Od matki pędem na podwórko
recenzje / IMPRESJE Łukasz ZatorskiEsej Łukasza Zatorskiego towarzyszący premierze książki Gdzie baba siała mak Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejRecenzja Łukasza Zatorskiego z książki znikam jestem Krystyny Miłobędzkiej.
„Ta nieskończoność znaków, wśród których jesteśmy, które składamy,
tworzymy, odczytujemy, wśród których gubimy się i odnajdujemy.
Ta nasza t u t e j s z a
n i e s k o ń c z o n o ś ć.”
1.
Jak wielu z nas, znam rodzaj milczącego i życzliwego podejrzenia. Można je poczuć podczas zbliżania się pełnej godziny, na którą zaplanowano start wydarzenia, w jakim postanowiliśmy uczestniczyć i współprzeżywać z innymi. Spieszymy się na spotkanie z autorem książki, premierę spektaklu czy koncert kapeli, a głową naokoło obraca jedno przypuszczenie: może to być ona, i on, i tamci – może zaplanowali na dzisiaj to, co ja i przez mgnienie znajdziemy się wszyscy we wspólnym miejscu? Nie mogę zdążać tam sam, mimo iż wielokrotnie odczuwałem głód tej wyłączności.
Może niezbornie stojąc przy sobie, w oczekiwaniu na zielone światło, już teraz zastanawiamy się wspólnie, dlaczego jeszcze istnieje ludna strona świata, przeciwna tej, która ma nas doprowadzić do upragnionego celu. W cieple pomieszczenia już wiemy, że byliśmy razem także przed przekroczeniem progu; teraz wystarczy kilka spojrzeń, aby się rozpoznać i połączyć niecierpliwe nadzieje. Przyszliśmy, żeby zobaczyć poetkę.
Nowa książka Krystyny Miłobędzkiej znikam jestem to zapis czterech wieczorów poetyckich, od roku 2000 na przestrzeni kilku lat, aż po czasy nam bliskie. Naprzeciw metafory spotkania autorki z czytelnikiem w tekście, otrzymujemy zapis jej obecności, jaką mogli się cieszyć uczestnicy tych spotkań. Głos autorki komentuje przygotowane utwory do przeczytania, przywołując momenty ich tworzenia, powiązane wydarzenia, osoby i miejsca, ujmując w opowieść wszystko, co składa się na życie człowieka, więc i tworzenie poezji.
Skojarzenia formują się w okładkę Przygotowania do wieczoru autorskiego Tadeusza Różewicza z 1971 roku i nie powinniśmy porzucać tego obrazu. Po lekturze książki zyskujemy bowiem przeświadczenie, że oba te dzieła mogą i z pewnością będą istnieć obok siebie jako przejmujące świadectwa dwojga artystów, ich egzystencjalnej wiwisekcji, szukania form bardziej pojemnych i buntu wobec prób domknięcia. A przede wszystkim upustu niepewności wobec stłoczonych głów i setek oczu, wypatrujących pojawienia się fachowca od najdziwniejszej ziemskiej profesji, jaką jest poezja.
Pamięć Miłobędzkiej stawia na marginesie wierszy edytorskie znaki, skraca i wyrzuca słowa, formułuje na nowo myśli, dziwi się im, pragnąc z każdym ponowieniem odcisnąć jak najdokładniej własne rysy w materii języka. Prowadzi nas zapisana żywa mowa oraz jej wewnętrzna dramaturgia w postaci krótkich zdań i kalejdoskopowych obrazów. Wodzirejka dokładnie wie, w jaki sposób trafić w nasze punctum, byśmy utwierdzili się w wierze, że jako artystka zna tylko słowa najważniejsze.
2.
Ekslibrisem pierwszego wieczoru jest „konieczność mówienia nowych”. Miłobędzka znajduje dla tematu otwarcia opukanie słowa „poezja”. To ono zgromadziło wszystkich gości i wzywa poetkę do zakłócenia ciszy, będąc „czymś niezwykłym, nadzwyczajnym, większym i ważniejszym do tego, co jest rzeczą codzienną”. Dla autorki wszystkowierszy pisanie jest podstawowym doświadczeniem codzienności, gdyż stanowi najprostszą odpowiedź na kondycję człowieka, malejącego między datami początku i końca. Poetka przywołuje wspomnienie swojej matki, zaklęte także w jeden z wierszy, chcąc słuchaczom pokazać bliskość między najpierwszą więzią, jaką zawiązuje człowiek, a zdziwieniem początku samego siebie.
Poezja jest naturalnym sposobem rozumienia własnego miejsca w świecie, badania jego granic i możliwości, gdyż pojawia się już u początku nauki języka i chodzenia, przy łamaniu alfabetu czy marzeniach o lataniu. Przez jej instrument wypowiadamy rzeczy przynależne do świata podcodzienności, lepszej i wzniosłej rzeczywistości, która stale przez nas przepływa i tylko w okazjach ma szansę na znalezienie ujścia. Patrząc na człowieka, jego ciało i umysł, Miłobędzka wyławia zawsze proces i zmianę. Mówi o krwioobiegu, jakim jesteśmy złączeni ze światem życia przez wzrastanie i rozkład. Formą niepowtarzalności każdego z nas może być tylko zapośredniczenie w języku, pojedynek z tym, co na pozór niewyrażalne i bezustanny powrót tego trudu. Trud poetki to przecież ból matki, wydającej na świat dziecko.
Po spojrzeniu w lustro przychodzi czas wyjścia. Każda z mikrowspólnot nas oswaja i daje poczucie bezpieczeństwa, stale odciągając od mocnych rozłączeń. To rodzina, przyjaciele, społeczeństwo. Wszyscy oni to kolejne ja, wypełniający ziemie i ulice, świadome istnienia i nieodpartego kresu. Jak widzi poetka, to również ludzie narzucający na nas klatki. Mało im widocznie zdziwienia, aby je przeżywać i nie dość sił, na poradzenie sobie z pytaniami, które najbardziej boją się samotności. Szukają petryfikującego spojrzenia, żeby przedłużyć siebie w innym. Mimo tego, to właśnie oni „zmuszają” nas do marzeń, do mówienia i rozumienia. A także „zmusza mnie wewnętrzny rozwój mojej sztuki, konieczność mówienia nowych”. Nowych rzeczy, wyrazów, niezbędnego nazywania siebie w świecie, na papierowej scenie, jaką jest każda stronica książki, egzystencjalny hyde park.
3.
Autorka tomu gubione nie wstydzi się pokazywać szwów i odsłaniać ograniczenia przyjętego medium, nawet jeżeli – jak w przypadku wieczoru autorskiego – posiada ono moc zrzeszania ludzi. Jako dramaturg, Miłobędzka powinna stać po stronie słowa czytanego, wypowiadanego, wzmacniającego reaktywną postawę odbiorcy, zmuszonego do momentalnej konfrontacji. Jest zgoła wbrew temu przeczuciu: słowa powstają bezpośrednio na kartce, ich struktura i zakodowanie są kluczowe dla oddechu i odbieranych znaczeń. Głośna recytacja neguje pracochłonny porządek ich formy, posuwając się nawet do zubożenia sensu, jak to może być w przypadku wszystkowierszy, gdzie kluczową rolę odgrywa zabawa graficznym kształtem zapisanego wiersza.
Wieczór drugi upływa pod hasłem: „w biegu szukam słów”. Ogólnie ramy istnienia przechodzą do uszczegółowienia jego charakteru i kształtu. Przymus życia i wybór pisania zachodzą na siebie na każdym kroku, w biegu przed czasem. Język jest ruchem, nieograniczonym recypowaniem i przetwarzaniem; wiedzieli to najwięksi z poetów, przywoływani przez Miłobędzką ojcowie jej olśnień: Słowacki, Norwid, Leśmian, Białoszewski.
Wraz ze śmiercią rozpada się idiolekt i urywa pismo. „Pisanie każdego tekstu jest procesem szukania-odnajdywania-gubienia obrazów i słów. Jest także przesłuchiwaniem siebie.” Należy zdążyć zauważyć i wysłowić wystarczająco dużo, na miarę stworzonego przez nas świata, świata-do-opisania, chwycić jego „chwilowość, zmienność” i obowiązujące w nim zasady dla intencjonalnej dezorganizacji i kapryśnej odbudowy.
Poetka mówi o działaniu czasu na twórczość i jej tworzywo. Jak poszczególne wspomnienia, narosłe wierszem, zmieniają wydźwięk i wagę wraz ze szczuplejącym plikiem kart kalendarza. Im szybciej czas płynie, tym dotkliwiej starzeje się ciało; notujemy przejęzyczenia, częściej zawieszamy głos. Niczym gromadzone przez lata meble i ustrojstwa, otaczają nas „urwane słowa, urwane zdania, kawałki obrazów, strzępy przemyśleń”. Coraz łatwiej wśród nich o potknięcie i zgubienie. Nie powinniśmy jednak nigdy zaprzestać prób i poszukiwań, „łykając coraz drobniejsze przejęzyczenia” w drodze do zapisu, papilarnego odcisku, choćby i zdziwienia przyimkiem.
4.
Dwa następne wieczory to kolejno „gubione po drodze” oraz „tyle tego Ty”. Poetka wrasta w tłum poprzez przyznanie się do niedoskonałości, bycia „ciężkim ptakiem”, usiłującym utrzymać równowagę na najcieńszej gałęzi. Strumień życia nie jest posłuszny przemyślanym próbom melioracji. Jego opisanie wiąże się z równoczesną przysięgą: „będę” oraz wyrokiem: „nie umiem”. Poetka nie posiada odpowiednio skutecznego narzędzia, język ją zawodzi i dystansuje do wyrażalnego, zostawiając z echem krzyku: „ciągle ta sama nieopowiadalność!”
W cieszącym mnie paradoksie, autorka właśnie w codzienności natrafia na coś doskonalszego od słów, które miały tę codzienność zapisywać, a więc przekraczać: „to uśmiech, gesty, spojrzenie – nasze ciało. Marzy mi się słowo podane zamiast ręki i ręka podana zamiast słowa.” Miłobędzka spogląda wstecz na korowód poetów; obejmuje wzrokiem pogodną „Ars poetica” Staffa, gdzie wiersz miał być „jasny jak spojrzenie w oczy i prosty jak podanie ręki”, jak również przedmowę do Ocalenia Miłosza, gdzie noblista wstydził się „czarodziejstwa słów”.
Ruch ust i ręki jest prowadzony przez pilne i najtrudniejsze zadanie: porozumienie z innymi i ocalenie w tym zderzeniu siebie. Nim podejmiemy próbę przekazania komuś obok doświadczenia, wiedzy „o życiu jako ścieraniu”, w dramatyczny sposób odkrywamy jego Ty. To, co znajome dla filozofów dialogu i teoretyków komunikacji, dla Miłobędzkiej będzie wstępem do odczucia całości życia jako procesu nieuniknionych strat i oddaleń. Mało jest chwil potrafiących uczynić zadość potrzebie absolutnego złączenia i utraty wątpliwości. Dostajemy jednak dla oddechu ulgi opowieść o jabłoni. Solidarność ze stworzeniem, z innym, dawnym sobą i tym, kim będę jutro.
Czwarty wieczór dobiega końca, podczas gdy poetka powraca do przywołanego wcześniej ograniczenia, dotyczącego wyższości słowa drukowanego nad czytanym, dzięki uwzględnieniu jego poetyckiej organizacji. Ważność tej dystynkcji zaczyna zanikać i ustępuje pola afirmacji samego wydarzenia spotkania, przestrzeni „pomiędzy”, ludzi zebranych w jednym miejscu. Domyślne didaskalia winny wskazywać na wzrok poetki nieśmiało obejmujący skupione twarze ścinające półmrok. „Poznałam to ‘ogromne my’.”
Pamiętajmy o świadectwie tego triumfu. O nieskończoności znaków danych nam do żonglowania. Postarajmy się zdążyć przed wejściem organizatorów na środek, uściskami i rozjaśnieniem sali. Zanim wstaniemy i rozejdziemy się w przeciwne strony. Nim pobiegniemy.
Dramatolog, filozof, krytyk literacki. Doktorant Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie rozwija autorski projekt performatyki idei politycznych. Miłośnik popkultury i rockkultury. Mieszka w Krakowie.
Esej Łukasza Zatorskiego towarzyszący premierze książki Gdzie baba siała mak Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejGłos Łukasza Zatorskiego w debacie „Biurowe książki 2011 roku”.
WięcejGłos Łukasza Zatorskiego w debacie „44. Poezja polska od nowa”.
WięcejRecenzja Łukasza Zatorskiego towarzysząca premierze antologii Węgierskie lato, wydanej przez Biuro Literackie 18 marca 2010 roku.
WięcejRecenzja Michała Piętniewicza z książki znikam jestem Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejRecenzja Rafała Gawina z książki znikam jestem Krystyny Miłobędzkiej.
WięcejRecenzja Przemysława Rojka z książki znikam jestem Krystyny Miłobędzkiej.
Więcej