Świat nie scalony, debiutancki zbiór esejów Kacpra Bartczaka, jak zauważa sam autor, nie jest do końca o poezji, ani o filozofii, ani o teorii. Sytuuje się ten zbiór nowoczesnością i ponowoczesnością naznaczonych rozmyślań na pograniczu – tak to jest powiedziane we „Wstępie” – tych pisarskich pól i jest w głównej mierze eksperymentalną próbą zarysowania pewnej postawy krytycznej, zespołu kryteriów teoretyczno-estetycznych. Kacper Barczak, chcąc wyraźnie określić, jakie to „pola” ma na myśli, wymienia już na początku tych, których czytał w trakcie pracy nad swoja książką: de Mana, Nietzschego, Williama Jamesa, Ashbery’ego, Stevensa, Williamsa, Stein, Białoszewskiego, Wittgensteina, Stanleya Cavella, Richarda Shustermana, Marjorie Perloff, Donalda Davidsona, Alexandra Nehamasa. Nie może więc być zaskoczeniem, że Świat nie scalony jest przez to książką, w której autor idzie, jak sam przyznaje, tropem dyskusji rodzących się właśnie między tymi pisarzami. Idzie – trzeba to stwierdzić wyraźnie – ziemią niczyją. Pograniczem. Marginesami. Swoją, jak by to inny pisarz powiedział, tropą
2
Pierwszy esej to – jak informuje autor – „próba zbudowania perspektywy na twórczość krytyczną Harolda Blooma”. Próba to w wykonaniu Bartczka ciekawa, śmiała, budująca przestrzeń polemiki między znanymi już u nas odczytaniami teorii amerykańskiego krytyka (np. Agaty Bielik-Robson) i ukazująca faktycznie zręby tego, co dla Harolda Blooma charakterystyczne. Znać, że Bloom to dla Bartczaka postać prekursorska, swoisty wzorzec i punkt odniesienia, któremu sprostać próbuje eseista, wikłając się w dyskusje, jakie z Bloomem podejmowali inni (np. de Man, Rorty). Szkoda jedynie, że esej ten ukazuje się, kiedy na rynku polskim dostępna jest raptem jedna książka Blooma (Lęk przed wpływem), a reszta prac tego wpływowego myśliciela znana jest jedynie wąskiej grupie specjalistów.
3
Obca jest mi – a bliska Bartczakowi – fascynacja poetyckim „konwojem”, który, jak pisze Bartczak, „nic nie ewakuuje, nic nie przenosi, nie ma celu”. Z satysfakcją zauważam jednak, że Kacper Bartczak naprawdę szuka dobrych argumentów za tym, by takich właśnie autorów, którzy „nic nie przenoszą, niczego nie ewakuują”, uznać za wartościowych i godnych poświęconego im czasu. Mogą podobać się stylistyczne piruety, retoryczne figury i tropy, jakimi Bartczak obudowuje swoją prywatną teorię poezji. Ważne jest przy tym, że już na początku krytyk zaznacza możliwie najdokładniej, na jakim stanowisku stoi i stać zamierza. „Poeci – pisze – nie posługują się teorią języka. Oni język wykorzystują, w nim działają, poddając się jednocześnie jego działaniu. W książce zwracam się ku kilku poetom, żeby zbadać możliwości takiego obcowania z poezją, które, na serio traktując tezę, że język i rzeczywistość to jedno, uniknie jednocześnie błędnego wniosku, że teza ta oznacza utratę Świata. Innymi słowy, próbuję pisać o poezji eksperymentując z językiem i otwierając się na jego prądy bez sięgania do myśli o rozziewie miedzy Światem a językiem”. Dopowiada tę myśl Bartczak w innym miejscu, stwierdzając, iż zajmuje go to, co wymyśliła nowojorska awangarda (i co dziś, dodajmy, jest u nas bardzo na topie): „wyprać sztukę z intencjonalności i dać się nieść, ewentualnie, choć nie koniecznie, nawiązując kontakt ze skutkami zaistniałych w ten sposób zniesień.” Można się na takie widzenie związków poezji i Świata, języka i rzeczywistości nie zgadzać – warto jednak pokusić się o namysł i wejść w polemikę z intuicjami i spostrzeżeniami autora Świata nie scalonego.
4
Ale nie tylko teoria literatury i jej pogranicza interesują młodego krytyka. W eseju „Poetyka totalna Johna Ashberyego” mamy próbkę tego, jak Kacper Bartczak widzi poetów (via Bloom i na przykładzie Ashbery’ego): „Poeta, który ma być p o e t ą, a nie tylko pisującym wiersze młodzieńcem – pisze Bartczak – nie sublimuje się całkowicie, jak twierdzi Bloom, ten najbardziej inspirujący z niepoetów. W poecie zostaje ciemna, nieoznaczona sfera, niepoddająca się prostym, energetycznym transakcjom, w których za cenę spokoju oddajemy przymusom życia część witalności. Przestrzeń ta opiera się ekonomii kompensacji i zachowuje pierwiastek niewyjaśnienia, z którego poeta czerpie natchnienie.” Cenne i ważne zdają mi się zwłaszcza te słowa o „pierwiastku niewyjaśnienia”. Tym cenniejsze i tym ważniejsze, że są one także – a przynajmniej, jak myślę, powinny być – deklaracją pokory krytyka, który musi sobie zdawać sprawę, że to, co stanowi „pierwiastek niewyjaśnienia” w natchnieniu, będzie także stanowić „pierwiastek niewyjaśnienia” w interpretacji krytyczno-literackiej. Jak często krytyka literacka, dążąca do wyjaśnienia wszystkiego, o tym zapomina, długo by pisać.
5
W eseju „Wiersze, które się zachowują”, poświęconym słabo znanemu w Polsce Robertowi Creeleyowi (podobnie jak z Bloomem: przydałaby się obszerniejsza prezentacja tego autora), pisze Bartczak: „Rytmiczne bycie wiersza odnajduje postawę, która jest rodzajem mocnej dyscypliny, pozbawionej jednak złości. Czy można żywić się gorzką strawą i znajdować w niej siłę? W każdym razie można być w skończonym świecie bez chęci mszczenia się na nim.” Niby to tylko o Creeleyu, a właściwie o jednym jego konkretnym tekście, ale słychać w tych słowach pewną ogólnikowość. I można je chyba potraktować jak myśl mającą dla Bartczaka zastosowanie przy ocenie innych także dzieł poetyckich. Podobnie dalej, we fragmencie poświęconym Andrzejowi Sosnowskiemu, gdzie pisze Bartczak: „Jest jakiś wiersz: zbiór decyzji formalnych, prozodycznych, leksykalnych, wersyfikacyjnych; konstrukcja, aranżacja, które są przecież rozpoznaniami jakichś problemów i próbami ich rozwiązania. (…) Wiersz sobie radzi (lub nie), a zatem zachowuje się jak żywy organizm. A zatem jego sztuczny, stylistycznie wypracowany język, rozkład przebiegów, tonów, akcentów, przełamań jest dla mnie śladem konkretnych zachowań.” To także, myślę, uwaga wywiedziona z lektury konkretnego tekstu, lecz najwyraźniej mająca szersze zastosowanie.
6
Na koniec: „Wiersz nie jest filozofem; wiersz jest estetycznym przeżyciem problemu, estetycznym ciałem, które argument odczuwa.” Ta uwaga dotyczy „Dwóch scen” Johna Ashberyego, ale czy nie można jej potraktować jako definicji (kolejnej) wiersza, jak go rozumie i doświadcza Kacper Bartczak? Myślę, że nawet należy tak zrobić. Czytając Świat nie scalony można zresztą nie tylko zetknąć się z kilkoma niestandardowymi ujęciami poezji, które co najmniej skłaniają do zastanowienia, lecz można się również przekonać, jak pracuje umysł krytyka, który posługując się narzędziami wypracowanymi w najlepszych ośrodkach krytyczno-literackich świata, mniej zdaje się na improwizację, a bardziej skupia na związkach, jakie dostrzega między tekstami i autorami konkretnej linii przekazu. Warto też sprawdzić, jak można takie linie przekazu (lineaże, jeśli ktoś woli to słowo) mieszać i kombinować ze sobą, aby interpretacja wyprowadzona została w rejony nieoczywiste, oryginalne, a czasem też – fascynujące. U Bartczaka będzie to m.in. błyskotliwa próba innej lektury Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego – w zestawieniu z twórczością Gertrudy Stein i teoriami Donalda Davidsona. Będzie to też sięgający głęboko w ukryte zależności i paralele tekst o antologii O krok od nich Piotra Sommera. Będzie to także marginesowe, lecz jakże brawurowo przeprowadzone rozważanie o tym, że „Awizo” Andrzeja Sosnowskiego „udaje wiersz”. Dla tych i kilkunastu co najmniej jeszcze innych fragmentów warto do Świata nie scalonego zajrzeć. I warto już teraz zanotować sobie, że Kacper Bartczak to eseista pierwszej próby. Konkretny, błyskotliwy, mający swój pogląd na poezję, teorię literatury i filozofię. I co nie najmniej ważne: wypracowujący swój odrębny sposób myślenia w starciu z najmocniejszymi tekstami, najsilniejszymi, jakich krytyk literacki oraz eseista współczesny może sobie wybrać, prekursorami.