Śledzącym ukazujące się w prasie recenzje pióra Marcina Sendeckiego zapewne nietajne, że spośród gatunków prozatorskich autor Szkociego Dołu wysoko ceni zwłaszcza te, które w rozmaity sposób dotyczą kolei życia artystów o wyrazistych osobowościach: biografie i pisma autobiograficzne, dzienniki, pamiętniki. Panteon postaci bliskich Sendeckiemu-czytelnikowi jest rozległy oraz nadspodziewanie różnorodny, zaliczają się do niego między innymi Iwaszkiewicz i Mrożek, Białoszewski i Stachura, ponadto Barthes, Cash, Brainard. Ta aprecjacja egzystencjalnego tudzież historycznego konkretu nie powinna dziwić, wszak we własnej twórczości poetyckiej niegdysiejszy poeta „Brulionu” raz po raz dyskretnie nawiązuje do faktów ze swojego życiorysu. Jak się rzekło, są to odniesienia dyskretne – czyli w sam raz dla kogoś, kto zechce podumać nad wierszem, nie wykluczając żadnego z możliwych trybów lektury, ale też nie fetyszyzując klucza biograficznego. Nie od dziś wiadomo, że te wiersze (jak rzadko które) zdolne są wykpić nazbyt pewnych siebie czytelników.
Po prawdzie jednak Przedmiar robót daleki jest od kpiarstwa i nie zrywa kontaktu z czytelnikiem tak często, jak się to zdarzało niekiedy poprzednim książkom Sendeckiego. Jest to tom – nie waham się powiedzieć – poważny. (Oczywiście nie w stylu czy patetycznych gestach.) Obleczony w okładkę, która ani cytuje, ani kreuje, po prostu przedstawia formularz przedmiaru robót, dokumentu określającego rodzaj, sposób wykonania i miarę planowanych prac lub zadań. Był zwykłym narzędziem pracy Sylwestra Sendeckiego, ojca poety, którego pamięci syn dedykował tę książkę. Warto zauważyć, że dedykacja ma formę krótkiego biogramu, zawiera daty i miejsca urodzenia, śmierci, informacje o wykształceniu i zawodzie, wspomnienie żołnierskiej przeszłości honorowanego. Trudno w formie okładki i formule dedykacji nie dostrzec metafory życia – podobnie złożonego ze służb, powinności, ról, z zamierzeń i sprawdzeń. Łatwo uwierzyć biografii nietuzinkowej postaci – biografii, która przecież, jako gatunek i tekst do napisania, sama wymaga stosownego przedmiaru robót. I w tym kontekście przedmiar musi się skojarzyć z Peiperowskim imperatywem konstrukcji, budowy utworu. Egzystencję trzeba związać z poetyką (i odwrotnie) – bo inaczej nie można.
W nowym tomie Marcin Sendecki dokonuje tego na dwa sposoby: konstruując ramę (auto)biograficzną i obierając sobie patronów. Choć może lepiej byłoby rzec – partnerów do rozmowy. Są to przede wszystkim Franciszek Karpiński i Czesław Miłosz. Obaj pisarze należą do historii literatury, lecz na pierwszy rzut oka widać, że relacje, jakie połączyły późnego wnuka z nobliwymi patriarchami, nie są identyczne. Nie sposób wyrokować, która z nich ważniejsza. Zacznijmy od Karpińskiego. Twórca traktatu O wymowie w prozie albo wierszu – choć sam dopuszczał się tych praktyk – nie pochwalał adaptowania i przerabiania cudzych dzieł, co bodaj niezupełnie odpowiadałoby autorowi Błamu. Jednak przeróbek w Przedmiarze robót jakby nieco mniej niż we wcześniejszych tomikach, a z Karpińskim zawsze było Sendeckiemu po drodze. Przyczyn, jak zgaduję, próżno szukać wyłącznie w kuszącej specyfice języka Karpińskiego, którego wiersze – szczególnie religijne – podziwiał przecież Miron Białoszewski. Intrygującą może się wydawać również osoba drobnoszlacheckiego literata z Pokucia. O jego życiu pisał niezapomniany profesor Mieczysław Klimowicz: „Młody Karpiński wyrastał w atmosferze dewocji panującej na prowincji, opowiadań niepiśmiennej matki o cudach i duchach oraz surowych reguł moralnych wyznawanych przez ojca, o czym wspomina w pamiętnikach, […]”, czyli w Historii mego wieku i ludzi, z którymi żyłem, dziełku powstającym w odosobnieniu, napisanym trzy lata przed śmiercią jego autora. „Jaki niż, taki wzwód”, czytamy w wierszu Skrzęt, więc czemuż by skwapliwie nie dorzucić, że w biografii Karpińskiego nie brakło także postępków nie tylko wówczas uważanych za nieprzyzwoite.
Przed włączeniem do Przedmiaru robót utwór Skrzęt opatrzony był dedykacją Pamięci Franciszka Karpińskiego. W wersji książkowej poeta tę dedykację usunął, nie usuwając oczywiście mocnego zakończenia wiersza – „Jaki wiatr duje z krypt”. Wers zachowuje ścisły rytm właściwych utworowi tercetów – cztery akcenty, dwa amfimakry – i objętość – sześć sylab. Z wyjątkiem puentującego zakończenia cały tekst oparty został na schemacie pytań paralelnych (w rodzaju „jaki pan, taki kram”): „Jaki skarb, taki eks / Jaki świt, taki chłód / Jaki strach, taki bieg”. Na marginesie trzeba odnotować, że Skarb i Eks to tytuły wierszy z Przedmiaru…. (Margines w tym wypadku nie oznacza błahości konstatacji). Jaki zatem wicher dobiega z grobowca? Czyjego? Żołnierskiego może? Może królewskiego? „Zygmuncie, przy twoim grobie, / Gdy nam już wiatr nie powieje, / Składam niezdatną w tej dobie / Szablę, wesołość, nadzieję / I tę lutnię biedną!…” (F. Karpiński, Żale Sarmaty nad grobem Zygmunta Augusta, ostatniego polskiego króla z domu Jagiełłów). Skrzętny gospodarz (np. ten z Myśli jesiennych do Xiążęcia Adama Czartoryskiego, Generała Ziem Podolskich, Posła Lubelskiego Karpińskiego), dzielny żołnierz, rozumny obywatel. Oni wszyscy, uosabiający oświeceniowe ideały społeczne, zmieściliby się w pożyczonej od poetów oświecenia, uporządkowanej formie sześciozgłoskowca, rygorystycznie porządkującego świat, tak urozmaicony, jak to zwykle bywa u Sendeckiego.
Pozostaje jeszcze pytanie: co to za wiatr? Może ten, o którym inny liryk pisał: „W tobie i we mnie / Wicher zagłuszył strofę horacjańską”. Tak kończył się Traktat poetycki Miłosza, a tak się zaczynał: „Mowa rodzinna niechaj będzie prosta. / Ażeby każdy, kto usłyszy słowo, / Widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi, / Tak jak się widzi w letniej błyskawicy.” (Wstęp). W kontekście Przedmiaru robót „mowa rodzinna” mogłaby znaczyć coś zupełnie innego niż u Czesława Miłosza, ale w wierszu Scat Marcin Sendecki z pewnością rozumie ją po Miłoszowsku – jako polszczyznę w poezji, w takiej, jaką powinna ona być. Tytułowy scat, określenie śpiewu jazzowego, opartego na wykorzystaniu onomatopei, wydaje się sprzeczny z poetyką utworu, wyrafinowaną, lecz jasną, zrozumiałą, nieledwie traktatową: „Mowa rodzinna niechaj będzie ostra, / żeby odkroić to, co niemożebne. / Czasami odjąć pysk lwa z twarzy osła, // Czasami wtańczyć się w karnawał zgrzebnie. / Pokroić zupę, żeby była postna. / Zaczekać, aż fajerwerk zblednie // I nikt nie doda sobie wzrostu, / depcząc kolegów. Nieprzyjemnie? / Mowa rodzinna niechaj będzie z ostu”. Tercyna opatrzona wyszukanymi rymami, jedenastozgłoskowiec (z trzema wychyleniami w stronę dziewięciozgłoskowca), leksykalne zapożyczenia z Traktatu poetyckiego – nieliczne, za to kluczowe: „mowa ostra” powtarza (przetwarza?) „ostry świat” z ostatniej klauzuli drugiej strofy Wstępu. Wszystko bardzo komunikatywne. Jest też imperatyw moralny – tych w twórczości autora Ziemi Ulro nie brakowało. U Sendeckiego aluzyjnie dotyka on niechybnie biografii Miłosza. Zawarty został w wersach, w których rytm delikatnie się załamuje, tych dziewięciozgłoskowych.
To nie jest scat. Czy wobec tego byłby to wiersz programowy, rodzaj poetyckiego minitraktatu w odpowiedzi na Traktat poetycki? Ostrożnie można by ocenić, że pod nieobecność traktatów poetyckich w poezji Marcina Sendeckiego Scat powinien uchodzić za wiersz programowy (tych też w dorobku poety nie za wiele). Sendecki programotwórstwa wyraźnie nie znosi, dlatego nawet respons na Miłoszowski Traktat ustylizował. Prawda, że znakomicie. A do rąk czytelnika oddaje ostro obrysowany, starannie odmierzony, solidnie zbudowany tom.