Dialog ze wszystkimi
recenzje / ESEJE Alicja PiechuckaRecenzja Alicji Piechuckiej z książki Prześwity Jorie Graham.
WięcejRecenzja Alicji Piechuckiej z książki Język przyszłości Laurie Anderson.
Czytając tę książkę, odnosi się jednak wrażenie, że autorce udało się uniknąć solipsyzmu, który – choć nieunikniony w literaturze i sztuce – w wydaniu niektórych przynajmniej twórców bywa nieznośny. W swych tekstach Anderson, artystka wszechstronna i interdyscyplinarna, działająca na pograniczu muzyki, sztuk wizualnych, literatury, reżyserii i performance’u, często mówi w pierwszej osobie, ale nie przegląda się w swoich słowach jak w narcystycznym lustrze. Przygląda się natomiast światu, nadając najbardziej nawet osobistym przeżyciom wymiar uniwersalny.
Z mikrohistorii, opowiadanych przez Anderson prostym, niemal potocznym językiem, wyłania się postać współczesnej diseuse, która swymi przemyśleniami próbuje ogarnąć nie tylko krajobraz ostatnich dekad dwudziestego i początku dwudziestego pierwszego wieku, lecz także zjawiska takie jak czas, język, relacje międzyludzkie czy dylematy egzystencjalne. Refleksje te splatają się z artystycznymi i intelektualnymi zainteresowaniami amerykańskiej autorki, nawiązującej w swych tekstach do lektur, filmów, nietypowych podróży i spotkań, czyli do sumy doświadczeń, które naznaczyły jej drogę życiową i poszukiwania twórcze. Nie zawsze udaje jej się pozostać oryginalną, na przykład, gdy pisze: „Nie kocham już twoich oczu. Nie kocham już barwy twoich swetrów” w tekście piosenki niebezpiecznie przypominającym to, co do znudzenia serwuje się nam na przeróżnych „współczesnych” wieczorach poetyckich. Tu i ówdzie zdarza się też Anderson ocierać o pompatyczność lub pretensjonalność. Sporadyczne mankamenty nie przesłaniają jednak licznych interesujących aspektów Języka przyszłości, przetłumaczonego przez Julię Fiedorczuk, która jest również autorką posłowia i noty biograficznej, włączonych do polskiego wydania.
Wbrew temu, co w najbardziej literalnej interpretacji mogłyby sugerować pochodzące z piosenki „Langue d’amour” słowa: „Nie taką opowieść słyszy się w moim kraju”, opowieści Anderson są przesiąknięte Ameryką, jej historią, krajobrazami, mitami. W tekście „Praca w McDonald’s” artystka tłumaczy, dlaczego w najsłynniejszym fast foodzie świata „wszystkiego musi być za dużo”. „Wiecie, o co chodzi: obfitość – obfitość”, mówi Anderson, odwołując się tym samym do psychology of abundance, jednego z centralnych mitów Ameryki, krainy, która zachwycała pierwszych osadników nieprzebranym bogactwem ziemi i zasobów. Obietnicom wpisanym w jedyny w swoim rodzaju eksperyment o nazwie USA wtórują w twórczości Anderson amerykańskie rozczarowania: „Tak, to będzie Ameryka. Całkiem nowe miejsce, które czeka, żeby się wydarzyć. Rozwalone parkingi, gnijące wysypiska, speedball, niepewność i pomyłki, porzucony dobytek, styropian, chipy komputerowe”. Ameryka to kraj, w którym czas, jedna z kluczowych obsesji artystki, odmierzany jest dolarami. To także mocarstwo, które nie wydaje się już niezniszczalne: „Niektórzy twierdzą, że nasze imperium przemija. Wszystkie przemijają”. Ameryka, którą „zdobyliśmy i sprzedaliśmy”, to też umiłowanie natury i wolności: „I, ach, majestat drzew. Pociąg, którego nie da się zatrzymać. Różnokolorowe raje. Wolność mowy, wolność seksu z nieznajomymi”. Ameryka w ujęciu Anderson to również amerykańskie dziwactwa, narodowe mity i ideały doprowadzone do absurdu. Przykładem może być Green River, opis spływu kajakowego z udziałem pewnej grupy wsparcia, której zwyczaje stają się mimowolną parodią indiańsko-ekologicznych rytuałów amerykańskiej tradycji self-help.
W „Green River” Anderson przyznaje, że zabrakło jej współczucia dla traumatycznych przeżyć członków grupy, byli bowiem „tym, czego najbardziej nienawidziłam w samej sobie”. Ta psychologiczna prawda wpisuje się w całą serię trafnych, błyskotliwych spostrzeżeń, świadczących o wrażliwości i przenikliwości autorki. Przy całej amerykańskości Języka…, czytelnik nie musi być rodakiem Anderson, by lektura jej utworów poruszyła w nim jakąś czułą strunę. Niezależnie, czy poetyka zbioru odpowiada nam mniej czy bardziej, trudno odciąć się od tego, o czym pisze amerykańska autorka. Trudno minimalnie choćby nie identyfikować się z narratorką jej tekstów. Współczesną jak my. Jak my ogłupianą przez media i polityków. Uwikłaną w czas i w język. Żyjącą w wielkim mieście, tęskniącą za naturą przy jednoczesnej świadomości, że spełnienie tych tęsknot jest nierealne. Jak my spragnioną bliskości, lecz zarazem odgradzającą się od przypadkowo spotkanych ludzi i karcącą się za to. Rzucającą się w miłość ze świadomością, że to prawdopodobnie przegrana sprawa. Wszystko to wpisane jest w ramy nowoczesnej technologii, która „obsługuje” wszystko: media, politykę, czas, język i miłość.
Anderson raz po raz zadaje w swych tekstach pytanie zasadnicze – T.S. Eliot nazwał je kiedyś „przytłaczającym”. Pyta o sens egzystencji, granice wiedzy, raison d’être religii w nowoczesnym świecie, o rzeczywisty wymiar postępu, wreszcie o przyszłość. Zdaje sobie sprawę ze wzniosłości i śmieszności tych pytań, z ich zasadności i bezcelowości. Nie próbuje udzielać na nie odpowiedzi, oddaje natomiast niepokój, który im towarzyszy, a który staje się udziałem większości z nas. Niepokój ten jest jednak dozowany umiejętnie, miejscami niemal niewyczuwalny. Gdy Anderson pisze o rodzimej sekcie, z której obliczeń wynika, że Noe, uciekając przed potopem, wyruszył z okolic Nowego Jorku, i o tym, że mieszkańcy miasta nie mogą sobie przypomnieć „masowej przeprowadzki”, konkluzja może być tylko jedna: „arka jeszcze nie odpłynęła”. W podobnym tonie wypowiada się o absurdach, którymi, jak twierdzi, faszerowała słuchaczy prowadzonych przez siebie kursów historii sztuki z braku naukowych „wyjaśnień dla rozmaitych niewytłumaczalnych kwestii”; o rockmanie, który jej wyborczy „głos ma jak w banku”, bo przekonał ją hasłem „Trudny człowiek na trudne czasy”; wreszcie o pracy w McDonaldzie, gdzie w postaci coli i cheeseburgerów nareszcie była w stanie zaoferować bliźnim „dokładnie to, o co mnie prosili”. Niepokój – egzystencjalny, epistemologiczny, metafizyczny – przyprawiony jest u Anderson mieszaniną humoru i ironii, jedyną być może rzeczą, która w obliczu pytań ostatecznych zbawia nas i ratuje przed śmiesznością.
Recenzja Alicji Piechuckiej z książki Prześwity Jorie Graham.
WięcejRecenzja Alicji Piechuckiej z książki Hotel de Dream Edmunda White’a, która ukazała się w sierpniu 2012 roku na łamach Nowych Książek.
WięcejFragment posłowia Julii Fiedorczuk do książki Język przyszłości Laurie Anderson, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w 2012 roku.
WięcejEsej Marka Paryża towarzyszący premierze książki Język przyszłości Laurie Anderson.
Więcej