Oulipowskie eksperymenty, gięcia języka i rozrzucanie foremek, a z drugiej strony wyraźnie wyczuwalny rytm i pulsowanie, tak muzyczne i tak wpadające w ucho, to wszystko buduje poetykę Jakuba Wojciechowskiego. Dostajemy debiut dojrzały i przemyślany, miejski w esencji, różnorodny w formie, ubogacony rekwizytami swojskiego popu (aquafresh, pola raksa, na wspólnej) nadającym wierszom soczystość raperskiej nawijki. Duch Sosnowskiego się unosi, ale nie przydusza innych tropów, kontekstów i nawiązań i, co najważniejsze, wyraźnego głosu samego Wojciechowskiego. Książka równa i niezła, nie pozostawiła obojętnym, ale i nie zabrała dziewictwa. Choć jednak muszę przyznać – „potrącił mnie / jeszcze nie doszedłem do siebie” (J. Wojciechowski, „na wspólnej”)
Przemysław Witkowski
Książka Jakuba Wojciechowskiego to notatnik stołecznego flâneura, zestaw poręcznych map i kolekcja cytatów ze szlagierów. A przede wszystkim – dużo świetnej poezji. Wydaje mi się, że poezja ta bardzo nie chce być papierowa, tak, że czytając ją, ma się ochotę – zamiast wyjeżdżać do Dublina i kroczyć śladami Leopolda Blooma – przejść się po Warszawie tropem Wojciechowskiego. To bardzo odświeżające doświadczenie. Po końcu popu – senne porządki.
Adam Zdrodowski
Wyobraźmy sobie pudełko gry dla dowolnej liczny osób
(w wieku umożliwiającym (o)czytanie),
pudełko, po otwarciu którego ukazuje się naszym oczom zbiór plansz, pionków,
tabel, dwunastościennych kostek…
I szukamy instrukcji, której nie ma…
Takie właśnie są wiersze Jakuba Wojciechowskiego.
Kapryśne, nieprzewidywalne, drwiące z czytelnika i czasem
z samego zjawiska czytania.
Z jednej strony odwołujące się do awanturniczych gestów
dadaistów, z drugiej zaś do barokowych tradycji poezji obrazkowej.
Namierzanie sensów płynących
podziemnymi korytarzami pomiędzy tekstami daje odbiorcy najwięcej satysfakcji.
Rozkoszowanie się długą frazą, szukającą rytmu i podkładu.
Historie intymne i pokoleniowe zawołania.
Tworzenie własnych „instrukcji obsługi”
tego ciekawego tomiku.
Tomasz Fijałkowski
Pamiętam, jak czytałem senne porządki, jeszcze wtedy w postaci roboczej, w Kołobrzegu, na warsztatach poetyckich. Uderzyła mnie wówczas „mocna nuta” pobrzmiewająca w tej poezji. Konkret, twardość, niekiedy przechodzące w brutalność. Przy całej tej aurze antyczułostkowości, antysentymentalizmu i powiedzieć można wręcz antysubtelności, jest to poezja pełną parą, poezja, można powiedzieć, co się zowie. Rafał Grupiński nazwałby ją pewnie „poezją szorstką”. Wojciechowski ma świetny warsztat i dokładnie wie, co chce powiedzieć. Nie owija w zbędne ozdobniki. Metafory są tam precyzyjne, a przy tym świeże i oryginalne jak błysk twardego piorunu na ciemnym niebie. Wiersz, który szczególnie zapadł mi w pamięć, to „curriculum”, który zresztą uważam za reprezentatywny dla poetyki Wojciechowskiego. Widać właśnie tam wszystkie te elementy, o których wspomniałem wcześniej. Oszczędna, a przy tym precyzyjna metafora zamykająca rozstrzygnięcie w kilku mocnych wersach, nie czekających na dopowiedzenia, bo w nich zawiera się to, co wystarcza. Bez dalszych wynurzeń pseudokrytycznych powiem, że jest to niewątpliwie świetny debiut. Co zapowiada, co będzie dalej, zobaczymy.
Michał Piętniewicz
Lektura książki poetyckiej Jakuba Wojciechowskiego przypomina oglądanie polskiej telenoweli, ale bez fonii, przy włączonym odbiorniku radiowym, który nadaje program z lat osiemdziesiątych. Autor serwuje czytelnikowi swoistą kompilację teraźniejszości z przeszłością. Słychać tu dużo muzyki, która rozbrzmiewała dwie dekady temu, równocześnie zaś widać obrazy z telenoweli, gdzie wszystko jest takie samo, jak w rzeczywistości, a jednak – zupełnie inne. Mamy tu IV Rzeczpospolitą ze stolicą w Warszawie, miłość z całą czułością i cynizmem; jest rozgoryczenie i kontestacja, ale takie, jakie mogły narodzić się w sercu człowieka zmuszonego do obejrzenia odcinka „Na wspólnej”, nie mogącego ich wyrazić inaczej, niż komentując pod nosem: „kurwa, ja pierdolę” („paryska”). Zemsta odbywa się jedynie w rzeczywistości poetyckiej i ma charakter totalny („gwiazdkowym śrubokrętem odkręcasz niebo” – „rittberger”). Jak przystało na rasowy polski serial, są też przerwy na reklamę – teksty takie, jak „no to lu”, czy „big bang” zdają się być właśnie takim fraktalowatym tworem, w którym nie bardzo wiadomo, o co chodzi, ale – jak to z reklamą – ogląda się (czyta) w oczekiwaniu na dalszy ciąg perypetii ulubionych bohaterów (podmiotu nadawczego). Jedno trzeba poecie przyznać – pisząc senne porządki nie silił się na tworzenie wierszy poprawnych – i wyszło to mu (i czytelnikowi) na dobre. Gdyby gospodynie domowe wyłączyły telewizory, nastawiły płytę Breakout i wzięły do ręki tomik Kuby Wojciechowskiego, mielibyśmy małą rewolucję kulturalną.
Marcin Bies
Pokolenie brulionu przerzuca się na microsoft office (…)
pokolenie brulionu przerzuca się na outlook express
Wczesne roczniki 70-te przerzucają się na poetykę hip-hopu, chciałoby się rzec po lekturze debiutanckiego tomu wierszy Jakuba Wojciechowskiego (1972), dla którego rytm piosenki wytycza szlak wiersza. To sprawia, że większość tych utworów należy czytać na głos, na jak najdłuższym wdechu. Z bezpośrednich nawiązań muzycznych mamy tu wprawdzie głównie polskie czarne winyle: „seventies” & „eighties” (m.in. Perfect, Lombard, Breakout, Anna Jantar), w związku z czym:
kobiety zaczynają kreślić
coraz żwawsze piruety
na jeszcze nie zarysowanej tafli snu
czarnej jak winyl.
(„rittberger”)
Może to właśnie wszystkiemu winna jest płeć piękna, skoro
początek wiersza dany jest poecie
przez boga koniec przez diabła.
„[początek wiersza dany jest poecie]”
Jednak, jak kontynuuje autor w wierszu „rittberger”:
coś się w tobie budzi z głuchym
trzaskiem igły opadającej na brzeg
płyty.
Nic nie może jednak wiecznie trwać, osobiście nieco mniej przekonują mnie eksperymenty formalne, z pogranicza poezji konkretnej i lingwistycznej, chociaż na pewno nie sposób odmówić im poczucia humoru oraz iście geograficzno-minimalistycznej fantazji.
Podsumowując – jak pisze Wojciechowski w wierszu „gnoza pogody”, w jego książce jednak:
lokalnie może
wystąpić momentami duże
ryzyko olśnienia.
Polecam.
Wojciech Brzoska