W sztuce Teatru Telewizji, napisanej i wyreżyserowanej przez Andrzeja Barta pod tytułem „Boulevard Voltaire”, Janusz Gajos, grający Pana R., miłośnika sztuki wysokiej, na proszonym obiedzie w bogatej paryskiej kamienicy odczytuje napisany przez siebie wiersz. Kiedy okazuje się, że ten urzekający obcokrajowiec-abstynent jest emigrantem z historią alkoholową, zostaje odsądzony od czci i wiary przez wcześniej zauroczoną nim kobietę. Ciekawe, że utworem uświetniającym posiłek była „Nadzieja” Leopolda Staffa. W tym kontekście nasuwa się pytanie: komu tak naprawdę patronuje ten poeta? Kim był, a jak był postrzegany?
W dramacie Barta poezja ta posłużyła demaskacji prawdziwego pochodzenia, obnażyła „prawdę” o człowieku. Jednak Staff w powszechnym (jeśli naiwnie można mówić o takiej skali oddziaływania liryki) odbiorze – choćby tym szkolnym – jest dekoratorem-estetą, statecznym mistrzem piękna celebrującym tylko własny świat piękna i harmonii. Jednak, skoro mowa o przestrzeni Staffa, należałoby zapytać także o jego czas – na razie w rozumieniu epoki czy też pokolenia, później w perspektywie odbioru czytelniczego.
Kowal własnego losu
Leopold Staff wcale nie pretendował do miana najnobliwszego poety swojego czasu; był spokojnym, nie narzucającym się otoczeniu mężczyzną, z uwagą słuchającym młodszych kolegów po piórze, postrzegany w swoim środowisku jako twórca tła: dający korzystną podstawę, ale niczego sobą nie przysłaniający. Mieczysław Jasturn przypisuje mu jeszcze inną cechę – jest on według badacza swoistym pomostem łączącym poetów romantycznych i pozytywistycznych z liryką początku XX wieku1.
Był wielmożą poezji, księciem poetów. Był arbitrem literackiej elegancji, promotorem młodych adeptów sztuki pisania, wyrocznią i opiekunem debiutantów.2
Ten przychylny komentarz daje ogólne wyobrażenie biograficzne poety w kontekście innych życiorysów z epoki; ale zacznijmy od początku.
Leopold Staff urodził się 14 listopada 1878 roku we Lwowie, w rodzinie spolonizowanych Austriaków. Swoją edukację akademicką rozpoczął od Wydziału Prawa i Administracji na tamtejszym Uniwersytecie Jana Kazimierza, po dwóch latach przeniósł się na romanistykę pod skrzydła Edwarda Porębowicza. W 1898 zadebiutował w krakowskim piśmie akademickim „Młodość” utworem „Kowal”. Od tej pory stał się również (a może – przede wszystkim) osobowością „na papierze”, ulegającą stałym przekształceniom i literackim eksperymentom. Zarzucano mu skłonność do przybierania póz – trudno się jednak temu dziwić, patrząc chociażby na używane przez niego formy wersyfikacyjne – obierana konwencja wymagała przecież rekwizytów i kostiumów. Poza tym, nie był to karnawał niczym nieusprawiedliwiony:
Zarówno Brzozowski, jak Irzykowski wydawali się mieć rację przypisując Staffowi skłonność do przebierania się, stylizowania, nakładania masek, nie uwzględniali jednak faktu, że ta maskarada była zewnętrznym objawem niepokoju nurtującego poetę, który wciąż jeszcze stawał się, szukał, rzucając różne projekty swego „ja”.
Nie sposób w tym wypadku mówić jednak o tworzeniu sobie własnej legendy literackiej; poeta poszukiwał odpowiedniego dla siebie środka wyrazu – te swoiste peregrynacje odbywał na różnych polach – jako dramaturg (choć z marnym skutkiem), tłumacz, nosiciel Zachodu wśród swoich ziomków – przy okazji przysługując się całości polskiej literaturze i kulturze. Przede wszystkim przełożył pisma Nietzschego i Leonarda, w swojej poezji przenosił przez granicę wpływy takich twórców jak Paul Valéry (jemu dedykuje też niektóre ze swoich wierszy) czy Charles Baudelaire.
Staffa włącza się (nieco zbyt pochopnie) w kręgi pisarstwa młodopolskiego, mimo, iż żył i tworzył znacznie dłużej niż określa się ramy tej formacji. Dopatrywano się w jego lirykach (zwłaszcza w tych wczesnych, np. w „Kowalu”) rysów Nietzscheańskich. „Książę poetów” nie zgadzał się jednak z postawą filozofa, uznając dokonanie czynu za słabość, niedoskonałość. Dla poety wartością było samo dążenie, a nie jego spełnienie, co wielokrotnie znajduje odbicie w jego, także późniejszych, wierszach. We wczesnym etapie natomiast, za przejaw siły uważał więc śnienie – absolut, który sam sobie wystarcza – w takiej właśnie niewykonanej formie. W debiutanckim tomie – Snach o potędze – dają się zauważyć także próby wzlotów dionizyjskich, jednak w późniejszych książkach da się poznać jako poeta z linii Apollina, przyprawiony szczyptą stoicyzmu, nie bez znaczenia pozostały też tłumaczone pisma da Vinci i szczególne upodobanie sobie Italii; przydały one nieco staroświeckich – bo niemal renesansowych – rysów. Jak na jednorodnego poetę młodopolskiego, nie był więc do końca posłuszny obowiązującym nurtom. Powinowactwa z tą twórczością są oczywiście dostrzegalne i, chociaż Staff podkreślał swój szacunek dla Jana Kasprowicza, daleko mu do samozwańczego ekspresjonizmu starszego poety. Autor „Dnia” duszy zaczerpnął z tej liryki rozwlekłość frazy, nieumiejętność kondensowania myśli (co było zresztą po części przyczyną porażki jego jako dramaturga) i budowaniu nastroju na uczuciu osaczenia przez słowo, ale nigdy nie podniósł ręki na Boga. Był na to zbyt zrównoważony. Staff w słownych ilustracjach takich stanów skupia się raczej na tęsknocie, poczuciu wyklęcia po czym, jak żółw w skorupę, ukrywa się we własnym wnętrzu, otaczając się pięknymi rekwizytami o proweniencji antycznej. Mieczysław Jasturn we wstępie do Wyboru poezji zauważa ponadto:
Staff wyzwala z siebie własne zaprzeczenia, staje się więc niejako anty-Staffem. Nie każdemu może przydarzyć się tak fantastyczna przemiana. Jest ona niewątpliwie wyrazem czegoś więcej niż niezadowolenia z dawnej swej poezji, znużenia długo uprawianą formą. Jest objawem zachwiania się wiary w świat trójwymiarowy, zawaleniem się kategorii Kantowskich. Świat Staffa w tym przedzgonnym okresie zapowiada jakieś c o n t i n u u m c z a s o p r z e s t r z e n n e [podkr. – JŻ].3
Staff nałogowo uciekał ze współczesnego sobie świata, udawał się wówczas w nieco inną stronę niż jego modernistyczni pobratymcy. W utworach powraca motyw nadziei, w kontekście wydarzeń historycznych nawet nieuzasadnionej, szalonej. To, co sprawia, że autor Dziewięciu Muz tak bardzo wyróżnia się na tle twórczości młodopolskiej jest czymś, co Aneta Wiatr określiła jako mądry optymizm4. Tendencja ta utrzymana została nawet po II wojnie światowej, w tomie Wiklina (1954) znajdzie się wiersz „Podwaliny”:
Budowałem na piasku
I zawaliło się.
Budowałem na skale
I zawaliło się.
Teraz budując zacznę
Od dymu z komina.5
Mniej więcej od tomu Wysokie drzewa (1932) w poezji Staffa zaczyna błyskać dobrotliwy żart, który nigdy nie ma wiele wspólnego z zimną ironią, pozostaje dobrotliwy, pełen wdzięku. Jednak to poczucie humoru, rodzące się w kontrze do tężenia sytuacji społecznej drugiej, ciemniejszej dekady Dwudziestolecia. Tym samym poeta mruga do czytelnika i zaprasza do pobudzenia własnej wyobraźni – w pewnym sensie zatem stawania się. Jest to też zadanie, jakie stawiał i przed sobą poeta: wydaje się, że te warsztatowe, tematyczne, a przede wszystkim „podmiotowe” korekty służyły żywotności poezji Staffa. Jest w niej coś z esencji płynnego (zatem mieniącego się) złota wypełniającego każde ze stworzeń żyjących, o której pisał Czesław Miłosz na pierwszych stronach Doliny Issy. Nie jest to dalekie skojarzenie, gdyż ten wcześniej żyjący autor cenił sobie bardzo sielską codzienność, łagodną urodę wsi, spokój wynikający z osadzenia w czasie (co szczególnie współgrało z szacunkiem Staffa dla tradycji). Niezdzieralność liryki Staffa i jej inkarnacje są zaletą także z innego powodu: uprawniają dodatkowo każdego czytelnika do własnego jej odczytania – dlatego taką próbę podejmę.
Czas jako miejsce
Próba interpretacji „Listu z jesieni”, pochodzącego z tomu Ptakom niebieskim, koncentruje się na punktach, które dla mnie osobiście są szczególnie znaczące w całej twórczości Staffa. Odsłania tendencję poety do utożsamiania czasu z miejscem i na odwrót, dzięki czemu uzyskuje plan kompleksowy, podobny wszechogarniającemu wspomnieniu – pięknemu, jednak implikującemu jednocześnie przemijalność człowieka, przy trwałości przedmiotów martwych. I chociaż jest ten fakt pretekstem do posłużeniem się melancholią i nostalgią, nie jest to poezja pesymistyczna.
Staffa określić można jako poetę skraju – rozkochanego w momencie dzielącym pełnię rozkwitu od początku obumierania – zgadzającego się na niecierpliwe oczekiwanie, żmudnie estetyzowane przez podmiot, nawet za cenę finalnego fiaska i poczucia rozpaczliwego porzucenia. Jednako to właśnie chodzi w życiu, zdaje się mówić pan Leopold – utrata w tak piękny sposób ostatecznie jest powodem do radości.
Dla przypomnienia, przytaczam omawiany wiersz:
Czekam listu od ciebie… Tam Południa słońce
I morze mówi z tobą… U mnie długa słota,
Samotność, jesień, chmury i drzewa więdnące…
Dziś pogoda… lecz słońce chore – jak tęsknota…
Nim wyślesz, włóż list w trawę wonną albo w kwiaty,
Bo tu żadne nie kwitną już… Niech go przepoi
Spokój, woń słońca, szczęście twej bliży i szaty -
Albo go noś godzinę w fałdach sukni swojej…
A papier niechaj będzie niebieski… Bo może
Znów przyjdą chmury szare, smutne, znów na dworze
Słota łkać będzie, kiedy list przyjdzie od ciebie;
Skarżyć się będą drzewa, co więdną i mokną,
A ja, samotny, może znów będę przez okno
Patrzał za małym skrawkiem błękitu na niebie…
„Czekam listu od ciebie…” – to proste zdanie rozpoczynające trzynastozgłoskowy wiersz Leopolda Staffa stawia czytelnika w pozycji osoby spoza układu adresat-nadawca; sprawia, że staje się on kimś, kto przechwycił korespondencję. Jednak list, który wpadł w ręce osób trzecich nie jest zwyczajny. Po pierwsze, rozpoczyna się od słów, które zazwyczaj są finalnym zwrotem grzecznościowym. Po drugie, jest utworem lirycznym, który – przekornie zatytułowany – zachowuje wersyfikację sonetu francuskiego; jest więc pozbawiony wyznaczników formy listu, takich jak zwrot do odbiorcy, nie ma zaimków osobowych pisanych wielką literą, brak również podpisu nadawcy. Ten dokument sprawia wrażenie niekompletnego, pozbawionego przynajmniej koperty. Kwestia gatunku literackiego jest tutaj kluczowa: czy bowiem naprawdę mamy do czynienia z listem? To znaczy, czy jego prawdziwym przeznaczeniem było dotrzeć do zagadkowego (ale, mimo wszystko, konkretnego) „ty” znajdującego się na bliżej nieokreślonym Południu?
1. Nadawca i adresat
Spróbujmy nakreślić sylwetki postaci, o których istnieniu miałby świadczyć omawiany utwór. O nadawcy wiemy, że czeka na list, jest samotny i do czegoś (kogoś?) tęskni, a w jego stronach panuje słotna jesień. W jego sytuacji wyczuwa melancholię, która jest jak niedobre, ciężkie powietrze. Naszkicowane obrazy składają się na młodopolski krajobraz, raczej depresyjny. Mimo, iż podmiot mówi: „Dziś pogoda…”, zaraz dodaje „lecz słońce chore”. Także interpunkcja świadczy o mało radosnym nastawieniu podmiotu do życia – myślę tu zwłaszcza o wielokropkach, które, poza rolą spowalniania tempa tekstu, dają wrażenie zamyślenia, mogą zastępować westchnienia nadawcy.
Tej aurze rezygnacji przeciwstawione są natomiast obrazy związane z odbiorcą: na Południu świeci słońce, szumi „rozmowne” morze, adresat ma wokół siebie kwiaty, wonną trawę. Nadawca prosi tę szczęśliwą osobę o użycie niebieskiego papieru, który w jego ponurym świecie jest czystą ekstrawagancją. Tym samym odnajdujemy w wierszu nowy trop: chęć przeniknięcia „na drugą stronę”. Poznajemy zapis pragnienia zawiązania subtelnej symbiozy. Podmiot nie prosi przecież ani o osobisty przyjazd odbiorcy, ani o zaproszenie na Południe – on szuka jedynie szczeliny, przy pomocy której mógłby na chwilę spróbować wejść do tamtego świata. Wrażenie to potęgowane jest dodatkowo przez użycie przeciwstawnych epitetów odnoszących się do obu sytuacji. Na przykład niezwykłość słońca jest zaakcentowana w ten sposób (podmiot widzi je chorym, natomiast z „drugiej strony” ma ono nawet swoją przyjemna woń).
Korespondencja (sic!) stron tego swoistego zwierciadła odbywa się również na poziomie konstrukcji tekstu. Obrazy „jasne” i „ciemne” ułożone są naprzemiennie, poza tym, tekst pochodzący od tęskniącego człowieka, zamknięty został w formę o proweniencji południowoeuropejskiej właśnie (Włochy, Francja). Można zaryzykować zatem stwierdzenie, że nadawca i odbiorca są swoimi odbiciami, a dzieje się tak tym bardziej, gdyż są nawzajem świadome swojego istnienia.
Warto też zauważyć inne opozycje. Nie ma pewności, czy wiersz faktycznie jest listem (może na przykład być zapiskiem z pamiętnika i dlatego nie ma podanego adresata?), posiadamy natomiast niewątpliwie jego treść. Tymczasem od osoby będącej „tam” podmiot (który jest „tutaj”) domaga się praktycznie tylko papieru – części materialnej listu. W wierszu nie znajdziemy ani jednego wymagania odnoszącego się bezpośrednio do treści odpowiedzi. Przesyłka natomiast ma z sobą przynieść „spokój, woń słońca, szczęście twej bliży i szaty” – a więc rzeczy nieuchwytne.
Wzajemne uzupełnianie się być może służy tutaj skróceniu dystansu pomiędzy potencjalnym dwojgiem ludzi. Trudno ocenić jednak, na ile podmiot tęskni do tej drugiej osoby, a na ile do jej szczęśliwszego położenia.
2. Geo-grafia
Co jednak dzieje się z przestrzenią w tym wierszu? Czym jest i co ją wyznacza? Wykazałam już, że „akcja” wiersza dzieje się w dwu miejscach jednocześnie, których oddalenie jest w pewnym sensie relatywne. Przestrzeń jest jednak nietypowa – już w tytule znajduje się informacja, iż list nadawany jest „z jesieni”. Widać więc wyraźnie, że czas i miejsce są tożsame. Ta pora roku, do której Staff ma wielki sentyment i daje temu wyraz praktycznie w całej swojej twórczości, nawiązuje charakterem do dychotomii opisywanej sytuacji lirycznej – jednocześnie jest bowiem czasem osiągania pełni rozwoju (owocowania) i momentem umierania przyrody. Ten okres jest tak domeną koloru, jak postępującej szarości. Mamy więc kolejny dowód na to, że dystans między nadawcą i odbiorcą niekoniecznie rozumiany jest w sensie fizycznym.
Przestrzeń, którą miałby przebyć list, organizowana jest również przez adresata. Znamienne jest uzasadnienie dokonanego przez „ja” wyboru niebieskiego właśnie papieru: „Bo może / Znów przyjdą chmury szare, smutne […] / A ja, samotny, może znów będę przez okno / Patrzał za małym skrawkiem błękitu na niebie”. Kim więc jest istota, której odpowiedzi oczekuje podmiot? Wykazuje przecież cechy nadprzyrodzone – wpływa na pogodę, żyje w krajach szczęśliwych, które dla zwyczajnych śmiertelników są niedostępne. Może zatem „List” jest modlitwą do Boga? Staff był poetą wielkiej nadziei (widać to choćby we wspomnianym wierszu „Podwaliny”), może w tym utworze odpowiada na Nietzscheańską ideę pustego nieba? Ten filozof odcisnął na nim, zwłaszcza w pierwszych fazach twórczości, swój wpływ – może ten tekst jest listem w takim kontekście?
Rozpoczynające utwór zdanie może sugerować, że zapis ten jest kolejną już prośbą, wysłaną wobec uprzedniego braku odpowiedzi. Ciekawą cechą konstrukcyjną tego sonetu jest również to, że gdyby pod czwartą zwrotką napisać pierwszą, stworzyłyby one płynną całość. Na tym poziomie wiersz ukazuje pewną cykliczność, może nawet upór w dążeniu do osiągnięcia szczęścia.
Niezależnie od tego, czy przybliżony tutaj utwór uznamy za list czy modlitwę – adresowany do ukochanej osoby czy samego Boga (co znamienne – wiersz pochodzi z tomu pod tytułem Ptakom niebieskim6) – z pewnością opisuje kondycję człowieka, który zdaje sobie sprawę ze swego smutnego położenia (nawet jeśli przedstawionego metaforycznie), lecz mimo tego nie traci nadziei. Utwór ten przypomina trochę wiadomość w butelce rzuconą przez rozbitka w morze. Tęsknota staje się motywacją o rozpoczęcia iluzorycznego prawdopodobnie dialogu, samotność wymusza na podmiocie wyobrażenia drugiej osoby. Dramat, który odczuwali młodopolscy ludzie pióra, jest doskonale widoczny między wierszami, choć przetworzony został w iście Staffowy sposób.
Leopold Staff nie pretendował nigdy do bycia nowatorem, daleki był od rewolucji w jakimkolwiek sensie – potrafił jednak nadać niebanalne i bardzo „swoje” rysy sytuacji lirycznej. Mimo, iż wielokrotnie zarzucano mu zbytnią posągowość i estetyczny klasycyzm, to tym wierszem – moim zdaniem – broni się znakomicie. Użycie formy klasycznej nie jest w tym wypadku tylko manierą – u tego poety trudno znaleźć po prostu „puste” semantycznie chwyty.
Jasny ton, którym poezja Staffa jest przesiąknięta, wzbudza nieodpartą chęć zaufania poecie. Cóż, że lubił kokieterię, skoro dawał nadzieję? To żaden wstyd dać się uwieźć autorowi Listu z jesieni i wejść do jego wyśnionego świata, mimo tego, iż
Nie wiemy, czy długo oczekiwana radość weszła otwartymi drzwiami do gabinetu starego poety w ostatnich latach i miesiącach jego owocnego żywota. Ale tym, co na pewno przyszło ze słodyczą winogron, późną jesienią, wieczorem, była mądrość. Pogodna, gorzka i cierpka, wielowymiarowa, podszyta metafizyką i groteską, grozą i autoironią, powagą i śmiesznością. Mądrość filozofa-estety na wczasach, na wagarach […].7
Leopold Staff zdaje się każdym wersem swojej poezji niezmiennie i z uśmiechem pytać: „i co z tego, że nie wiemy?” Z jego niewiedzy można dowiedzieć się przecież bardzo wiele.
[1] L. Staff, Wybór poezji, wstęp i wybór M. Jasturn, wyd. 3, BN I 181, Wrocław 1985, s. I.
[2] A. Wiatr, Późna mądrość zapomnianego poety (w czterdziestą piątą rocznicę śmierci Leopolda Staffa), „Twórczość” 2002 nr 11/12, s. 132.
[3] Tamże, s. XXXIII. Staffa można nazwać w tym kontekście nie tylko nowatorem, poetą nowoczesnym, ale również fantastą. Tendencję do tworzenia „alternatywnych” przestrzeni próbuję wykazać w interpretacji znacznie wcześniejszego „Listu z jesieni”.
[4] Czesław Miłosz pisze o tej „przypadłości” tak: „Jasne barwy poezji Staffa przywołują na myśl horacjańską poezję renesansową; niewątpliwie jednak pozostawał on w harmonii z pewnymi prądami filozoficznymi przełomu wieków. Jego pojęcie życia jako mądrzejszego od wszelkich konstrukcji intelektualnych stanowi odbicie teorii élan vital Henri Bergsona”; Cz. Miłosz, Historia literatury polskiej do roku 1939, tłum. M. Tarnowska, Kraków 1993, s. 398.
[5] Przy pisaniu korzystałam z edycji wierszy według: L. Staff, dz. cyt.
[6] Tytuł ten można rozumieć również inaczej. We wstępie Jastruna czytamy: „To nie tylko typowa verlainowska atmosfera, to więcej: nowy ideał poety – niebieskiego ptaka, włóczęgi, czciciela wina i kapłana codziennych, małych misteriów życia”. L. Staff, dz. cyt., s. XII.
[7] A. Wiatr, dz. cyt., s. 144.