O ile tytuł nowej książki Zbigniewa Macheja jest co najmniej zgrabny, o tyle tytułowy poemat jest po prostu zjawiskowy: Mroczny przedmiot podążania. Zjawiskowy i chyba jedyny w swoim rodzaju, jeśli chodzi o tego akurat autora. Prawdę mówiąc, czegoś takiego się nie spodziewałem, a ja lubię poetyckie niespodzianki. Rozmach, długa fraza, strumień cudownie wybujałej mowy, co ja mówię: rwąca rzeka, która unosi ze sobą wszystko, co napotka po drodze.
„Człowiek jest niestrudzonym poszukiwaczem rozkoszy”, mawiał Freud. Jeżeli wierzę w jakąkolwiek mitologię – a mitologią jest wszystko, co nadaje znaczenia i sensy ludzkiej egzystencji – to chyba właśnie w tę. Człowiek przede wszystkim pożąda, a jego życie jest nieustannym podążaniem za tym pożądaniem. Machej opisuje jego ciemną stronę: „Najpierw kadzidła krwawych liturgii, potem łuny / imperialnych eksterminacji, konwoje niewolników, / piramidy z kości, cuda nie widy, wyprawy krzyżowe, / przyprawy ogniowe, konkwisty, reformacje, kontrrewolucje, / oświecenia, błyskawice gilotyn, siódme poty, / gwiazdki w oczach, bagnety, zasieki, transkontynentalny / ubój, iperyt, krematoria” itd. Aż się chce i nie chce zarazem cytować dalej. Zbyt dosłowne, zbyt okrutne, chciałoby się rzec: nie-Machejowe. I bardzo dobrze, że nie.
Oczywiście, podążanie za pożądaniem nie musi przybierać takiej apokaliptycznej formy. I właśnie autor Legend praskiego metra kojarzy się raczej z jaśniejszą stroną tego podążania. Typowe dla niego są raczej frazy idylliczne: „Słodko jest usiąść z dziećmi / na ławce przy Wehlheider Platz / i popijać colę. Mamy tu przyjemny skwer, / kawiarnię, aptekę oraz sklep z zabawkami / i innymi miłymi bzdurami / przeznaczonymi na prezenty”. Przyznam, że miałem z tym zawsze niejaki kłopot. Bo owszem, rozumiem: „słodko”, „przyjemny skwer” i „inne miłe bzdury” to bardzo klawo i nawet osobiście bardzo lubię, ale po co o tym pisać? Ja wolę raczej ostro, pod włos i z nutką szaleństwa. I koniecznie musi być o czymś ważnym. A jednak ciągle mnie coś do tych lekkich wierszy Macheja ciągnęło.
Aż nagle małe olśnienie (nie wierzę w inne) – w jednym z wierszy poeta parodiuje dąsy krytyków: „katarynkowate rymowanie / zmienić się w poezję nie jest w stanie. / Wiersze fraszkowate i jałowe, / projekt wydumany i chybiony, / tyłem do poezji polskiej odwrócony. / Nie ma w tym projekcie, w tych wierszykach nic. / Po co ma to czytać kulturalny widz?”. Otóż to. Wiersze Macheja konsternują. A przecież ja tego właśnie chcę od poezji, tego pożądam. Chcę być zbijany z tropu, zaskakiwany, konfundowany, zmuszany do fundamentalnych – zwłaszcza co do literatury – refleksji: Czy „katarynkowate rymowanie” naprawdę nie jest w stanie zmienić się w poezję? Czy „wiersze fraszkowate” muszą być koniecznie jałowe? Czy odwracanie się tyłem do poezji nie jest najlepszym sposobem na to, aby ją ożywiać? Nie ma po co czytać tego „kulturalny widz”? A no to właśnie ja sobie chętnie poczytam. I jeżeli miałem z tymi wierszami niejako kłopot, to był mój kłopot. Wynikający z moich ograniczeń i uwarunkowań, z których nie do końca potrafiłem się wyzwolić. Chciałem być zaskakiwany, ale w pewnych ściśle określonych ramach. Tfu, że tak splunę. Co za grube, niezgrabne samo oszustwo, co za haniebna hipokryzja.
Aby zatem czerpać radość z czytania tych wierszy trzeba umieć wykrzesać z siebie odrobinę heroizmu i wyzwolić się z aktualnych trybów myślenia o poezji. Powrócić do jej źródeł. Do czasów niewinności. Najlepiej wprost do Kochanowskiego. Bo Machej – taki wyniosłem heretycki wniosek z lektury Mrocznego przedmiotu podążania – to Kochanowski naszych czasów. Tyle, że będący w nieporównanie niewygodnej sytuacji, bo przecież zupełnie niepasujący do swoich współczesnych. Ale czy niewygodna sytuacja nie jest dla poety sytuacją idealną? Cóż po poecie opływającym w wygody i pieszczonym przez krytyków? „To, co w nowej poezji najciekawsze, i tak tworzone jest rzez outsiderów”, powiedział przy jakiejś okazji poeta. I ja się z tym zgadzam.
Wypada też chyba napomknąć, że to, co w polskiej poezji uchodzi obecnie za outsiderstwo, w literaturze innych krajów bynajmniej nim być nie musi. I faktycznie nie jest. Na przykład w Czechach Machej za „odwróconego od poezji” na pewno by nie uchodził. Podejrzewam, że w kilku innych krajach także, ale za mało się na tym znam, aby się w tej kwestii wymądrzać. Jeżeli zaś rzucić tę poezję na tło polskiej tradycji literackiej, nagle objawiłaby się ona jako naturalna kontynuacja pewnych od zarania istniejących w niej nurtów.
Gdybym miał skrótowo – a jakoś tak się zawsze dzieje, że inaczej nie ma okazji – scharakteryzować tę twórczość, powiedziałbym mniej więcej tak: prostota, zmysłowość, radość pisania, lekkość pióra, dystans, subtelna ironia, humor, rytmy i rymy, piosenkowość, idylliczność wymieszana z melancholią, erotyka, „rozluźniona dykcja uwolnionej wyobraźni” (Maliszewski), rozmaite tradycje literackie, z akcentem na te najwcześniejsze, przede wszystkim renesans (Kochanowski), ale i barok (koncepty), Baka, ale i Tuwim, i Gałczyński, i Słowacki, i Szymborska i wiele, wiele więcej.
Dużo też mówi o tej poezji samo wyliczenie używanych – przeważnie ironicznie, co nie znaczy, że koniecznie kpiarsko – w niej gatunków: wiersze, poematy, krótkie prozy, piosenki, przyśpiewki, ballady, fraszki, pieśni, lamenty, aforyzmy, apokryfy, gawędy, modlitwy, nawet fragmenty epopei. A jeszcze więcej chyba same „gatunkowe” tytuły: „Aforyzmy o dziwności życia”, „Pijany polski wiersz transgraniczny”, „Ballada o trumnie z podsłuchem”, „Ballada polskiego żołnierza w Iraku jesienią 2007 roku”, „Dwie fraszki o żałobie”, „Lament 48-letniego rencisty po upadku na schodach w domu jego ojca, 74-letniego emeryta”, „Sceny pasyjne i wielkanocne z Budapesztu”, „Apokryf naddunajski”, „ułamek zaginionej epopei” itp.
Osobiście cenię Macheja właśnie za tę jego wspaniałą nieprzystawalność do mainstreamu, nawet tego pojętego zupełnie niszowo, awangardowo-poetycko. Rzeczywiście, w polskiej poezji Machej nie pasuje do nikogo i do niczego. W tym sensie jest poetą, którego nie da się nikim i niczym zastąpić. Gdyby go zatem nie było, byłoby po prostu mniej polskiej poezji. A nam, czytelnikom, byłoby w niej dużo ciaśniej.