recenzje / IMPRESJE

Pępkowe

Anita Jarzyna

Esej Anity Jarzyny towarzyszący premierze książki Powlekać rosnące Joanny Mueller.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zanim otwo­rzy­łam plik z Powle­kać rosną­ce Joan­ny Muel­ler, nie tyle zbio­rem, co kom­po­zy­cją szki­ców, ukła­da­ją­cych się w bar­dzo wyraź­ną opo­wieść (o zna­mio­nach medy­ta­cji), przy­po­mi­na­ły mi się wcze­śniej­sze ese­je war­szaw­skiej poet­ki, zwłasz­cza Tim­szel dla Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza (prze­dru­ko­wa­ny w pierw­szej ese­istycz­nej książ­ce Muel­ler – Stra­ty­gra­fie) – esej o dacie, o chwi­li, w któ­rej Rosną­ce daje się poznać w błę­kit­nej kre­secz­ce na teście cią­żo­wym, nie­mal w tej samej chwi­li, w któ­rej umie­ra naj­waż­niej­szy poeta przy­szłej Mat­ki. W tym szki­cu autor­ka po raz pierw­szy roz­wi­ja­ła pre­na­tal­ną meta­fo­ry­kę. Spo­dzie­wa­łam się kon­ty­nu­acji tam­tych wąt­ków. Nazwa­ła­bym te ocze­ki­wa­nia „pre­na­tal­ną wyobraź­nią lek­tu­ry”. Oczy­wi­ście, ist­nie­ją bar­dziej facho­we ter­mi­ny okre­śla­ją­ce to zja­wi­sko (wie­lo­krot­nie sły­sza­ne na poety­ce i teo­rii lite­ra­tu­ry, potem powta­rza­ne stu­den­tom), moż­na spró­bo­wać się­gnąć po „pre­su­po­zy­cję” w rozu­mie­niu Jona­tha­na Cul­le­ra czy odwo­łać się do „hory­zon­tu ocze­ki­wań” Han­sa Rober­ta Jaus­sa. Ale na obu tych poję­ciach cią­ży zbęd­ny w tej chwi­li balast nauko­wo­ści, bo cho­dzi mi jed­nak o rado­sną pra­cę wyobraź­ni, o pró­bę inne­go języ­ka. Zresz­tą powtó­rze­nie, prze­kła­da­nie, adap­ta­cja czy inter­na­li­za­cja bli­skie są tej książ­ce, w któ­rej wie­le mówi się o melan­cho­lii, w któ­rej dużo jest z roz­mo­wy, z intym­no­ści zwie­rze­nia, więc i z opo­wia­da­nia zna­ne­go, tyle że z wnę­trza wła­snej per­spek­ty­wy, z wła­sne­go świa­ta, wła­snej cią­ży.

Pre­na­tal­no­ścią tek­stu lite­rac­kie­go nazy­wa­ła (i nazy­wa, bo w swo­jej nowej książ­ce kil­ka­krot­nie powra­ca do tych kwe­stii) Muel­ler, zain­spi­ro­wa­na Gra­ma­ty­ka­mi two­rze­nia George’a Ste­ine­ra, ten moment, kie­dy dzie­ło (lite­rac­kie, muzycz­ne czy pla­stycz­ne) nie jest jesz­cze ukoń­czo­ne, inte­re­su­ją ją więc jego nie­za­ist­nia­łe wer­sje, te któ­re z fazy „pre­na­tal­no­ści” nie prze­szły do fazy „natal­no­ści”, w goto­wym dzie­le ese­ist­ka chęt­nie doszu­ku­je się śla­dów owych ponie­cha­nych wer­sji. Tym samym dowar­to­ścio­wu­je wszel­kie wie­lo­znacz­no­ści, szu­ka utwo­rów, któ­rych auto­rzy jak naj­dłu­żej pod­trzy­mu­ją w języ­ku swo­isty stan kipie­li poten­cjal­no­ści. Wybrzmi ten wątek w poświę­co­nej poezji lin­gwi­stycz­nej i wier­szo­wi „Konik polny” Chleb­ni­ko­wa czą­st­ce szki­cu „Pre­na­tal w powi­do­ku (kolek­ta)”. Nato­miast swe­go rodza­ju dopeł­nie­niem czy kon­se­kwen­cją kon­cep­cji pre­na­tal­no­ści będzie autor­ska for­mu­ła anar­cho­mi­sty­cy­zmu roz­wi­ja­na w ese­ju wyra­sta­ją­cym z ksią­żek trzech pisa­rek: Agniesz­ki Kuciak (Dale­kie kra­je. Anto­lo­gia poetów nie­ist­nie­ją­cych), Lidii Amej­ko (Żywo­ty świę­tych osie­dlo­wych) i Bian­ki Rolan­do (Bia­ła książ­ka); anar­cho­mi­sty­cyzm wią­że się z potrze­bą albo lepiej – darem odnaj­dy­wa­nia „szy­fru trans­cen­den­cji” w codzien­no­ści, nie „na pusty­ni obsy­pa­nej man­ną z nie­ba, lecz nad kasz­ką man­ną przy­go­to­wy­wa­ną dziec­ku”. Naj­waż­niej­sze: anr­cho­mi­stycz­ka (anar­cho-femi­ni-mistycz­ka) to „ta, któ­ra nie pod­le­ga wład­cy, pozo­sta­je w swym meta­fi­zycz­nym doświad­cze­niu gościn­na, otwar­ta i podat­na na zwia­sto­wa­nia”. Muel­ler przy­glą­da się utwo­rom, odsła­nia­ją­cym bło­go­sła­wień­stwo wie­lo­znacz­no­ści, prze­ciw­sta­wia­jąc je „uni­ce­stwia­niu przez ujed­no­znacz­nia­nie”.

„Pęp­ko­we”. To sło­wo jako pomysł na tytuł tak­że przy­szło do mnie, zanim zaczę­łam lek­tu­rę nowej książ­ki Joan­ny Muel­ler, przy­szło, ale prze­cież nie zni­kąd, ze sko­ja­rzeń, któ­re daw­no temu uru­cho­mi­ły: bil­l­bo­ard genealogia/ginealogia [bli­zna po mat­ce] Moni­ki Mam­ze­ta, wysta­wia­ny w prze­strze­ni publicz­nej w ramach Zewnętrz­nej Gale­rii AMS, tytuł dru­giej książ­ki Mar­ty Dzi­do (Bli­zna po mat­ce) i przede wszyst­kim nie­daw­na lek­tu­ra pism Sta­ni­sła­wa Vin­cen­za (o czym póź­niej); to sło­wo zna­la­złam w samym środ­ku Powle­kać rosną­ce, w wier­szu Julii Fie­dorcz­ku, któ­ry cytu­je autor­ka:

mam cię na brzu­chu,
pie­cząt­kę,
gdzie nie­gdyś był jej koniec,
tam jest mój począ­tek.

I pod tym cyta­tem komen­tarz-nie­ko­men­tarz we wła­ści­we dla tej książ­ki poety­ce inter­pre­ta­cji, gdzie inter­pre­ta­cja prze­ni­ka się z intro­spek­cją:

Pie­cząt­ka przy­po­mi­na datę. Nosi w sobie urzę­do­wą waż­ność. Wyzna­cza ter­mi­nom koniec i począ­tek. Epi­fa­nia nauczy­ła się dbać o auten­tycz­ność stem­pel­ków. Skru­pu­lat­niej niż kie­dy­kol­wiek sze­re­gu­je daty. Licze­nie weszło jej w krew wraz z nowym nazwi­skiem. Wie, że za nie­uwa­gę moż­na sło­no zapła­cić. Potem próż­ne żale, jak wyrzu­cą za drzwi Kano­nu księ­gę Apo­kry­fu. A do tego prze­cież Apo­kryf­ka nie może dopu­ścić!

[3 paź­dzier­ni­ka 2005. Imie­ni­ny mamy. Zadzwo­nić. Sie­dząc przy tele­fo­nie, gła­dzić dło­nią bli­znę po mat­ce. Poli­czyć, kie­dy będzie mia­ło bli­znę po mnie.
30 wrze­śnia. Przy­dzie­lo­no zaję­cia. 19 paź­dzier­ni­ka będę liczyć ze stu­den­ta­mi jam­by i tro­che­je, „akcen­ty nad nico­ścią i pro­chem”. Prze­su­nąć ter­min wizy­ty.
4 paź­dzier­ni­ka. W zaokrą­gle­niu stuk­nie dwu­dziest­ka. Coś jest nie tak, powin­nam już czuć. Dru­gie pod­glą­da­nie. Tym razem razem.
12 paź­dzier­ni­ka. Czu­ję. Teraz na pew­no.]

Czę­ściej niż wcze­śniej kła­dzie się w dzień, czę­ściej pła­cze, choć bez powo­du, czę­ściej pisze. I Melan­cho­lia nowe wska­zu­je for­my, wyra­zy, twa­rze, uni­ki. Licze­nie dat zastą­pi­ło kie­rat korek­ty. Odpo­czy­nek od cudzych prze­cin­ków, zba­wien­na higie­na umy­słu.

[29 czerw­ca 2005. Uro­dzi­ny taty.
29 czerw­ca. Zmarł Tymo­te­usz Kar­po­wicz.
29 czerw­ca. Spraw­dzi­łam. Dwie kre­secz­ki. Ty też będziesz ojcem].

24 maja – imie­ni­ny Joan­ny. Dzień pierw­szy w ostat­nim. Odtąd zaczy­nam liczyć.

[Zawie­ra­nie przy­mie­rza. Pępo­wi­na daty. Pakt auto­bio­gra­ficz­ny.]

Jed­no­cze­śnie budo­wę książ­ki Joan­ny Meul­ler dosko­na­le cha­rak­te­ry­zu­ją sło­wa autor­ki poja­wia­ją­ce się w nie­co innym kon­tek­ście w pierw­szym szki­cu tomu: „Apo­kry­ficz­ny cen­ton, któ­ry jej się uło­ży z prze­czy­ta­nych przed snem wier­szy, będzie kolej­nym tego dnia obja­wem melan­cho­lii. Zamiast pisać o sobie, kry­je się za nie­swo­im, zamiast się ogo­ło­cić i sie­bie dostą­pić, wdzie­je na sie­bie kolej­ne war­stwy-stra­ty cyta­tów”.

Podob­nie dzie­je się z utwo­ra­mi samej Muel­ler, autor­ka wpla­ta je w swo­ją opo­wieść, na ogół są to poje­dyn­cze linij­ki z jej pierw­sze­go tomi­ku, w szki­cach obja­wia­ją­ce się na nowo. Ina­czej w przy­pad­ku ese­ju-egze­ge­zy snu („Pra­ca marze­nia słow­ne­go, czy­li Epi­fa­nia i ber­ga­mot­ki (con­fi­te­or)”), któ­ry oka­zu­je się opo­wie­ścią o powsta­niu wier­sza „kara­rak”, otwie­ra­ją­ce­go dru­gi tom poet­ki – Zagniaz­down­ki.

„Pęp­ko­we” mie­ści się wpraw­dzie w nie­le­d­wie patriar­chal­nym dys­kur­sie, to przy­ję­cie (czy raczej bar­dzo alko­ho­lo­wa impre­za), odby­wa­ją­ce się w męskim gro­nie, zwy­kle, kie­dy obo­la­ła po poro­dzie kobie­ta mie­rzy się z roz­dar­ciem, jakie się wła­śnie doko­na­ło w jej cie­le, z lak­ta­cyj­nym obrzmie­niem i za chwi­lę z upły­wa­niem, nie­kie­dy wraz z sia­rą rów­nież w pierw­szych kro­plach czar­ne­go mle­ka poło­go­wej melan­cho­lii. Ale jak wie­lo­krot­nie poka­zu­je Muel­ler, przy­szy­te sło­wom łat­ki trze­ba odpru­wać, uro­ki sko­ja­rzeń trze­ba odczy­niać, dać się na nowo zacza­ro­wać samej melo­dii języ­ka. Autor­ka, choć nie­ustan­nie pod­kre­śla kobie­cą per­spek­ty­wę (i fizjo­lo­gię), rów­no­cze­śnie roz­wa­ża pro­po­zy­cję Jolan­ty Brach-Cza­iny, by uznać poród za doświad­cze­nie uni­wer­sal­ne. Wów­czas – pozwa­lam sobie połą­czyć wat­ki z róż­nych szki­ców – jej kon­cep­cja pre­na­tal­no­ści dzie­ła sztu­ki sta­je się w jakimś sen­sie uni­wer­sal­na. Nie bez zna­cze­nia przy tym jest, że Joan­na Muel­ler (zwłasz­cza w szki­cu „Embrion­ka i emble­mat­ka (glo­ria)”) z dużym dystan­sem odno­si się do nie­któ­rych femi­ni­stycz­nych postu­la­tów (mat­czy­ne prze­ciw­sta­wia dogma­tycz­ne­mu), pisze o mani­fe­mi­ni­zmie: „jeśli coś w femi­ni­zmie draż­ni mnie naj­bar­dziej, to wła­śnie pro­ce­der ano­ni­mo­wa­nia pry­wat­nych zapi­sów i czy­nie­nia z nich war­to­ści bez­wstyd­nie trans­pa­rent­nych. Zało­że­nie, że nie­waż­na jest kon­struk­cyj­na inte­gral­ność i war­tość arty­stycz­na dzie­ła, lecz to, czy jest ono zaostrzo­ne ide­olo­gicz­nie, nośne pro­pa­gan­do­wo i poli­tycz­nie słusz­ne […]. Kobie­ca wraż­li­wość na cia­ło dzie­ła ule­gła męskiej sile wal­ki o ideę. A wszyst­ko roze­gra­ło się w łonie tego same­go ruchu”. Poet­ka przy­glą­da się sobie w klin­czu mię­dzy dwo­ma, jak się oka­zu­je, rów­nie opre­syj­ny­mi języ­ka­mi – femi­ni­zmu i kul­tu­ro­we­go ste­reo­ty­pu („ani tu przy­piąć cie­le­sne­go fiat, ani magni­fi­cat przy­ła­tać”). Zmie­rza do pyta­nia: „Jak­że czu­ły ultra­so­no­graf trze­ba umo­ścić w języ­ku, żeby szmer Nie­do­sło­wa usły­szeć? I jak bar­dzo mat­czy­na powin­na stać się mowa, by bez­piecz­nie powle­kać Rosną­ce?”. Nie przez przy­pa­dek, dodam na mar­gi­ne­sie, wła­śnie w tym szki­cu speł­nia się apo­kry­ficz­ność zasy­gna­li­zo­wa­na w pod­ty­tu­le książ­ki – to mię­dzy inny­mi lek­tu­ra obra­zu Georges’a de La Toura Maria Mag­da­le­na jako przed­sta­wie­nia cię­żar­nej świę­tej.

Wra­cam po raz ostat­ni do cią­gu sko­ja­rzeń zwią­za­nych z pęp­kiem. To, jak pisze Sta­ni­sław Vin­cenz w spo­sób, któ­ry – wyobra­żam sobie – mógł­by spodo­bać się Joan­nie Muel­ler: „ślad rze­czy­wi­ste­go współ­ży­cia, ostat­nie widzial­ne ogni­wo zakry­te­go łań­cu­cha matek, pra­ma­tek, rodów, pra­ro­dów […] to miej­sce, choć­by kro­pecz­ka, w któ­rej z nie­skoń­czo­no­ści leją­cy grot i w nie­skoń­czo­ność prze­pa­da­ją­cy, prze­ciął to, co zamknię­te, skoń­czo­ne. Po cię­ciu tego gro­ta pępek jest bli­zną […]. W samym pęp­ku już nic się nie dzie­je, jest naj­skrom­niej­szy. […] A prze­cież jest klu­czem skle­pie­nia w cza­sie, utrzy­mał całą budow­lę żywej isto­ty. Gdzieś tam mię­dzy nim a łonem mat­ki jest tajem­ni­cze świę­te świę­tych, jak nie­gdyś ołtarz w Delach” (S. Vin­cenz, Na wyso­kiej poło­ni­nie. Zawa­da, War­sza­wa 1981, s. 9). Prze­pi­su­jąc te myśli na rze­czy­wi­stość książ­ki Muel­ler: pępek już daw­no zaskle­pio­ny to naj­pierw miej­sce, na któ­rym pod­pie­ra książ­kę ona – pie­lę­gnu­ją­ca melan­cho­lię, „dopie­ro szu­ka­ją­ca miej­sca dla domo­wej magii”, w sobie zaskle­pio­na – Epi­fa­nia z Mali­gno (jak w pierw­szym szki­cu tomu „Księ­dze Widzeń Epi­fa­nii z Mali­gno (intro­it)” nazy­wa sie­bie, ale kon­se­kwent­nie w trze­ciej oso­bie, autor­ka), pępek będzie miej­scem przy­po­mi­na­ją­cym o odłą­cze­niu kształ­tu­ją­cej się „ja” („Ja wciąż ufam głów­nie jedyn­ce. Dwój­ki rezer­wu­ję dla innych, w trój­ce pró­bu­ję prze­trwać. Jesz­cze nie wiem, jak pięk­nie się kie­dyś prze­li­czę. Do dwóch, do trzech. W zupeł­nie innej kon­fi­gu­ra­cji”), za chwi­lę sta­je się już miej­scem odkry­wa­nym na cie­le jego, Epi­fa­ne­sa (w ten spo­sób Muel­ler budu­je swo­ją oso­bi­stą trój­cę war­to­ści, do Melan­cho­lii i Misty­ki dopi­su­je Miłość, Boh troj­cu lubit’ – powta­rza co jakiś czas); i potem zno­wu to otwar­cie, tyle że z prze­ciw­nej stro­ny, otwar­cie do wewnątrz na naj­więk­szą z tajem­nic, i ran­ka na cie­le wła­snym-nie­wła­snym, cie­le inspi­ru­ją­cym i zawłasz­cza­ją­cym, otwie­ra­ją­cym na nowe i jed­no­cze­śnie doma­ga­ją­cym się nie­usta­ją­cej uwa­gi, a już oddzie­lo­nym, przy koń­cu książ­ki oka­zu­je się, że trze­cim z kolei takim cie­le (Boh troj­cu lubit’), któ­re­mu udzie­li­ło się swo­je­go cia­ła („Wewnętrz­nie sprzecz­ne wyma­chy. Wyma­ga­ją­ce ćwi­cze­nie, któ­re­mu pod­da­jesz się codzien­nie, byle­by tyl­ko osta­tecz­nie się nie pod­dać. Kwo­czo przy­gar­niasz wyda­ne z sie­bie ist­nie­nia, żeby nie wydać ich na pastwę świa­ta. […] Im bar­dziej je do sie­bie przy­wią­zu­jesz, tym moc­niej sza­mo­cesz się, żeby im umknąć, z im czul­szą prze­mo­cą je zagar­niasz, z tym bez­czel­niej­szym rebe­lianc­twem sama jesteś zagar­nia­na”).

Joan­na Muel­ler na roz­ma­ite spo­so­by sta­ra się wyzwo­lić swój język spod pano­wa­nia „Księ­cia Dys­kur­su”, dla­te­go na przy­kład poszcze­gól­ne cząst­ki szki­ców oddzie­la nie cyfra­mi, a sym­bo­la­mi, w tej chwi­li jed­nak szcze­gól­nie wyróż­nia się dla mnie inny z jej gestów. Na koń­cu ese­ju „Solid­ny pater-noster od mat­ki anar­chii”, z cha­rak­te­ry­stycz­nym dla tej książ­ki, kon­se­kwent­nie umiesz­cza­nym w nawia­sie, modli­tew­nym pod­ty­tu­łem „anty­fo­na”, autor­ka sta­wia zamiast krop­ki – prze­ci­nek, sygna­li­zu­je miej­sce na oddech, na ciąg dal­szy, na nowy począ­tek, ale jed­no­cze­śnie zazna­cza miej­sce chwi­lo­we­go zawie­sze­nia gło­su, prze­ci­nek jest retar­da­cyj­ny, ina­czej niż dwu­kro­pek; i dla­te­go dwu­kro­pek ze swo­ją pew­no­ścią, nie­odwo­łal­no­ścią słów, któ­re po nim nastą­pią nie­zu­peł­nie mie­ści się w jej reje­strze. Bo tka­ni­na się pru­je na brze­gach. W trze­ciej, ostat­niej czę­ści książ­ki znaj­du­ję esej zaty­tu­ło­wa­ny „Otwar­ty pro­ces o ubez­wła­sno­wol­nie­nie (epi­kle­za)”, odmien­ny w tonie od opi­su­ją­cych misty­cyzm naro­dzin poprzed­nich szki­ców, zwłasz­cza „Pre­na­tal w powi­do­ku (kolek­ta)”. Wpraw­dzie i w tym tek­ście mowa o smut­ku zwią­za­nym z utra­tą, któ­rej zwia­stu­nem jest cią­ża, a pierw­szym speł­nie­niem poród jako akt przej­ścia z pre­na­tal­no­ści w natal­ność, jed­nak dopie­ro w kolej­nych ese­jach autor­ka wie­le miej­sca poświę­ca tak­że wpły­wo­wi spo­łecz­ne­go odbio­ru na cię­żar­ną: „»For­mu­ła poro­du brzmi: niech to, co jest, będzie«. Jed­nak zanim ta for­mu­ła zosta­nie potwier­dzo­na rytu­ałem otwar­cia, koniecz­ne jest naj­pierw doświad­cze­nie zamknię­cia, odizo­lo­wa­nia się, bra­ku akcep­ta­cji”. Muel­ler swo­iście poka­zu­je, jak przebiega(ła) jej dro­ga do mity­za­cji i misty­cy­za­cji wła­sne­go doświad­cze­nia, jak odczy­nia­ła fru­stra­cje i z cze­go one wyni­ka­ły (uby­wa­nie wła­sne­go cia­ła, w mia­rę jak go przy­by­wa­ło, powszech­ne zawłasz­cza­nie cią­żo­we­go brzu­cha).

Powle­kać rosną­ce Joan­na Muel­ler opa­tru­je dedy­ka­cją: „Dla kobiet, któ­rych nie ma/ (wciąż wię­cej was i wię­cej)”; stąd w nie­mal sio­strza­nym odru­chu cały czas zbie­ram i weku­ję jej myśli, jesz­cze dwie z koń­ca książ­ki. To, że za Adrien­ne Rich autor­ka zachę­ca do otwar­cia się przed dziec­kiem ze wszyst­ki­mi emo­cja­mi wypi­sa­ny­mi na twa­rzy: z rado­ścią i bólem, zachwy­tem i zmę­cze­niem. I to, jak zakli­na sie­bie i cią­żę: „Muszę ją prze­trwać, utrwalić./ A ona mnie musi prze­pi­sać”.

O autorze

Anita Jarzyna

Urodzona w 1984 roku. Doktor habilitowana, profesor w Instytucie Filologii Polskiej i Logopedii UŁ, wykładowczyni Wydziału Artes Liberales na kierunku antropozoologia. Badaczka literatury, głównie poezji XX-wiecznej, interpretatorka. W obszarze jej zainteresowań znajdują się ekokrytyka, studia nad zwierzętami oraz studia nad Zagładą. Autorka książek „Pójście za Norwidem” (w polskiej poezji współczesnej), Lublin 2013, Imaginauci. Pismo wyobraźni w poezji Bolesława Leśmiana, Józefa Czechowicza, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Tadeusza Nowaka, Łódź-Kraków 2017 oraz Post-koiné. Studia o nieantropocentrycznych językach (poetyckich), Łódź 2019; współredaktorka i redaktorka kilku numerów tematycznych czasopism („Poznańskie Studia Polonistyczne”, „Polonistyka”, „Polonistyka. Innowacje”, „Tekstualia”, „Narracje o Zagładzie”, „Czas Kultury”) oraz tomów zbiorowych, w tym: T. Nowak, Spowiedź wyobraźni (szkice i rozmowy), Kraków 2014. Publikowała m.in. w czasopismach „Colloquia Litteraria”, „Czas Kultury”, „Konteksty. Polska Sztuka Ludowa”, „Pamiętnik Literacki”, „Porównania”, „Poznańskie Studia Polonistyczne”, „Przestrzenie Teorii”, „Slavia Occidentalis”, „Wielogłos” oraz monografiach zbiorowych. Stypendystka m.in. Funduszu im. Rodziny Kulczyków, Funduszu im. Profesora Władysława Kuraszkiewicza; wyróżniona Medalem Młodej Sztuki w dziedzinie literatura (2015) oraz Nagrodą Naukową Fundacji Uniwersytetu Łódzkiego (2016).

Powiązania

432 Hz

recenzje / ESEJE Anita Jarzyna

Recen­zja Ani­ty Jarzy­ny, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki om Joan­ny Roszak, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 11 wrze­śnia 2023 roku.

Więcej

W miejscu otwierania się cielesności „rytm traumi refrenem” litanii

wywiady / o książce Anita Jarzyna Joanna Mueller

Z Joan­ną Muel­ler o książ­ce Powle­kać rosną­ce roz­ma­wia Ani­ta Jarzy­na.

Więcej

Dać się ponieść

recenzje / ESEJE Anita Jarzyna

Recen­zja Ani­ty Jarzy­ny z książ­ki Kona ostat­ni czło­wiek Anny Świrsz­czyń­skiej w wybo­rze Kon­ra­da Góry.

Więcej

Na dwa głosy z akompaniamentem (wybór)

recenzje / IMPRESJE Anita Jarzyna

Recen­zja Ani­ty Jarzy­ny z książ­ki Sza­re świa­tło Roz­mo­wy z Kry­sty­ną Miło­będz­ką i Andrze­jem Fal­kie­wi­czem Jaro­sła­wa Borow­ca.

Więcej

Nowe sytuacje w Trybie żeńskim: Joanna Mueller

nagrania / z fortu do portu Joanna Mueller

Zapis spo­tka­nia autor­skie­go „Nowe sytu­acje w Try­bie żeń­skim” z Joan­ną Muel­ler w ramach 19. festi­wa­lu lite­rac­kie­go Port Wro­cław 2014.

Więcej

Macierzyństwo i kobiecość

recenzje / ESEJE Paulina Małochleb

Recen­zja Pau­li­ny Mało­chleb z książ­ki Powle­kać rosną­ce (apo­kry­fy pre­na­tal­ne) Joan­ny Muel­ler, któ­ra uka­za­ła się w 2014 roku w „Nowych Książ­kach”.

Więcej

Komentarz do szkicu Prenatal w powidoku (kolekta)

recenzje / KOMENTARZE Joanna Mueller

Autor­ski komen­tarz Joan­ny Muel­ler do szki­cu „Pre­na­tal w powi­do­ku (kolek­ta)”.

Więcej

W miejscu otwierania się cielesności „rytm traumi refrenem” litanii

wywiady / o książce Anita Jarzyna Joanna Mueller

Z Joan­ną Muel­ler o książ­ce Powle­kać rosną­ce roz­ma­wia Ani­ta Jarzy­na.

Więcej

Otwarty proces o ubezwłasnowolnienie

recenzje / IMPRESJE Joanna Mueller

Esej Joan­ny Muel­ler opu­bli­ko­wa­ny w 2012 roku na łamach „Waka­tu”.

Więcej