432 Hz
recenzje / ESEJE Anita JarzynaRecenzja Anity Jarzyny, towarzysząca premierze książki om Joanny Roszak, wydanej w Biurze Literackim 11 września 2023 roku.
WięcejEsej Anity Jarzyny towarzyszący premierze książki Powlekać rosnące Joanny Mueller.
Zanim otworzyłam plik z Powlekać rosnące Joanny Mueller, nie tyle zbiorem, co kompozycją szkiców, układających się w bardzo wyraźną opowieść (o znamionach medytacji), przypominały mi się wcześniejsze eseje warszawskiej poetki, zwłaszcza Timszel dla Tymoteusza Karpowicza (przedrukowany w pierwszej eseistycznej książce Mueller – Stratygrafie) – esej o dacie, o chwili, w której Rosnące daje się poznać w błękitnej kreseczce na teście ciążowym, niemal w tej samej chwili, w której umiera najważniejszy poeta przyszłej Matki. W tym szkicu autorka po raz pierwszy rozwijała prenatalną metaforykę. Spodziewałam się kontynuacji tamtych wątków. Nazwałabym te oczekiwania „prenatalną wyobraźnią lektury”. Oczywiście, istnieją bardziej fachowe terminy określające to zjawisko (wielokrotnie słyszane na poetyce i teorii literatury, potem powtarzane studentom), można spróbować sięgnąć po „presupozycję” w rozumieniu Jonathana Cullera czy odwołać się do „horyzontu oczekiwań” Hansa Roberta Jaussa. Ale na obu tych pojęciach ciąży zbędny w tej chwili balast naukowości, bo chodzi mi jednak o radosną pracę wyobraźni, o próbę innego języka. Zresztą powtórzenie, przekładanie, adaptacja czy internalizacja bliskie są tej książce, w której wiele mówi się o melancholii, w której dużo jest z rozmowy, z intymności zwierzenia, więc i z opowiadania znanego, tyle że z wnętrza własnej perspektywy, z własnego świata, własnej ciąży.
Prenatalnością tekstu literackiego nazywała (i nazywa, bo w swojej nowej książce kilkakrotnie powraca do tych kwestii) Mueller, zainspirowana Gramatykami tworzenia George’a Steinera, ten moment, kiedy dzieło (literackie, muzyczne czy plastyczne) nie jest jeszcze ukończone, interesują ją więc jego niezaistniałe wersje, te które z fazy „prenatalności” nie przeszły do fazy „natalności”, w gotowym dziele eseistka chętnie doszukuje się śladów owych poniechanych wersji. Tym samym dowartościowuje wszelkie wieloznaczności, szuka utworów, których autorzy jak najdłużej podtrzymują w języku swoisty stan kipieli potencjalności. Wybrzmi ten wątek w poświęconej poezji lingwistycznej i wierszowi „Konik polny” Chlebnikowa cząstce szkicu „Prenatal w powidoku (kolekta)”. Natomiast swego rodzaju dopełnieniem czy konsekwencją koncepcji prenatalności będzie autorska formuła anarchomistycyzmu rozwijana w eseju wyrastającym z książek trzech pisarek: Agnieszki Kuciak (Dalekie kraje. Antologia poetów nieistniejących), Lidii Amejko (Żywoty świętych osiedlowych) i Bianki Rolando (Biała książka); anarchomistycyzm wiąże się z potrzebą albo lepiej – darem odnajdywania „szyfru transcendencji” w codzienności, nie „na pustyni obsypanej manną z nieba, lecz nad kaszką manną przygotowywaną dziecku”. Najważniejsze: anrchomistyczka (anarcho-femini-mistyczka) to „ta, która nie podlega władcy, pozostaje w swym metafizycznym doświadczeniu gościnna, otwarta i podatna na zwiastowania”. Mueller przygląda się utworom, odsłaniającym błogosławieństwo wieloznaczności, przeciwstawiając je „unicestwianiu przez ujednoznacznianie”.
„Pępkowe”. To słowo jako pomysł na tytuł także przyszło do mnie, zanim zaczęłam lekturę nowej książki Joanny Mueller, przyszło, ale przecież nie znikąd, ze skojarzeń, które dawno temu uruchomiły: billboard genealogia/ginealogia [blizna po matce] Moniki Mamzeta, wystawiany w przestrzeni publicznej w ramach Zewnętrznej Galerii AMS, tytuł drugiej książki Marty Dzido (Blizna po matce) i przede wszystkim niedawna lektura pism Stanisława Vincenza (o czym później); to słowo znalazłam w samym środku Powlekać rosnące, w wierszu Julii Fiedorczku, który cytuje autorka:
mam cię na brzuchu,
pieczątkę,
gdzie niegdyś był jej koniec,
tam jest mój początek.
I pod tym cytatem komentarz-niekomentarz we właściwe dla tej książki poetyce interpretacji, gdzie interpretacja przenika się z introspekcją:
Pieczątka przypomina datę. Nosi w sobie urzędową ważność. Wyznacza terminom koniec i początek. Epifania nauczyła się dbać o autentyczność stempelków. Skrupulatniej niż kiedykolwiek szereguje daty. Liczenie weszło jej w krew wraz z nowym nazwiskiem. Wie, że za nieuwagę można słono zapłacić. Potem próżne żale, jak wyrzucą za drzwi Kanonu księgę Apokryfu. A do tego przecież Apokryfka nie może dopuścić!
[3 października 2005. Imieniny mamy. Zadzwonić. Siedząc przy telefonie, gładzić dłonią bliznę po matce. Policzyć, kiedy będzie miało bliznę po mnie.
30 września. Przydzielono zajęcia. 19 października będę liczyć ze studentami jamby i trocheje, „akcenty nad nicością i prochem”. Przesunąć termin wizyty.
4 października. W zaokrągleniu stuknie dwudziestka. Coś jest nie tak, powinnam już czuć. Drugie podglądanie. Tym razem razem.
12 października. Czuję. Teraz na pewno.]
Częściej niż wcześniej kładzie się w dzień, częściej płacze, choć bez powodu, częściej pisze. I Melancholia nowe wskazuje formy, wyrazy, twarze, uniki. Liczenie dat zastąpiło kierat korekty. Odpoczynek od cudzych przecinków, zbawienna higiena umysłu.
[29 czerwca 2005. Urodziny taty.
29 czerwca. Zmarł Tymoteusz Karpowicz.
29 czerwca. Sprawdziłam. Dwie kreseczki. Ty też będziesz ojcem].
24 maja – imieniny Joanny. Dzień pierwszy w ostatnim. Odtąd zaczynam liczyć.
[Zawieranie przymierza. Pępowina daty. Pakt autobiograficzny.]
Jednocześnie budowę książki Joanny Meuller doskonale charakteryzują słowa autorki pojawiające się w nieco innym kontekście w pierwszym szkicu tomu: „Apokryficzny centon, który jej się ułoży z przeczytanych przed snem wierszy, będzie kolejnym tego dnia objawem melancholii. Zamiast pisać o sobie, kryje się za nieswoim, zamiast się ogołocić i siebie dostąpić, wdzieje na siebie kolejne warstwy-straty cytatów”.
Podobnie dzieje się z utworami samej Mueller, autorka wplata je w swoją opowieść, na ogół są to pojedyncze linijki z jej pierwszego tomiku, w szkicach objawiające się na nowo. Inaczej w przypadku eseju-egzegezy snu („Praca marzenia słownego, czyli Epifania i bergamotki (confiteor)”), który okazuje się opowieścią o powstaniu wiersza „kararak”, otwierającego drugi tom poetki – Zagniazdownki.
„Pępkowe” mieści się wprawdzie w nieledwie patriarchalnym dyskursie, to przyjęcie (czy raczej bardzo alkoholowa impreza), odbywające się w męskim gronie, zwykle, kiedy obolała po porodzie kobieta mierzy się z rozdarciem, jakie się właśnie dokonało w jej ciele, z laktacyjnym obrzmieniem i za chwilę z upływaniem, niekiedy wraz z siarą również w pierwszych kroplach czarnego mleka połogowej melancholii. Ale jak wielokrotnie pokazuje Mueller, przyszyte słowom łatki trzeba odpruwać, uroki skojarzeń trzeba odczyniać, dać się na nowo zaczarować samej melodii języka. Autorka, choć nieustannie podkreśla kobiecą perspektywę (i fizjologię), równocześnie rozważa propozycję Jolanty Brach-Czainy, by uznać poród za doświadczenie uniwersalne. Wówczas – pozwalam sobie połączyć watki z różnych szkiców – jej koncepcja prenatalności dzieła sztuki staje się w jakimś sensie uniwersalna. Nie bez znaczenia przy tym jest, że Joanna Mueller (zwłaszcza w szkicu „Embrionka i emblematka (gloria)”) z dużym dystansem odnosi się do niektórych feministycznych postulatów (matczyne przeciwstawia dogmatycznemu), pisze o manifeminizmie: „jeśli coś w feminizmie drażni mnie najbardziej, to właśnie proceder anonimowania prywatnych zapisów i czynienia z nich wartości bezwstydnie transparentnych. Założenie, że nieważna jest konstrukcyjna integralność i wartość artystyczna dzieła, lecz to, czy jest ono zaostrzone ideologicznie, nośne propagandowo i politycznie słuszne […]. Kobieca wrażliwość na ciało dzieła uległa męskiej sile walki o ideę. A wszystko rozegrało się w łonie tego samego ruchu”. Poetka przygląda się sobie w klinczu między dwoma, jak się okazuje, równie opresyjnymi językami – feminizmu i kulturowego stereotypu („ani tu przypiąć cielesnego fiat, ani magnificat przyłatać”). Zmierza do pytania: „Jakże czuły ultrasonograf trzeba umościć w języku, żeby szmer Niedosłowa usłyszeć? I jak bardzo matczyna powinna stać się mowa, by bezpiecznie powlekać Rosnące?”. Nie przez przypadek, dodam na marginesie, właśnie w tym szkicu spełnia się apokryficzność zasygnalizowana w podtytule książki – to między innymi lektura obrazu Georges’a de La Toura Maria Magdalena jako przedstawienia ciężarnej świętej.
Wracam po raz ostatni do ciągu skojarzeń związanych z pępkiem. To, jak pisze Stanisław Vincenz w sposób, który – wyobrażam sobie – mógłby spodobać się Joannie Mueller: „ślad rzeczywistego współżycia, ostatnie widzialne ogniwo zakrytego łańcucha matek, pramatek, rodów, prarodów […] to miejsce, choćby kropeczka, w której z nieskończoności lejący grot i w nieskończoność przepadający, przeciął to, co zamknięte, skończone. Po cięciu tego grota pępek jest blizną […]. W samym pępku już nic się nie dzieje, jest najskromniejszy. […] A przecież jest kluczem sklepienia w czasie, utrzymał całą budowlę żywej istoty. Gdzieś tam między nim a łonem matki jest tajemnicze święte świętych, jak niegdyś ołtarz w Delach” (S. Vincenz, Na wysokiej połoninie. Zawada, Warszawa 1981, s. 9). Przepisując te myśli na rzeczywistość książki Mueller: pępek już dawno zasklepiony to najpierw miejsce, na którym podpiera książkę ona – pielęgnująca melancholię, „dopiero szukająca miejsca dla domowej magii”, w sobie zasklepiona – Epifania z Maligno (jak w pierwszym szkicu tomu „Księdze Widzeń Epifanii z Maligno (introit)” nazywa siebie, ale konsekwentnie w trzeciej osobie, autorka), pępek będzie miejscem przypominającym o odłączeniu kształtującej się „ja” („Ja wciąż ufam głównie jedynce. Dwójki rezerwuję dla innych, w trójce próbuję przetrwać. Jeszcze nie wiem, jak pięknie się kiedyś przeliczę. Do dwóch, do trzech. W zupełnie innej konfiguracji”), za chwilę staje się już miejscem odkrywanym na ciele jego, Epifanesa (w ten sposób Mueller buduje swoją osobistą trójcę wartości, do Melancholii i Mistyki dopisuje Miłość, Boh trojcu lubit’ – powtarza co jakiś czas); i potem znowu to otwarcie, tyle że z przeciwnej strony, otwarcie do wewnątrz na największą z tajemnic, i ranka na ciele własnym-niewłasnym, ciele inspirującym i zawłaszczającym, otwierającym na nowe i jednocześnie domagającym się nieustającej uwagi, a już oddzielonym, przy końcu książki okazuje się, że trzecim z kolei takim ciele (Boh trojcu lubit’), któremu udzieliło się swojego ciała („Wewnętrznie sprzeczne wymachy. Wymagające ćwiczenie, któremu poddajesz się codziennie, byleby tylko ostatecznie się nie poddać. Kwoczo przygarniasz wydane z siebie istnienia, żeby nie wydać ich na pastwę świata. […] Im bardziej je do siebie przywiązujesz, tym mocniej szamocesz się, żeby im umknąć, z im czulszą przemocą je zagarniasz, z tym bezczelniejszym rebelianctwem sama jesteś zagarniana”).
Joanna Mueller na rozmaite sposoby stara się wyzwolić swój język spod panowania „Księcia Dyskursu”, dlatego na przykład poszczególne cząstki szkiców oddziela nie cyframi, a symbolami, w tej chwili jednak szczególnie wyróżnia się dla mnie inny z jej gestów. Na końcu eseju „Solidny pater-noster od matki anarchii”, z charakterystycznym dla tej książki, konsekwentnie umieszczanym w nawiasie, modlitewnym podtytułem „antyfona”, autorka stawia zamiast kropki – przecinek, sygnalizuje miejsce na oddech, na ciąg dalszy, na nowy początek, ale jednocześnie zaznacza miejsce chwilowego zawieszenia głosu, przecinek jest retardacyjny, inaczej niż dwukropek; i dlatego dwukropek ze swoją pewnością, nieodwołalnością słów, które po nim nastąpią niezupełnie mieści się w jej rejestrze. Bo tkanina się pruje na brzegach. W trzeciej, ostatniej części książki znajduję esej zatytułowany „Otwarty proces o ubezwłasnowolnienie (epikleza)”, odmienny w tonie od opisujących mistycyzm narodzin poprzednich szkiców, zwłaszcza „Prenatal w powidoku (kolekta)”. Wprawdzie i w tym tekście mowa o smutku związanym z utratą, której zwiastunem jest ciąża, a pierwszym spełnieniem poród jako akt przejścia z prenatalności w natalność, jednak dopiero w kolejnych esejach autorka wiele miejsca poświęca także wpływowi społecznego odbioru na ciężarną: „»Formuła porodu brzmi: niech to, co jest, będzie«. Jednak zanim ta formuła zostanie potwierdzona rytuałem otwarcia, konieczne jest najpierw doświadczenie zamknięcia, odizolowania się, braku akceptacji”. Mueller swoiście pokazuje, jak przebiega(ła) jej droga do mityzacji i mistycyzacji własnego doświadczenia, jak odczyniała frustracje i z czego one wynikały (ubywanie własnego ciała, w miarę jak go przybywało, powszechne zawłaszczanie ciążowego brzucha).
Powlekać rosnące Joanna Mueller opatruje dedykacją: „Dla kobiet, których nie ma/ (wciąż więcej was i więcej)”; stąd w niemal siostrzanym odruchu cały czas zbieram i wekuję jej myśli, jeszcze dwie z końca książki. To, że za Adrienne Rich autorka zachęca do otwarcia się przed dzieckiem ze wszystkimi emocjami wypisanymi na twarzy: z radością i bólem, zachwytem i zmęczeniem. I to, jak zaklina siebie i ciążę: „Muszę ją przetrwać, utrwalić./ A ona mnie musi przepisać”.
Urodzona w 1984 roku. Doktor habilitowana, profesor w Instytucie Filologii Polskiej i Logopedii UŁ, wykładowczyni Wydziału Artes Liberales na kierunku antropozoologia. Badaczka literatury, głównie poezji XX-wiecznej, interpretatorka. W obszarze jej zainteresowań znajdują się ekokrytyka, studia nad zwierzętami oraz studia nad Zagładą. Autorka książek „Pójście za Norwidem” (w polskiej poezji współczesnej), Lublin 2013, Imaginauci. Pismo wyobraźni w poezji Bolesława Leśmiana, Józefa Czechowicza, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Tadeusza Nowaka, Łódź-Kraków 2017 oraz Post-koiné. Studia o nieantropocentrycznych językach (poetyckich), Łódź 2019; współredaktorka i redaktorka kilku numerów tematycznych czasopism („Poznańskie Studia Polonistyczne”, „Polonistyka”, „Polonistyka. Innowacje”, „Tekstualia”, „Narracje o Zagładzie”, „Czas Kultury”) oraz tomów zbiorowych, w tym: T. Nowak, Spowiedź wyobraźni (szkice i rozmowy), Kraków 2014. Publikowała m.in. w czasopismach „Colloquia Litteraria”, „Czas Kultury”, „Konteksty. Polska Sztuka Ludowa”, „Pamiętnik Literacki”, „Porównania”, „Poznańskie Studia Polonistyczne”, „Przestrzenie Teorii”, „Slavia Occidentalis”, „Wielogłos” oraz monografiach zbiorowych. Stypendystka m.in. Funduszu im. Rodziny Kulczyków, Funduszu im. Profesora Władysława Kuraszkiewicza; wyróżniona Medalem Młodej Sztuki w dziedzinie literatura (2015) oraz Nagrodą Naukową Fundacji Uniwersytetu Łódzkiego (2016).
Recenzja Anity Jarzyny, towarzysząca premierze książki om Joanny Roszak, wydanej w Biurze Literackim 11 września 2023 roku.
WięcejGłos Anity Jarzyny w debacie „Biurowe książki roku 2013”.
WięcejZ Joanną Mueller o książce Powlekać rosnące rozmawia Anita Jarzyna.
WięcejGłos Anity Jarzyny w debacie „Jaka Pol(s)ka”.
WięcejGłos Anity Jarzyny w debacie „10 lat Portu i Biura we Wrocławiu”.
WięcejRecenzja Anity Jarzyny z książki Kona ostatni człowiek Anny Świrszczyńskiej w wyborze Konrada Góry.
WięcejGłos Anity Jarzyny w debacie „Dożynki 2008”.
WięcejRecenzja Anity Jarzyny z książki Szare światło Rozmowy z Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem Jarosława Borowca.
WięcejZapis spotkania autorskiego „Nowe sytuacje w Trybie żeńskim” z Joanną Mueller w ramach 19. festiwalu literackiego Port Wrocław 2014.
WięcejRecenzja Pauliny Małochleb z książki Powlekać rosnące (apokryfy prenatalne) Joanny Mueller, która ukazała się w 2014 roku w „Nowych Książkach”.
WięcejAutorski komentarz Joanny Mueller do szkicu „Prenatal w powidoku (kolekta)”.
WięcejZ Joanną Mueller o książce Powlekać rosnące rozmawia Anita Jarzyna.
WięcejEsej Joanny Mueller opublikowany w 2012 roku na łamach „Wakatu”.
Więcej