam­że, s. 41.
[5] T. Róże­wicz, Cre­do, Wro­cław 2020, s. 72, 67, 83.
[6] Tam­że, s. 82.
[7] Tam­że, s. 63‒64.
[8] T. Róże­wicz, Poezja, t. 4, Wro­cław 2006, s. 337.
[9] Tam­że.
[10] Tam­że, s. 339.
[11] Tam­że, s. 340.
[12] T. Róże­wicz, Cre­do, Wro­cław 2020, s. 56‒57.
[13] Tam­że, s. 60.
[14] Tam­że.
[15] Tam­że, s. 21.
[16] T. Róże­wicz, Do źró­deł. Wypo­wiedź z roku 1965, któ­rą cytu­ję za: T. Róże­wicz, Nie­po­kój. For­men der Unru­he, Wro­cław 1999, s. 370.
[17] T. Róże­wicz, Cre­do, Wro­cław 2020, s. 90‒91.
[18] Tam­że, s. 87.

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania