recenzje / ESEJE

Ostrzałka do noży, która śpiewa

Aleksandra Byrska

Recenzja Aleksandry Byrskiej, towarzysząca premierze książki Histeria Yideum Kim w tłumaczeniu Lynna Suh, Ewy Suh i Katarzyny Szuster, wydanej w Biurze Literackim 26 września 2022 roku.

Biuro Literackie

Histe­ria. Ide­al­ny tytuł dla tomu wier­szy napi­sa­nych przez kobie­tę. Uprze­dza­ją­cy ewen­tu­al­ne zarzu­ty – o krok przed poten­cjal­ny­mi kry­ty­ka­mi, męż­czy­znom mówią­cy: „nie obra­zi­cie mnie, uprze­dzi­łam was”, kobie­tom pro­po­nu­ją­cy sym­bol tej nie­mal mistycz­nej wspól­no­ty, bycia razem w emo­cjach, maci­cy i kra­wie­niu. Grec­ka hyste­ra według sta­ro­żyt­nych Egip­cjan podob­no była uwa­ża­na za odręb­ne żywe zwie­rzę, wędru­ją­ce po kobie­cym cie­le i powo­du­ją­ce róż­ne dole­gli­wo­ści. Póź­niej uzna­no maci­cę za ade­kwat­ną część cia­ła, lecz zawsze podej­rze­wa­no ją o przy­czy­ny pro­ble­mów, a ‘histe­ria’ sta­ła się po dziś dzień syno­ni­mem cho­ro­by psy­chicz­nej lub soma­tycz­ne­go ata­ku sil­nych emo­cji. Powyż­sze oko­licz­no­ści spra­wia­ją, że histe­ria ma jed­nak rów­nież w sobie wspa­nia­ły poten­cjał wywro­to­wy – pod nega­tyw­nym nace­cho­wa­niem stwo­rzo­nym przez prze­ra­żo­nych męż­czyzn zna­leźć moż­na opo­wieść o zagar­nia­ją­cej wszyst­ko mocy kobie­ce­go gnie­wu, o obez­wład­nia­ją­cej mocy zmy­sło­we­go doświad­cza­nia świa­ta, któ­re sta­je się, niczym u Hele­ne Cixo­us, źró­dłem pisa­nia wła­snym cia­łem – wypo­wia­da­nia prawd o sobie i świe­cie, któ­re uwol­nio­ne spod wła­dzy tego, co dozwo­lo­ne według spo­łecz­nej kon­wen­cji, są nie do zatrzy­ma­nia. Taka wła­śnie jest książ­ka Yideum Kim – kore­ań­ska poet­ka odrzu­ca wszyst­ko, co krę­pu­je jej język i ogra­ni­cza wyobraź­nię, uwal­nia sło­wa i mię­so, dając im szan­sę sta­no­wić o sobie samych.

To, co zaska­ku­je już w pierw­szej lek­tu­rze, to połą­cze­nie bar­dzo moc­nych, bru­tal­nych obra­zów z lirycz­ny­mi, a nawet sen­ty­men­tal­ny­mi fra­za­mi. Ser­ce, dusza, róże – sło­wa, któ­re odrzu­ci­ły­śmy zgod­nie z suge­stią panów od lite­ra­tu­ry jako nie­od­po­wied­nie i zare­zer­wo­wa­ne wyłącz­nie dla pamięt­ni­ków nasto­la­tek, u Yideum Kim pano­szą się bez­wstyd­nie obok plam men­stru­acyj­nej krwi i nie – nie jest to w żad­nym wypad­ku kicz. Nie mam poję­cia, jakie­go rodza­ju dys­kom­fort może prze­żyć pod­czas tej lek­tu­ry męski czy­tel­nik, wiem jed­nak, że dla kobie­ty może to być lek­tu­ra uwal­nia­ją­ca. Z ulgą obser­wu­ję, jak pod­mio­ty i pod­miot­ki u Yideum Kim obna­ża­ją całe spek­trum emo­cji, pró­bu­ją nie uda­wać i dekon­stru­ują wła­sne uda­wa­nie, by w płyn­no­ści swo­jej obec­no­ści w świe­cie wciąż na nowo odnaj­dy­wać kolej­ne, nawet jeśli chwi­lo­we, sen­sy.

Stru­mień fra­zy roz­le­wa się raz wąsko, raz sze­rzej, a w niej pod­mio­ty prze­kształ­ca­ją się jed­ne w dru­gie, prze­ka­zu­jąc sobie pra­wo gło­su – w Histe­rii mówią wszy­scy: męż­czyź­ni, kobie­ty, przed­mio­ty i zwie­rzę­ta. Powi­do­ki i prze­bły­ski zagar­nia­ją do nar­ra­cji cho­rych, agre­syw­nych, star­szych i ubo­gich, poświę­ca­ją wer­sy umie­ra­ją­cym zwie­rzę­tom: psom we wny­kach, szczu­rom w pułap­kach, roz­gnia­ta­nym butem psz­czo­łom. Wszech­ogar­nia­ją­ca empa­tia pod­mio­tu współ-czu­je z nimi wszyst­ki­mi, bo czu­je się jed­ną z nich – ani lep­szą ani gor­szą, lecz taką samą. Wie bowiem, że kobie­ta zawsze jest win­na, że zawsze jest coś, za co powin­ny­śmy prze­pro­sić, a gnie­wu nie moż­na wyra­żać bez­kar­nie, gdy jest się kobie­tą, nawet gdy jest to gniew spra­wie­dli­wy. Moż­na napi­sać: „(…) że sto­jąc dzi­siaj obok pło­ną­ce­go komi­sa­ria­tu, mam ocho­tę wyrwać sobie maci­cę i wyko­pać ją w powie­trze (…)”, lecz nie wol­no myśleć „(…) że deska do kro­je­nia oprze się napo­ro­wi noża, a popiel­nicz­ka znie­sie żar tlą­ce­go się papie­ro­sa (…)”. Wszyst­ko ma swo­je kon­se­kwen­cje, zaś nie­ustan­nie zno­szo­na przez pod­mio­ty patriar­chal­na pre­sja odzna­cza się na cie­le w głę­bo­kich bli­znach.

Pod­miot­ka Yideum Kim jest wie­lo­ścią, utoż­sa­mia się z pod­da­wa­ny­mi eks­pe­ry­men­tom zwie­rzę­ta­mi i odrzu­co­ny­mi wszyst­kich cza­sów, mówiąc: „ (…) To ja kła­dłam cegły, sta­wia­jąc ten kościół. To ja byłam sta­ro­żyt­nym egip­skim nie­wol­ni­kiem wypa­la­ją­cym cegły na pusty­ni. Pew­nie zgi­nę­łam pod lawi­ną cegieł. Mogłam też być kup­cem przy­ła­pa­nym na oszu­stwie, ska­za­nym na łama­nie kołem, lub rytu­al­ną ofia­rą rzu­co­ną w nurt rze­ki Kon­go. Czy byłam robot­ni­kiem, któ­ry węglem naba­zgrał kary­ka­tu­ry na murach kate­dry wznie­sio­nej na wzgó­rzu? A może pro­sty­tut­ką, któ­ra zakry­ła geni­ta­lia liść­mi i poło­ży­ła się w polu, cze­ka­jąc na prze­chod­nia? Mogłam być każ­dą z tych osób (…)”. Jak oni wszy­scy żyje w nie­ustan­nym zagro­że­niu, jest odrzu­ca­na i znie­na­wi­dzo­na przez więk­szość – bez­i­mien­ny, oce­nia­ją­cy tłum. Wie­dząc, że ocze­ku­je się od niej, by osta­tecz­nie się pod­po­rząd­ko­wa­ła, stwier­dza: „(…) Muszę sko­ry­go­wać sie­bie. Mogę nagiąć się jesz­cze moc­niej. Korek­cja posta­wy jest tań­sza niż zachod­nia medy­cy­na – aby popra­wić zda­nie, wystar­czy tyl­ko zgiąć krę­go­słup”.

Pisa­nie wier­szy tyl­ko pogar­sza sytu­ację kobie­ty, któ­ra sta­je się przez tę wąt­pli­wą pro­fe­sję jesz­cze bar­dziej nie­god­na, rów­na kisa­eng, sta­je się dziw­ką emo­cjo­nal­ną han­dlu­ją­cą hanieb­nie swo­imi emo­cja­mi, w upo­ko­rze­niu sprze­da­ją­ca cia­ło za każ­dy wers, lecz nie­stru­dze­nie tań­czą­cą ze sło­wa­mi mimo wszyst­ko, egzor­cy­zmu­jąc w ten spo­sób swo­je obrzy­dze­nie świa­tem „jak total­na wariat­ka”. Gniew i poezja to „śmier­tel­na tru­ci­zna” jak w wier­szu o takim wła­śnie tytu­le, któ­ry nie­mal sym­fo­nicz­nie, rów­no­cze­śnie opo­wia­da o kobie­cie użą­dlo­nej, jak i o samej psz­czo­le, któ­rej dom jest nisz­czo­ny, któ­ra jest dep­ta­na, oraz o ludz­ko-zwie­rzę­cej hybry­dzie – kobie­cie, któ­ra pod wpły­wem odrzu­ce­nia prze­mie­nia się i swo­je wier­sze pisze żądłem, sączy tru­ci­znę w tekst. Pod­miot­ka czu­je się osob­na rów­nież wśród innych piszą­cych kobiet, pod­su­mo­wu­jąc róż­ni­ce mię­dzy sobą a nimi w ten spo­sób: „(…) Dar­łam się jak nie­to­perz wiszą­cy gło­wą w dół, kie­dy te ele­ganc­kie, pach­ną­ce róża­mi i piż­mem odczy­ty­wa­ły swo­je szla­chet­ne wier­sze. Mój wrzask był nie­sły­szal­ny, jak­by wydar­ty z pier­si siłą moje­go smut­ku.” Jej peł­ne bólu wier­sze to nie­my krzyk nie­to­pe­rza naprze­ciw wygła­dzo­nym i per­fu­mo­wa­nym stro­fom innych.

Rewer­sem pięk­ne­go gnie­wu Yideum jest bez­gra­nicz­ny smu­tek, pod­miot­ka stwier­dza: „(…) Z jakie­goś powo­du bra­ku­je mi tchu. W moim wklę­słym od cio­sów ser­cu – mała sadzaw­ka, w któ­rej kie­dyś moja dusza-płot­ka miło spę­dza­ła czas. Teraz zda­je się umie­rać z bra­ku wody.” Cia­ło kobie­ty wyzy­wa­ne od obrzy­dli­we­go mię­sa cier­pi fizycz­nie przy­tło­czo­ne ogro­mem prze­mo­cy, jest bez­rad­ne wobec agre­sji, nawet jeśli znaj­du­je chwi­lo­we uko­je­nie w wizji odpo­wie­dze­nia agre­sją, jak w tytu­ło­wym wier­szu „Histe­ria”, w któ­rym w cie­le kobie­ty budzi się wilk, któ­ry zagry­za kolej­ne­go natręt­ne­go męż­czy­znę wymu­sza­ją­ce­go w metrze nie­chcia­ny dotyk. W innym tek­ście mówi jed­nak też do męż­czy­zny: „Ty jesteś zwło­ka­mi, któ­re mnie szu­ka­ją, a ja bied­nym i nie­zdar­nym duchem”, pod­kre­śla­jąc prze­ra­ża­ją­cą nie­uchron­ność prze­mo­co­wej rela­cji, przed któ­rą wciąż musi ucie­kać.

Uciec, zapaść w sen, znik­nąć – tom koń­czy się utwo­ra­mi nie­co bar­dziej wyci­szo­ny­mi, pod­kre­śla­ją­cy­mi zmę­cze­nie mówią­cej w nich kobie­ty. Pięk­ny gniew też nie jest w sta­nie trwać wiecz­nie. Jed­nak cza­sa­mi „jed­na drew­nia­na zapał­ka wystar­czy, aby spa­lić cały las”, a Yideum Kim ofia­ru­je nam takich całe pudeł­ko. I wznie­ca pło­mień. Nawet jeśli każ­da z nas czu­je się cza­sem prze­ra­żo­na i upo­ko­rzo­na, mimo że obce „usta ciska­ją szty­le­ta­mi”, tom Yideum Kim nie tyl­ko wyostrza swo­ją zuchwa­ło­ścią języ­ki tych, któ­rzy chcą ją zaata­ko­wać, lecz ostrzy też i wzmac­nia nas, czy­tel­nicz­ki, doda­je nam odwa­gi. I – znaj­du­je w ota­cza­ją­cym świe­cie wie­le pięk­na – nie­oczy­wi­ste­go, a przez to może naj­bar­dziej praw­dzi­we­go: „(…) Moc­no zaci­skam powie­ki. Widzisz to? Jestem jak ryba bez oczu w ciem­nych głę­bi­nach morza. Dopie­ro wte­dy się oży­wiam. Na pod­wod­nym wznie­sie­niu moi zmar­li tanecz­nie poru­sza­ją płe­twa­mi, lek­ko mnie muska­jąc. Falu­ję i drżę. Aż kamie­nie śpie­wa­ją, a wie­czór chi­cho­cze ze szczę­ścia.”

O autorze

Aleksandra Byrska

Urodzona w 1990 roku w Krakowie. Absolwentka filologii polskiej i krytyki literackiej na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz logopedii na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Krytyczka, bibliotekarka, poetka. Przygotowuje rozprawę doktorską na temat intymności i skandalu w prozie polskiej po 2010 roku. Wiersze publikowała w „Małym Formacie”, „Wakacie”, „Salt Hill Journal” i „La Piccioletta Barca”. Mieszka w Myślenicach.

Powiązania