czytam zestaw wierszy Marii „trochę później” i myślę o tym, czy później liczy się w miesiącach czy w latach, czy w zawsze? czy poziom stężenia „beztatka” w krwioobiegu podmiotki może kiedyś spaść, jakie „bez” płyną w moich naczyniach, co (potem) je wypełnia, a może rozsadza?
W polskiej prozie wątek żałoby był w ostatnich latach przerabiany na wiele sposobów i Maria w wierszu „bez” nawiązuje do tytułów znanych książek o tej tematyce. Nawiązuje jednak w sposób jedynie hasłowy, trochę tak, jakby chciała tę kwestię „odbębnić” – i dobrze, bo po co miałaby się na tych odniesieniach zatrzymywać? Intuicyjnie wie przecież, że idzie w inne miejsca, że idzie po swoje. Wersy takie jak „bezmatek beztatek” czy „rzeczy, których nie wyrzuciłam” to tylko zarysowanie kontekstu, potrzebne głównie po to, by go za sobą zostawić.
O wiele bardziej intrygują bowiem takie frazy poetki jak „wielka bryła nie zostawia śladu”. Zatrzymajmy się na chwilę przy tym obrazie. Czy chodzi tutaj o potężną skałę, czy raczej o monumentalny budynek albo pomnik? A może o kawał lodowca, który się odłamał, roztopił? W każdym z tych przypadków trudno sobie wyobrazić, by nie pozostał żaden ślad. Ale wbrew wszelkiej logice, wczytując się w wiersze Marii, można poczuć, że tak właśnie jest: „wielka bryła nie zostawia śladu”. I ten brak śladów jest frapujący, bo przecież w komentowanym zestawie nie brakuje materii, a wręcz roi się w nim od gruzu („teraz już tylko zwał zwał zwał zwał”). Zarówno forma, jak i treść prezentowanych utworów są niewątpliwie pełne kantów, bryłowate – nie tylko wizualnie. A jednak współtworzą zapis znikania. Niektóre z nich to wręcz instrukcje rozpadu, jak wiersz „how to disappear completely”, w którym teoretycznie niewiele się wydarza, więc i śladów być nie powinno. I nie ma – jak przystało na depresję. Tyle że to właśnie ich brak – czy też niemożność zostawienia choćby rysy na upływającym czasie – staje nam w gardle, jest bryłą nie do przełknięcia.
zdania wierszy przedstawiają sytuację – fabuła: otwarty folder „tata”, ciała-lalki odtwarzają zdarzenie, jego układ konstelacje, uderzenie (to znaczy śmierć jej niedorzeczność).
Niedorzeczność śmierci poetka usiłuje zilustrować idąc przewrotnie za Wittgensteinem i, zamiast szukać sensu czy logiki, po prostu przedstawia sytuację, posługując się konkretnymi obrazami-rzeczami, zderzając ze sobą zdania:
jesteśmy w miejscu wiersza, wchodzimy do niego jak na miejsce zdarzenia, jak biegli przyglądamy się rozrysowanemu wypadkowi z różnych perspektyw. ale to nie jest świat na próbę, przed nawiasem: tata. podmiotka rozkłada tę fabułę na elementy, odtwarza ponownie i znów, usilnie pyta: „musisz odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie:/ dlaczego ciężarówki zatrzymują się na autostradach?”. jakby istniała odpowiedź, która będzie zdaniem, które ma sens, którego wypowiedzenie nada sens.
Ale wiersz nieuchronnie się rozjeżdża, sam układa w pytajnik.
dotyka mnie to, że choć wiersze Marii pracują w utracie, to nie są wiersze o pustce. bo przecież coś szczelnie wypełnia bez(tatek). jednorazowe odszkodowanie z ZUS‑u, memy („wysyłaj mi o ojcach i o śmierci memy, filmy, piosenki – wszystko”). depresja. znów fabuły ceremonie: msza, śpiewy chóru w kościele. i poza tym śmierć, dużo śmierci. śmiertelne stężenie śmierci. stężenie, które dzieli (podmiotkę) na części tnie na sylaby rozkłada tkanki traci (się).
„to wszystko się s-
‑kończy, wystarczy t-
‑eraz, a to wszystko si-
‑ę skończy, wyst-
‑arczą dwa, może trzy kroki, a t-
‑o wszystko s-
‑ię skończy, to wszystk-”
podmiotka zapisuje: „najstraszniejsza jest dezintegracja bohatera, oczywiście”, ale dezintegracja (bohaterów) oczywiście następuje. w każdy mięsień myśl komórkę krwi wplata się atom „beztatka”, łączy się z nimi trochę jak tlenek węgla z hemoglobiną – gdy tlenek węgla wypełnia krwioobieg blokuje hemoglobinę dla tlenu, oddycha się tylko pozornie.
zestaw wierszy Marii poruszył mnie od pierwszego przeczytania – wersy wchodzą we mnie organicznie, choć organiczne wcale nie są. wyciągam (moją) utratę przed nawias. piękne jest zakończenie tego zestawu: „odśmierć mnie znajdź jakąś szczelinę/ a potem uderz”. Przywodzi na myśl rozbicie, ale też otwarcie, rozszczelnienie właśnie.
odśmierć, otwórz przestrzeń pomiędzy gęstymi cząstkami rozszczelnij atomy. (uwolnij) słowa-pioruny. zobaczymy co się stanie, kiedy poetka trafi na wyrwę i uderzy.