recenzje / IMPRESJE

O czytaniu – pochwała snów

Edmund White

Esej Edmunda White'a towarzyszący premierze książki Zuch.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Żad­na Fre­ga­ta tak jak książ­ka nie nie­sie nas w odle­głe stro­ny.
Emi­ly Dic­kin­son

Ostat­nio For­tu­na – melan­cho­lij­na jakaś wer­sja For­tu­ny o wiją­cych się lokach, bru­nat­nych oczach i biżu­te­rii w sty­lu Art Nouve­au, ople­cio­nej jak powój wokół bla­dych rąk i jesz­cze bled­szej szyi – uzna­ła za sto­sow­ne przy­po­mnieć mi o moich lek­tu­rach. Mam na myśli książ­ki, któ­re czy­ta­łem jako dziec­ko, te same, któ­re daw­no temu kaza­ły mi śnić nie­zdro­we, egzal­to­wa­ne i roman­tycz­ne sny. Te wła­śnie książ­ki wypły­wa­ją ostat­nio na powierzch­nię moje­go życia, te same wyda­nia, jeśli nawet nie te same egzem­pla­rze. Kil­ka dni temu na przy­kład zmu­szo­ny byłem pocze­kać chwi­le w jakimś biu­rze i oto obok sie­bie zna­la­złem Roz­cza­ro­wa­nie Pier­re­’a Lotie­go, opo­wieść o wyzwo­le­niu kobiet w Tur­cji z prze­ło­mu wie­ków, któ­ra tak bar­dzo mnie pochło­nę­ła, gdy mia­łem dzie­sięć lat. Była to ta sama książ­ka, któ­rą pamię­ta­łem, ze zło­ty­mi lite­ra­mi na okład­ce kolo­ru desz­czow­ca i z czar­no­zie­lo­nym wzo­rem, któ­ry na pierw­szy rzut oka wyglą­dał jak kwiat, ale po chwi­li oka­zy­wał się trze­ma moty­la­mi, z któ­rych jeden miał skrzy­dła roz­ło­żo­ne w locie, a dwa pozo­sta­łe usta­wio­ne były w ele­ganc­kim pro­fi­lu.

Zawsze waha­łem się, czy powi­nie­nem odszu­kać to oczy­wi­ste kurio­zum, napi­sa­ne przez wyra­fi­no­wa­ne­go, błę­kit­no­okie­go podróż­ni­ka, któ­ry wyspe­cja­li­zo­wał się w opo­wie­ściach o egzo­tycz­nych dziew­czę­tach z hare­mów i gej­szach w strasz­nej nie­do­li (Mada­me Chry­san­tème tegoż Lotie­go pośred­nio sta­ła się inspi­ra­cją dla Mada­me But­ter­fly Puc­ci­nie­go). Oba­wia­łem się, że – pod­da­jąc daw­ny urok tej histo­rii oce­nie doro­słe­go – mógł­bym, no cóż, mógł­bym sam ska­zać się na roz­cza­ro­wa­nie, pod­czas gdy pra­gną­łem przy­naj­mniej w pamię­ci zacho­wać czar, jaki rzu­cił na mnie Loti, owo wspo­mnie­nie (a może wyobra­że­nie) o chu­dym Fran­cu­zie odzia­nym w bia­ły gar­ni­tur z kami­zel­ką, w słom­ko­wym kape­lu­szu z nie­bie­ską wstąż­ką, któ­ry wkra­cza do mrocz­ne­go poko­ju wyso­ko nad sen­nym, spo­co­nym Istam­bu­łem, aby odbyć tam o połu­dniu zaka­za­ną schadz­kę z trze­ma turec­ki­mi dama­mi. Mimo swych woali i szczel­nie zasła­nia­ją­cych je czar­nych zwo­jów, damy te potra­fią prze­cież odsło­nić przed wraż­li­wym przy­ja­cie­lem swo­je dusze, peł­ne wyra­fi­no­wa­nia, deli­kat­no­ści i pra­gnie­nia swo­bo­dy (wszyst­kie mówią nie­na­gan­nie po fran­cu­sku i wszyst­kie czy­ta­ły Bau­de­la­ire­’a).

Otwo­rzy­łem tę książ­kę z drże­niem – i odpły­ną­łem, dokład­nie tak, jak gdy­bym roz­pie­czę­to­wał krysz­ta­ło­wy fla­ko­nik Sha­li­ma­ru, któ­ry zawsze kró­lo­wał na toa­let­ce mojej maco­chy w Cin­cin­na­ti, gdy byłem chłop­cem. Zdą­ży­łem prze­czy­tać zale­d­wie kil­ka zdań tej powie­ści, kie­dy oczy zaszły mi mgłą i nad roz­pły­wa­ją­cym się dru­kiem poja­wi­ła się, niczym duch, moja prze­szłość. Nagle zoba­czy­łem ozdo­bio­ną sztu­ka­te­rią hisz­pań­ską wil­lę z lat dwu­dzie­stych, gdzie miesz­ka­łem przez kil­ka lat i gdzie sia­dy­wa­łem na patio obok fon­tan­ny przed­sta­wia­ją­cej chłop­ca (jesz­cze młod­sze­go i bled­sze­go niż ja) z prze­rzu­co­nym przez ramię del­fi­nem. Pod­czas gdy z ust del­fi­na sączy­ła się woda, ja prze­wra­ca­łem kolej­ne kart­ki, nie sły­sząc już odle­głe­go nuce­nia zamia­ta­cza ulic i nie czu­jąc nawet, że zdrę­twia­ła mi noga.

Prze­glą­da­jąc teraz tę książ­kę widzę, że pomy­li­łem w pamię­ci nie­któ­re szcze­gó­ły (Fran­cuz pozby­wa się kape­lu­sza i zamiast nie­go nosi turec­ki fez, rzecz dzie­je się chłod­ną wio­sną a nie upal­nym latem, zaś pokój jest skrom­nym hare­mem w cie­niu mecze­tu i nie znaj­du­je się wca­le na szczy­cie wzgó­rza), jed­nak to, co praw­dzi­wie istot­ne – strasz­ny los trzech wykształ­co­nych kobiet o inte­li­gent­nych oczach kolo­ru mor­skiej wody pod potrój­nym woalem, noszą­cych pary­skie suk­nie z cytry­no­we­go jedwa­biu pod czar­ny­mi cału­na­mi swych „ele­gij­nych” szat, tra­dy­cyj­nych czar­cza­fów – tak, ta rze­czy­wi­stość, niczym meta­lo­wa for­ma, zosta­wi­ła ślad w cie­ście mojej dzie­się­cio­let­niej duszy, bo czyż nie byłem i ja tego skwar­ne­go lata w Cin­cin­na­ti – pozba­wio­ny fun­du­szy, towa­rzy­stwa i zajęć – czyż nie byłem i ja pięk­nym więź­niem, zła­pa­nym w potrzask mię­dzy dwo­ma tra­dy­cja­mi: migo­tli­wą Fran­cją z mojej wyobraź­ni i dusz­ną niczym harem prze­strze­nią mojej rodzi­ny? Czyż nie byłem i ja tak­że zatru­ty (jak ujął to Loti) „głę­bo­kim pesy­mi­zmem, któ­ry w naszych cza­sach pusto­szy hare­my Tur­cji”?

W pew­nym momen­cie fran­cu­ski boha­ter Roz­cza­ro­wa­nia pyta ducho­wych sióstr, czy nie wola­ły­by drze­mać nadal w orien­tal­nych mro­kach sta­rych oto­mań­skich oby­cza­jów i nigdy nie obu­dzić się ku fru­stru­ją­cym poku­som fran­cu­skiej eman­cy­pa­cji. Ja tak­że był­bym, być może, szczę­śliw­szy, gdy­by mego odrę­twie­nia rodem z Ohio nie prze­rwa­ły nigdy echa z innej kom­na­ty. Nie myśl­cie jed­nak, że wie­dzia­łem wów­czas, gdzie wła­ści­wie znaj­du­je się to rezo­nu­ją­ce miej­sce. Nie mia­łem poję­cia o geo­gra­fii i nie był­bym w sta­nie wska­zać na mapie Istam­bu­łu (czy też Stam­bu­łu, jak nazy­wał go Loti). Moje wyobra­że­nia o histo­rii były rów­nie mgli­ste. Czas akcji tej powie­ści, rok 1906, rów­nie dobrze mógł być rokiem 1806. A jeśli cho­dzi o rolę Fran­cu­za jako sym­bo­lu nowo­cze­sno­ści, to wyda­wa­ła mi się ona wiel­ce zagad­ko­wa, bo byłem już na tyle zorien­to­wa­ny w świe­cie, by wie­dzieć, że tyl­ko Sta­ny Zjed­no­czo­ne ozna­cza­ją postęp i że Euro­pej­czy­cy są zaco­fa­ni, ciem­ni i zgrzy­ta­ją zęba­mi w zazdro­snej wście­kło­ści. To jed­nak bez zna­cze­nia. Tym lepiej nawet. „Fran­cja” była w moich oczach tak samo mrocz­na i egzo­tycz­na jak Tur­cja, Paryż tak bez­cie­le­sny i zgni­ły moral­nie jak Stam­buł, boha­ter zaś tak samo ode­rwa­ny od cza­su jak ksią­żę z baj­ki. Sam temat tej książ­ki (zde­rze­nie part­ner­skie­go mode­lu mał­żeń­stwa w sty­lu fran­cu­skim z ohy­dą zmy­sło­wej poli­ga­mii) nie miał szans dotrzeć do umy­słu dzie­się­cio­lat­ka, któ­ry nie wie­dział­by zupeł­nie, co począć z sek­sem; roman­su jed­nak łak­nął jak powie­trza.

W owych cza­sach, przed nasta­niem tele­wi­zji, świat był znacz­nie mniej wizu­al­ny niż obec­nie, mniej wizu­al­ny, a przez to odpo­wied­nio bar­dziej wizjo­ner­ski, ponie­waż dzie­ci zmu­szo­ne były wyobra­żać sobie ukło­ny, poje­dyn­ki i omdle­nia książ­ko­wych boha­te­rów – cały ten reper­tu­ar tajem­ni­czych, a zara­zem dziw­nie oczy­wi­stych czyn­no­ści. Gdy­by kaza­no mi wte­dy zło­żyć ukłon, nie wywią­zał­bym się z tego zada­nia w spo­sób zbyt prze­ko­nu­ją­cy, jed­nak posta­cie z teatru moje­go umy­słu nigdy się nie waha­ły, chy­ba że napi­sa­no wyraź­nie: „Adol­phe zatrzy­mał się wten­czas, dłoń kła­dąc na ser­cu…”.

Gdy byłem cho­ry i nie mogłem iść do szko­ły, dawa­no mi grzan­ki cyna­mo­no­we i pozwa­la­no słu­chać radio­wych oper mydla­nych. Szyb­ko nauczy­łem się koja­rzyć zło­wróżb­ne moty­wy muzycz­ne z nara­sta­ją­cym napię­ciem, cier­pie­niem lub nie­bez­pie­czeń­stwem (odda­wa­no tyl­ko ciem­ne emo­cje; nie było skocz­nych alle­gret­ti, któ­re suge­ro­wa­ły­by radość). Skrzy­pia­ły drzwi, echo powta­rza­ło odgło­sy kro­ków, roz­brzmie­wa­ły strza­ły, a głę­bo­ki głos oznaj­miał: „Cień zna praw­dę…”. Wszy­scy oni byli cie­nia­mi, całe obsa­dy ówcze­snych seria­li, zaś każ­dy słu­chacz znał ich ina­czej, kle­cąc taką na przy­kład Mamę Per­kins z okrą­głej twa­rzy i siwych loków wła­snej bab­ki i pach­ną­ce­go cia­stem far­tu­cha kuchar­ki, któ­ra dopro­wa­dza­ła moją sio­strę i mnie do spa­zmów, śpie­wa­jąc w kół­ko „Indiań­ską pieśń miło­ści” tym swo­im cien­kim sopra­nem, któ­ry nie­odmien­nie poty­kał się na wyso­kich gór­skich przej­ściach, gdy jodło­wa­ła: „Będę wołać cie-eee-eee-eee-eee-eee-eee…”.

Muzy­ka, radio, książ­ki – jedy­nie za ich pośred­nic­twem prze­ka­zy­wa­no sobie uczu­cia w tym peł­nym powścią­gli­wo­ści domu, gdzie wszel­kie bez­po­śred­nie wybu­chy uczu­cio­wo­ści były zaka­za­ne, a może po pro­stu nie­wi­docz­ne. Nie pozwa­la­no nam też cho­dzić do kina, kie­ru­jąc się dzi­wacz­ną teo­rią, że fil­my są demo­ra­li­zu­ją­ce dla mło­dzie­ży. Może zresz­tą istot­nie takie były; w każ­dym razie wypro­wa­dza­ły nas z rów­no­wa­gi. Nigdy nie zapo­mnę pierw­sze­go fil­mu, jaki widzia­łem, było to Two Years Befo­re the Mast. Mia­łem wte­dy sześć lat, był rok 1946. Alan Ladd został z jakichś powo­dów roze­bra­ny do naga, zwią­za­ny i wychło­sta­ny. Potem w jego rany okrut­nie wcie­ra­no sól. Rów­nie dobrze jed­nak ja sam mogłem zostać potrak­to­wa­ny batem i solą, w tak strasz­nych byłem kon­wul­sjach od pła­czu, tak cał­ko­wi­cie obez­wład­nio­ny bólem, o czym przez wie­le kolej­nych tygo­dni świad­czy­ły powta­rza­ją­ce się noc­ne kosz­ma­ry.

Film ten wybra­no, ponie­waż był „kształ­cą­cy”, to jest, opar­ty na moty­wach kla­sycz­nej ame­ry­kań­skiej książ­ki, jed­nak nauka, któ­rą wycią­gną­łem z podob­nych fil­mów i ksią­żek, nie była zapew­ne tą, któ­rą zamie­rza­li mi prze­ka­zać doro­śli. Dowie­dzia­łem się z nich, że „praw­dzi­we życie” jest dra­pież­ne, peł­ne zapie­ra­ją­cych dech, przy­pad­ko­wych zda­rzeń i egzo­tycz­nych miejsc – a zara­zem nazna­czo­ne nie­ustę­pli­wą i wyra­fi­no­wa­ną moral­no­ścią. Może dla­te­go wła­śnie doro­słe życie, któ­re potem przy­pa­dło mi w udzia­le, wyda­ło mi się tak dale­ce nie­do­sko­na­łe, tak pozba­wio­ne bla­sku – książ­ki nauczy­ły mnie prze­cież, że spór, choć­by naj­sub­tel­niej­szy, ale doty­czą­cy kwe­stii zasad­ni­czej, może poło­żyć kres mał­żeń­stwu, że przy­jaźń potra­fi zatrium­fo­wać nad tyra­nią (nawet tyra­nią cza­su), że kobie­ta może dale­ko zajść w świe­cie nie tyl­ko z racji uro­dy lub mająt­ku, lecz tak­że dzię­ki ducho­wej ele­gan­cji, oraz że te wła­śnie cechy etycz­ne prę­dzej czy póź­niej zosta­ną przez wszyst­kich dostrze­żo­ne.

Będąc w czwar­tej kla­sie natkną­łem się na tom pierw­szy (nigdy jed­nak nie na dru­gi, a zara­zem ostat­ni) powie­ści The Mar­ble Faun Haw­thor­ne­’a, w wyda­niu z 1890 roku. Ostat­nio ta sama melo­dra­ma­tycz­na For­tu­na zakra­dła się ku mnie z lilią w jed­nej ręce, a dru­gą poda­ła mi tę wła­śnie książ­kę. A wła­ści­wie: odda­ła. Było to w anty­kwa­ria­cie na Gre­en­wich Ave­nue w Nowym Jor­ku; otwo­rzy­łem pierw­szy tom i zaczą­łem prze­rzu­cać jego kart­ki, unu­rza­ne w zło­cie wzdłuż gór­ne­go brze­gu. Kie­dy unio­słem pra­sta­rą czer­wo­ną wstąż­kę słu­żą­cą za zakład­kę, roz­le­cia­ła mi się w ręku. Arku­sze cie­niu­teń­kiej bibuł­ki, nie­co mniej­sze niż same stro­ny, skrom­nie zasła­nia­ły ilu­stra­cje – foto­gra­wiu­ry („W kata­kum­bach” – oznaj­miał umiesz­czo­ny na wewnętrz­nej stro­nie jed­nej z bibu­łek napis, któ­ry prze­czy­ta­łem na wspak i któ­ry odwró­cił się dopie­ro, gdy odgar­ną­łem arku­sik, by przyj­rzeć się skle­pio­nej kom­na­cie. Przy­po­mi­na­ła piw­ni­ce w moim rodzin­nym domu we wszyst­kich szcze­gó­łach, z wyjąt­kiem tego, że tam, gdzie powin­ny były zna­leźć się licz­ni­ki wody i elek­trycz­no­ści, wisia­ły dwie iko­ny przed­sta­wia­ją­ce świę­tych z aure­ola­mi). Prze­czy­ta­łem pierw­sze lep­sze zda­nie: „ ‘My, arty­ści, świa­do­mie uni­ka­my bla­sku słoń­ca i wszel­kie­go jaśniej­sze­go świa­tła’, rze­kła Miriam, ‘uwa­ża­my bowiem za koniecz­ne prze­ciw­sta­wić się Natu­rze, zanim zacznie­my ją naśla­do­wać’ ”. Kie­dy jako dziec­ko roz­my­śla­łem nad podob­ny­mi zda­nia­mi, nie poda­wa­łem nigdy w wąt­pli­wość takich zaska­ku­ją­cych prawd jak te, że ist­nie­je odręb­ne ple­mię istot zwa­nych arty­sta­mi, że wszyst­kie one myślą podob­nie i wszyst­kie żyją w mro­kach po to, aby sprze­ci­wić się lub przy­po­do­bać prze­dziw­ne­mu byto­wi, któ­ry nie­odmien­nie pisa­no z dużej lite­ry i któ­ry zwał się Natu­ra. Z tej samej książ­ki dowie­dzia­łem się też, że wszy­scy Wło­si to pięk­ne, bez­tro­skie, a przy tym nie­co dzie­cin­ne stwo­rze­nia oraz że wszyst­kie kobie­ty obda­rzo­ne są wro­dzo­ny­mi zdol­no­ścia­mi do szy­cia.

Nie­spra­wie­dli­we to sądy – trud­no mi jed­nak było się o tym prze­ko­nać, bo wyho­do­wa­no je bar­dzo dale­ko od moje­go domu. Mój ojciec był inży­nie­rem cywil­nym, któ­ry pod­czas woj­ny zro­bił mają­tek na han­dlu sprzę­tem che­micz­nym. Kró­lo­wał w mil­cze­niu nad zebra­ną do kola­cji rodzi­ną, pochło­nię­ty gaze­tą; zda­rzy­ło mu się rzu­cić we mnie łyż­ką do zupy i tra­fić w czo­ło, kie­dy raz odwa­ży­łem się ode­zwać szep­tem do maco­chy. Póź­niej, gdy byłem już nasto­lat­kiem, dziew­czy­na, z któ­rą cho­dzi­łem, uzna­ła, że war­to by zapro­sić do mnie na kola­cję pew­ne­go nowo­jor­skie­go akto­ra, nasze­go rówie­śni­ka, któ­ry grał jed­ną z głów­nych ról w Swat­ce, w naszym lokal­nym teatrze namio­to­wym, i któ­ry, jak twier­dzi­ła, musiał być bar­dzo samot­ny. Maco­cha przy­sta­ła na nasz plan, za nic jed­nak nie chcia­ła powie­dzieć ojcu, kim wła­ści­wie jest nasz gość. Przy drin­kach mój ojciec zacho­wy­wał się jesz­cze w mia­rę przy­jaź­nie na swój wła­sny sta­ro­świec­ki spo­sób, jed­nak gdzieś w poło­wie posił­ku, kie­dy wie­dział już, że ma przy swo­im sto­le akto­ra, nadął się cały z wście­kło­ści i pogrą­żył w zło­wro­gim mil­cze­niu.

Nie ma potrze­by zgłę­biać dal­sze­go cią­gu tej przy­krej histo­rii. Mam nadzie­ję, że wie­cie już dość, by rozu­mieć, że nie nale­żał on do typu ludzi, od któ­rych mógł­bym dowie­dzieć się cze­goś o oświe­tle­niu pra­cow­ni arty­stycz­nej, a tym bar­dziej o cechach naro­do­wych Wło­chów i Tur­czy­nek. Tego rodza­ju wie­dzę czer­pa­łem z ksią­żek, któ­re były dla mnie podwój­nie cen­ne, jako że ojciec wście­kał się, widząc mnie przy lek­tu­rze, któ­rą słusz­nie uwa­żał za nie­zdro­wą w porów­na­niu ze spor­tem i pra­cą w ogro­dzie i któ­ra, jak się słusz­nie oba­wiał, mogła stać się źró­dłem podej­rza­nych pomy­słów. James Mer­rill tak oto pisał o poran­kach, na któ­re uczęsz­czał w Metro­po­li­tan Ope­ra jako chło­piec:

Zły wpływ, jaki sobot­nie popo­łu­dnia w loży
Wywar­ły na moral­ne mło­dzień­ca zasa­dy,
Nie­chaj ogół w tym miej­scu ujrzy i potę­pi.
Od tej pory już tyl­ko sam dla sie­bie two­rzył
Wła­sne dresz­cze, gorącz­ki, namięt­no­ści, zdra­dy -
Głów­nie po to, by w koń­cu robić z nich pio­sen­ki.

Wszyst­kie roman­se, któ­re sam zaaran­żo­wa­łem lub któ­rych pada­łem ofia­rą, wszyst­kie wizje arty­sty, któ­rym usi­ło­wa­łem spro­stać, wszyst­kie odle­głe miej­sca, w któ­rych byłem napraw­dę lub tyl­ko w wyobraź­ni – wszyst­ko to sta­no­wi jedy­nie przy­pi­sy do stron, któ­re czy­ta­łem jako dziec­ko, bo czyż sam Mer­rill nie nazwał życia ludz­kie­go „lite­ra­tu­rą w prze­bra­niu”?

Prze­ło­ży­ła Agniesz­ka Graff
Tekst opu­bli­ko­wa­ny na łamach „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie” (3/1997). Dzię­ku­je­my Auto­ro­wi i Redak­cji za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

O autorze

Edmund White

Amerykański pisarz, eseista i krytyk kultury. Urodził się w 1940 roku w Cincinnati (Ohio). Laureat wielu prestiżowych nagród, członek Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. Wywarł duży wpływ na literaturę oraz obyczajowość drugiej połowy XX wieku, zarówno wyrafinowaną stylistyką i naturalistycznym obrazowaniem swojej prozy, jak również publicystyką podejmującą problematykę gejowską. Po polsku ukazały się: "Zapominanie Eleny ", "Zuch" oraz "Hotel de Dream". Mieszka w Nowym Jorku.

Powiązania

Hotel de dream (fragment) [czyta Michał Czaderna]

dzwieki / RECYTACJE Edmund White

Frag­ment książ­ki Hotel de dre­am, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Edmund Whi­te” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2012.

Więcej

Edmund White o Zapominaniu Eleny

recenzje / KOMENTARZE Edmund White

Komen­tarz Edmun­da Whi­te­’a o książ­ce Zapo­mi­na­nie Ele­ny.

Więcej

Kultura seksualna

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

Osobiste jest polityczne (gejowska proza i krytyka)

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Prze­mó­wie­nie wygło­szo­ne przez Edmun­da Whi­te­’a w Ośrod­ku Stu­diów Les­bij­skich i Gejow­skich na Uni­wer­sy­te­cie Miej­skim w Nowym Jor­ku 12 listo­pa­da 1993.

Więcej

O Hotelu de Dream

wywiady / o książce Edmund White Jacek Dehnel

Roz­mo­wa Jac­ka Deh­ne­la i Pio­tra Tar­czyń­skie­go z Edmun­dem White’em o książ­ce Hotel de Dre­am, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Z getta na listę bestsellerów

recenzje / ESEJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

Edmund White Zuch

recenzje / ESEJE Sylwia Kluczewska

Recen­zja Syl­wii Klu­czew­skiej z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w stycz­niu 2013 roku na blo­gu Abo­mi­na­tio nasci­tur autum­no.

Więcej

O Zuchu

recenzje / ESEJE Damian Gajda

Recen­zja Damia­na Gaj­dy z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 14 mar­ca 2012 roku w kultura.onet.pl.

Więcej

Kultura seksualna

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

Wymyślić siebie

recenzje / ESEJE Marcin Sendecki

Recen­zja Mar­ci­na Sen­dec­kie­go z książ­ki Zuch Edmund Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się na łamach cza­so­pi­sma „Exlu­siv”.

Więcej

Edukacja sensualna (i intelektualna)

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 25 mar­ca 2012 roku na stro­nie ultramaryna.pl.

Więcej

Laurka dla Edmunda White’a

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Książka do polecenia

recenzje / ESEJE Juliusz Kurkiewicz

Recen­zja Juliu­sza Kur­kie­wi­cza z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się na łamach „Gaze­ty Wybor­czej”.

Więcej

Z getta na listę bestsellerów

recenzje / ESEJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

„Ja nie wiem nic i muszę czekać, aż będę mógł się dowiedzieć”, czyli amnezja i anamneza na poetyckiej wyspie.

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 8 wrze­śnia 2013 roku na stro­nie Biblio­te­ka Mło­de­go Czło­wie­ka.

Więcej

Laboratorium White’a

recenzje / ESEJE Łukasz Łachecki

Recen­zja Łuka­sza Łachec­kie­go z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmund Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 22 paź­dzier­ni­ka 2013 roku w por­ta­lu Xiegarnia.pl.

Więcej

Wymazywanie

recenzje / ESEJE Marek Paryż

Recen­zja Mar­ka Pary­ża z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się we wrze­śniu 2013 roku w mie­sięcz­ni­ku „Nowe Książ­ki”.

Więcej

Ten paskudny Nowy Jork

recenzje / ESEJE Anka Czytankowa

Recen­zja z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w sierp­niu 2013 roku na blo­gu Czy­tan­ki Anki.

Więcej

Edmund White Zuch

recenzje / ESEJE Sylwia Kluczewska

Recen­zja Syl­wii Klu­czew­skiej z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w stycz­niu 2013 roku na blo­gu Abo­mi­na­tio nasci­tur autum­no.

Więcej

„Parada przed lustrem”

recenzje / ESEJE Sabina Misiarz-Filipek

Recen­zja Sabi­ny Misiarz-Fili­pek z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła w 15 czerw­ca 2013 roku się w por­ta­lu Popmoderna.pl.

Więcej

Edmund White, Hotel de Dream

recenzje / ESEJE Paweł Klimczak

Recen­zja Paw­ła Klim­cza­ka z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 07 listo­pa­da 2012 roku w Aka­de­mic­kim Radiu LUZ.

Więcej

Modalność wyspy

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

O Zuchu

recenzje / ESEJE Damian Gajda

Recen­zja Damia­na Gaj­dy z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 14 mar­ca 2012 roku w kultura.onet.pl.

Więcej

Edmund White – Hotel de Dream

recenzje / ESEJE Aleksandra Krogulska

Recen­zja Alek­san­dry Kro­gul­skiej z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 12 wrze­śnia 2102 roku w por­ta­lu histo­rycz­nym Histmag.org.

Więcej

Po drugiej stronie rzeki

recenzje / ESEJE Alicja Piechucka

Recen­zja Ali­cji Pie­chuc­kiej z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w sierp­niu 2012 roku na łamach Nowych Ksią­żek.

Więcej

Kultura seksualna

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

O czytaniu – pochwała snów

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

Wymyślić siebie

recenzje / ESEJE Marcin Sendecki

Recen­zja Mar­ci­na Sen­dec­kie­go z książ­ki Zuch Edmund Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się na łamach cza­so­pi­sma „Exlu­siv”.

Więcej

Osobiste jest polityczne (gejowska proza i krytyka)

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Prze­mó­wie­nie wygło­szo­ne przez Edmun­da Whi­te­’a w Ośrod­ku Stu­diów Les­bij­skich i Gejow­skich na Uni­wer­sy­te­cie Miej­skim w Nowym Jor­ku 12 listo­pa­da 1993.

Więcej

Przegięty jak rokokowy imbryczek

recenzje / ESEJE Juliusz Kurkiewicz

Recen­zja Juliu­sza Kur­kie­wi­cza z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Edukacja sensualna (i intelektualna)

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 25 mar­ca 2012 roku na stro­nie ultramaryna.pl.

Więcej

„Święto” apokryfów

recenzje / ESEJE Marcin Sierszyński

Recen­zja Mar­ci­na Sier­szyń­skie­go z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Laurka dla Edmunda White’a

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Książka do polecenia

recenzje / ESEJE Juliusz Kurkiewicz

Recen­zja Juliu­sza Kur­kie­wi­cza z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się na łamach „Gaze­ty Wybor­czej”.

Więcej