recenzje / IMPRESJE

Osobiste jest polityczne (gejowska proza i krytyka)

Edmund White

Przemówienie wygłoszone przez Edmunda White'a w Ośrodku Studiów Lesbijskich i Gejowskich na Uniwersytecie Miejskim w Nowym Jorku 12 listopada 1993.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Nie­mal cała pro­za, któ­rą lubię czy­tać, i cała pro­za, któ­rą sam piszę, jest w pew­nym sen­sie poli­tycz­na. Jeśli cza­sa­mi przy­po­mi­nam apo­sto­ła sztu­ki dla sztu­ki, to este­tycz­ne upodo­ba­nie nale­ża­ło­by oce­niać na tle mojej nie­wy­czer­pa­nej fascy­na­cji poli­ty­ką. Dyna­mi­ka napięć pomię­dzy róż­ny­mi gru­pa­mi spo­łecz­ny­mi wal­czą­cy­mi o wła­dzę, wal­ka o wyso­ką pozy­cję w obrę­bie jed­nej gru­py, domi­na­cja w związ­ku dwoj­ga ludzi, nawet wszech­wład­na świa­do­mość jed­nost­ko­we­go znie­wo­le­nia – pod taki­mi posta­cia­mi poli­ty­ka była trwa­łym tema­tem moje­go pisar­stwa, nawet lub zwłasz­cza w moich naj­bar­dziej fan­ta­stycz­nych powie­ściach – Zapo­mi­na­nie Ele­ny i Cara­co­le.

Wyba­czy­cie mi, mam nadzie­ję, że tak dużo mówię o swo­im pisar­stwie. Świa­do­my jestem jego ogra­ni­czeń, w żad­nym wypad­ku nie chcę ukry­wać mojej naiw­no­ści i błę­dów, jakie popeł­niam w roli komen­ta­to­ra poli­tycz­ne­go i akty­wi­sty. Uwa­żam, na przy­kład, moje mil­cze­nie w obli­czu AIDS (z wyjąt­kiem opo­wia­dań w tomie The Dar­ker Pro­of) za rzecz kary­god­ną, za błąd, któ­ry ponie­wcza­sie pró­bu­ję napra­wić pisząc moją naj­now­szą powieść, Sym­fo­nię poże­gnal­ną. Jest ona kon­ty­nu­acją dwu wcze­śniej­szych powie­ści auto­bio­gra­ficz­nych, Opo­wie­ści chłop­ca (Zucha) oraz The Beau­ti­ful Room Is Emp­ty.

Jeśli mówię tak wie­le na temat wła­snych ksią­żek, to tyl­ko dla­te­go, że znam wszyst­kie tajem­ni­ce zwią­za­ne z ich opu­bli­ko­wa­niem. A ponie­waż moja karie­ra lite­rac­ka roz­po­czę­ła się rów­no­le­gle z naro­dzi­na­mi i roz­wo­jem współ­cze­sne­go gejow­skie­go ruchu wydaw­ni­cze­go, moja histo­ria może mieć szer­sze zna­cze­nie.

W Zapo­mi­na­niu Ele­ny, mojej pierw­szej opu­bli­ko­wa­nej powie­ści z 1973 roku, pró­bo­wa­łem pójść śla­dem cenio­nych prze­ze mnie auto­rów. Zauwa­ży­łem mia­no­wi­cie, że naj­lep­sze rezul­ta­ty osią­ga­li wte­dy, kie­dy podej­mo­wa­li tema­ty, co do któ­rych nie mie­li zde­cy­do­wa­ne­go zda­nia. Nie mam ocho­ty ani czy­tać, ani pisać powie­ści z tezą, ilu­stru­ją­cych idee, któ­re autor sobie wcze­śniej pre­cy­zyj­nie roz­ry­so­wał. Wolę, kie­dy pisarz w swo­ich książ­kach son­du­je pro­blem, któ­ry wpraw­dzie trud­no roz­wią­zać, ale któ­ry trze­ba bez­zwłocz­nie pod­jąć.

Za moich stu­denc­kich lat w tym wła­śnie duchu oma­wiał z nami Bra­ci Kara­ma­zow Saul Bel­low. Opo­wie­dział nam o liście, któ­ry Dosto­jew­ski wysłał do przy­ja­cie­la pod­czas pra­cy nad powie­ścią. Dosto­jew­ski żalił się, że w „Wiel­kim Inkwi­zy­to­rze” nazbyt prze­ko­nu­ją­co uda­ło mu się odrzu­cić świat Boga; bał się więc, że w następ­nym frag­men­cie nie zdo­ła przy­wo­łać rów­nie sil­nych argu­men­tów na rzecz tego, w co rze­czy­wi­ście wie­rzył – na rzecz uni­wer­sal­nej har­mo­nii oraz wyż­szo­ści ser­ca, uczu­cia i wia­ry nad rozu­mem. Uzna­łem wów­czas, że moje poli­tycz­ne zain­te­re­so­wa­nia mógł­bym wyra­zić w podob­ny spo­sób, w jaki Dosto­jew­ski udra­ma­ty­zo­wał wła­sne kon­cep­cje. Pro­ust uka­zał nie­do­stat­ki sno­bi­zmu, ponie­waż znał dosko­na­le jego powa­by, tak jak Eli­za­beth Bowen potra­fi­ła napi­sać o tra­gicz­nym kon­flik­cie mie­dzy nie­sfor­ną namięt­no­ścią a obez­wład­nia­ją­cą kon­wen­cją spo­łecz­ną w The Death of the Heart, ponie­waż sama pod­da­ła się namięt­no­ści i była pod wra­że­niem bla­sku, jaki kon­wen­cja potra­fi nadać życiu spo­łecz­ne­mu.

Zapo­mi­na­nie Ele­ny jest mię­dzy inny­mi powie­ścią fan­ta­stycz­ną o uro­ku – i ohy­dzie – spo­łe­czeń­stwa zamknię­te­go, któ­re zastą­pi­ło auten­tycz­ną reflek­sję moral­ną kul­tem pięk­na. Miesz­kań­cy moje­go wyspiar­skie­go kró­le­stwa, któ­re cza­sa­mi przy­po­mi­na Fire Island, nigdy nie zada­ją sobie pyta­nia, czy dany czyn jest dobry, czy zły, dopó­ki jest pięk­ny.

Ten este­tyzm dopro­wa­dza do powsta­nia zło­wiesz­czych, a nawet tra­gicz­nych kon­se­kwen­cji. A mimo to obda­rza­łem te rytu­ały, tań­ce, sza­ty i kult natu­ry peł­nią uczu­cia, któ­re sam odczu­wa­łem dla błysz­czą­ce­go, efe­me­rycz­ne­go, nała­do­wa­ne­go ero­ty­zmem dra­ma­tu i wystro­ju Pines pod koniec lat sześć­dzie­sią­tych, kie­dy to geje wypie­ra­li hete­ry­ków z nad­mor­skich spo­łecz­no­ści i kie­dy w pozo­sta­łej czę­ści Sta­nów Zjed­no­czo­nych nowo naro­dzo­ny ruch gejow­ski pro­po­no­wał świe­że podej­ście do poli­ty­ki sek­su­al­nej. Jed­no­cze­śnie nowa gejow­ska wraż­li­wość wpro­wa­dza­ła nowa­tor­skie, eks­tra­wa­ganc­kie pomy­sły do efe­me­rycz­nej sztu­ki mody, świa­tła, ukła­da­nia kwia­tów, urzą­dza­nia przy­jęć, deko­ra­cji okien, dys­ko­te­ko­wych tań­ców, nar­ko­tycz­nych sean­sów i sek­su­al­nych wyczy­nów. Pocią­ga­ła mnie zarów­no gejow­ska poli­ty­ka, jak i gejow­ska wraż­li­wość, owe dwa odmien­ne byty; napię­cie, któ­re buzo­wa­ło pod każ­dą stro­ni­cą Zapo­mi­na­nia Ele­ny, zro­dzi­ło się wła­śnie z tego kon­flik­tu.

Być może każ­da decy­zja doty­czą­ca spraw arty­stycz­nych pod­ję­ta przez pisa­rza, a z pew­no­ścią przez piszą­cą les­bij­kę czy geja lat sie­dem­dzie­sią­tych, mia­ła aspekt poli­tycz­ny. Czy w ogó­le powin­ni­śmy pisać pro­zę gejow­ską? W owym cza­sie nie było ryn­ku dla naszych ksią­żek, nie­wie­le księ­garń goto­wych było je sprze­da­wać, zale­d­wie gar­st­ce wydaw­ców chcia­ło się prze­czy­tać nasze maszy­no­pi­sy. Przy­ja­cie­le z lite­rac­kich krę­gów mówi­li nam, że zdra­dza­my nasze powo­ła­nie, godząc się na dobro­wol­ne zamknie­cie w get­cie. A poza tym – jak pró­bo­wa­li nas prze­ko­nać – choć wie­lu wybit­nych pisa­rzy było homo­sek­su­ali­sta­mi. Wil­la Cather, Vir­gi­nia Woolf i Eli­za­beth Bishop pisa­ły dla całej ludz­kiej spo­łecz­no­ści; w ich oczach każ­da ety­kiet­ka mniej­szo­ścio­wa była­by poni­ża­ją­ca. Absur­dem było­by nazy­wa­nie ich pisar­ka­mi les­bij­ski­mi, podob­nie jak bez­sen­sow­ne było­by mówić o E. M. For­ste­rze czy Hen­rym Jame­sie jako pisa­rzach gejow­skich.

Kie­dy odnio­słem pierw­szy suk­ces powie­ścią Zapo­mi­na­nie Ele­ny – powie­ścią, któ­rej żaden kry­tyk nie uznał za gejow­ską, a któ­rą pochwa­lił ten noto­rycz­ny hete­ro­sek­su­ali­sta, Vla­di­mir Nabo­kov – moi trwoż­li­wi przy­ja­cie­le jesz­cze sil­niej nama­wia­li mnie, bym nie ujaw­niał się w dru­ku ze swo­im gejo­stwem, ani, jak to okre­śla­li, „nie ogra­ni­czał się”.

I tu zno­wu posze­dłem po radę do Sau­la Bel­lo­wa. W wywia­dzie, jakie­go udzie­lił „Paris Review”, prze­czy­ta­łem, że kie­dy Bel­low zaczął pisać na tema­ty żydow­skie, ostrze­ga­no go, by nie rezy­gno­wał w ten spo­sób z fun­da­men­tal­ne­go pra­wa każ­de­go pisa­rza – z jego pra­wa do uni­wer­sal­no­ści (piszę tu „jego” bar­dzo świa­do­mie). Na szczę­ście Bel­low zlek­ce­wa­żył te ostrze­że­nia.

Pro­zę gejow­ską, nie­pu­bli­ko­wa­ną i nie­pu­bli­ko­wal­ną, pisa­łem już jako nasto­la­tek; nie powo­do­wa­ły mną żad­ne dydak­tycz­ne czy pro­pa­gan­do­we wzglę­dy, musia­łem egzor­cy­zmo­wać nęka­ją­ce mnie demo­ny i potwier­dzać swo­je pra­wo do ist­nie­nia, choć­by na papie­rze, sko­ro jesz­cze nie mogłem tego uczy­nić w spo­łe­czeń­stwie. Gdy mia­łem pięt­na­ście lat, napi­sa­łem powieść o wycho­dze­niu na powierzch­nię – The Tower Win­dow. Powieść ta nigdy się nie uka­za­ła, nikt też nawet nie czy­tał jej ręko­pi­su. Następ­ną po Zapo­mi­na­niu Ele­ny moją książ­ką (napi­sa­ną wspól­nie z dr Char­le­sem Silver­ste­inem) była The Joy of Gay Sex (Radość gejow­skie­go sek­su). Z per­spek­ty­wy cza­su, książ­ka ta wyda­wać się może lek­ko­myśl­na (z powo­du póź­niej­sze­go kry­zy­su, jakim było poja­wie­nie się AIDS) lub cynicz­nie komer­cyj­na (ponie­waż podob­no zaro­bi­li­śmy na niej mnó­stwo pie­nię­dzy), lub bez­czel­nie asy­mi­la­cyj­na (ponie­waż uka­za­ła się jako kon­ty­nu­acja Rado­ści sek­su, wyjąt­ko­wo popu­lar­ne­go porad­ni­ka dla hete­ro­sek­su­ali­stów).

Histo­ria gejow­ska roz­wi­ja się tak szyb­ko, że dziś, zale­d­wie szes­na­ście lat póź­niej (Radość sek­su uka­za­ła się w 1977 roku), trud­no odtwo­rzyć w pamię­ci tę chwi­lę. Nikt w 1977 roku nie mógł prze­wi­dzieć kry­zy­su AIDS w 1981. A prze­cież już w 1977 padli­śmy z dok­to­rem Silver­ste­inem ofia­rą kry­ty­ki ze stro­ny róż­nych przed­sta­wi­cie­li spo­łecz­no­ści gejow­skiej za nasz rze­ko­my kon­ser­wa­tyzm, gdyż uzna­li­śmy nie­któ­re prak­ty­ki sek­su­al­ne za nie­bez­piecz­ne. Z pew­no­ścią nie wzbo­ga­ci­li­śmy się na tej książ­ce, gdyż dosta­li­śmy za nią stan­dar­do­we hono­ra­rium i żało­śnie niskie tan­tie­my. Wydaw­cy pora­dzi­li mi, bym opu­bli­ko­wał książ­kę pod pseu­do­ni­mem; moje nazwi­sko było w tym cza­sie prak­tycz­nie nie­zna­ne. O ile dziś pomysł ten wyda­je się pomy­słem asy­mi­la­cyj­nym, o tyle wów­czas asy­mi­la­cja koja­rzy­ła się z czymś zgo­ła pro­wo­ka­cyj­nym i postę­po­wym. Ponie­waż w zjed­no­czo­nym fron­cie sił prze­ciw­nych homo­sek­su­ali­zmo­wi nie­wie­le było szcze­lin, rewo­lu­cja sek­su­al­na wyda­wa­ła się jedy­nym moż­li­wym punk­tem wej­ścia.

Co wię­cej, nasza książ­ka była bar­dziej porad­ni­kiem, poma­ga­ją­cym roz­wią­zać kon­kret­ne pro­ble­my gejów (na przy­kład, jak napi­sać testa­ment na rzecz kochan­ka) lub poko­nać psy­cho­lo­gicz­ne prze­szko­dy (jak ujaw­nić się w miej­scu pra­cy), ani­że­li pod­ręcz­ni­kiem życia sek­su­al­ne­go. Wie­dzie­li­śmy z ksią­żek Master­sa i John­son, że takie porad­ni­ki potrzeb­ne są bar­dziej hete­ry­kom niż gejom. Czu­li­śmy, że postę­pu­je­my odważ­nie, pod­pi­su­jąc naszy­mi praw­dzi­wy­mi nazwi­ska­mi tę książ­kę, któ­rą potem moż­na było kupić jaw­nie w całym kra­ju, w każ­dej więk­szej księ­gar­ni – a była to książ­ka, któ­ra pró­bo­wa­ła prze­zwy­cię­żyć lęk, wyko­rze­nić poczu­cie winy, zwal­czyć pury­tań­skie posta­wy, usank­cjo­no­wać seks. Fakt, że po 1981 roku nadal moż­na było kupić tę książ­kę, wzbu­dzał w nas natu­ral­nie duże zanie­po­ko­je­nie, ale pomi­mo naszych prób wydaw­ca, prze­ję­ty tym­cza­sem przez Ame­ri­can Express, nie chciał nicze­go zmie­niać. Dopie­ro nie­daw­no dr Silver­ste­in i Feli­ce Pica­no zdo­ła­li opu­bli­ko­wać nowe wyda­nie tej książ­ki, z moim wstę­pem, uwzględ­nia­ją­ce zasa­dy bez­piecz­ne­go sek­su.

W mojej kolej­nej książ­ce, Nok­tur­ny dla kró­la Neapo­lu, nar­ra­tor pisze dłu­gi list miło­sny do nie­obec­ne­go uko­cha­ne­go, któ­ry może być – zależ­nie od inter­pre­ta­cji – albo star­szym czło­wie­kiem, albo Bogiem. Mary Gor­don, pod­ów­czas nowo odkry­ta pisar­ka kato­lic­ka, napi­sa­ła kil­ka słów na okład­kę, twier­dząc, że moja powieść odkry­wa ponow­nie „lite­ra­tu­rę dewo­cyj­ną”. Mimo że u pod­ło­ża tej książ­ki była pró­ba wyzwo­le­nia się z moich oso­bi­stych poetyc­kich obse­sji, byłem świa­do­my, że w kra­ju takim jak Sta­ny Zjed­no­czo­ne, w któ­rym homo­sek­su­ali­ści ucier­pie­li tak bar­dzo ze stro­ny zor­ga­ni­zo­wa­nej reli­gii, wyko­na­łem poży­tecz­ną lite­rac­ką robo­tę, choć­by dla moich pię­ciu tysię­cy czy­tel­ni­ków, a mia­no­wi­cie umie­ści­łem gejow­ską histo­rię miło­sną w tra­dy­cji mistycz­nej, w któ­rej cie­le­sność łączy się z ducho­wo­ścią. W tra­dy­cji, do któ­rej nale­żą Św. Jan od Krzy­ża, poeta sufic­ki Rumi oraz poeci baro­ku, tacy jak John Don­ne.

Naj­bar­dziej chy­ba dra­ma­tycz­nym wybo­rem była decy­zja nie tyle wyja­śnia­nia życia gejów, ile jego pre­zen­ta­cji. W powie­ści, któ­rą obec­nie piszę, a któ­rej akcja zaczy­na się pod koniec lat sześć­dzie­sią­tych, przed wyda­rze­nia­mi w Sto­ne­wall, poja­wia się nastę­pu­ją­cy frag­ment:

W tam­tych daw­nych latach nie byłem bez­stron­nym obser­wa­to­rem. Byłem mora­li­stą w tym zna­cze­niu, że chcia­łem wska­zać nowe spo­so­by postę­po­wa­nia, posił­ku­jąc się przy­kła­da­mi i przy­miot­ni­ka­mi, któ­re w deli­kat­ny spo­sób chwa­li­ły lub gani­ły. Wie­dzia­łem tak samo jak wszy­scy, że homo­sek­su­alizm jest aber­ra­cją, że jest cho­ro­bą, ale w mojej pro­zie uda­wa­łem, że jest ina­czej. Obar­cza­łem moich boha­te­rów pro­ble­ma­mi, nie­wiel­ki­mi pro­ble­ma­mi, któ­re wyda­wa­ły mi się ludz­kie, sto­sow­ne, dale­kie od tej jed­nej, nie­odwo­łal­nej tra­ge­dii, jaką jest potę­pie­nie od same­go począt­ku. Uka­zy­wa­łem moich boha­te­rów, homo­sek­su­ali­stów, któ­rzy żyli, nicze­go nie ukry­wa­jąc, życiem podob­nym do życia hete­ro­sek­su­ali­stów: była to czy­sta fik­cja. Uda­wa­łem, że moi homo­sek­su­ali­ści mają domy, prze­ży­wa­ją pory­wy miło­ści i karie­rę zawo­do­wą, jeśli już nie dokład­nie tak samo, to przy­naj­mniej z taką samą powa­gą i dumą. A jed­nak moją naj­więk­szą inno­wa­cją było to, że pozwo­li­łem moim gejom zasta­na­wiać się nad każ­dym tema­tem, oprócz tego jed­ne­go, któ­ry sta­no­wił ich praw­dzi­wą obse­sję: jak to się sta­ło, że są geja­mi, w jaki spo­sób zamiast nie­na­wi­ści mogli­by zna­leźć dowo­dy współ­czu­cia świa­ta, i jak mogli­by wyle­czyć się ze swej dole­gli­wo­ści. Wie­dzia­łem, że brak mi rów­no­wa­gi i samo­ak­cep­ta­cji moich boha­te­rów, sądzi­łem jed­nak, że pisząc tak, jak gdy­by ta uto­pia już ist­nia­ła (czyż cała nie­miec­ka filo­zo­fia nie wyra­sta z tych wła­śnie dwóch słów „jak gdy­by”?), uwia­ry­god­nia­łem moich gejow­skich czy­tel­ni­ków, jeśli już nie sie­bie same­go.

Co dziw­ne, książ­ka The Joy of Gay Sex pole­ca­ła cie­plej­szy, bar­dziej zmy­sło­wy obraz sek­su niż ten, któ­ry sam gotów byłem przy­jąć. Ten zachę­ca­ją­cy i uto­pij­ny aspekt gejow­skiej pro­zy iry­to­wał cza­sa­mi nie­któ­rych hete­ro­sek­su­al­nych czy­tel­ni­ków. Pamię­tam, że John Gar­di­ner, autor roz­wa­żań On Moral Fic­tion, powie­dział mi kie­dyś, że uwa­ża Nok­turn V za rzecz nie­mo­ral­ną, ponie­waż w książ­ce tej ojciec prze­cho­dzi do porząd­ku dzien­ne­go nad wyzna­niem swe­go syna, przy­zna­ją­ce­go się do homo­sek­su­ali­zmu. Ojciec przyj­mu­je to wyzna­nie z ulgą, gdyż uświa­da­mia sobie, że jego syn nie będzie współ­za­wod­ni­czył z nim w wal­ce o kobie­ty. Gar­di­ner uwa­żał, że taka tole­ran­cja (lub ego­tyzm) jest czymś nie­moż­li­wym, a więc nie­mo­ral­nym. Nie rozu­miał, że prze­cie­ra­łem szla­ki.

Książ­ka Sta­tes of Desi­re: Tra­vels in Gay Ame­ri­ca, opu­bli­ko­wa­na w 1980 roku, pro­po­no­wa­ła miło­sno-kar­cą­ce spoj­rze­nie na trium­fu­ją­cą kul­tu­rę klo­no­wą, któ­ra nie­dłu­go pod wpły­wem AIDS mia­ła zmie­nić się nie do pozna­nia. Jako socja­li­stę nie­po­ko­iły mnie mate­ria­lizm, samo­lub­stwo i rasizm, na któ­re tra­fia­łem w śro­do­wi­sku bia­łych klo­nów, wio­dą­cych szczę­śli­we i uda­ne życie, ale musia­łem jed­no­cze­śnie podzi­wiać pew­ność sie­bie tej spo­łecz­no­ści w kon­fron­ta­cji z chrze­ści­jań­skim fun­da­men­ta­li­zmem, repre­zen­to­wa­nym na przy­kład przez Ani­tę Bry­ant. Naj­bar­dziej oczy­wi­stym poli­tycz­nym celem tej książ­ki było poka­za­nie róż­no­rod­nych sty­lów życia gejów. Kon­wen­cja książ­ki podróż­ni­czej posłu­ży­ła mi jako plat­for­ma do napi­sa­nia kil­ku mini-ese­jów na temat miło­ści do nie­peł­no­let­nich, rasi­zmu, sado­ma­so­chi­zmu i dys­kry­mi­na­cji zwią­za­nej z wie­kiem.

Być może naj­mniej oczy­wi­stą, ale naj­traf­niej­szą decy­zją poli­tycz­ną było zaadre­so­wa­nie tej książ­ki do gejów. O ile wcze­śniej pisa­łem dla star­szych, euro­pej­skich, hete­ro­sek­su­al­nych kobiet, ide­al­nych czy­tel­ni­czek, któ­re pozwo­li­ły mi zatu­szo­wać śro­do­wi­sko­we dow­ci­py i kaza­nia wygła­sza­ne do gru­py już nawró­co­nych, o tyle teraz uzna­łem, że moim czy­tel­ni­kiem jest gej. Do tej pory gejow­ska lite­ra­tu­ra poza­be­le­try­stycz­na wzy­wa­ła do oka­zy­wa­nia gejom współ­czu­cia lub sta­no­wi­ła ele­men­tar­ne prze­wod­ni­ki po gejow­skim folk­lo­rze, skie­ro­wa­ne do tole­ran­cyj­nych, choć żyją­cych w igno­ran­cji, hete­rycz­nych czy­tel­ni­ków. Posta­no­wi­łem żyć zgod­nie z zasa­dą „New Yor­ke­ra”, któ­ry pisze tak, jak­by wszy­scy czy­tel­ni­cy miesz­ka­li na Man­hat­ta­nie, a jest to zabieg schle­bia­ją­cy miesz­kań­com sta­nu Iowa. Wyda­wa­ło mi się, że pisząc dla innych gejów, wyrwę się poza sche­mat Patrz-Kutas-Ucie­ka i poza ów apo­lo­ge­tycz­ny ton, jaki przy­bie­ra­ją gejow­scy komen­ta­to­rzy. Ton, któ­ry zaczął mnie nużyć.

Opo­wieść chłop­ca (Zuch), opu­bli­ko­wa­na w 1982 roku, była moją naj­le­piej przy­ję­tą książ­ką, jej suk­ces pole­gał czę­ścio­wo na tym, że wypeł­ni­ła ona pustą niszę we współ­cze­snej eko­lo­gii wydaw­ni­czej: była powie­ścią o wycho­dze­niu na powierzch­nię. Chcia­łem poka­zać, jaką krzyw­dę wyrzą­dza homo­sek­su­ali­stom psy­cho­te­ra­pia; chcia­łem zwró­cić uwa­gę na nie­na­wiść do same­go sie­bie, roz­bu­dza­ną w mło­dym czło­wie­ku przez spo­łe­czeń­stwo, dla któ­re­go homo­sek­su­alizm jest tyl­ko cho­ro­bą, grze­chem lub zbrod­nią. Powieść ta, podob­nie jak jej kon­ty­nu­acja, The Beau­ti­ful Room is Emp­ty, wyra­sta z pew­ne­go prze­ko­na­nia, jakie uzy­ska­łem na począt­ku lat sie­dem­dzie­sią­tych w cza­sie sean­sów roz­wi­ja­ją­cych świa­do­mość – że to, co oso­bi­ste, jest poli­tycz­ne. To pro­ste zda­nie, jak nic inne­go, otwo­rzy­ło dro­gę praw­dzi­wie femi­ni­stycz­nej i praw­dzi­wie gejow­skiej lite­ra­tu­rze. Zro­zu­mie­li­śmy, że to, co sta­ło się naszym udzia­łem, i to, co prze­ży­li­śmy, nie było ani zbyt subiek­tyw­ne, ani nazbyt jed­nost­ko­we, aby zain­te­re­so­wać czy­tel­ni­ków. Zro­zu­mie­li­śmy tak­że, że nasze dotych­cza­so­we życie nie jest przy­kła­dem wyma­ga­ją­cej lecze­nia neu­ro­zy, ale gru­po­wym doświad­cze­niem, któ­re doma­ga się poli­tycz­ne­go dzia­ła­nia. Stra­te­gia, jaką zasto­so­wa­łem w The Beati­ful Room Is Emp­ty, pole­ga­ła na tym, aby przed­sta­wić boha­te­ra gejow­skie­go, któ­ry by tak bar­dzo sie­bie nie­na­wi­dził, że nawet naj­bar­dziej zaco­fa­ny czy­tel­nik znie­cier­pli­wił­by się jego wewnętrz­ną męczar­nią i z ulgą przy­jął powsta­nie w Sto­ne­wall, sta­no­wią­ce koń­co­wy frag­ment powie­ści. Zro­zu­mia­łem, że moja stra­te­gia zadzia­ła­ła, gdy prze­czy­ta­łem, co Chri­sto­pher Leh­mann-Haupt, zde­kla­ro­wa­ny hete­ro­sek­su­ali­sta, napi­sał w „New York Time­sie”. Pra­gnął on mia­no­wi­cie, aby boha­ter tej książ­ki ustat­ko­wał się i żył swo­im życiem, nawet jeśli mia­ło­by to być życie gejow­skie.

Gru­pa roz­wi­ja­ją­ca świa­do­mość wyda­wa­ła mi się nie­złym mode­lem gejow­skiej spo­łecz­no­ści arty­stycz­nej i kry­tycz­nej. Pod­czas typo­wej sesji oma­wia­li­śmy zwy­kle jeden temat – powiedz­my, geje a reli­gia. Każ­dy z uczest­ni­ków miał opo­wie­dzieć o swo­ich doświad­cze­niach wią­żą­cych się z tym tema­tem. Nikt nie mógł udzie­lać niko­mu żad­nych rad, ani inter­pre­to­wać opo­wia­da­nych histo­rii – była to prak­ty­ka wła­ściw­sza raczej dla tera­pii gru­po­wej, któ­ra uzna­wa­ła, że to jed­nost­ka jest nie­do­sto­so­wa­na, niż dla grup roz­wo­ju świa­do­mo­ści, dzia­ła­ją­cych w prze­ko­na­niu, że nale­ży zmie­nić spo­łe­czeń­stwo. Dopie­ro gdy wszy­scy się wypo­wie­dzie­li, szu­ka­li­śmy wspól­nych moty­wów, jeśli tako­we były, i pró­bo­wa­li­śmy zna­leźć poli­tycz­ne spo­so­by zara­dze­nia pro­ble­mom. Jeśli na przy­kład ludzie, opo­wia­da­ją­cy o wycho­dze­niu na powierzch­nię, skar­ży­li się na brak infor­ma­cji doty­czą­cej homo­sek­su­ali­zmu w szko­łach, do któ­rych cho­dzi­li w dzie­ciń­stwie, mogli­śmy obmy­ślać dzia­ła­nia, któ­re by taką infor­ma­cję udo­stęp­ni­ły.

War­to, dziś zwłasz­cza, wspo­mnieć o zasa­dzie, że nikt nie miał pra­wa kwe­stio­no­wać poli­tycz­nej popraw­no­ści histo­rii opo­wia­da­nej przez inne­go uczest­ni­ka sesji. Poli­ty­ka wcho­dzi­ła na sce­nę dopie­ro wte­dy, gdy wszy­scy uczest­ni­cy tera­pii opo­wie­dzie­li już swo­je histo­rie. Poli­tycz­na popraw­ność to temat dla kry­ty­ki, a nie twór­czo­ści.

Argu­men­ty wywo­dzą­ce się czy to z mark­si­zmu, freu­dy­zmu czy dekon­struk­cji, nie zdo­ła­ły prze­ko­nać mnie, abym porzu­cił roman­tycz­ną wia­rę, że sztu­ka jest naj­wyż­szym wyra­zem ludz­kiej wol­no­ści, że jest jedy­ną dzie­dzi­ną wol­ną od kom­pro­mi­su, lęku, przy­pad­ko­wo­ści czy opor­tu­ni­zmu. Pro­za opie­ra się na uczu­ciach ludz­kich, w tym i na takich emo­cjach jak nie­na­wiść, pożą­da­nie, chci­wość i litość nad samym sobą. Nikt nie ma pra­wa zaprze­czać cudzym emo­cjom, ani zmie­niać ich obra­zu, jaki kre­ślą inni. Mówie­nie: „Wiem, co czu­jesz”, albo: „Wiem, co powi­nie­neś czuć, lepiej niż ty sam”, trą­ci psy­cho­te­ra­peu­tycz­nym faszy­zmem, któ­ry my, geje, tak sku­tecz­nie zwal­cza­li­śmy.

W ostat­nich latach mia­łem oka­zję prze­czy­tać ponow­nie powie­ści Jeana Gene­ta. Są auten­tycz­nie per­wer­syj­ne, czę­sto infan­tyl­ne, zawsze szo­ku­ją­ce. Chwa­lą namięt­ność i zbrod­nię, wysła­wia­ją zdra­dę. W mojej ana­li­zie pro­wo­ka­cyj­ne­go sata­ni­zmu Gene­ta nigdy nie tra­cę z oczu fak­tu, że on, podob­nie jak ja, jak każ­dy homo­sek­su­ali­sta z cza­sów przed eman­cy­pa­cyj­nych, mógł wybie­rać pomię­dzy tymi samy­mi trze­ma meta­fo­ra­mi homo­sek­su­ali­zmu – a są to: cho­ro­ba, zbrod­nia lub grzech. Nie­mal wszy­scy inni gejow­scy pro­za­icy wybra­li cho­ro­bę, gdyż wzbu­dza­ła ona u hete­ro­sek­su­al­nych czy­tel­ni­ków współ­czu­cie. Genet wybrał dwie pozo­sta­łe meta­fo­ry, grzech i zbrod­nię, któ­re, jak się oka­za­ło, cha­rak­te­ry­zu­ją bar­dziej zde­cy­do­wa­ną, dum­niej­szą posta­wę. Genet chce zastra­szyć i jed­no­cze­śnie uwieść swe­go hete­rycz­ne­go czy­tel­ni­ka, nie ma zamia­ru pro­sić go o wyba­cze­nie. Zamiast her­bat­ki i wyra­zów współ­czu­cia, Genet pro­po­nu­je tupet i jado­wi­te sło­wa.

Poli­tycz­na ana­li­za pisar­stwa Gene­ta musi uwzględ­nić fakt, że pomi­nąw­szy już jego bez­po­śred­nie prze­sła­nie lub jaw­ną pro­wo­ka­cję, wpro­wa­dził on do lite­ra­tu­ry postać „kró­lo­wej kar­na­wa­łu” w posta­ci Divi­ne­’a w Mat­ce Boskiej Kwiet­nej, w powie­ści, któ­ra kre­śli rów­nież wyjąt­ko­wo szcze­gó­ło­wy obraz języ­ka i oby­cza­jów spo­łecz­no­ści gejow­skiej na Mont­mar­trze na krót­ko przed woj­ną. W podob­ny spo­sób Cud róży, choć to z pew­no­ścią utwór dale­ki od reali­zmu, daje szcze­gó­ło­wy obraz sek­su i miło­ści w zakła­dzie popraw­czym, w Met­tray, któ­ry Foucault oma­wia w swej książ­ce Nad­zo­ro­wać i karać; podob­nie też Dzien­nik zło­dzie­ja jest naj­peł­niej­szym zapi­sem Bar­rio Chi­na w Bar­ce­lo­nie, tej twier­dzy pery­fe­ryj­nej Hisz­pa­nii w cza­sie anar­chii i woj­ny domo­wej. Rzecz w tym, że kie­dy Genet zachwa­la wygry­wa­nie męsko-dam­skich ról lub zrów­nu­je homo­sek­su­alizm ze zdra­dą, posta­wa jego zaczy­na nam doskwie­rać, ale jeśli przy­po­mni­my sobie, że jego sek­su­al­ność ukształ­to­wa­ło wię­zie­nie, a następ­nie, jeśli odrzu­ci­my jego pozy i spoj­rzy­my na rze­czy­wi­stą treść jego powie­ści, będzie­my musie­li zgo­dzić się z tym, że Genet jest dziś rów­nie poży­tecz­nym pisa­rzem, jakim był pięć­dzie­siąt lat temu.

W mojej inter­pre­ta­cji Gene­ta lek­cją mi były wal­ki o powieść Lar­ry­’e­go Kra­me­ra Fag­gots (Cio­ty) w latach sie­dem­dzie­sią­tych. W Ame­ry­ce gejow­scy komen­ta­to­rzy odsą­dzi­li tę książ­kę od czci i wia­ry za to, że ośmie­li­ła się kry­ty­ko­wać gejow­ski pro­mi­sku­ityzm, któ­ry wów­czas uzna­wa­ny był za kamień węgiel­ny gejow­skiej wol­no­ści. A mimo to poważ­ne socja­li­stycz­ne pismo bry­tyj­skie „Gay Left” zaję­ło odmien­ne sta­no­wi­sko i pochwa­li­ło Fag­gots, dla­te­go że rzecz osa­dzo­na zosta­ła w samym ser­cu gejow­skiej spo­łecz­no­ści i uka­za­ła wza­jem­ne sto­sun­ki mię­dzy geja­mi, nie tyl­ko kochan­ka­mi, ale i przy­ja­ciół­mi. Sto­sun­ki te kon­tra­sto­wa­ły z pozor­nie afir­ma­cyj­ny­mi książ­ka­mi i fil­ma­mi tego okre­su, w któ­rych gejow­skie lub les­bij­skie pary prze­by­wa­ły w nie­zmien­nie sie­lan­ko­wej sce­ne­rii, z dala od spo­łecz­ne­go czy kul­tu­ral­ne­go kon­tek­stu świa­ta gejów, suge­ru­jąc w ten spo­sób, że geja zba­wić może jedy­nie ali­bi miło­ści i że miłość zakwit­nie jedy­nie poza mura­mi rze­ko­mo ner­wi­co­gen­ne­go i wro­gie­go get­ta.

Dziś lewi­ca, ata­ku­jąc książ­ki, czy­ni tak czę­sto pod hasła­mi poli­ty­ki toż­sa­mo­ści, to jest zasa­dy, że każ­da mniej­szość może i powin­na mówić jedy­nie w swo­im imie­niu i że obcym powin­no to być zaka­za­ne. Moż­na przy­to­czyć wie­le argu­men­tów uza­sad­nia­ją­cych takie sta­no­wi­sko, każ­dy z nas może przy­znać, że wię­cej nauczy­li­śmy się o Czar­nych Ame­ry­ka­nach z ksią­żek Toni Mor­ri­son niż od Wil­lia­ma Faulk­ne­ra, czu­je­my, że Andrew Hol­le­ran lepiej rozu­mie gejów niż Nor­man Mailer, i że Maxi­ne Hong King­ston dużo wię­cej wie o Chi­nach niż Pearl Buck. Owe pre­fe­ren­cje są jed­nak natu­ry este­tycz­nej i nie potrze­bu­ją obro­ny. Czy­tel­ni­ków pocią­ga­ją zaś te wer­sje doświad­cze­nia, któ­re są bar­dziej szcze­gó­ło­we, bar­dziej prze­ko­nu­ją­ce, wery­stycz­ne, zniu­an­so­wa­ne. A jed­nak sprze­ci­wia­my się, gdy kto­kol­wiek pró­bu­je zmie­nić te nasze pre­fe­ren­cje w sko­dy­fi­ko­wa­ną poli­ty­kę. Czy tyl­ko Sal­man Rush­die ma pra­wo pisać o Indiach? Więk­szość Hin­du­sów zgo­dzi­ła­by się, że Kim Kiplin­ga jest naj­lep­szą książ­ką o dzie­więt­na­sto­wiecz­nych Indiach, pomi­mo impe­ria­li­stycz­nych sym­pa­tii poli­tycz­nych jej auto­ra. Pew­ne­go razu zapy­ta­łem jed­ną ze stu­den­tek, czar­ną Ame­ry­kan­kę, les­bij­kę, co sądzi na temat poli­ty­ki toż­sa­mo­ści. Z uśmiesz­kiem na ustach i ze wzru­sze­niem ramion powie­dzia­ła, że po oświad­cze­niu Ish­ma­ela Reeda, jako­by czar­ne kobie­ty nie mia­ły pra­wa pisać o czar­nych męż­czy­znach, dała za wygra­ną.

Wie­le współ­cze­snych bitew lite­rac­kich roz­gry­wa się na uni­wer­sy­te­tach i doty­czy prób wpro­wa­dze­nia do kano­nu ksią­żek gejow­skich, femi­ni­stycz­nych, afro­ame­ry­kań­skich lub repre­zen­tu­ją­cych inne mniej­szo­ści. Kie­dy trzy lata temu opu­bli­ko­wa­łem arty­kuł w „New York Times Maga­zi­ne” na temat sta­nu współ­cze­snej pro­zy gejow­skiej, otrzy­ma­łem dzie­siąt­ki listów od nauczy­cie­li, któ­rzy pro­si­li mnie o spis ksią­żek, w tym o listę lek­tur z moje­go kur­su lite­ra­tu­ry les­bij­skiej i gejow­skiej, któ­ry pro­wa­dzi­łem w Brown Uni­ver­si­ty, a o któ­rym wcze­śniej wspo­mi­na­łem. Byli ludzie, któ­rzy nie bar­dzo wie­dzie­li, jakie książ­ki nale­ży uznać za pozy­cje kla­sycz­ne lite­ra­tu­ry les­bij­skiej i gejow­skiej. Inni z kolei już doko­na­li wybo­ru i chcie­li wpro­wa­dzić swo­je ulu­bio­ne tytu­ły do kano­nu, do listy lek­tur z kur­sów wpro­wa­dza­ją­cych do histo­rii lite­ra­tu­ry.

Sam jestem zwo­len­ni­kiem desa­kra­li­za­cji lite­ra­tu­ry, zakwe­stio­no­wa­nia same­go poję­cia kano­nu, zarzu­ce­nia kon­cep­cji kil­ku naj­istot­niej­szych ksią­żek. Kanon jest dla tych, któ­rzy nie lubią czy­tać, dla ludzi, któ­rzy chcie­li­by znać mini­mal­ną licz­bę tytu­łów. Radzi byli­by wie­dzieć, któ­re książ­ki powin­ni prze­tra­wić, aby ucho­dzić za ludzi kul­tu­ral­nych, wykształ­co­nych, oby­tych. Praw­dzi­we­mu czy­tel­ni­ko­wi potrze­ba coraz wię­cej ksią­żek, praw­dzi­wy czy­tel­nik nie pró­bu­je ogra­ni­czać ich licz­by.

Poję­cie kano­nu suge­ru­je, że nale­ży­my do cze­goś, co zwie się Zachod­nią Cywi­li­za­cją, zbu­do­wa­ną na nie­wiel­kiej, świę­tej biblio­te­ce, i że ta biblio­te­ka jest wiecz­na, powszech­na i istot­niej­sza niż jaki­kol­wiek poje­dyn­czy czy­tel­nik. Gotów jestem twier­dzić, że każ­dy ele­ment tej tezy jest fał­szy­wy. Sta­ny Zjed­no­czo­ne są dziś kra­jem nie mniej wschod­nim niż zachod­nim, nie mniej hisz­pań­skim niż angiel­skim, nie mniej żydow­skim czy bud­dyj­skim niż chrze­ści­jań­skim. Musi­my przy­jąć wszyst­kie kon­se­kwen­cje wie­lo­kul­tu­ro­wo­ści. Powin­ni­śmy ponie­chać wszel­kich prób wpro­wa­dze­nia kil­ku gejow­skich ksią­żek lub jed­ne­go chiń­sko-ame­ry­kań­skie­go tytu­łu do kano­nu, któ­ry zaczy­na się od Ary­sto­te­le­sa i Pla­to­na, albo od Biblii. Powin­ni­śmy się pozbyć nawet samej idei hie­rar­chii, zawar­tej w poję­ciu kano­nu. Kanon ozna­cza po łaci­nie line­ał, regu­łę lub model, a odpo­wied­nie pier­wot­ne zna­cze­nie sło­wa to „auto­ry­ta­tyw­na lista ksiąg uzna­nych za księ­gi Pisma Świę­te­go”. Nie­waż­ne, że kanon nawet u naj­bar­dziej kon­ser­wa­tyw­nych czy­tel­ni­ków zmie­nia się z poko­le­nia na poko­le­nie. Spójrz­cie na har­wardz­ką pół­to­ra­me­tro­wą pół­kę z kla­sy­ka­mi, ongiś uzna­wa­ną za zbiór kom­plet­ny. Dziś mało kto czy­ta Two Years Befo­re the Mast Char­le­sa Dany czy poezję Whit­tie­ra, dla moich dziad­ków jed­nak takie książ­ki były bez wąt­pie­nia dzie­ła­mi kano­nicz­ny­mi, podob­nie jak Dro­ga piel­grzy­ma czy The Rise of Silas Lapham Wil­lia­ma Deana Howel­l­sa.

Kur­sy lite­ra­tu­ry powin­ny uczyć stu­den­tów, jak czy­tać, a nie co czy­tać. Stu­den­ci mogą nauczyć się od nauczy­cie­li zdy­scy­pli­no­wa­nej przy­jem­no­ści, jaką daje kry­tycz­na lek­tu­ra, porów­ny­wa­nie i ana­li­za, mądre współ­od­czu­wa­nie i sub­tel­ne moral­ne roz­róż­nie­nia. Stu­den­ci mogą się nauczyć scep­ty­cy­zmu, umie­jęt­no­ści okre­śla­nia stra­te­gii reto­rycz­nych, odkry­wa­nia poli­tycz­nych pod­tek­stów, wychwy­ty­wa­nia alu­zji, roz­po­zna­wa­nia wpły­wów i okre­śla­nia funk­cji takich struk­tur nar­ra­cyj­nych jak tajem­ni­ca, suspens czy cha­rak­te­ry­za­cja. Nie moż­na ich nauczyć, aby polu­bi­li, a nawet aby doczy­ta­li do koń­ca, Ety­kę niko­ma­chej­ską. Nasze listy lek­tur powin­ny być dłu­gie, odszcze­pień­cze, kuszą­ce, powin­ny zawie­rać wie­le dzieł współ­cze­snych; jak powie­dział kie­dyś John Ash­be­ry: „Win­ni­śmy zacząć od począt­ku, to jest od chwi­li obec­nej”. Umysł każ­de­go stu­den­ta nie jest naczy­niem, do któ­re­go wle­wać moż­na boski tru­nek kano­nicz­nej wie­dzy, jest on w cza­sie lek­tu­ry jedy­nym i nie­po­wta­rzal­nym teatrem, na któ­re­go deskach roz­gry­wa­ją się sztu­ki Szek­spi­ra albo też jedy­nym ołta­rzem, na któ­rym Bacon burzy swo­je ido­le. Książ­ka ist­nie­je tyl­ko wte­dy, kie­dy odtwa­rza ją żywy umysł, a odtwa­rza­nie to moż­li­we jest jedy­nie dzię­ki peł­ne­mu twór­cze­mu uczest­nic­twu indy­wi­du­al­nej wraż­li­wo­ści.

Pró­bo­wa­łem przed­sta­wić, na przy­kła­dzie wła­snej twór­czo­ści, poli­tycz­ne zało­że­nia, z któ­rych wyro­sły nie­któ­re moje książ­ki. Dotkną­łem tak­że takich gorą­cych, bie­żą­cych tema­tów jak poli­tycz­na popraw­ność, wol­ność arty­stycz­na i two­rze­nie kano­nu. Zasu­ge­ro­wa­łem, że o ile kry­ty­ka może być popraw­na, o tyle pro­za wol­na jest od tego typu ocen. Choć kry­ty­ka może skon­cen­tro­wać się na poli­tycz­nym wymia­rze pro­zy, powieść, któ­rej zna­cze­nie jest bogat­sze i sub­tel­niej­sze niż moż­na by począt­ko­wo przy­pusz­czać, to nie tyle kwe­stia wypo­wie­dzia­ne­go wprost autor­skie­go prze­sła­nia, ile przed­sta­wio­ne­go śro­do­wi­ska, ide­al­ne­go czy­tel­ni­ka, naszki­co­wa­nej uto­pii.

Fakt, że pod­no­si się tem­pe­ra­tu­ra naszych uczuć, kie­dy mówi­my o pro­zie gejow­skiej, świad­czy jedy­nie o klu­czo­wej roli, jaką pro­za ta peł­ni w pro­ce­sie kształ­to­wa­nia naszej nowej kul­tu­ry. Cza­sa­mi może się wyda­wać, że wię­cej ludzi roz­pra­wia o pro­zie, niż ją pisze, ale to badaw­cze spoj­rze­nie, a nawet pewien nie­po­kój, są zna­kiem, że dla nas bar­dziej niż dla jakiej­kol­wiek innej gru­py pro­za to spo­sób zacho­wa­nia prze­szło­ści, zapi­sy­wa­nia chwi­li obec­nej i two­rze­nia przy­szło­ści. Do nie­daw­na nie było wie­lu poli­ty­ków, któ­rzy otwar­cie przy­zna­wa­li­by się do swe­go homo­sek­su­ali­zmu; mało było takich filo­zo­fów spo­łecz­nych, kry­ty­ków lite­rac­kich, zna­nych oso­bi­sto­ści, któ­rzy goto­wi byli­by zająć sta­no­wi­sko w waż­nych spra­wach. A kie­dy już zaj­mą sta­no­wi­sko, czę­sto pro­wa­dzą ogra­ni­czo­ne jedy­nie pole­mi­ki. Filo­zo­fia jest nazbyt abs­trak­cyj­na, histo­ria zbyt oko­licz­no­ścio­wa, poli­ty­ka zbyt apo­dyk­tycz­na, aby mogły poka­zać w pre­cy­zyj­nym, jasnym deta­lu spo­sób, w jaki jed­nost­ka żyje w okre­ślo­nym momen­cie. Przy­wo­łu­jąc sło­wa filo­zo­fa Richar­da Ror­ty­’e­go, jedy­nie pro­za odda­je spra­wie­dli­wość pry­wat­nej iro­nii i publicz­ne­mu libe­ra­li­zmo­wi. Lub też, wra­ca­jąc do nasze­go słow­ni­ka, jedy­nie nasza pro­za uka­zu­je w peł­ni, jak bar­dzo to, co oso­bi­ste, jest poli­tycz­ne.

Prze­ło­żył Jerzy Jar­nie­wicz
Tekst jest prze­mó­wie­niem wygło­szo­nym przez Edmun­da Whi­te­’a w Ośrod­ku Stu­diów Les­bij­skich i Gejow­skich na Uni­wer­sy­te­cie Miej­skim w Nowym Jor­ku 12 listo­pa­da 1993. W języ­ku pol­skim został opu­bli­ko­wa­ny po raz pierw­szy w „Lite­ra­tu­rze na Świe­cie” (nr 03/1997). Dzię­ku­je­my Redak­cji i Tłu­ma­czo­wi za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

O autorze

Edmund White

Amerykański pisarz, eseista i krytyk kultury. Urodził się w 1940 roku w Cincinnati (Ohio). Laureat wielu prestiżowych nagród, członek Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. Wywarł duży wpływ na literaturę oraz obyczajowość drugiej połowy XX wieku, zarówno wyrafinowaną stylistyką i naturalistycznym obrazowaniem swojej prozy, jak również publicystyką podejmującą problematykę gejowską. Po polsku ukazały się: "Zapominanie Eleny ", "Zuch" oraz "Hotel de Dream". Mieszka w Nowym Jorku.

Powiązania

Hotel de dream (fragment) [czyta Michał Czaderna]

dzwieki / RECYTACJE Edmund White

Frag­ment książ­ki Hotel de dre­am, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Edmund Whi­te” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2012.

Więcej

Edmund White o Zapominaniu Eleny

recenzje / KOMENTARZE Edmund White

Komen­tarz Edmun­da Whi­te­’a o książ­ce Zapo­mi­na­nie Ele­ny.

Więcej

Kultura seksualna

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

O czytaniu – pochwała snów

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

O Hotelu de Dream

wywiady / o książce Edmund White Jacek Dehnel

Roz­mo­wa Jac­ka Deh­ne­la i Pio­tra Tar­czyń­skie­go z Edmun­dem White’em o książ­ce Hotel de Dre­am, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Z getta na listę bestsellerów

recenzje / ESEJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

„Ja nie wiem nic i muszę czekać, aż będę mógł się dowiedzieć”, czyli amnezja i anamneza na poetyckiej wyspie.

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 8 wrze­śnia 2013 roku na stro­nie Biblio­te­ka Mło­de­go Czło­wie­ka.

Więcej

Laboratorium White’a

recenzje / ESEJE Łukasz Łachecki

Recen­zja Łuka­sza Łachec­kie­go z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmund Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 22 paź­dzier­ni­ka 2013 roku w por­ta­lu Xiegarnia.pl.

Więcej

Wymazywanie

recenzje / ESEJE Marek Paryż

Recen­zja Mar­ka Pary­ża z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się we wrze­śniu 2013 roku w mie­sięcz­ni­ku „Nowe Książ­ki”.

Więcej

„Parada przed lustrem”

recenzje / ESEJE Sabina Misiarz-Filipek

Recen­zja Sabi­ny Misiarz-Fili­pek z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła w 15 czerw­ca 2013 roku się w por­ta­lu Popmoderna.pl.

Więcej

Edmund White o Zapominaniu Eleny

recenzje / KOMENTARZE Edmund White

Komen­tarz Edmun­da Whi­te­’a o książ­ce Zapo­mi­na­nie Ele­ny.

Więcej

Modalność wyspy

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

„Ja nie wiem nic i muszę czekać, aż będę mógł się dowiedzieć”, czyli amnezja i anamneza na poetyckiej wyspie.

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 8 wrze­śnia 2013 roku na stro­nie Biblio­te­ka Mło­de­go Czło­wie­ka.

Więcej

Laboratorium White’a

recenzje / ESEJE Łukasz Łachecki

Recen­zja Łuka­sza Łachec­kie­go z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmund Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 22 paź­dzier­ni­ka 2013 roku w por­ta­lu Xiegarnia.pl.

Więcej

Wymazywanie

recenzje / ESEJE Marek Paryż

Recen­zja Mar­ka Pary­ża z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się we wrze­śniu 2013 roku w mie­sięcz­ni­ku „Nowe Książ­ki”.

Więcej

Ten paskudny Nowy Jork

recenzje / ESEJE Anka Czytankowa

Recen­zja z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w sierp­niu 2013 roku na blo­gu Czy­tan­ki Anki.

Więcej

Edmund White Zuch

recenzje / ESEJE Sylwia Kluczewska

Recen­zja Syl­wii Klu­czew­skiej z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w stycz­niu 2013 roku na blo­gu Abo­mi­na­tio nasci­tur autum­no.

Więcej

„Parada przed lustrem”

recenzje / ESEJE Sabina Misiarz-Filipek

Recen­zja Sabi­ny Misiarz-Fili­pek z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła w 15 czerw­ca 2013 roku się w por­ta­lu Popmoderna.pl.

Więcej

Edmund White, Hotel de Dream

recenzje / ESEJE Paweł Klimczak

Recen­zja Paw­ła Klim­cza­ka z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 07 listo­pa­da 2012 roku w Aka­de­mic­kim Radiu LUZ.

Więcej

Modalność wyspy

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Zapo­mi­na­nie Ele­ny Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

O Zuchu

recenzje / ESEJE Damian Gajda

Recen­zja Damia­na Gaj­dy z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 14 mar­ca 2012 roku w kultura.onet.pl.

Więcej

Edmund White – Hotel de Dream

recenzje / ESEJE Aleksandra Krogulska

Recen­zja Alek­san­dry Kro­gul­skiej z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 12 wrze­śnia 2102 roku w por­ta­lu histo­rycz­nym Histmag.org.

Więcej

Po drugiej stronie rzeki

recenzje / ESEJE Alicja Piechucka

Recen­zja Ali­cji Pie­chuc­kiej z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się w sierp­niu 2012 roku na łamach Nowych Ksią­żek.

Więcej

Kultura seksualna

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

O czytaniu – pochwała snów

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Esej Edmun­da Whi­te­’a towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Zuch.

Więcej

Wymyślić siebie

recenzje / ESEJE Marcin Sendecki

Recen­zja Mar­ci­na Sen­dec­kie­go z książ­ki Zuch Edmund Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się na łamach cza­so­pi­sma „Exlu­siv”.

Więcej

Osobiste jest polityczne (gejowska proza i krytyka)

recenzje / IMPRESJE Edmund White

Prze­mó­wie­nie wygło­szo­ne przez Edmun­da Whi­te­’a w Ośrod­ku Stu­diów Les­bij­skich i Gejow­skich na Uni­wer­sy­te­cie Miej­skim w Nowym Jor­ku 12 listo­pa­da 1993.

Więcej

Przegięty jak rokokowy imbryczek

recenzje / ESEJE Juliusz Kurkiewicz

Recen­zja Juliu­sza Kur­kie­wi­cza z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Edukacja sensualna (i intelektualna)

recenzje / ESEJE Łukasz Najder

Recen­zja Łuka­sza Naj­de­ra z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się 25 mar­ca 2012 roku na stro­nie ultramaryna.pl.

Więcej

„Święto” apokryfów

recenzje / ESEJE Marcin Sierszyński

Recen­zja Mar­ci­na Sier­szyń­skie­go z książ­ki Hotel de Dre­am Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Laurka dla Edmunda White’a

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Książka do polecenia

recenzje / ESEJE Juliusz Kurkiewicz

Recen­zja Juliu­sza Kur­kie­wi­cza z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a, któ­ra uka­za­ła się na łamach „Gaze­ty Wybor­czej”.

Więcej