Od poprzedniego wydania Kolejowych dzieci, czyli zbioru wierszy i esejów, które przez czas swojej kariery tłumacza przełożył z angielskiego Piotr Sommer, minęło ponad dziesięć lat. Zainteresowanie tekstami Heaneya i ich recepcja na polskim gruncie właściwie zaczyna się od Sommera, wraz z archaicznym już numerem „LnŚ” z 1975 roku, i niejako znowu do Sommera powraca. Lata ’90 były u nas urodzajne dla Irlandczyka, który wkrótce miał się stać noblistą, a obok działalności Sommera coraz wyraźniej widać było zacięcie promocyjne poparte nazwiskiem Barańczaka, dzięki któremu zyskaliśmy też tłumaczenie pierwszych esejów poety.
Od roku 1998, czyli daty poprzedniego wydania Kolejowych dzieci minął znaczny okres czasu, który możemy ująć już w pewne ramy i dokonać podsumowania, choćby przez to, jak rozwinęła się recepcja Heaneya. Działalność translatorska Stanisława Barańczaka, który zaczynał od prozy noblisty, zdominowała nieco obraz poety, a posągowym wydaniem okazały się 44 wiersze z roku 1994. Trzeba jednak pamiętać, że mimo wzmożonej aktywności Barańczaka i wydawnictwa Znak, które zapewniało dostęp do kolejnych tłumaczeń poezji i prozy (tutaj przede wszystkim działalność Magdy Heydel), nurt Sommerowski nadal był istotny. W 2009 ukazał się sumptem Znaku obfity wybór wierszy Heaneya Przejrzysta pogoda, dla którego wydany właśnie (skromny, moim zdaniem) zbiór Kolejowe dzieci jest doskonałą przeciwwagą.
Pierwsze pytanie, jakie pojawia się na gruncie, na którym o obrazie poety stanowią dwie tak silne osobowości jak Barańczak i Sommer, to pytanie, czyj jest ów Heaney? A konkretniej, jaki jest „polski Heaney” i ile w nim autorskiego projektu tłumacza. Na szczęście mamy w czym wybierać, bo zderzają się tutaj dwie zupełnie inne strategie translatorskie, dwa podejścia do wiersza i dwa odmienne sposoby odczuwania słowa. Na początek więc odpowiedź na to najważniejsze z pytań – czy jest sens wznawiać ten skromny przecież wybór po ponad 10 latach? Wydaje mi się, że właśnie teraz nadszedł czas, kiedy Sommer musi przypomnieć o swoich tłumaczeniach, Kolejowe dzieci mogą bowiem spolaryzować wizerunek Heaneya w Polsce, otworzyć go na nowych czytelników lub wyprowadzić z pewnych językowych schematów.
Czym różni się w takim razie przekład Sommera od przekładów Barańczaka? Uwagę zwraca przede wszystkim podejście do „wyboru” wierszy. Sommerowskie przekłady są w gruncie rzeczy kompilacją jego wcześniejszych tłumaczeń, zebranych w oświetlający i reprezentatywny dla irlandzkiego poety zbiór. Przekłady Barańczaka ogarniają znacznie większą część twórczości Heaneya, są bowiem nie tylko jej przyswajaniem, ale przede wszystkim szerszą prezentacją. Od razu widać tutaj różne strategie, Sommerowska zostaje zaś doskonałe wyłożona w posłowiu. Kolejowe dzieci to tomik powstały w wyniku spotkania poety-tłumacza z wierszami Heaneya i tak właśnie należy go czytać. Wiersze, które wybrał autor Dni i nocy były dla niego osobiście ważne, znaczące lub po prostu interesujące i w jakiś sposób potrzebne polszczyźnie. Tłumaczenie poety tak głęboko zakorzenionego w swojej narodowości jest zawsze próbą przeszczepienia obcej kultury na poziomie języka, musi wzbogacać i przekształcać zastane konstrukcje, poszukiwać najlepszego środka wyrazu. Dostajemy więc po dziesięciu latach opowieść o tłumaczeniu, którego nie należy czytać jak panoramę (tomik zamykają wszak wiersze sprzed przyznania Heaneyowi nobla), ale jako rekontekstualizację. Wydany ponownie zbiór tłumaczeń Sommera (w czasie, kiedy irlandzki noblista jest stale obecny na naszym rynku) znaczy dzisiaj inaczej i nie tyle pokazuje nam Heaneya, co zdaje relację z wieloletnich dziejów pewnego „spotkania w wierszu”. Jak pisze Sommer o wczesnych tłumaczeniach: „ciekawiło mnie, co Heaney ma mi do powiedzenia o Irlandii i o języku współczesnego wiersza” i ten wczesny, językowy romans z coraz bardziej moralizującą twórczością noblisty zapisał się na kartach Kolejowych dzieci.
Barańczak, tłumacząc teksty, zwraca przede wszystkim uwagę na znaczenie. Dokonuje dogłębnej interpretacji wiersza i przekłada najpierw sensy (które w każdej interpretacji przejawiają się inaczej, a czasem zatracają swoją różnorodność oryginału), potem zaś obrazy. Słowa służą mu przede wszystkim do budowania zdań, ze zdań uzyskuje zaś znaczenia. To całościowa strategia, która pozwala przenieść wiele sensów, ale władzę nad wierszem oddaje tłumaczowi i jego poetyckiemu smakowi. Heaney u Barańczaka jest więc nieco rozlewny i potoczysty, obrazowy i ujęty całościowo. Wybitność tłumaczeń polskiego poety polega na tym, że w tej obrazowości potrafi wielokrotnie zamknąć melodię języka, wyzyskać rymy, rytmy i aliteracje, które pierwotnie stanowiły o artyzmie wiersza. Sommerowi przyświeca inna strategia – jest to wyznanie bliskości, perspektywa maksymalnego zbliżenia do słowa, a więc czucie detalu. Odzyskuje z Heaneya to, co zatraciło się często u Barańczaka: językową prostotę, stępioną i potoczną składnię, słowo w jego indywidualnym znaczeniu. Sommer pozwala wybrzmieć każdemu wyrazowi, starając się oddać go dokładnie, świadomy nieprzekładalnej etymologii. Wszak słowo i jego brzmienie jest u Heaneya wykładnikiem historii Irlandii (aż do gaelickich korzeni), która w języku polskim może być obecna jedynie ex post.
Znacznie bliższe jest Sommerowi również czucie poszczególnych liter. Doskonale widać to choćby w tłumaczeniu „Anahorish”, gdzie najwyraźniej chyba wypowiedział Irlandczyk swój bezpośredni związek z językiem, świadomość zawierania rzeczy w ich słownych odpowiednikach. Gdy Barańczak zapisuje: „Anahorish, łagodny stok / spółgłoski, łąka samogłosek”, dla Sommera jest to „miękki spadek / spółgłoski”. Oryginalne „gradient” odnosi się do pochyłości, a więc nie oznacza konkretnego punktu w terenie (choć koresponduje z poprzednią strofą: „pierwszym wzgórzem świata”), raczej ukształtowanie – krajobrazu Irlandii i charakteru języka. Miękkość wydobyta przez Sommera ukazuje namacalny wręcz związek wzgórza z jego zapisanym odpowiednikiem. To kolejne w twórczości Heaneya centrum, drzewo życia czy też odpowiednik omfalosa z „Mossbawn”.
Niech te różne strategie translatorskie zobrazuje fragment wiersza, dla przykładu jedna strofa „Człowieka z Tollund”, w gruncie rzeczy przekładu bardzo podobnego, ale różniącego się istotnymi detalami. W oryginale pierwszej części Heaney pisze:
She tightened her torc on him
And opened her fen,
Those dark juices working
Him to a saint’s kept body,
U Barańczaka zostaje to przełożone przez:
Zacisnęła na jego szyi
Swój naszyjnik, otwarła swój moczar,
Ciemne soki, które go trawiły,
Aż stał się zabalsamowanym świętym,
a u Sommera:
Co zacisnęła na nim swój naszyjnik
I uchyliła bagno,
Te ciemne soki, które przechowały go
Jak ciało świętego.
Od razu w oczy rzuca się różnica w podejściu do sił przyrody. Soki, które właściwie „pracowały nad nim”, przemieniając go w zmumifikowane ciało, w oryginale nie są nacechowane i sprowadzone do materialnego procesu. Nie jest to ani trawienie w znaczeniu rozkładu, ani w znaczeniu chemicznego wytrawiania metali. Choć dzięki temu słowu Barańczak zachował oba sensy, wprowadził istotny naddatek. Zatraciła się również nieuchronność struktury „work sb to sth” (której nie ocalił również Sommer), a więc znaczenie, wobec którego człowiek zostaje siłą nakłoniony do przyjęcia wiecznego ciała, a przy tym pozbawiony swojego indywidualnego człowieczeństwa. „Człowiek z Tollund” nie jest więc zabalsamowanym świętym i nie uosabia sakralnego wymiaru świętości, rozumianej w duchu chrześcijańskim. Jest on ciałem podobnym do ciała świętego, a więc niestarzejącym się i ahistorycznym. Być może to próba nowej mitologii, na pewno wejrzenie w religijno-kultystyczną przeszłość, ale znaczenie sceny sytuuje się w opozycji do katolickiego ducha irlandzkiej współczesności. Próba dosłownego przekładu u Sommera pozwoliła zachować tę pierwotną opozycję, ale związana jest z osłabieniem obrazowości, którą z kolei wyeksponował Barańczak i na której oparł wiele swoich przekładów. W tych wersach ujawnia się również heaneyowskie czucie wiersza, a rytmiczne i miarowe następstwo kolejnych słów, które wyrażało wcześniej wszechwładny porządek natury, zostaje zerwane silną aliteracją. W tłumaczeniu lepiej wypada ona jednak u Sommera, gdzie intensyfikacja głosek „n” naśladuje w pewien sposób zmianę języka oryginału.
Równie interesujące jest podejście tłumaczy do sprawy erotyki. Sommer pisze w posłowiu: „Niezależnie od wszystkich mniej lub bardziej niedopowiedzianych a pilnych spraw, które się w wierszach bagiennych zadomowiły, i niezależnie od prehistorii, w której się nurzały i od której usiłowały się odbić we współczesność, czytałem je chyba i obchodziły mnie one również jako wiersze – miłosne? erotyczne? Miłosne czułością, z jaką Heaney dobiera do nich ton i język. Miłosne muzyką zdania?”
Język Heaneya, czuły na detal, choćby w wierszach bagiennych, rozpływał się w zdaniach pełnych napięcia i niemal dotykał ciała, czy też tego, co z niego pozostało. Kruchość i delikatność towarzyszą poecie bardziej jako rodzaj fascynacji, niż wynik religijnego szacunku. Sommer, wrażliwy na te tony, zmiękcza i erotyzuje: bogini „zacisnęła na nim naszyjnik” i „uchyliła bagno”, wchodząc w przekładzie w intymny stosunek z ciałem umarłego. U Barańczaka zdania te pozostają twarde, zaś „moczar” (fen – dosł. mokradło) potęguje raczej lęk przed grozą przestrzeni. Różnicę tę widać jeszcze lepiej, gdy zestawimy choćby oba przekłady „Wydry” („The Otter”), gdzie Heaney w drugiej strofie zwraca się bezpośrednio do zwierzęcia („I loved your wet head”) i antropomorfizuje, a scenę spotkania oddaje przez formę erotyku. Barańczak właściwie przez dwie strofy unika apostrofy, co może i pomaga wierszowi, wywołując nagłe napięcie w wersie 14. „teraz, kiedy cię tulę”, ale rozbija płynność oryginału, obserwatora zaś sytuuje na początku poza relacją, włączając go potem poprzez zmianę perspektywy.
Tryumf obrazu-panoramy nad detalem czasami gubi Barańczaka. Powróćmy na chwilę do „Człowieka z Tollund”, w którym Heaney z historii czyni jeden z głównych z punktów odniesienia, a w planowanej podróży-akcie poznania syntezuje wiarę w pierwotną harmonię. Właściwie jest to centrum, przez lata przewijające się w jego twórczości jako axis mundi, oś wartościująca, wokół której skupiają się kręgi świata. Ostatnie wersy: „I will feel lost, / Unhappy and at home.” nie odnoszą się więc tylko do lokalizacji przestrzeni i zadomowienia, które wydobywa Barańczak porównaniem: „nieszczęśliwy, jak u siebie w domu”, ale wygrywają nutę nostalgii, jako figury nieuniknionego ciężaru przeszłości, swoistego folkloru i dziedzictwa Irlandii, a także poetyckiego dekalogu Heaneya. Nostalgia, jedna z najważniejszych kategorii poetyckich autora „Śmierci Przyrodnika”, warunkuje potem cały system aksjologiczny, zwracając poetę w stronę topiki złotego wieku czy miejsc bezpiecznych. Pozwala mu wykorzystać „bagno” jako metaforę spotkania czasów, wykraczającą daleko poza eliadowską hierofanię. Wiersz nie kończy się więc tęsknotą za domem, czyli akcentem jaki wygrywa Barańczak, tylko przyjęciem na siebie ciężaru przeszłości, pogłębieniem samoświadomości „bagiennego życia”, w którym akt samopoznania przez historię jest aktem powrotu do domu. Tutaj strategia Sommera przyniosła znacznie lepszy efekt, bo niezbędne wydaje się przetłumaczenie każdego słowa tak właśnie, jak zostało użyte w oryginale. Chociaż poetycką innowacją są „stare śmiercionośne parafie” (lokalny koloryt i kulturowe znaczenie „old man-killing parishes” zaciera się w języku polskim i brzmi nieco groteskowo, poza tym traci formę gerundium, mówiącą o czynnościach powtarzalnych), to dosłowne przetłumaczenie ostatnich wersów pozwala najlepiej wybrzmieć wszystkim sensom. Kluczowy okazuje się właśnie spójnik „and” oddany u Sommera przez „i jak”:
Tam w Jutlandii,
Wśród starych śmiercionośnych parafii,
Będę się czuł zagubiony,
Nieszczęśliwy i jak w domu.
W obliczu swoistej translatorskiej strategii, jasna staje się odpowiedź na pytanie, dlaczego Sommer wybrał akurat wiersz z tomu Station Island jako tytuł zbioru. Kolejowe dzieci to heaneyowska podróż w przeszłość, do stanu niewinności, w którym świat wydawał się uporządkowany i możliwy do pojęcia. To kolejny akt samopoznania, świadomej projekcji siebie w dzieciństwo, aby na nowo ustalić hierarchię wartości w języku. To również podróż Sommera w stronę jego własnych doświadczeń tłumacza, w stronę fascynacji melodyką obcego wiersza i rytmem frazy. Heaney w tym przekładzie bliski jest osobistej twórczości Sommera, jego zdania przeskakują niczym te z Piosenki pasterskiej czy Dni i nocy po linii głosek, po krawędziach wersów, bo jak wyznaje tłumacz: „Sam czułem szorstką zmysłowość zgłosek, słyszałem też melodię, ale sporo rzeczy było niepewnych albo niezrozumiałych – wiejska plebejskość Heaneya stawiała spore wymagania. (…) Świetna wydała mi się w końcu inicjacyjna historia o żabach z „Death of a Naturalist”, jednym gestem narracyjnym spinająca całą przestrzeń wczesnych lat szkolnych – od czasu niewinności po czas doświadczenia – którą bohater wiersza przebywa.”
Ta narracyjna klamra spinająca niewinność i doświadczenie, a więc całość cywilizacyjnej refleksji Heaneya, rozpostarta pomiędzy przeszłością i teraźniejszością, powraca właśnie w wierszu „Kolejowe dzieci”. Po raz kolejny zostaje tam wykorzystana topika osi świata, igielnego ucha, zaczerpnięta z biblijnej przypowieści, która niczym soczewka ogniskuje akt patrzenia, a więc akt poznania. W tym charakterystycznym punkcie przejścia wyraża się nadzieja na zniesienie odwiecznej opozycji realnego i wykreowanego, mityczny próg, za którym następuje świat pozytywnej jedni, wypełnia się czas, a przekład ustępuje przed jasnością znaczeń:
Byliśmy mali i myśleliśmy, że nie wiemy nic
Co wiedzieć warto. I że słowa wędrują po drutach
W lśniących torebkach kropli,
A każda z nich jest szczelnie wypełniona światłem
Nieba, iskrzeniem drutów, i nami
Pomniejszonymi tak bez granic
Że moglibyśmy się przecisnąć przez igielne ucho.