Histeria. Idealny tytuł dla tomu wierszy napisanych przez kobietę. Uprzedzający ewentualne zarzuty – o krok przed potencjalnymi krytykami, mężczyznom mówiący: „nie obrazicie mnie, uprzedziłam was”, kobietom proponujący symbol tej niemal mistycznej wspólnoty, bycia razem w emocjach, macicy i krawieniu. Grecka hystera według starożytnych Egipcjan podobno była uważana za odrębne żywe zwierzę, wędrujące po kobiecym ciele i powodujące różne dolegliwości. Później uznano macicę za adekwatną część ciała, lecz zawsze podejrzewano ją o przyczyny problemów, a ‘histeria’ stała się po dziś dzień synonimem choroby psychicznej lub somatycznego ataku silnych emocji. Powyższe okoliczności sprawiają, że histeria ma jednak również w sobie wspaniały potencjał wywrotowy – pod negatywnym nacechowaniem stworzonym przez przerażonych mężczyzn znaleźć można opowieść o zagarniającej wszystko mocy kobiecego gniewu, o obezwładniającej mocy zmysłowego doświadczania świata, które staje się, niczym u Helene Cixous, źródłem pisania własnym ciałem – wypowiadania prawd o sobie i świecie, które uwolnione spod władzy tego, co dozwolone według społecznej konwencji, są nie do zatrzymania. Taka właśnie jest książka Yideum Kim – koreańska poetka odrzuca wszystko, co krępuje jej język i ogranicza wyobraźnię, uwalnia słowa i mięso, dając im szansę stanowić o sobie samych.
To, co zaskakuje już w pierwszej lekturze, to połączenie bardzo mocnych, brutalnych obrazów z lirycznymi, a nawet sentymentalnymi frazami. Serce, dusza, róże – słowa, które odrzuciłyśmy zgodnie z sugestią panów od literatury jako nieodpowiednie i zarezerwowane wyłącznie dla pamiętników nastolatek, u Yideum Kim panoszą się bezwstydnie obok plam menstruacyjnej krwi i nie – nie jest to w żadnym wypadku kicz. Nie mam pojęcia, jakiego rodzaju dyskomfort może przeżyć podczas tej lektury męski czytelnik, wiem jednak, że dla kobiety może to być lektura uwalniająca. Z ulgą obserwuję, jak podmioty i podmiotki u Yideum Kim obnażają całe spektrum emocji, próbują nie udawać i dekonstruują własne udawanie, by w płynności swojej obecności w świecie wciąż na nowo odnajdywać kolejne, nawet jeśli chwilowe, sensy.
Strumień frazy rozlewa się raz wąsko, raz szerzej, a w niej podmioty przekształcają się jedne w drugie, przekazując sobie prawo głosu – w Histerii mówią wszyscy: mężczyźni, kobiety, przedmioty i zwierzęta. Powidoki i przebłyski zagarniają do narracji chorych, agresywnych, starszych i ubogich, poświęcają wersy umierającym zwierzętom: psom we wnykach, szczurom w pułapkach, rozgniatanym butem pszczołom. Wszechogarniająca empatia podmiotu współ-czuje z nimi wszystkimi, bo czuje się jedną z nich – ani lepszą ani gorszą, lecz taką samą. Wie bowiem, że kobieta zawsze jest winna, że zawsze jest coś, za co powinnyśmy przeprosić, a gniewu nie można wyrażać bezkarnie, gdy jest się kobietą, nawet gdy jest to gniew sprawiedliwy. Można napisać: „(…) że stojąc dzisiaj obok płonącego komisariatu, mam ochotę wyrwać sobie macicę i wykopać ją w powietrze (…)”, lecz nie wolno myśleć „(…) że deska do krojenia oprze się naporowi noża, a popielniczka zniesie żar tlącego się papierosa (…)”. Wszystko ma swoje konsekwencje, zaś nieustannie znoszona przez podmioty patriarchalna presja odznacza się na ciele w głębokich bliznach.
Podmiotka Yideum Kim jest wielością, utożsamia się z poddawanymi eksperymentom zwierzętami i odrzuconymi wszystkich czasów, mówiąc: „ (…) To ja kładłam cegły, stawiając ten kościół. To ja byłam starożytnym egipskim niewolnikiem wypalającym cegły na pustyni. Pewnie zginęłam pod lawiną cegieł. Mogłam też być kupcem przyłapanym na oszustwie, skazanym na łamanie kołem, lub rytualną ofiarą rzuconą w nurt rzeki Kongo. Czy byłam robotnikiem, który węglem nabazgrał karykatury na murach katedry wzniesionej na wzgórzu? A może prostytutką, która zakryła genitalia liśćmi i położyła się w polu, czekając na przechodnia? Mogłam być każdą z tych osób (…)”. Jak oni wszyscy żyje w nieustannym zagrożeniu, jest odrzucana i znienawidzona przez większość – bezimienny, oceniający tłum. Wiedząc, że oczekuje się od niej, by ostatecznie się podporządkowała, stwierdza: „(…) Muszę skorygować siebie. Mogę nagiąć się jeszcze mocniej. Korekcja postawy jest tańsza niż zachodnia medycyna – aby poprawić zdanie, wystarczy tylko zgiąć kręgosłup”.
Pisanie wierszy tylko pogarsza sytuację kobiety, która staje się przez tę wątpliwą profesję jeszcze bardziej niegodna, równa kisaeng, staje się dziwką emocjonalną handlującą haniebnie swoimi emocjami, w upokorzeniu sprzedająca ciało za każdy wers, lecz niestrudzenie tańczącą ze słowami mimo wszystko, egzorcyzmując w ten sposób swoje obrzydzenie światem „jak totalna wariatka”. Gniew i poezja to „śmiertelna trucizna” jak w wierszu o takim właśnie tytule, który niemal symfonicznie, równocześnie opowiada o kobiecie użądlonej, jak i o samej pszczole, której dom jest niszczony, która jest deptana, oraz o ludzko-zwierzęcej hybrydzie – kobiecie, która pod wpływem odrzucenia przemienia się i swoje wiersze pisze żądłem, sączy truciznę w tekst. Podmiotka czuje się osobna również wśród innych piszących kobiet, podsumowując różnice między sobą a nimi w ten sposób: „(…) Darłam się jak nietoperz wiszący głową w dół, kiedy te eleganckie, pachnące różami i piżmem odczytywały swoje szlachetne wiersze. Mój wrzask był niesłyszalny, jakby wydarty z piersi siłą mojego smutku.” Jej pełne bólu wiersze to niemy krzyk nietoperza naprzeciw wygładzonym i perfumowanym strofom innych.
Rewersem pięknego gniewu Yideum jest bezgraniczny smutek, podmiotka stwierdza: „(…) Z jakiegoś powodu brakuje mi tchu. W moim wklęsłym od ciosów sercu – mała sadzawka, w której kiedyś moja dusza-płotka miło spędzała czas. Teraz zdaje się umierać z braku wody.” Ciało kobiety wyzywane od obrzydliwego mięsa cierpi fizycznie przytłoczone ogromem przemocy, jest bezradne wobec agresji, nawet jeśli znajduje chwilowe ukojenie w wizji odpowiedzenia agresją, jak w tytułowym wierszu „Histeria”, w którym w ciele kobiety budzi się wilk, który zagryza kolejnego natrętnego mężczyznę wymuszającego w metrze niechciany dotyk. W innym tekście mówi jednak też do mężczyzny: „Ty jesteś zwłokami, które mnie szukają, a ja biednym i niezdarnym duchem”, podkreślając przerażającą nieuchronność przemocowej relacji, przed którą wciąż musi uciekać.
Uciec, zapaść w sen, zniknąć – tom kończy się utworami nieco bardziej wyciszonymi, podkreślającymi zmęczenie mówiącej w nich kobiety. Piękny gniew też nie jest w stanie trwać wiecznie. Jednak czasami „jedna drewniana zapałka wystarczy, aby spalić cały las”, a Yideum Kim ofiaruje nam takich całe pudełko. I wznieca płomień. Nawet jeśli każda z nas czuje się czasem przerażona i upokorzona, mimo że obce „usta ciskają sztyletami”, tom Yideum Kim nie tylko wyostrza swoją zuchwałością języki tych, którzy chcą ją zaatakować, lecz ostrzy też i wzmacnia nas, czytelniczki, dodaje nam odwagi. I – znajduje w otaczającym świecie wiele piękna – nieoczywistego, a przez to może najbardziej prawdziwego: „(…) Mocno zaciskam powieki. Widzisz to? Jestem jak ryba bez oczu w ciemnych głębinach morza. Dopiero wtedy się ożywiam. Na podwodnym wzniesieniu moi zmarli tanecznie poruszają płetwami, lekko mnie muskając. Faluję i drżę. Aż kamienie śpiewają, a wieczór chichocze ze szczęścia.”