recenzje / KOMENTARZE

Państwo P. ulegają modzie na powieść kryminalną

Dariusz Sośnicki

Autokomentarz Dariusza Sośnickiego do książki Państwo P..

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pew­ne­go gru­dnio­we­go ran­ka, być może po wyjąt­ko­wo męczą­cej nocy, zapi­sa­łem tych oto kil­ka­na­ście zdań:

Państwo P. i poranne wstawanie

„O nie”, mówi pan P., kie­dy dźwięk budzi­ka prze­szy­wa jego sen jak strza­ła poga­ni­na. Jest nie­dzie­la i napraw­dę nie wia­do­mo, kto mu to robi i po co. Teraz nie wia­do­mo.
Pani P. spy­cha go na kra­wędź łóż­ka. Deli­kat­nie, ale zde­cy­do­wa­nie. Przy­po­mi­na, co powie­dział wczo­raj. Co zna­czy w jego zawo­dzie sło­wo. A zatem kim jest. W ogó­le. I teraz, kie­dy pró­bu­je odwró­cić kota ogo­nem.
Mija­ją dłu­gie sekun­dy. Zdo­by­cie szczy­tu, na któ­rym znaj­du­je się kubek roz­pusz­czal­ne­go jacob­sa, wyda­je się nie­po­do­bień­stwem. Ale w dół moż­na się teraz co naj­wy­żej sto­czyć.
Zabój­stwo nie­wy­god­ne­go świad­ka przez chwi­lę jawi się panu P. jako jedy­ne roz­wią­za­nie.
Zasta­na­wia się, ile kosz­tu­je tre­ning psy­cho­lo­gicz­ny, po któ­rym umiał­by wejść do poko­ju nauczy­ciel­skie­go jak gdy­by nigdy nic, wyjąć z prze­gród­ki dzien­nik i odwró­ciw­szy się do ławy przy­się­głych, zapy­tać: „Nie widzie­li­ście P.”?


Wró­ci­łem do tek­stu po trzech tygo­dniach. Oczy­wi­ście widać nie­do­rób­ki, ale mate­riał wydał mi się obie­cu­ją­cy. Przede wszyst­kim bra­ko­wa­ło tu wyra­zi­sto­ści. Trze­ba było zde­cy­do­wać, co w tej minia­tu­rze jest naj­waż­niej­sze, zmie­nić banal­ny tytuł. Posta­wi­łem na opo­zy­cję: Z jed­nej stro­ny para nauczy­cie­li w śred­nim wie­ku, z typo­wą dla tego zawo­du pro­sto­dusz­no­ścią, dydak­ty­zmem i dąże­niem do dosko­na­ło­ści. Z dru­giej – powieść kry­mi­nal­na, a więc naj­gor­sze inten­cje, nie liczą­ca się z niczym pasja, śmier­tel­ne nie­bez­pie­czeń­stwo. Jeśli te świa­ty się spo­tka­ją – u mnie się spo­tka­ły – musi wynik­nąć coś zaska­ku­ją­ce­go. Ostat­nia część tek­stu, jak­kol­wiek utrzy­ma­na w kon­wen­cji, wyda­ła mi się zbyt aneg­do­tycz­na. I powta­rza­ją­ca to, co inny­mi sło­wa­mi zosta­ło powie­dzia­ne wcze­śniej. Zre­zy­gno­wa­łem z niej, choć nie bez żalu.


Państwo P. ulegają modzie na powieść kryminalną

„O kur­wa”, jęczy on, kie­dy dźwięk budzi­ka prze­szy­wa jego sen jak strza­ła skry­to­bój­cy. Jest nie­dzie­la i napraw­dę nie wia­do­mo, kto mu to robi i po co. Teraz nie wia­do­mo.
Ona spy­cha go na kra­wędź łóż­ka. Lek­ko, lecz kon­se­kwent­nie. Przy­po­mi­na mu, co powie­dział wczo­raj. Co zna­czy w jego zawo­dzie sło­wo. A zatem kim jest. W ogó­le. I teraz, kie­dy pró­bu­je wykrę­cić kota ogo­nem.
Mija­ją dłu­gie sekun­dy. Zdo­by­cie szczy­tu, na któ­rym znaj­du­je się kubek roz­pusz­czal­ne­go jacob­sa, jest ponad ludz­kie siły. Ale w dół moż­na się już co naj­wy­żej sto­czyć.
Zabój­stwo nie­wy­god­ne­go świad­ka jawi mu się przez chwi­lę jako jedy­ne roz­wią­za­nie.


Jak wia­do­mo, efek­ciar­stwo w poezji nie popła­ca: wkła­da­jąc w usta moje­go boha­te­ra moc­ne sło­wo, żeby zro­bić z nie­go męż­czy­znę z praw­dzi­we­go zda­rze­nia, prze­oczy­łem w tym samym zda­niu rzecz o wie­le waż­niej­szą. Owszem, poga­ni­na zastą­pił skry­to­bój­ca, ale strza­ła tkwi w tek­ście nadal. Czyż­by pań­stwo P. roz­czy­ty­wa­li się w japoń­skich kry­mi­na­łach, gdzie do mokrej robo­ty wynaj­mu­je się wojow­ni­ków Nin­ja? Nie, jeste­śmy w War­sza­wie, ewen­tu­al­nie w Bre­slau z rad­cą kry­mi­nal­nym Eber­har­dem Moc­kiem. Tu potrzeb­na jest kula bądź nóż – jeśli ma prze­szy­wać, albo sie­kie­ra, kij bejs­bo­lo­wy, jeśli… dość tej maka­bry. Daj­my po pro­stu kulę.


Państwo P. ulegają modzie na powieść kryminalną

„O nie”, jęczy cicho, kie­dy dźwięk budzi­ka prze­szy­wa jego sen jak kula skry­to­bój­cy. Jest nie­dzie­la i napraw­dę nie wia­do­mo, kto mu to robi i po co. Teraz nie wia­do­mo.
Ona spy­cha go na kra­wędź łóż­ka. Lek­ko, lecz kon­se­kwent­nie. Przy­po­mi­na mu, co powie­dział wczo­raj. Co zna­czy w jego zawo­dzie sło­wo. A zatem kim jest. W ogó­le. I teraz, kie­dy pró­bu­je wykrę­cić kota ogo­nem.
Mija­ją dłu­gie sekun­dy. Zdo­by­cie szczy­tu, na któ­rym znaj­du­je się kubek roz­pusz­czal­ne­go jacob­sa, jest ponad ludz­kie siły. Ale w dół moż­na się już co naj­wy­żej sto­czyć.
Zabój­stwo nie­wy­god­ne­go świad­ka wyda­je mu się przez chwi­lę jedy­nym roz­wią­za­niem.


I jesz­cze koń­ców­ka utwo­ru. Aby unik­nąć natręt­nych ali­te­ra­cji (jawi, jako, jedy­ne), posta­no­wi­łem ostat­nie zda­nie prze­for­mu­ło­wać. Co z tego, kie­dy w nowej wer­sji ali­te­ra­cje są rów­nie natręt­ne (nie­wy­god­ne­go, wyda­je, jedy­nym). Znów odkry­cie przy­szło ponie­wcza­sie. Napi­sać to raz jesz­cze? Bez prze­sa­dy, nie bądź­my jak pań­stwo P. To tyl­ko kawa­łek pro­zy poetyc­kiej na nie­zbyt wznio­sły temat.

O autorze

Dariusz Sośnicki

Urodzony w Kaliszu. Poeta. Absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laureat m.in. nagrody „Czasu Kultury” (1994) i Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych (2002), nominowany do Paszportu „Polityki” (2002) i Nagrody Literackiej „Gdynia” (2015). W latach 90. redagował pisma „Już Jest Jutro” i „Nowy Nurt”. W latach 2005–2013 prowadził dział polskiej prozy w Wydawnictwie W.A.B. Publikuje teksty o literaturze w „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Mieszka w Poznaniu.

Powiązania