recenzje / KOMENTARZE

otworzyłem sen nie mój, lato 1991. golden boy

Roman Honet

Komentarz Romana Honeta do wierszy "otworzyłem sen nie mój" i "lato 1991. golden boy" z tomu baw się, który ukazał się nakładem Biura Literackie 9 czerwca 2008 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

otworzyłem sen nie mój

stru­mie­nie pyłu za mia­stecz­kiem. pył
i pola kuku­ry­dzia­ne jak­by roz­bi­ła się tutaj
kosmicz­na son­da i z niej wypa­dły fio­le­to­we
figu­ry, tar­cze, fote­le leżą­ce w tra­wie.
tu zro­zu­mia­łem, co zna­czy pro­win­cja,
ten obo­jęt­ny spazm wobec bez­kre­su,
wiatr – cień męż­czy­zny schy­lo­ny samot­nie
nad skrzyn­ką magne­tycz­nych sza­chów. nie
ma już dni, gdy bie­ga­li­śmy na cmen­tarz,
żeby kar­mić psz­czo­ły (myśle­li­śmy,
że jedzą kla­ska­nie i śpiew – pokarm,
któ­re­go zmar­li nie zdą­ży­li zabrać). a może to było
nie tak, to wszyst­ko. może zmy­śli­łem imio­na
i daty, otwo­rzy­łem sen nie mój,
na dar­mo. może psz­czo­ły to rodzaj cho­ro­by powie­trza,
umar­li – dzie­ci, któ­re jedzą śpiew


Na zachód od mia­stecz­ka, za cmen­tar­nym murem roz­cią­ga­ją się pola kuku­ry­dzy i sie­ci wyso­kie­go napię­cia. To samo mia­stecz­ko Sta­ni­sław Czycz nazy­wał Sor­ren­to, smut­ne Sor­ren­to, i przy tej nazwie może­my pozo­stać. Latem, kie­dy nad­cho­dzi wie­czór, czer­wo­ny blask pada na wiją­cą się wśród kuku­ry­dzia­nych pól dro­gę z ubi­tej gli­ny, wyod­ręb­nia­jąc z nad­cho­dzą­ce­go mro­ku brud, któ­ry na jej pobo­czach pozo­sta­wi­li oko­licz­ni miesz­kań­cy: skó­rza­ne fote­le, potłu­czo­ne naczy­nia, splą­ta­ne, pozba­wio­ne otu­li­ny kable – to wszyst­ko, cze­go już nie potrze­bu­je życie. Po dru­giej stro­nie cmen­tar­ne­go muru, pośród nagrob­ków, uwi­ja­ją się psz­czo­ły, całe roje, bowiem miód z cmen­tar­nych kwia­tów, jeśli zosta­nie zebra­ny tuż przez zmierz­chem, przy­wra­ca wzrok i mowę, a w nie­da­le­kiej przy­szło­ści posłu­ży jako pali­wo napę­dza­ją­ce kosmicz­ne son­dy, któ­re opusz­czą Galak­ty­kę i dotrą do rubie­ży Wszech­świa­ta – tam, gdzie pośród kwa­za­rów żyją psz­czo­ły mogą­ce wskrze­szać zmar­łe dzie­ci, wszyst­kie zmar­łe dzie­ci spo­czy­wa­ją­ce obok Sta­ni­sła­wa Czy­cza pod cmen­tar­nym murem w Sor­ren­to.


 

lato 1991. golden boy

histo­ria tam­te­go dnia, tam­tej ener­gii,
wbrew minio­ne­mu wzbu­dzo­nej na jeden moment. ostat­ni rok
nie­żą­da­ją­cy szep­tu – tak trze­ba, wyrzu­co­ne­go
w noc jak zaprzęg dia­błów w lapoń­skiej
baśni, ostat­ni, kie­dy żył jesz­cze
gol­den boy. tam­ten kra­jo­braz: pył wiru­ją­cy w smu­gach
kine­ma­to­gra­fów, tra­wy – podłuż­ne sale
dla tych, któ­rzy zbyt dłu­go myśle­li

o wczo­raj – iskry lecą­ce w ciem­ność
jak­by to tesla złą­czył w spa­rzo­nych rękach
prze­wo­dy nie­ba i zie­mi. tak wła­śnie było.
tak było. pod­ziem­ne pola, gdzie śle­pe
pta­ki wypi­ja­ły kru­szec zatknię­ty
w żyłach, lek­ko pły­nę­ły okrę­ty,
a miłość to był ten bla­dy, nie­uchwyt­ny
blask – zwia­stun gier zwy­rod­nia­łych

i stra­ty prze­wle­kłej. być może wiszą jesz­cze wesel­ne lam­pio­ny
na brze­gach tam­tej rze­ki, może lśni jesz­cze
w desz­czu tam­ten oddech. milio­ny dat
i twa­rzy (jed­no pyta­nie – tęsk­ni­łaś?
i ta cudow­na odpo­wiedź – tak), gdy powra­ca­ją po latach,
zawsze po latach: dzie­ci
zanu­rza­ją­ce ręce w obrę­czach ziół,
zmą­co­nej wodzie sadza­wek na blo­ko­wi­sku,

mali widzo­wie w kolej­kach do kina,
każ­dy ich gest, któ­ry wte­dy znik­nął,
prze­padł tak nagle jak­by odpa­ro­wał,
teraz też wra­ca, naci­ska powie­trze,
a ono odpo­wia­da cichym otu­le­niem: szep­tu, kształ­tu
i cza­su, bo wszyst­ko jest zno­wu
w ener­gii, jest w mocy życia – posia­da żar
i pręd­kość, mio­ta się, upły­wa

 


Napi­sa­łem ten wiersz wobec wspo­mnie­nia lata w pew­nym miej­scu, daw­no, daw­no temu. Pomy­śla­łem o tam­tych burzach – prze­la­ty­wa­ły po wypu­kłym nie­bie swo­bod­nie i cicho, ale towa­rzy­szy­ła im mno­gość, nie­prze­bra­na mno­gość bły­ska­wic – jak gdy­by w nie­bo wbu­do­wa­no nie­wi­dzial­ne trans­for­ma­to­ry Niko­li Tesli. Pomy­śla­łem o hipo­te­zie rezo­nan­su kształ­to­twór­cze­go albo przy­czy­no­wo­ści for­mu­ją­cej, zakła­da­ją­cej – w uprosz­cze­niu – że przy­ro­da posia­da ten­den­cję do powta­rza­nia pew­nych zacho­wań, zja­wisk, form – jeśli poprzed­nio już w przy­ro­dzie wystą­pi­ły. Pomy­śla­łem o Ruper­cie Shel­dra­ke­’u, któ­ry zauwa­żył, że przy­ro­da czę­sto zacho­wu­je się tak, jak­by była obda­rzo­na pamię­cią i stwo­rzył ową hipo­te­zę, nie­bez­pod­staw­ną, ale wobec bra­ku wery­fi­ko­wal­nych dowo­dów uzna­wa­nej za para­nau­kę. I pomy­śla­łem o krót­kim ist­nie­niu w cza­sie, kie­dy nie trze­ba przy­ta­ki­wać świa­tu, nie trze­ba zawie­rać z nim pak­tów, bowiem posia­da się ogrom­ną moc, impo­nu­ją­cą ener­gię, natu­ral­nie, że ogra­ni­czo­ną, lecz nie wie się o tym. Nie wie się nic, czy­ta się lapoń­skie baśnie o dia­błach, demo­nach i żyje, żyje, żyje. Ener­gia i moc. Przy­ro­da i pamięć. Cóż to było za życie!

O autorze

Roman Honet

Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).

Powiązania