recenzje / IMPRESJE

Pan od jesieni. Słowo o Leopoldzie Staffie

Joanna Żabnicka

Esej Joanny Żabnickiej towarzyszący premierze książki Wyszedłem szukać Leopolda Staffa w wyborze Justyny Bargielskiej, wydanej w Biurze Literackim 31 maja 2012 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

W sztu­ce Teatru Tele­wi­zji, napi­sa­nej i wyre­ży­se­ro­wa­nej przez Andrze­ja Bar­ta pod tytu­łem „Boule­vard Vol­ta­ire”, Janusz Gajos, gra­ją­cy Pana R., miło­śni­ka sztu­ki wyso­kiej, na pro­szo­nym obie­dzie w boga­tej pary­skiej kamie­ni­cy odczy­tu­je napi­sa­ny przez sie­bie wiersz. Kie­dy oka­zu­je się, że ten urze­ka­ją­cy obco­kra­jo­wiec-abs­ty­nent jest emi­gran­tem z histo­rią alko­ho­lo­wą, zosta­je odsą­dzo­ny od czci i wia­ry przez wcze­śniej zauro­czo­ną nim kobie­tę. Cie­ka­we, że utwo­rem uświet­nia­ją­cym posi­łek była „Nadzie­ja” Leopol­da Staf­fa. W tym kon­tek­ście nasu­wa się pyta­nie: komu tak napraw­dę patro­nu­je ten poeta? Kim był, a jak był postrze­ga­ny?

W dra­ma­cie Bar­ta poezja ta posłu­ży­ła dema­ska­cji praw­dzi­we­go pocho­dze­nia, obna­ży­ła „praw­dę” o czło­wie­ku. Jed­nak Staff w powszech­nym (jeśli naiw­nie moż­na mówić o takiej ska­li oddzia­ły­wa­nia liry­ki) odbio­rze – choć­by tym szkol­nym – jest deko­ra­to­rem-este­tą, sta­tecz­nym mistrzem pięk­na cele­bru­ją­cym tyl­ko wła­sny świat pięk­na i har­mo­nii. Jed­nak, sko­ro mowa o prze­strze­ni Staf­fa, nale­ża­ło­by zapy­tać tak­że o jego czas – na razie w rozu­mie­niu epo­ki czy też poko­le­nia, póź­niej w per­spek­ty­wie odbio­ru czy­tel­ni­cze­go.

Kowal wła­sne­go losu

Leopold Staff wca­le nie pre­ten­do­wał do mia­na naj­no­bliw­sze­go poety swo­je­go cza­su; był spo­koj­nym, nie narzu­ca­ją­cym się oto­cze­niu męż­czy­zną, z uwa­gą słu­cha­ją­cym młod­szych kole­gów po pió­rze, postrze­ga­ny w swo­im śro­do­wi­sku jako twór­ca tła: dają­cy korzyst­ną pod­sta­wę, ale nicze­go sobą nie przy­sła­nia­ją­cy. Mie­czy­sław Jasturn przy­pi­su­je mu jesz­cze inną cechę – jest on według bada­cza swo­istym pomo­stem łączą­cym poetów roman­tycz­nych i pozy­ty­wi­stycz­nych z liry­ką począt­ku XX wie­ku1.

Był wiel­mo­żą poezji, księ­ciem poetów. Był arbi­trem lite­rac­kiej ele­gan­cji, pro­mo­to­rem mło­dych adep­tów sztu­ki pisa­nia, wyrocz­nią i opie­ku­nem debiu­tan­tów.2

Ten przy­chyl­ny komen­tarz daje ogól­ne wyobra­że­nie bio­gra­ficz­ne poety w kon­tek­ście innych życio­ry­sów z epo­ki; ale zacznij­my od począt­ku.

Leopold Staff uro­dził się 14 listo­pa­da 1878 roku we Lwo­wie, w rodzi­nie spo­lo­ni­zo­wa­nych Austria­ków. Swo­ją edu­ka­cję aka­de­mic­ką roz­po­czął od Wydzia­łu Pra­wa i Admi­ni­stra­cji na tam­tej­szym Uni­wer­sy­te­cie Jana Kazi­mie­rza, po dwóch latach prze­niósł się na roma­ni­sty­kę pod skrzy­dła Edwar­da Porę­bo­wi­cza. W 1898 zade­biu­to­wał w kra­kow­skim piśmie aka­de­mic­kim „Mło­dość” utwo­rem „Kowal”. Od tej pory stał się rów­nież (a może – przede wszyst­kim) oso­bo­wo­ścią „na papie­rze”, ule­ga­ją­cą sta­łym prze­kształ­ce­niom i lite­rac­kim eks­pe­ry­men­tom. Zarzu­ca­no mu skłon­ność do przy­bie­ra­nia póz – trud­no się jed­nak temu dzi­wić, patrząc cho­ciaż­by na uży­wa­ne przez nie­go for­my wer­sy­fi­ka­cyj­ne – obie­ra­na kon­wen­cja wyma­ga­ła prze­cież rekwi­zy­tów i kostiu­mów. Poza tym, nie był to kar­na­wał niczym nie­uspra­wie­dli­wio­ny:

Zarów­no Brzo­zow­ski, jak Irzy­kow­ski wyda­wa­li się mieć rację przy­pi­su­jąc Staf­fo­wi skłon­ność do prze­bie­ra­nia się, sty­li­zo­wa­nia, nakła­da­nia masek, nie uwzględ­nia­li jed­nak fak­tu, że ta maska­ra­da była zewnętrz­nym obja­wem nie­po­ko­ju nur­tu­ją­ce­go poetę, któ­ry wciąż jesz­cze sta­wał się, szu­kał, rzu­ca­jąc róż­ne pro­jek­ty swe­go „ja”.

Nie spo­sób w tym wypad­ku mówić jed­nak o two­rze­niu sobie wła­snej legen­dy lite­rac­kiej; poeta poszu­ki­wał odpo­wied­nie­go dla sie­bie środ­ka wyra­zu – te swo­iste pere­gry­na­cje odby­wał na róż­nych polach – jako dra­ma­turg (choć z mar­nym skut­kiem), tłu­macz, nosi­ciel Zacho­du wśród swo­ich ziom­ków – przy oka­zji przy­słu­gu­jąc się cało­ści pol­skiej lite­ra­tu­rze i kul­tu­rze. Przede wszyst­kim prze­ło­żył pisma Nie­tz­sche­go i Leonar­da, w swo­jej poezji prze­no­sił przez gra­ni­cę wpły­wy takich twór­ców jak Paul Valéry (jemu dedy­ku­je też nie­któ­re ze swo­ich wier­szy) czy Char­les Bau­de­la­ire.

Staf­fa włą­cza się (nie­co zbyt pochop­nie) w krę­gi pisar­stwa mło­do­pol­skie­go, mimo, iż żył i two­rzył znacz­nie dłu­żej niż okre­śla się ramy tej for­ma­cji. Dopa­try­wa­no się w jego liry­kach (zwłasz­cza w tych wcze­snych, np. w „Kowa­lu”) rysów Nie­tz­sche­ań­skich. „Ksią­żę poetów” nie zga­dzał się jed­nak z posta­wą filo­zo­fa, uzna­jąc doko­na­nie czy­nu za sła­bość, nie­do­sko­na­łość. Dla poety war­to­ścią było samo dąże­nie, a nie jego speł­nie­nie, co wie­lo­krot­nie znaj­du­je odbi­cie w jego, tak­że póź­niej­szych, wier­szach. We wcze­snym eta­pie nato­miast, za prze­jaw siły uwa­żał więc śnie­nie – abso­lut, któ­ry sam sobie wystar­cza – w takiej wła­śnie nie­wy­ko­na­nej for­mie. W debiu­tanc­kim tomie – Snach o potę­dze – dają się zauwa­żyć tak­że pró­by wzlo­tów dio­ni­zyj­skich, jed­nak w póź­niej­szych książ­kach da się poznać jako poeta z linii Apol­li­na, przy­pra­wio­ny szczyp­tą sto­icy­zmu, nie bez zna­cze­nia pozo­sta­ły też tłu­ma­czo­ne pisma da Vin­ci i szcze­gól­ne upodo­ba­nie sobie Ita­lii; przy­da­ły one nie­co sta­ro­świec­kich – bo nie­mal rene­san­so­wych – rysów. Jak na jed­no­rod­ne­go poetę mło­do­pol­skie­go, nie był więc do koń­ca posłusz­ny obo­wią­zu­ją­cym nur­tom. Powi­no­wac­twa z tą twór­czo­ścią są oczy­wi­ście dostrze­gal­ne i, cho­ciaż Staff pod­kre­ślał swój sza­cu­nek dla Jana Kaspro­wi­cza, dale­ko mu do samo­zwań­cze­go eks­pre­sjo­ni­zmu star­sze­go poety. Autor „Dnia” duszy zaczerp­nął z tej liry­ki roz­wle­kłość fra­zy, nie­umie­jęt­ność kon­den­so­wa­nia myśli (co było zresz­tą po czę­ści przy­czy­ną poraż­ki jego jako dra­ma­tur­ga) i budo­wa­niu nastro­ju na uczu­ciu osa­cze­nia przez sło­wo, ale nigdy nie pod­niósł ręki na Boga. Był na to zbyt zrów­no­wa­żo­ny. Staff w słow­nych ilu­stra­cjach takich sta­nów sku­pia się raczej na tęsk­no­cie, poczu­ciu wyklę­cia po czym, jak żółw w sko­ru­pę, ukry­wa się we wła­snym wnę­trzu, ota­cza­jąc się pięk­ny­mi rekwi­zy­ta­mi o pro­we­nien­cji antycz­nej. Mie­czy­sław Jasturn we wstę­pie do Wybo­ru poezji zauwa­ża ponad­to:

Staff wyzwa­la z sie­bie wła­sne zaprze­cze­nia, sta­je się więc nie­ja­ko anty-Staf­fem. Nie każ­de­mu może przy­da­rzyć się tak fan­ta­stycz­na prze­mia­na. Jest ona nie­wąt­pli­wie wyra­zem cze­goś wię­cej niż nie­za­do­wo­le­nia z daw­nej swej poezji, znu­że­nia dłu­go upra­wia­ną for­mą. Jest obja­wem zachwia­nia się wia­ry w świat trój­wy­mia­ro­wy, zawa­le­niem się kate­go­rii Kan­tow­skich. Świat Staf­fa w tym przed­zgon­nym okre­sie zapo­wia­da jakieś  c o n t i n u u m   c z a s o p r z e s t r z e n n e  [podkr. – JŻ].3

Staff nało­go­wo ucie­kał ze współ­cze­sne­go sobie świa­ta, uda­wał się wów­czas w nie­co inną stro­nę niż jego moder­ni­stycz­ni pobra­tym­cy. W utwo­rach powra­ca motyw nadziei, w kon­tek­ście wyda­rzeń histo­rycz­nych nawet nie­uza­sad­nio­nej, sza­lo­nej. To, co spra­wia, że autor Dzie­wię­ciu Muz tak bar­dzo wyróż­nia się na tle twór­czo­ści mło­do­pol­skiej jest czymś, co Ane­ta Wiatr okre­śli­ła jako mądry opty­mizm4. Ten­den­cja ta utrzy­ma­na zosta­ła nawet po II woj­nie świa­to­wej, w tomie Wikli­na (1954) znaj­dzie się wiersz „Pod­wa­li­ny”:

Budo­wa­łem na pia­sku
I zawa­li­ło się.
Budo­wa­łem na ska­le
I zawa­li­ło się.
Teraz budu­jąc zacznę
Od dymu z komi­na.5

Mniej wię­cej od tomu Wyso­kie drze­wa (1932) w poezji Staf­fa zaczy­na bły­skać dobro­tli­wy żart, któ­ry nigdy nie ma wie­le wspól­ne­go z zim­ną iro­nią, pozo­sta­je dobro­tli­wy, pełen wdzię­ku. Jed­nak to poczu­cie humo­ru, rodzą­ce się w kontrze do tęże­nia sytu­acji spo­łecz­nej dru­giej, ciem­niej­szej deka­dy Dwu­dzie­sto­le­cia. Tym samym poeta mru­ga do czy­tel­ni­ka i zapra­sza do pobu­dze­nia wła­snej wyobraź­ni – w pew­nym sen­sie zatem sta­wa­nia się. Jest to też zada­nie, jakie sta­wiał i przed sobą poeta: wyda­je się, że te warsz­ta­to­we, tema­tycz­ne, a przede wszyst­kim „pod­mio­to­we” korek­ty słu­ży­ły żywot­no­ści poezji Staf­fa. Jest w niej coś z esen­cji płyn­ne­go (zatem mie­nią­ce­go się) zło­ta wypeł­nia­ją­ce­go każ­de ze stwo­rzeń żyją­cych, o któ­rej pisał Cze­sław Miłosz na pierw­szych stro­nach Doli­ny Issy. Nie jest to dale­kie sko­ja­rze­nie, gdyż ten wcze­śniej żyją­cy autor cenił sobie bar­dzo siel­ską codzien­ność, łagod­ną uro­dę wsi, spo­kój wyni­ka­ją­cy z osa­dze­nia w cza­sie (co szcze­gól­nie współ­gra­ło z sza­cun­kiem Staf­fa dla tra­dy­cji). Nie­zdzie­ral­ność liry­ki Staf­fa i jej inkar­na­cje są zale­tą tak­że z inne­go powo­du: upraw­nia­ją dodat­ko­wo każ­de­go czy­tel­ni­ka do wła­sne­go jej odczy­ta­nia – dla­te­go taką pró­bę podej­mę.

Czas jako miej­sce

Pró­ba inter­pre­ta­cji „Listu z jesie­ni”, pocho­dzą­ce­go z tomu Pta­kom nie­bie­skim, kon­cen­tru­je się na punk­tach, któ­re dla mnie oso­bi­ście są szcze­gól­nie zna­czą­ce w całej twór­czo­ści Staf­fa. Odsła­nia ten­den­cję poety do utoż­sa­mia­nia cza­su z miej­scem i na odwrót, dzię­ki cze­mu uzy­sku­je plan kom­plek­so­wy, podob­ny wszech­ogar­nia­ją­ce­mu wspo­mnie­niu – pięk­ne­mu, jed­nak impli­ku­ją­ce­mu jed­no­cze­śnie prze­mi­jal­ność czło­wie­ka, przy trwa­ło­ści przed­mio­tów mar­twych. I cho­ciaż jest ten fakt pre­tek­stem do posłu­że­niem się melan­cho­lią i nostal­gią, nie jest to poezja pesy­mi­stycz­na.

Staf­fa okre­ślić moż­na jako poetę skra­ju – roz­ko­cha­ne­go w momen­cie dzie­lą­cym peł­nię roz­kwi­tu od począt­ku obumie­ra­nia – zga­dza­ją­ce­go się na nie­cier­pli­we ocze­ki­wa­nie, żmud­nie este­ty­zo­wa­ne przez pod­miot, nawet za cenę final­ne­go fia­ska i poczu­cia roz­pacz­li­we­go porzu­ce­nia. Jed­na­ko to wła­śnie cho­dzi w życiu, zda­je się mówić pan Leopold – utra­ta w tak pięk­ny spo­sób osta­tecz­nie jest powo­dem do rado­ści.

Dla przy­po­mnie­nia, przy­ta­czam oma­wia­ny wiersz:

Cze­kam listu od cie­bie… Tam Połu­dnia słoń­ce
I morze mówi z tobą… U mnie dłu­ga sło­ta,
Samot­ność, jesień, chmu­ry i drze­wa więd­ną­ce…
Dziś pogo­da… lecz słoń­ce cho­re – jak tęsk­no­ta…

Nim wyślesz, włóż list w tra­wę won­ną albo w kwia­ty,
Bo tu żad­ne nie kwit­ną już… Niech go prze­poi
Spo­kój, woń słoń­ca, szczę­ście twej bli­ży i sza­ty -
Albo go noś godzi­nę w fał­dach suk­ni swo­jej…

A papier nie­chaj będzie nie­bie­ski… Bo może
Znów przyj­dą chmu­ry sza­re, smut­ne, znów na dwo­rze
Sło­ta łkać będzie, kie­dy list przyj­dzie od cie­bie;

Skar­żyć się będą drze­wa, co więd­ną i mok­ną,
A ja, samot­ny, może znów będę przez okno
Patrzał za małym skraw­kiem błę­ki­tu na nie­bie…

„Cze­kam listu od cie­bie…” – to pro­ste zda­nie roz­po­czy­na­ją­ce trzy­na­sto­zgło­sko­wy wiersz Leopol­da Staf­fa sta­wia czy­tel­ni­ka w pozy­cji oso­by spo­za ukła­du adre­sat-nadaw­ca; spra­wia, że sta­je się on kimś, kto prze­chwy­cił kore­spon­den­cję. Jed­nak list, któ­ry wpadł w ręce osób trze­cich nie jest zwy­czaj­ny. Po pierw­sze, roz­po­czy­na się od słów, któ­re zazwy­czaj są final­nym zwro­tem grzecz­no­ścio­wym. Po dru­gie, jest utwo­rem lirycz­nym, któ­ry – prze­kor­nie zaty­tu­ło­wa­ny – zacho­wu­je wer­sy­fi­ka­cję sone­tu fran­cu­skie­go; jest więc pozba­wio­ny wyznacz­ni­ków for­my listu, takich jak zwrot do odbior­cy, nie ma zaim­ków oso­bo­wych pisa­nych wiel­ką lite­rą, brak rów­nież pod­pi­su nadaw­cy. Ten doku­ment spra­wia wra­że­nie nie­kom­plet­ne­go, pozba­wio­ne­go przy­naj­mniej koper­ty. Kwe­stia gatun­ku lite­rac­kie­go jest tutaj klu­czo­wa: czy bowiem napraw­dę mamy do czy­nie­nia z listem? To zna­czy, czy jego praw­dzi­wym prze­zna­cze­niem było dotrzeć do zagad­ko­we­go (ale, mimo wszyst­ko, kon­kret­ne­go) „ty” znaj­du­ją­ce­go się na bli­żej nie­okre­ślo­nym Połu­dniu?

1. Nadaw­ca i adre­sat

Spró­buj­my nakre­ślić syl­wet­ki posta­ci, o któ­rych ist­nie­niu miał­by świad­czyć oma­wia­ny utwór. O nadaw­cy wie­my, że cze­ka na list, jest samot­ny i do cze­goś (kogoś?) tęsk­ni, a w jego stro­nach panu­je słot­na jesień. W jego sytu­acji wyczu­wa melan­cho­lię, któ­ra jest jak nie­do­bre, cięż­kie powie­trze. Naszki­co­wa­ne obra­zy skła­da­ją się na mło­do­pol­ski kra­jo­braz, raczej depre­syj­ny. Mimo, iż pod­miot mówi: „Dziś pogo­da…”, zaraz doda­je „lecz słoń­ce cho­re”. Tak­że inter­punk­cja świad­czy o mało rado­snym nasta­wie­niu pod­mio­tu do życia – myślę tu zwłasz­cza o wie­lo­krop­kach, któ­re, poza rolą spo­wal­nia­nia tem­pa tek­stu, dają wra­że­nie zamy­śle­nia, mogą zastę­po­wać wes­tchnie­nia nadaw­cy.

Tej aurze rezy­gna­cji prze­ciw­sta­wio­ne są nato­miast obra­zy zwią­za­ne z odbior­cą: na Połu­dniu świe­ci słoń­ce, szu­mi „roz­mow­ne” morze, adre­sat ma wokół sie­bie kwia­ty, won­ną tra­wę. Nadaw­ca pro­si tę szczę­śli­wą oso­bę o uży­cie nie­bie­skie­go papie­ru, któ­ry w jego ponu­rym świe­cie jest czy­stą eks­tra­wa­gan­cją. Tym samym odnaj­du­je­my w wier­szu nowy trop: chęć prze­nik­nię­cia „na dru­gą stro­nę”. Pozna­je­my zapis pra­gnie­nia zawią­za­nia sub­tel­nej sym­bio­zy. Pod­miot nie pro­si prze­cież ani o oso­bi­sty przy­jazd odbior­cy, ani o zapro­sze­nie na Połu­dnie – on szu­ka jedy­nie szcze­li­ny, przy pomo­cy któ­rej mógł­by na chwi­lę spró­bo­wać wejść do tam­te­go świa­ta. Wra­że­nie to potę­go­wa­ne jest dodat­ko­wo przez uży­cie prze­ciw­staw­nych epi­te­tów odno­szą­cych się do obu sytu­acji. Na przy­kład nie­zwy­kłość słoń­ca jest zaak­cen­to­wa­na w ten spo­sób (pod­miot widzi je cho­rym, nato­miast z „dru­giej stro­ny” ma ono nawet swo­ją przy­jem­na woń).

Kore­spon­den­cja (sic!) stron tego swo­iste­go zwier­cia­dła odby­wa się rów­nież na pozio­mie kon­struk­cji tek­stu. Obra­zy „jasne” i „ciem­ne” uło­żo­ne są naprze­mien­nie, poza tym, tekst pocho­dzą­cy od tęsk­nią­ce­go czło­wie­ka, zamknię­ty został w for­mę o pro­we­nien­cji połu­dnio­wo­eu­ro­pej­skiej wła­śnie (Wło­chy, Fran­cja). Moż­na zary­zy­ko­wać zatem stwier­dze­nie, że nadaw­ca i odbior­ca są swo­imi odbi­cia­mi, a dzie­je się tak tym bar­dziej, gdyż są nawza­jem świa­do­me swo­je­go ist­nie­nia.

War­to też zauwa­żyć inne opo­zy­cje. Nie ma pew­no­ści, czy wiersz fak­tycz­nie jest listem (może na przy­kład być zapi­skiem z pamięt­ni­ka i dla­te­go nie ma poda­ne­go adre­sa­ta?), posia­da­my nato­miast nie­wąt­pli­wie jego treść. Tym­cza­sem od oso­by będą­cej „tam” pod­miot (któ­ry jest „tutaj”) doma­ga się prak­tycz­nie tyl­ko papie­ru – czę­ści mate­rial­nej listu. W wier­szu nie znaj­dzie­my ani jed­ne­go wyma­ga­nia odno­szą­ce­go się bez­po­śred­nio do tre­ści odpo­wie­dzi. Prze­sył­ka nato­miast ma z sobą przy­nieść „spo­kój, woń słoń­ca, szczę­ście twej bli­ży i sza­ty” – a więc rze­czy nie­uchwyt­ne.

Wza­jem­ne uzu­peł­nia­nie się być może słu­ży tutaj skró­ce­niu dystan­su pomię­dzy poten­cjal­nym dwoj­giem ludzi. Trud­no oce­nić jed­nak, na ile pod­miot tęsk­ni do tej dru­giej oso­by, a na ile do jej szczę­śliw­sze­go poło­że­nia.

2. Geo-gra­fia

Co jed­nak dzie­je się z prze­strze­nią w tym wier­szu? Czym jest i co ją wyzna­cza? Wyka­za­łam już, że „akcja” wier­sza dzie­je się w dwu miej­scach jed­no­cze­śnie, któ­rych odda­le­nie jest w pew­nym sen­sie rela­tyw­ne. Prze­strzeń jest jed­nak nie­ty­po­wa – już w tytu­le znaj­du­je się infor­ma­cja, iż list nada­wa­ny jest „z jesie­ni”. Widać więc wyraź­nie, że czas i miej­sce są toż­sa­me. Ta pora roku, do któ­rej Staff ma wiel­ki sen­ty­ment i daje temu wyraz prak­tycz­nie w całej swo­jej twór­czo­ści, nawią­zu­je cha­rak­te­rem do dycho­to­mii opi­sy­wa­nej sytu­acji lirycz­nej – jed­no­cze­śnie jest bowiem cza­sem osią­ga­nia peł­ni roz­wo­ju (owo­co­wa­nia) i momen­tem umie­ra­nia przy­ro­dy. Ten okres jest tak dome­ną kolo­ru, jak postę­pu­ją­cej sza­ro­ści. Mamy więc kolej­ny dowód na to, że dystans mię­dzy nadaw­cą i odbior­cą nie­ko­niecz­nie rozu­mia­ny jest w sen­sie fizycz­nym.

Prze­strzeń, któ­rą miał­by prze­być list, orga­ni­zo­wa­na jest rów­nież przez adre­sa­ta. Zna­mien­ne jest uza­sad­nie­nie doko­na­ne­go przez „ja” wybo­ru nie­bie­skie­go wła­śnie papie­ru: „Bo może / Znów przyj­dą chmu­ry sza­re, smut­ne […] / A ja, samot­ny, może znów będę przez okno / Patrzał za małym skraw­kiem błę­ki­tu na nie­bie”. Kim więc jest isto­ta, któ­rej odpo­wie­dzi ocze­ku­je pod­miot? Wyka­zu­je prze­cież cechy nad­przy­ro­dzo­ne – wpły­wa na pogo­dę, żyje w kra­jach szczę­śli­wych, któ­re dla zwy­czaj­nych śmier­tel­ni­ków są nie­do­stęp­ne. Może zatem „List” jest modli­twą do Boga? Staff był poetą wiel­kiej nadziei (widać to choć­by we wspo­mnia­nym wier­szu „Pod­wa­li­ny”), może w tym utwo­rze odpo­wia­da na Nie­tz­sche­ań­ską ideę puste­go nie­ba? Ten filo­zof odci­snął na nim, zwłasz­cza w pierw­szych fazach twór­czo­ści, swój wpływ – może ten tekst jest listem w takim kon­tek­ście?

Roz­po­czy­na­ją­ce utwór zda­nie może suge­ro­wać, że zapis ten jest kolej­ną już proś­bą, wysła­ną wobec uprzed­nie­go bra­ku odpo­wie­dzi. Cie­ka­wą cechą kon­struk­cyj­ną tego sone­tu jest rów­nież to, że gdy­by pod czwar­tą zwrot­ką napi­sać pierw­szą, stwo­rzy­ły­by one płyn­ną całość. Na tym pozio­mie wiersz uka­zu­je pew­ną cyklicz­ność, może nawet upór w dąże­niu do osią­gnię­cia szczę­ścia.

Nie­za­leż­nie od tego, czy przy­bli­żo­ny tutaj utwór uzna­my za list czy modli­twę – adre­so­wa­ny do uko­cha­nej oso­by czy same­go Boga (co zna­mien­ne – wiersz pocho­dzi z tomu pod tytu­łem Pta­kom nie­bie­skim6) – z pew­no­ścią opi­su­je kon­dy­cję czło­wie­ka, któ­ry zda­je sobie spra­wę ze swe­go smut­ne­go poło­że­nia (nawet jeśli przed­sta­wio­ne­go meta­fo­rycz­nie), lecz mimo tego nie tra­ci nadziei. Utwór ten przy­po­mi­na tro­chę wia­do­mość w butel­ce rzu­co­ną przez roz­bit­ka w morze. Tęsk­no­ta sta­je się moty­wa­cją o roz­po­czę­cia ilu­zo­rycz­ne­go praw­do­po­dob­nie dia­lo­gu, samot­ność wymu­sza na pod­mio­cie wyobra­że­nia dru­giej oso­by. Dra­mat, któ­ry odczu­wa­li mło­do­pol­scy ludzie pió­ra, jest dosko­na­le widocz­ny mię­dzy wier­sza­mi, choć prze­two­rzo­ny został w iście Staf­fo­wy spo­sób.

Leopold Staff nie pre­ten­do­wał nigdy do bycia nowa­to­rem, dale­ki był od rewo­lu­cji w jakim­kol­wiek sen­sie – potra­fił jed­nak nadać nie­ba­nal­ne i bar­dzo „swo­je” rysy sytu­acji lirycz­nej. Mimo, iż wie­lo­krot­nie zarzu­ca­no mu zbyt­nią posą­go­wość i este­tycz­ny kla­sy­cyzm, to tym wier­szem – moim zda­niem – bro­ni się zna­ko­mi­cie. Uży­cie for­my kla­sycz­nej nie jest w tym wypad­ku tyl­ko manie­rą – u tego poety trud­no zna­leźć po pro­stu „puste” seman­tycz­nie chwy­ty.

Jasny ton, któ­rym poezja Staf­fa jest prze­siąk­nię­ta, wzbu­dza nie­od­par­tą chęć zaufa­nia poecie. Cóż, że lubił kokie­te­rię, sko­ro dawał nadzie­ję? To żaden wstyd dać się uwieźć auto­ro­wi Listu z jesie­ni i wejść do jego wyśnio­ne­go świa­ta, mimo tego, iż

Nie wie­my, czy dłu­go ocze­ki­wa­na radość weszła otwar­ty­mi drzwia­mi do gabi­ne­tu sta­re­go poety w ostat­nich latach i mie­sią­cach jego owoc­ne­go żywo­ta. Ale tym, co na pew­no przy­szło ze sło­dy­czą wino­gron, póź­ną jesie­nią, wie­czo­rem, była mądrość. Pogod­na, gorz­ka i cierp­ka, wie­lo­wy­mia­ro­wa, pod­szy­ta meta­fi­zy­ką i gro­te­ską, gro­zą i auto­iro­nią, powa­gą i śmiesz­no­ścią. Mądrość filo­zo­fa-este­ty na wcza­sach, na waga­rach […].7

Leopold Staff zda­je się każ­dym wer­sem swo­jej poezji nie­zmien­nie i z uśmie­chem pytać: „i co z tego, że nie wie­my?” Z jego nie­wie­dzy moż­na dowie­dzieć się prze­cież bar­dzo wie­le.


[1] L. Staff, Wybór poezji, wstęp i wybór M. Jasturn, wyd. 3, BN I 181, Wro­cław 1985, s. I.
[2] A. Wiatr, Póź­na mądrość zapo­mnia­ne­go poety (w czter­dzie­stą pią­tą rocz­ni­cę śmier­ci Leopol­da Staf­fa), „Twór­czość” 2002 nr 11/12, s. 132.
[3] Tam­że, s. XXXIII. Staf­fa moż­na nazwać w tym kon­tek­ście nie tyl­ko nowa­to­rem, poetą nowo­cze­snym, ale rów­nież fan­ta­stą. Ten­den­cję do two­rze­nia „alter­na­tyw­nych” prze­strze­ni pró­bu­ję wyka­zać w inter­pre­ta­cji znacz­nie wcze­śniej­sze­go „Listu z jesie­ni”.
[4] Cze­sław Miłosz pisze o tej „przy­pa­dło­ści” tak: „Jasne bar­wy poezji Staf­fa przy­wo­łu­ją na myśl hora­cjań­ską poezję rene­san­so­wą; nie­wąt­pli­wie jed­nak pozo­sta­wał on w har­mo­nii z pew­ny­mi prą­da­mi filo­zo­ficz­ny­mi prze­ło­mu wie­ków. Jego poję­cie życia jako mądrzej­sze­go od wszel­kich kon­struk­cji inte­lek­tu­al­nych sta­no­wi odbi­cie teo­rii élan vital Hen­ri Berg­so­na”; Cz. Miłosz, Histo­ria lite­ra­tu­ry pol­skiej do roku 1939, tłum. M. Tar­now­ska, Kra­ków 1993, s. 398.
[5] Przy pisa­niu korzy­sta­łam z edy­cji wier­szy według: L. Staff, dz. cyt.
[6] Tytuł ten moż­na rozu­mieć rów­nież ina­czej. We wstę­pie Jastru­na czy­ta­my: „To nie tyl­ko typo­wa ver­la­inow­ska atmos­fe­ra, to wię­cej: nowy ide­ał poety – nie­bie­skie­go pta­ka, włó­czę­gi, czci­cie­la wina i kapła­na codzien­nych, małych miste­riów życia”. L. Staff, dz. cyt., s. XII.
[7] A. Wiatr, dz. cyt., s. 144.

O autorze

Joanna Żabnicka

Poetka o ciągotkach dramatycznych. Jej wiersze przeczytać można było m. in. w „Arteriach”, „Czasie Kultury”, „Dwutygodniku.com”, „Elewatorze” i „Tygodniku Powszechnym”. Niebawem ukaże się jej debiutancki tomik, Ogrodnicy z Marly.

Powiązania

Tragedio, trwaj!

recenzje / IMPRESJE Joanna Żabnicka

Esej Joan­ny Żab­nic­kiej, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Tra­ge­dia czło­wie­ka Imre Madácha, wyda­nej w prze­kła­dzie Boh­da­na Zadu­ry w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 6 paź­dzier­ni­ka 2014 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 10 kwiet­nia 2017 roku.

Więcej

Będzie

dzwieki / RECYTACJE Joanna Żabnicka

Wiersz z anto­lo­gii Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2011, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Połów 2011” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2012.

Więcej

Język uwagi

recenzje / IMPRESJE Joanna Żabnicka

Esej Joan­ny Żab­nic­kiej towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Sek­sta­śmy Kata­rzy­ny Fetliń­skiej, któ­ra uka­za­ła się 23 wrze­śnia 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Nastrój wielokropka. Notatka

recenzje / ESEJE Joanna Żabnicka

Recen­zja Joan­ny Żab­nic­kiej z książ­ki Seans na dnie morza Marii Paw­li­kow­skiej-Jasno­rzew­skiej w wybo­rze Mar­ty Pod­gór­nik.

Więcej

Nie podskakuj! Czyli o tym, czy mysz udźwignie przesłanie?

recenzje / ESEJE Joanna Żabnicka

Recen­zja Joan­ny Żab­nic­kiej z książ­ki Ska­czą­cy Mysz­ka Bria­na Pat­te­na.

Więcej

Wesoły pielgrzym, czyli jak walczyć ze współczesną idyllą

recenzje / ESEJE Przemysław Koniuszy

Recen­zja Prze­my­sła­wa Koniu­sze­go z książ­ki Wysze­dłem szu­kać Leopol­da Staf­fa w wybo­rze Justy­ny Bar­giel­skiej.

Więcej

Na progu milczenia

recenzje / ESEJE Piotr Matywiecki

Recen­zja Pio­tra Maty­wiec­kie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Wysze­dłem szu­kać Leopol­da Staf­fa w wybo­rze Justy­ny Bar­giel­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 31 maja 2012 roku.

Więcej

„Zatarty fresk”

recenzje / KOMENTARZE Justyna Bargielska

Autor­ski komen­tarz Justy­ny Bar­giel­skiej do wier­sza Zatar­ty fresk, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Szyb­ko przez wszyst­ko, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 paź­dzier­ni­ka 2013 roku.

Więcej

Rzuć na to okiem i dalej idź sam

recenzje / IMPRESJE Justyna Bargielska

Esej Juli­ty Nowo­sad towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Wysze­dłem szu­kać Leopol­da Staf­fa w wybo­rze Justy­ny Bar­giel­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 31 maja 2012 roku.

Więcej

Staff zdybany

recenzje / ESEJE Joanna Maj

Recen­zja Joan­ny Maj towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Wysze­dłem szu­kać Leopol­da Staf­fa w wybo­rze Justy­ny Bar­giel­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 31 maja 2012 roku.

Więcej

Był sobie raz Bóg i materia

recenzje / KOMENTARZE Justyna Bargielska

Autor­ski komen­tarz Justy­ny Bar­giel­skiej do książ­ki Wysze­dłem szu­kać Leopol­da Staf­fa, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 31 maja 2012 roku.

Więcej