recenzje / KOMENTARZE

Pamięć – spowiedź tłumacza

Elżbieta Sobolewska

Autorski komentarz Elżbiety Sobolewskiej do przekładu Pamięci Petera Nádasa, wydanej w Biurze Literackim 3 kwietnia 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Spo­wiedź tłu­ma­cza to dla mnie „gatu­nek” moc­no dwu­znacz­ny i w swo­jej dwu­znacz­no­ści nie­mal nie­wy­ko­nal­ny. Kogo bowiem inte­re­su­ją tech­nicz­ne mean­dry docho­dze­nia do pol­skiej wer­sji tek­stu. Naj­wy­żej kole­gów tłu­ma­czy lite­ra­tu­ry i teo­re­ty­ków trans­la­to­ry­ki.

Tym­cza­sem na stro­nach biBLio­te­ki pró­bu­je­my nawią­zać bliż­szy kon­takt z czy­tel­ni­kiem Pamię­ci. Dla nie­go jest książ­ka po pol­sku, to o nim myśli autor prze­kła­du, i w koń­cu, to on zde­cy­du­je o suk­ce­sie bądź o poraż­ce tytu­łu. Nie w tym rzecz oczy­wi­ście, aby czy­tel­ni­ko­wi prze­kła­du uła­twić zada­nie, usta­wia­jąc poprzecz­kę poni­żej pozio­mu, na któ­rym umie­ścił swój tekst autor ory­gi­na­łu. Cóż, bywa­ją lek­tu­ry łatwiej­sze w odbio­rze i bywa­ją te trud­ne, wyma­ga­ją­ce wysił­ku, żąda­ją­ce od czy­tel­ni­ka potu i krwi, by potem wyna­gro­dzić poświę­ce­nie poczu­ciem, że książ­ka zosta­je na dłu­go w pamię­ci.

I tu od razu pierw­szy komen­tarz, bez któ­re­go nie potra­fi­ła­bym napi­sać sło­wa „pamięć”.

Dla­cze­go zmie­ni­łam w pol­skiej wer­sji tytuł powie­ści? Mia­łam nie mówić o tech­ni­ce prze­kła­du? Ale za tym wybo­rem stoi coś wię­cej. Książ­ka wspo­mnień, bo tak brzmi tytuł ory­gi­na­łu w dosłow­nym tłu­ma­cze­niu, uka­za­ła się w 1986 roku. W latach kada­row­skiej dyk­ta­tu­ry, prze­śmiew­czo nazy­wa­nej gula­szo­wym komu­ni­zmem, nie wol­no było wspo­mi­nać, a już na pew­no publi­ko­wać wspo­mnień. Bo cze­go takie wspo­mnie­nia mogły­by wów­czas doty­czyć? Wywó­zek, wysie­dleń, sta­li­now­skie­go ter­ro­ru, poka­zo­wych pro­ce­sów, moral­ne­go upad­ku, itd. To wszyst­ko jest wła­śnie w powie­ści Pete­ra Náda­sa. Tytuł zatem był na owe cza­sy nowa­tor­ski, okła­dek z podob­nym tytu­łem nie widy­wa­ło się na pół­kach księ­garń. I gdy­by wte­dy moż­na było wydać tę powieść po pol­sku, zapew­ne jej pol­ski tytuł pozo­stał­by moż­li­wie wier­ny. Tyle że z tą wier­no­ścią też nie jest tak łatwo. W takim kon­tek­ście nale­ża­ło­by w prze­kła­dzie użyć wyra­zu „księ­ga”. Mamy więc sko­ja­rze­nia typu: księ­ga rodza­ju, księ­ga wie­czy­sta, czar­na księ­ga, itd.. Kono­ta­cji biblij­nych u Náda­sa­aku­rat w tej powie­ści nie nale­ży szu­kać, kono­ta­cje kie­ru­ją­ce w stro­nę Czar­nej księ­gi Pamu­ka też nie są cel­ne, Nádas to zupeł­nie inna nar­ra­cja i zupeł­nie inna sty­li­sty­ka. W koń­cu, co decy­du­ją­ce, dziś pol­skich tytu­łów zawie­ra­ją­cych sło­wo „księ­ga” jest bez liku, a wśród nich moż­na też zna­leźć wie­le tek­stów o dosyć dys­ku­syj­nym pozio­mie lite­rac­kim. Tytuł naj­bliż­szy ory­gi­na­ło­wi stał­by się więc banal­ny, nadę­ty i z całą pew­no­ścią nie­ade­kwat­ny do – jak lubię to okre­ślać – ponow­nych naro­dzin powie­ści Náda­sa. Książ­ka tra­fia­ją­ca bowiem na rynek po trzy­dzie­stu latach od pre­mie­ry sta­je się nowym bytem.

Powieść Náda­sa jest tek­stem wyjąt­ko­wo skom­pli­ko­wa­nym for­mal­nie, a wie­lo­krot­nie zło­żo­ne zda­nia, w któ­rych prze­wi­ja­ją się na zmia­nę kolej­ne posta­cie, sta­no­wi­ły o praw­dzi­wej trud­no­ści prze­kła­du. Jak też o trud­nej dostęp­no­ści tek­stu dla czy­tel­ni­ka, tak­że tłu­ma­cza czy redak­to­ra, nawy­kłych do języ­ka, któ­ry na pozio­mie gra­ma­ty­ki roz­róż­nia rodzaj żeń­ski i męski. W węgier­skim nie ma rodza­jów, nie ma nawet rodzaj­ni­ków. Moż­na napi­sać o oso­bie całe stro­ny, nie wyja­wia­jąc jej płci. W dodat­ku Nádas bar­dzo rzad­ko uży­wa imion, cza­sa­mi boha­te­ro­wie są bez­i­mien­ni, jak na przy­kład nar­ra­tor, a nawet jeśli mają imio­na, naj­czę­ściej nie są nimi nazy­wa­ni w snu­tej przez Náda­sa opo­wie­ści. Mamy więc nie­skoń­czo­ny łań­cuch wyda­rzeń, gdzie musi­my z kon­struk­cji zdań i chro­no­lo­gii wyda­rzeń odczy­tać płeć poja­wia­ją­cych się posta­ci, kobiet i męż­czyzn. To samo tyczy się wypo­wie­dzi, gdzie w języ­ku pol­skim for­ma oso­bo­wa cza­sow­ni­ka wska­zu­je, do któ­rej czę­ści zda­nia odno­si się kolej­na. Pol­ski prze­kład więc, na szczę­ście, z powo­du obo­wią­zu­ją­cych w pol­sz­czyź­nie reguł gra­ma­tycz­nych, jest łatwiej­szy w odbio­rze.

Zda­rza­ło mi się pro­sić Węgrów, oczy­wi­ście tych czy­ta­ją­cych trud­ną lite­ra­tu­rę, o pro­sty roz­biór zdań, i z regu­ły – choć to prze­cież jest ich ojczy­sty język – przy takim stop­niu zawi­ło­ści nar­ra­cji mie­li pro­blem. Ja musia­łam z tym zada­niem sobie pora­dzić, i to było chy­ba w prze­kła­dzie Náda­sa naj­trud­niej­sze.

Tłu­ma­cze tej książ­ki czę­sto wspo­mi­na­ją o kło­po­tach, jakie mie­li na przy­kład z tłu­ma­cze­niem nazw roślin. Tym­cza­sem jest to pro­blem raczej w ska­li mikro, naj­wy­żej sta­no­wią­cy obcią­że­nie cza­so­we. Po pro­stu nale­ży w takich sytu­acjach korzy­stać ze źró­deł poda­ją­cych nazwy łaciń­skie, i dopie­ro potem odszu­ki­wać na ich pod­sta­wie pol­skie nazwy. Nie więk­szym pro­ble­mem są nazwy potraw, z któ­rych oczy­wi­ście nie wszyst­kie mają dokład­ne pol­skie odpo­wied­ni­ki. Nie­mniej żyje­my w bli­skim i dość podob­nym obsza­rze geo­gra­ficz­no-kli­ma­tycz­nym, więc tego typu odpo­wied­ni­ki nie są trud­ne do iden­ty­fi­ka­cji.

Zada­niem trans­la­tor­skim było odna­le­zie­nie, a raczej stwo­rze­nie w pol­sz­czyź­nie, sty­lu, któ­ry odda­wał­by kar­ko­łom­ny zamysł auto­ra, prze­su­wa­ją­ce­go w obrę­bie jed­ne­go utwo­ru pro­za­tor­skie­go płasz­czy­zny cza­so­we, po któ­rych prze­miesz­cza­ją się nie tyl­ko boha­te­ro­wie, ale tak­że nar­ra­tor, czy nar­ra­to­rzy. W powie­ści łączą­cej w sobie wąt­ki XIX wiecz­ne­go świa­ta z pro­le­ta­riac­kim Buda­pesz­tem lat pięć­dzie­sią­tych autor zmie­niał nar­ra­cję i styl wypo­wie­dzi, pozo­sta­jąc jed­nak cały czas w spój­nej for­mu­le wła­snej kon­struk­cji języ­ko­wej.

W dru­giej poło­wie lat osiem­dzie­sią­tych, kie­dy powieść uka­za­ła się na Węgrzech, natych­miast sta­ła się kul­to­wą, naj­gło­śniej­szą węgier­ską książ­ką. Dziś, po trzy­dzie­stu latach, nadal jest wyda­wa­na, a 30-lecie pierw­sze­go wyda­nia sta­ło się oka­zją nie­jed­nej kon­fe­ren­cji i wyda­rze­nia lite­rac­kie­go. Upadł ber­liń­ski mur, w doro­słość weszły kolej­ne poko­le­nia, a powieść Náda­sa nic nie stra­ci­ła ze swo­jej aktu­al­no­ści i nowa­tor­stwa.

Z takim feno­me­nem nie­czę­sto mamy do czy­nie­nia, i w tym sen­sie dobrze się zło­ży­ło, że wyda­nie książ­ki w Pol­sce zabra­ło mi trzy­dzie­ści lat.

Kie­dy w 1989 roku wró­ci­łam do War­sza­wy ze sty­pen­dium Węgier­skie­go Związ­ku Lite­ra­tów – któ­re­go pre­ze­sem był wów­czas póź­niej­szy pre­zy­dent Węgier Arpád Göncz, nota bene zna­ko­mi­ty tłu­macz lite­ra­tu­ry ame­ry­kań­skiej – przy­wio­złam całą listę pro­po­zy­cji prze­kła­do­wych. Wśród nich zna­la­zło się wie­lu debiu­tu­ją­cych w latach osiem­dzie­sią­tych przed­sta­wi­cie­li tzw. nowej pro­zy węgier­skiej: Peter Ester­házy, Lász­ló Krasz­na­hor­kai, Imre Ker­tesz i wła­śnie Peter Nádas. Tym­cza­sem war­szaw­skie śro­do­wi­ska wydaw­ni­cze, nie zna­ją­ce węgier­skiej lite­ra­tu­ry, ani w ory­gi­na­le, ani w nie­wie­lu opu­bli­ko­wa­nych wów­czas prze­kła­dach, kie­ru­jąc się opi­nia­mi war­szaw­skiej kate­dry hun­ga­ry­sty­ki czy rezy­du­ją­cych w Pol­sce węgier­skich krę­gów dyplo­ma­tycz­nych, natych­miast i jed­no­gło­śnie odrzu­ci­ły wszyst­kich pro­po­no­wa­nych prze­ze mnie auto­rów. Jako „mło­dych”, któ­rych histo­ria lite­ra­tu­ry jesz­cze nie zwe­ry­fi­ko­wa­ła. Przy­ta­czam to określ­nie z pamię­ci, zresz­tą nie chciał­bym cyto­wać, żeby nie wyja­wiać nazwisk. Manewr nie był trud­ny, wystar­czy­ło dodać, że dwu­dzie­sto­kil­ku­let­ni absol­wen­ci nie będą decy­do­wać, jacy auto­rzy mają być publi­ko­wa­ni. W grun­cie rze­czy zaś cho­dzi­ło o odwiecz­ny na Węgrzech kon­flikt pomię­dzy tzw. pisa­rza­mi ludo­wy­mi a miej­ski­mi (urba­nus), do któ­rych zali­cza­ją się wszy­scy bez wyjąt­ku wyżej wspo­mnia­ni auto­rzy.

Minę­ło kil­ka­na­ście lat, uda­ło mi się opu­bli­ko­wać prze­kła­dy wszyst­kich wymie­nio­nych auto­rów, ale Nádas nadal był dla wydaw­ców zbyt trud­nym przed­się­wzię­ciem. Uka­za­ła się tyl­ko w moim prze­kła­dzie kró­ciut­ka powieść Miłość, ale Pamię­ci nikt nie chciał. Ani tłu­ma­czyć, ani wyda­wać. Za trud­na, za dłu­ga, za dro­ga, w ogó­le samo ‘za’.

Może cho­dzi­ło o to, że za dobra?

Wyda­nie w Biu­rze Lite­rac­kim w grun­cie rze­czy zawdzię­czam pew­ne­mu przypadkowi.Otóż BL wyda­ło kom­plet­nie nie­prze­tłu­ma­czal­ny, ale waż­ny dla Węgrów dra­mat poetyc­ki Imre Madácha Tra­ge­dia czło­wie­ka. W prze­kła­dzie Boh­da­na Zadu­ry, któ­ry nie umie zepsuć nawet nie­moż­li­we­go do prze­tłu­ma­cze­nia tek­stu. Zapro­po­no­wa­łam Pamięć, nie zasta­na­wia­jąc się zbyt dłu­go, że jak się zgo­dzą, to będę musia­ła na dłu­go prze­sta­wić swo­je życie. Zre­zy­gno­wać ze wszyst­kich innych zajęć. I od rana do wie­czo­ra pra­co­wać nad tek­stem. Ina­czej się nie dało. Nie powiem, że było łatwo. Ale na pew­no było war­to.

 

belka_2

O autorze

Elżbieta Sobolewska

Hungarystka, redaktorka, tłumaczka współczesnej prozy węgierskiej, głównie z nurtu postmodernizmu. Laureatka Nagrody im. Milána Füsta za całokształt pracy translatorskiej (2015) oraz Angelusa 2018 za najlepszy przekład roku za Pamięć Pétera Nádasa. Autorka kilkudziesięciu przekładów współczesnej prozy węgierskiej, esejów i tekstów publicystycznych, a także rozmów z tłumaczonymi przez nią najważniejszymi pisarzami węgierskimi, takimi jak Imre Kertész, László Krasznahorkai, Péter Nádas. Menadżerka projektów wydawniczych, popularyzatorka literatury węgierskiej.

Powiązania