recenzje / NOTKI I OPINIE

O poezji Przemysława Witkowskiego

Roman Honet

Laudacja Romana Honeta, prowadzącego projekt Poeci na nowy wiek.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

„jest kon­cen­tra­cja, jest i śli­ska poręcz, pew­na sta­ła / w war­to­ściach bez­względ­nych – cza­sem dewa­sta­cje, / dużo rza­dziej świę­ta” – zapi­sał Prze­my­sław Wit­kow­ski w opu­bli­ko­wa­nym przez Biu­ro Lite­rac­kie debiu­tanc­kim tomie pt. Pre­pa­ra­ty. A co zawie­ra się pomię­dzy dewa­sta­cja­mi i świę­ta­mi? – moż­na by zapy­tać, zwłasz­cza że zapis Wit­kow­skie­go otwie­ra tego typu moż­li­wość, nie mówiąc nic o zwy­czaj­no­ści, a kła­dąc nacisk wyłącz­nie na czas wyróż­nia­ją­cy się pod okre­ślo­nym wzglę­dem. Gdy­bym miał odpo­wie­dzieć na to pyta­nie, rzekł­bym: oce­an przed­mio­tów i natę­że­nie reak­cji. Dla Wit­kow­skie­go żaden detal rze­czy­wi­sto­ści nie pozo­sta­je obo­jęt­ny, ale też sam do żad­ne­go deta­lu nie przy­wią­zu­je się na dłu­go. Na uwa­gę zasłu­gu­je dyna­micz­ne tem­po jego utwo­rów, skła­da­ją­cych się – osob­no i w cało­ści – na ciąg bły­ska­wicz­nych i nie­prze­rwa­nych prze­mian, obej­mu­ją­cych zróż­ni­co­wa­ne obsza­ry rze­czy­wi­sto­ści: „za domem, w śmiet­ni­ku swąd wnętrz­no­ści ryby. / coraz wię­cej much wcho­dzi w powie­trze. / epo­ka jest elek­trycz­na. słup za słu­pem”. Moż­na by sądzić, że odby­wa się tu marsz przez bez­kre­sne rekwi­zy­to­rium, gdzie każ­dy przed­miot nale­ży wziąć do ręki, nazwać, użyć wobec nie­go któ­re­goś ze zmy­słów dla roz­po­zna­nia, po czym zaraz nale­ży go porzu­cić, zaj­mu­jąc się następ­nym. „do ich kro­ku ćwi­czy­li­śmy oddech” – zapi­su­je Wit­kow­ski, ale tak­że zapo­wia­da: „zmia­na taśmy nastą­pi nie­dłu­go – świa­tło się wyostrza, ekran się prze­ja­śnia”, co mogło­by suge­ro­wać, że cza­sem sam sta­je się uczest­ni­kiem przy­wo­ła­ne­go mar­szu, a cza­sem spra­wia wra­że­nie, jak­by wyda­wał dyrek­ty­wy, z zewnętrz­nej per­spek­ty­wy, zarzą­dza­jąc jego kie­run­kiem i tem­pem. Przy­wo­ła­na tu sytu­acja jest zwią­za­na z kinem, więc mogła­by odno­sić sko­ja­rze­nia do mon­ta­żu fil­mo­we­go, z zało­że­nia szyb­kie­go, wła­ści­we­go dla tele­dy­sku i tu tkwi pew­ne nie­bez­pie­czeń­stwo, bowiem klip zasad­ni­czo nie dopusz­cza widza poza sam obraz. Czy zatem Wit­kow­ski żon­glu­je? Nie­wąt­pli­wie tak. Czy­tel­ni­kiem i samym sobą. Ten zde­kla­ro­wa­ny prze­ciw­nik odpo­czyn­ku i kon­tem­pla­cji, zde­cy­do­wa­nie sta­wia na dyna­mi­kę i wła­śnie ją zale­ca czy­tel­ni­ko­wi. Spo­ra­dycz­nie roz­glą­da się wokół, cza­sem wte­dy zapy­ta: „jak waż­ne jest, żeby w odpo­wied­nim miej­scu / się prze­ję­zy­czyć, zapo­mnieć?” i nadal mknie przed sie­bie, być może w prze­ko­na­niu, że nic mu nie umknę­ło. Czy to uza­sad­nio­ne prze­ko­na­nie? Mam pew­ne wąt­pli­wo­ści.

Z całą pew­no­ścią war­to zwró­cić uwa­gę na oni­rycz­ną war­stwę wier­szy Wit­kow­skie­go. Nie­zwy­kle sen­so­rycz­na, zwią­za­na na ogół z cza­sem minio­nym, wyzwa­la suge­styw­ne obra­zy: „czas w pro­bów­kach i owa­dy w bursz­ty­nie, / zato­pio­ne w alko­ho­lach śla­dy słoń­ca”. Zwień­cze­nie jego snów – a tak­że samo prze­bu­dze­nie – w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku oka­zu­je się zaska­ku­ją­co dale­kie od idyl­li. Bywa dra­ma­tycz­ne: „śni­ły mi się cho­re, umie­ra­ją­ce / zwie­rzę­ta albo że budzę się sam / i jestem star­cem”, zda­rza się, że w obse­syj­ny spo­sób wpro­wa­dza do wier­sza nie­po­kój, nie­do­po­wie­dze­nie, jak choć­by tu: „cią­gle śni mi się park przed zamknię­ciem”. Mam wra­że­nie, że wyjąt­ko­wo moc­ny­mi punk­ta­mi w liry­ce Wit­kow­skie­go pozo­sta­ją wła­śnie owe otwar­te – zapew­ne wbrew jego dość zabor­czej pisar­skiej natu­rze – miej­sca, nie­wy­peł­nio­ne prze­strze­nie – to, co sta­wia nie­ocze­ki­wa­ny i zagad­ko­wy opór jego demiur­gicz­ne­mu mon­ta­żo­wi, to wszyst­ko, co – gdy już wystar­cza­ją­co zasko­czył i oszo­ło­mił czy­tel­ni­ka – zaska­ku­je jego same­go, a czy­tel­ni­ko­wi zapew­nia moż­li­wość zasta­no­wie­nia. Ochło­nię­cia.

Rów­nie inte­re­su­ją­co w Pre­pa­ra­tach przed­sta­wio­ne zosta­ły zapi­sy o cha­rak­te­rze remi­ni­scen­cji: pla­stycz­ne i suge­styw­ne, jak choć­by tu: „pod wie­czór jezio­ra odda­wa­ły cie­pło. / zaraz obok akwa­rium, któ­re roz­bi­ła mi sio­stra. / teraz spa­la­nie, pre­pa­ra­ty w gabi­ne­cie ojca”, sta­no­wią prze­ciw­wa­gę – w połą­cze­niu z oni­ry­zmem Wit­kow­skie­go – dla dyna­micz­no­ści jego liry­ki. Tonu­ją i osa­dza­ją. Gdy­by nie one, nie­po­dob­na było­by za Wit­kow­skim nadą­żyć, ale dla odmia­ny – gdy­by nie to bły­ska­wicz­ne tem­po nawar­stwia­ją­cych się i zmie­nia­ją­cych kadrów, Wit­kow­ski nie był­by Wit­kow­skim. Czy­li jest tak, jak ma być – i niech tak zosta­nie.

O autorze

Roman Honet

Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).

Powiązania