recenzje / KOMENTARZE

Od Andruchowycza do Żadana

Bohdan Zadura

Autorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pierw­szy raz przez Ukra­inę prze­jeż­dża­łem w 1975 roku, w dro­dze powrot­nej z waka­cji w Sozo­po­lu, a pierw­szym mia­stem, któ­re zoba­czy­łem i zapa­mię­ta­łem dobrze na zawsze, wraz z jego archi­tek­tu­rą i ludź­mi, odbyw­szy po nim dwu­go­dzin­ny spa­cer w poszu­ki­wa­niu skle­pu ze zło­tem, były Czer­niow­ce. Nazwy pierw­sze­go hote­lu, w któ­rym noco­wa­li­śmy we Lwo­wie, nie pamię­tam. Na pew­no nie był to Żorż, pew­nie jakiś Into­urist z poko­ja­mi i kory­ta­rza­mi jak w aka­de­mi­ku, i z toa­le­tą przy koń­cu kory­ta­rza. Pamię­tam, że papie­ru toa­le­to­we­go – a raczej kar­tek, na któ­re pocię­ta była gaze­ta – nie wol­no było spłu­ki­wać, tyl­ko nale­ża­ło wrzu­cać do sto­ją­ce­go przy musz­li wia­der­ka. (Tory szer­sze, rury węż­sze – być może przy­po­mniał mi się wte­dy dow­cip, jak to budow­ni­czy kolei pyta cara, czy tory mają być takie jak w Euro­pie – 1435 mm – czy szer­sze, a ten odpo­wia­da mu pyta­niem: „na ch… szer­sze”, co tam­ten bie­rze za pole­ce­nie i robi roz­staw 1524 mm).

Pamię­tam, że na prze­jazd przez Ukra­inę, czy­li ZSRR, wyzna­czo­na była okre­ślo­na licz­ba godzin, nie wol­no było zje­chać z prze­wi­dzia­nej tra­sy, tak obsa­dzo­nej drze­wa­mi i krze­wa­mi, że sku­tecz­nie zasła­nia­ły widok na wszyst­ko, co poza nimi. Tyl­ko momen­ta­mi, kie­dy dro­ga bie­gła po pagór­kach, jak przy zbli­ża­niu się do Lwo­wa, przed przed­nią szy­bą samo­cho­du otwie­ra­ła się jakaś roz­le­glej­sza pano­ra­ma. Za ten para­wan zjeż­dża­ło się tyl­ko, kie­dy na dro­dze suszy­ło się zbo­że – wła­śnie była pora żniw – i wów­czas rodzi­ła się oba­wa, czy doje­dzie się na czas na gra­ni­cę. Prze­kra­cza­nie gra­nic nawet mię­dzy brat­ni­mi, jak to wte­dy mówio­no, kra­ja­mi nigdy nie nale­ża­ło do przy­jem­no­ści, ale tu, w Sze­gi­niach, potrak­to­wa­ny cham­sko przez sie­dem­na­sto­let­nie­go na oko pogra­nicz­ni­ka, któ­re­mu nie podo­ba­ło się, że o kil­ka cen­ty­me­trów wysu­ną­łem się z rzę­du samo­cho­dów, pomy­śla­łem sobie: nigdy wię­cej. Pomy­śla­łem tak mimo przy­ja­znych gestów obcych ludzi w Czer­niow­cach, w któ­rych jed­nak było coś podej­rza­ne­go – zapy­ta­ny o dro­gę mili­cjant gwizd­kiem przy­wo­łu­je mło­de­go czło­wie­ka z uli­cy i nie pro­si, a tak po pro­stu każe mu zapro­wa­dzić nas do jubi­le­ra; mło­dy czło­wiek przyj­mu­je to jako coś zupeł­nie nor­mal­ne­go i czę­stu­jąc nas suszo­ną rybą, któ­rą ma w gaze­to­wej tut­ce w kie­sze­ni, opo­wia­da o tym, że po dwóch latach parę dni temu pierw­szy raz zoba­czył swo­ją córecz­kę, bo był na budo­wie BAM‑u, i za nic nie może zro­zu­mieć, że nie przy­je­cha­li­śmy z wyciecz­ką auto­ka­ro­wą, tyl­ko sami, pry­wat­nym samo­cho­dem; kobie­ta pra­cu­ją­ca w fabrycz­ce zaba­wek uno­si okien­ko sute­re­ny i ze sło­wa­mi: „to dla dziec­ka” wyrzu­ca na chod­nik bla­sza­ne wia­der­ko i łopat­kę. Z tej pierw­szej i – jak wów­czas myśla­łem – jedy­nej podró­ży przez Zwią­zek Radziec­ki przy­wio­złem opo­wia­da­nie „Mar­twa natu­ra. Tran­zyt”, o któ­rym wspo­mi­nam, bo cał­kiem nie­źle znio­sło pró­bę cza­su.

Pierw­szy prze­czy­ta­ny prze­ze mnie tekst napi­sa­ny po ukra­iń­sku to był wiersz Dmy­tra Paw­łycz­ki, któ­ry mia­łem tłu­ma­czyć, a Paw­łycz­ko był pierw­szym ukra­iń­skim poetą, jakie­go pozna­łem. Umó­wi­li­śmy się w kawiar­ni ZLP na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu, przy­sze­dłem wcze­śniej, sta­łem na uli­cy. Dmy­tro się spóź­nił i gdzieś się spie­szył, nie wcho­dzi­li­śmy do środ­ka. Dał mi trój­ko­lo­ro­wy dłu­go­pis, pew­nie kana­dyj­ski, bo z czer­wo­nym klo­no­wym liściem, i z try­zu­bem. Po jakimś cza­sie gdzieś go posia­łem albo ktoś mi go pod­pro­wa­dził.

W innych oko­licz­no­ściach tak mogło­by zaczy­nać się posło­wie do tej anto­lo­gii. Kusi­ła­by mnie opo­wieść o przy­jaź­ni z Dmy­trem, od któ­re­go zaczę­ła się ta moja dziw­na przy­go­da z lite­ra­tu­rą ukra­iń­ską, o naszych wspól­nych podró­żach do Cheł­ma i Kosza­li­na, spo­tka­niach w War­sza­wie, Lubli­nie, Kazi­mie­rzu, Puła­wach, Krze­mień­cu i Kijo­wie, o przy­jaź­ni z Myko­łą Riab­czu­kiem, z Andri­jem Bon­da­rem, Andri­jem Lub­ką, Hały­ną Kruk, Wasy­lem Mach­ną, Osta­pem Sły­wyn­skim, o tym, jak byłem tuto­rem Ser­hi­ja Żada­na i Lubow Jakym­czuk. O mia­stach, któ­re stop­nio­wo mi się odsła­nia­ły – Krze­mie­niec, Lwów, Dro­ho­bycz, ponow­nie Czer­niow­ce, Użho­rod, Iwa­no-Fran­kiwsk, Łuck. O tym, jak pozna­wa­łem Juri­ja Andru­cho­wy­cza i Ołek­san­dra Irwanz­cia, Swi­tła­nę Lisow­ską i Katię Bab­ki­nę. I o Kry­mie, na któ­ry nigdy nie tra­fi­łem, podob­nie jak nie byłem nigdy w Ode­ssie ani w Char­ko­wie.

Takie posło­wie wyma­ga­ło­by cza­su i spo­ko­ju. Tym­cza­sem ta anto­lo­gia powsta­ła w nie­ca­ły mie­siąc. Woj­na wszyst­ko zmie­nia, zmie­ni­ła rów­nież jej kształt. Prze­sta­łem myśleć o tej książ­ce jako o miej­scu do zebra­nia naj­pięk­niej­szych ukra­iń­skich wier­szy, jakie tłu­ma­czy­łem, i tych prze­kła­dów, któ­re naj­bar­dziej mi się uda­ły. Zdra­dza­jąc wydaw­ni­czą kuch­nię, powiem, że zamiast 100, w pierw­szej selek­cji wybra­łem 126 utwo­rów, z któ­rych nawis 26 usu­nął Wydaw­ca, za co jestem mu wdzięcz­ny. Wdzięcz­ny jestem też Artu­ro­wi Bursz­cie za nale­ga­nie na to, by w 100 wier­szach wol­nych z Ukra­iny nie powtó­rzyć żad­ne­go tek­stu, któ­ry był obec­ny w anto­lo­gii Wier­sze zawsze są wol­ne w jej wer­sji z 2004 roku i z roku 2007; to pocią­gnę­ło za sobą rezy­gna­cję z kil­ku waż­nych dla mnie auto­rów, takich jak choć­by Hry­ho­rij Czu­baj. Kil­ko­ro poetów tra­fi­ło do tej książ­ki tro­chę przy­pad­ko­wo, wcze­śniej ich nie poka­zy­wa­łem (na przy­kład Julia Sze­ket czy Ołek­sandr Gor­don). Tytuł też jest pomy­słu Artu­ra – lubię ten tytuł, bo, poza inny­mi sen­sa­mi, nawią­zu­je dys­kret­nie (i odsy­ła) do tam­tej anto­lo­gii sprzed kil­ku­na­stu lat. Choć wiem o poezji ukra­iń­skiej dzi­siaj dużo wię­cej niż wte­dy, to 100 wier­szy… z tam­tym zbio­rem łączy podob­na arbi­tral­ność czy subiek­tyw­ność wybo­ru. W lwiej czę­ści to wier­sze „moich” Ukra­iń­ców, z któ­ry­mi się przy­jaź­nię, lubię ich albo przy­naj­mniej znam. Chcę się też nisko pokło­nić Joan­nie Muel­ler, któ­ra uło­ży­ła te wier­sze 38 poetów i poetek, two­rząc z nich pew­ną opo­wieść. Nie­za­leż­nie od tego, jak ta anto­lo­gia jest (nie)reprezentatywna, opo­wieść wyda­je mi się wcią­ga­ją­ca i fra­pu­ją­ca. Bałem się tro­chę, że będzie to mono­te­ma­tycz­na książ­ka o woj­nie, bo cho­ciaż po 24 lute­go 2022 roku powstał tyl­ko poemat Ołek­san­dra Irwan­cia, to woj­na zaczę­ła się już w 2014 roku. I oczy­wi­ście, woj­ny tu dużo, ale spo­ro tak­że podró­ży, marzeń, miło­ści (nie tyl­ko do ojczy­zny), codzien­no­ści i histo­rii, zachwy­tu i gory­czy, wiel­kie­go serio i poczu­cia humo­ru. I jaskó­łek, jak w wier­szu Żada­na, któ­re trze­ba poli­czyć i żad­nej nie moż­na zapo­mnieć, bo praw­dzi­wa poezja zawsze opie­ra się na dokład­no­ści.

Puła­wy, 12 kwiet­nia 2022 roku

O autorze

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Powiązania