1.
„Piszący wiersze mimo wszystko” – pomyślałem, czytając kolejny wiersz Różewicza wypełniony sceptycyzmem wobec poezji i obowiązków z nią związanych. Tak pomyślałem o retorycznej figurze, ale i żywym człowieku, jego codziennych spacerach, w okolicach Parku Południowego i ulicy Januszowickiej, w poszukiwaniu „natchnienia”, z którym można byłoby się zaraz pokłócić, które można by w gorzki bądź kabaretowy sposób przenicować. Z jednej strony czytam w Appendixie (Szara strefa) wyznanie nawiązujące do zażyłości z Leopoldem Staffem, a raczej już jego duchem: „Jeśli genus irritable poetarum będzie się uśmiechał, to może świat nie zakończy swego istnienia jękiem, wyciem i szczekaniem”[1], a z drugiej strony pojawia się subtelne zaprzeczenie wcześniej wyrażonej nadziei: „za tą bramą/ nie będzie historii/ ani dobra ani poezji// a co będzie/ nieznajomy panie?// będą kamienie”[2]. I ten rozdźwięk towarzyszył mi przy lekturze Creda, nowego wyboru wierszy Tadeusza Różewicza, dokonanego przez Jana Stolarczyka. Poczucie nieustającego napięcia między chęcią afirmowania poetyckiego gestu a potrzebą ironizowania na jego temat, negowania jego istotnego sensu. Oto ciemna energia, której obecności doświadczałem przy czytaniu. W tym Różewicz jest ciągle żywy, żywotny, współczesny, właśnie jako świadek wiecznie stającego się końca poezji, procesu pisania podlegającego temu mrocznemu cieniowi i jednocześnie mu zaprzeczającego. Ta szarpanina jest wciąż płodna i na swój sposób nowoczesna.
(…………………………)
w październiku roku 2000
byłem na Targach Książki we Frankfurcie
(Frankfurt am Main)
ośmiuset wydawców
a może osiem tysięcy wydawców
wystawiło sto tysięcy nowych tytułów
milion książek
pojawił się tam nie tylko
„papież literatury i krytyki niemieckiej”
pięciuset poetów (płci obojga)
czytało swoje wiersze
ja ja lesen macht schöon
(schreiben macht haßlich)
ale największy sukces odniósł
Borys Jelcyn ze swoim bestsellerem
szampanem wódką i kawiorem[3]
I zaraz kartkę dalej „Deszcz w Krakowie” kończący się słowami: „dobranoc moi mili/ dobranoc/ żywi i umarli poeci/ dobranoc poezjo”[4].
Zatem, dobranoc.
2.
Halo, chwilę! Pora się obudzić. Przecież tego fragmentu nie ma w Credzie. Jest jednak „Nożyk profesora”, poemat podany w całości, bez żadnych skrótów. Najdłuższy tekst w całym zbiorze, a więc wyjątkowo ważny w nowym układzie Różewiczowskiego przesłania. A ja właśnie z książki, w której po raz pierwszy pokazano go światu, wybieram inne fragmenty, skromne i obok niego umieszczone. Zostawmy fragmenty, przypatrzmy się całości, pamiętajmy o przesłaniu. W pierwszej chwili jawi się następująco: poezja nie ma własnych celów. Albo inaczej – straciła je po drodze przez tysiąclecia, wyzbyła się. Stary poeta odrzuca jej uzurpacje, nadużycia, przekombinowanie, nadprogramowe strojenie się w zbędne szaty. Zostaje świadectwo. Dokumentalny zapis tego, co przeżyło się z innymi ludźmi. Pośród ludzi. Jeżeli ktoś w nowym wyborze wierszy Różewicza rzuca ostry snop światła na Nożyk profesora, to daje nam prawo do takiego czytania, do takich wrażeń. „Hania odeszła”, „Po latach siedzimy z Mieczysławem”, „Przyjechałem do Ustronia/ w lipcu roku 2000 z Wrocławia”[5], i tak dalej. Monotonne mamrotanie, wyliczanie rzeczy boleśnie elementarnych, zwykłych, żmudne opisywanie jedynego przedmiotu, jaki pozostał, zardzewiałego, zniszczonego nożyka. On wydaje się pewny, trwały, niepodlegający przekłamaniom poezji. Jakby sam był poezją. Obiekt pamięci. Obiekt artystyczny. Obiekt konieczny. „Właściwie po co napisałem o nim wiersz…” – to echo, które sam sobie wyobrażam.
A napisał po to, żeby przy okazji, jakby mimochodem, podsumować pewną epokę w dziejach ludzkości z punktu widzenia pojedynczego człowieka i otaczających go rzeczy drobnych. Epokę tę określa się jako „żelazną” i cytuje się fragmenty PrzemianOwidiusza (w przekładzie Anny Kamieńskiej), znajdując paralele między mitycznym „wiekiem żelaznym” a wiekiem XX. Motyw „żelaza”, symbolu zła i okrucieństwa, przewija się przez cały poemat: „uciekły wstyd prawda uczciwość/ na ich miejsce weszły/ zdrada podstęp oszustwo przemoc/ i zbrodnicza chęć posiadania…”[6] – taką definicję czasów „okrutnego żelaza” znajdziemy u Owidiusza. Natomiast u Różewicza symbolem paradoksalnego pomieszania w człowieku dobra i zła, wielkości i podłości staje się wykonany w obozie nożyk, do dzisiaj leżący na biurku przyjaciela, profesora Mieczysława Porębskiego. Leży tam między papierami i „upiornie” kontrastuje z tym, co go otacza. Z Matejką, Rodakowskim, Kantorem, Jaremianką, Sternem, Szapocznikow, Brzozowskim, Nowosielskim. Z referatami i wykładami, z filozofią, logiką i mistyką. Z największymi dokonaniami człowieka, ze wzlotami w sfery ducha sąsiaduje rdzewiejący nożyk zrobiony z obręczy od beczki w obozie zagłady. Przypomina o tym, co w ludzkiej naturze ciemne i brudne, o tym, kim się było, i co robiło pośród ludzi codziennie przerabianych na mydło.
Różewicz dorzuca kolejny eksponat do zbiorów muzeum swej pamięci. Za grubą szybą nożyk pokryty rdzą. Ta rdza ma wymiar metafizyczny. Zapominanie jest cechą umożliwiającą dalsze trwanie, bezrefleksyjną wegetację. Przewodnik po muzeum zbrodni chce wstrząsać, budzić, wyrywać z niepamięci. Walczy z „rdzą” wszelkimi dostępnymi środkami. Nie waha się przed użyciem tak zwanego zaangażowanego wiersza publicystycznego, wymierzonego w faszystów, rasistów, fundamentalistów. Rdzewiejące na bocznicach historii „składy towarowe Zła” znów mogą ruszyć, ożyć.
(.….….….….….….….….…..)
Robigus prawie nieznany
demon rdzy – z drugiego rzędu bogów –
pożera tory szyny
parowozy
pióro rdzewieje
odlatuje kołysze się wznosi
nad ziemię skowronkiem
rdzawa
plamka na błękicie
osypuje się
przypada do ziemi[7]
3.
A jednak Jan Stolarczyk wyborem tytułu chce skierować naszą uwagę na inny poemat, na „Credo”, z mottem z Heideggera celowo i triumfalnie nieprzetłumaczonym; jakby miało grzmieć i chrzęścić kategoryczną niemczyzną traktująca o złocie, o prawdziwej i fałszywej wartości. I to „złoto” powtarza się potem wielokrotnie, przypominając analogiczną obsesję Ezry Pounda. Różewicz kiedyś nazwał go zdrajcą, ale potem obdarzył mianem „jednego z Ojców kościoła poezji”[8]. Potraktował jako wręcz modelowy przykład poety zaangażowanego, nienawidzącego „złota/ banków giełdy lichwy”[9], poety zgubionego przez ideologiczne zacietrzewienie, „wściekłe ujadanie”. Prawda o nim, czystość jego głosu, genialność wierszy dotarła do świadomości Różewicza o wiele później: „kiedy przestał szczekać/ wsłuchałem się w ciszę/ usłyszałem głos poety/ tego samego człowieka”[10]. Pounda – jego zdaniem – zniszczyła historia, „Klio z rylcem w dłoni” przemieniła go w świnię. Ten przykład potwierdza jego pogląd, że zbytnie uwikłanie w rzeczywistość i jej polityczno-ideologiczną stronę niezbyt służy poetom. Tyle tylko że niszcząca ich historia była niegdyś „Nauczycielką Życia”, zaś współcześnie jawi się jako „burdelmama i ciotka medialnych rewolucji”[11]. To kolejny w tych utworach zjadliwy pseudonim zdegradowanej, nijakiej rzeczywistości, o której nawet porządnego wiersza nie da się napisać.
To, co uwierało Pounda, było zaledwie początkiem rozwijającego się fałszu kultury opartej na pieniądzu, wyzysku, rywalizacji i przemocy. Pound wiele przeczuwał, Różewicz już więcej widzi. I najgorsze dla niego jest to, że częścią przemysłu fałszu, produkującego erzace w miejsce tego, co kiedyś było rzeczą i rzeczywistością, częścią tej globalnej operacji jest również poezja, aktywnie biorąca udział w procederze. Stąd jego tęsknota za tym, co kiedyś wyznaczało klasę tekstu i stojącego za nim świata, stąd szacunek dla biednych, zapomnianych i wykluczonych poetów, symbolizujących niegdysiejszą niepodległość artysty i sztuki.
(.….….….….….….….….….….….….…)
Producenci śmierci popromiennej
chemicznej i biologicznej
producenci strachu
Sponsorzy kultury wysokiej
wrzucają do cylindra
albo dają „w łapę” (podaj łapę)
„ulubieńcom bogów” co to
nie chcą umrzeć młodo
twórcom kultury i nauki
męczennikom sztuki
wciskają na głowę laury
wciskają nagrody misskom
matronom panienkom statystkom
burdel-mamom kurwenaliom
jak mawiał Witkacy
wciskają za podwiązkę do majtek
między cycki w szparkę
w zęby między wargi
nagrody nagrody nagrody oskary ekrany
rozdziawiają ludzie prości gęby
ogłosili w Nowym Jorku
dzień King-Konga
dzień poezji dzień molestowania
wyssali z nas duszę rozum
przez rok cały rok okrągły
obowiązuje strój karnawałowy[12]
W każdej chwili można zacząć od nowa, omijając rozrastające się bagno wszechogarniającej kapitalistycznej korupcji. Ta nadzieja jest podstawą utopii, której – jak się zdaje – Różewicz ufał do końca. Dlatego teraz Jan Stolarczyk wybija ją na plan pierwszy i wskazuje na myśl, że zawsze można przeciwstawić się programowej „ucieczce” świata, a raczej, jak chce poeta, jego „kradzieży”. W miejsce tak rozumianej „trwałej rzeczywistości” ktoś umieścił falsyfikat, atrapę, „świat fałszywy/ ociekający złotem krwią ropą”[13].
A teraz najważniejszy postulat: „w takim świecie/ zostać poszukiwaczem poezji”[14]. Zostań nim, młody poeto, gdy już odrobisz zadanie domowe wcześniej sugerowane przez starego mistrza, a polegające na odtworzeniu własnej twarzy i „podzieleniu się jej zmiennym wyrazem” oraz „opisaniu człowieka/ którego minąłeś wczoraj”[15]. I nawet jeżeli sam Różewicz spiera się z sensownością utożsamiania poezji i prawdy, to przecież „Credo” kończy obrazem wyraźnie podkreślającym rolę poety, trud pisania, te momenty, które dotyczą chwytania w puste dłonie prawdy o życiu i świecie: „pochylony nad mętną/ gnuśną pełną odchodów/ rzeką życia i śmierci/ próbuję (…) budzę się z grudką błota w zaciśniętej dłoni”. Poza wiarę w rzeczywistość i jakąś prawdę o niej nie da się wyjść. Czyżby?
4.
Wybór Jana Stolarczyka przesuwa akcenty w innej jeszcze kwestii. I czyni to jakby wbrew Różewiczowi. A raczej wbrew przyklejonej twórcy „materialistycznej” etykiecie. Chodzi o stopniowe nasycanie „materializmu” i „ateizmu” treściami metafizycznymi. To, co ludzkie, proste, zwyczajne znajduje w tym wyborze, w tak sprofilowanym kształcie przesłania, sprzymierzeńca w postaci czegoś już prawie religijnego. Oczywiście nie ma w tym ostentacji i przesady, bo jest przecież subtelna granica między wiarą a jej pozorami, A jednak…
Dyskretnie porównajmy wczesną wypowiedź Różewicza z trzema ostatnimi utworami nowego wyboru, jego niegdysiejsze przekonanie dotyczące świadomego odcinania się od metafizyki z ostateczną zgodą na umieszczenie jej w horyzoncie egzystencji.
To pierwsze:
Źródła metafizyczne, które karmiły poezję od jej początków, przestały bić dla mnie. Źródła estetyczne również wyschły. Doświadczenie historyczne, które wyniosłem z wojny, okupacji, bezpośredniego zetknięcia się hitleryzmem, faszyzmem, to doświadczenie pchało mnie w kierunku materializmu, realizmu, socjalizmu, a nie w kierunku metafizyki. Wnioski, które wyciągnąłem z tego doświadczenia, kształtowały również moją twórczość poetycką. Konieczność wyrzeczenia. Pępowina, która łączyła poezję z metafizyką, została przecięta[16].
Teraz to drugie:
(……………………)
szedł za Chrystusem
naśladował Chrystusa
szedł polną drogą z innymi
uczniami głodni rwali
dojrzałe kłosy
łuskali ziarno jedli
z dłoni
łuskali ziarno palcami
próbowałem ich dogonić
i znalazłem się nagle w świetle
w krainie młodości
ziemskim raju odnalazłem
oczy i usta
mojej dziewczyny i chabry
i obłoki[17]
Oto fragment wyrwany z poematu „Nauka chodzenia”, który wraz z dwoma krótkimi lirykami, wypatrującymi – mimo wszystko – eschatologicznej nadziei, kończy tak pomyślane credo Różewicza. A w poemacie mowa o tym, że trzeba zacząć od nowa i że to zawsze jest możliwe przy pewnym natężeniu woli. To „od nowa” może dla każdego znaczyć zupełnie coś innego. W tym przypadku chodzi o życie i poezję. Stary poeta przenosi się duchem do celi czekającego na egzekucję pastora Dietricha Bonhoeffera, utożsamiając się nie tylko z rozterkami niemieckiego kapłana, ale także z jego wiarą. Wiarą niespodziewanie współczesną, rozdartą, trudną, wręcz korespondującą z gnostyckimi herezjami.
W tym duchowym teatrze wszystko jest możliwe. Bonhoeffer gorączkowo tłumaczy Różewiczowi, że ten może stać się dzieckiem, które dopiero dojdzie do pierwszego kroku, pierwszego słowa i pierwszej myśli. I po drodze, trudnej i ciężkiej, wcale nie musi obrażać się na Boga, a właściwie dotkliwą pustkę po Nim, gdyż owa pustka jest jak najbardziej celowa. Dzięki niej możliwe jest ujawnienie się prawdziwego człowieczeństwa, skomplikowanej prawdy o człowieku, który, jeśli ma taką potrzebę, wypracowuje sobie sam – mniej czy bardziej konsolacyjną – ideę obecności Boga.
To spore osiągnięcie redaktora: zostawić mnie, czytelnika, z końcowym obrazem Różewicza utożsamiającego się z Bonhoefferowską tezą, z przekonaniem o tym, że „że Bóg odszedł z tego świata/ nie umarł!/ trzeba się z tym zgodzić/ że jest się dorosłym/ że trzeba żyć/ bez Ojca”[18].
Przypisy:
[1] T. Różewicz, Szara strefa, Wrocław 2002, s. 90.
[2] T. Różewicz, Nożyk profesora, Wrocław 2001, s. 32.
[3] Tamże, s. 38.
[4] Tamże, s. 41.
[5] T. Różewicz, Credo, Wrocław 2020, s. 72, 67, 83.
[6] Tamże, s. 82.
[7] Tamże, s. 63‒64.
[8] T. Różewicz, Poezja, t. 4, Wrocław 2006, s. 337.
[9] Tamże.
[10] Tamże, s. 339.
[11] Tamże, s. 340.
[12] T. Różewicz, Credo, Wrocław 2020, s. 56‒57.
[13] Tamże, s. 60.
[14] Tamże.
[15] Tamże, s. 21.
[16] T. Różewicz, Do źródeł. Wypowiedź z roku 1965, którą cytuję za: T. Różewicz, Niepokój. Formen der Unruhe, Wrocław 1999, s. 370.
[17] T. Różewicz, Credo, Wrocław 2020, s. 90‒91.
[18] Tamże, s. 87.